Kilka dni temu po raz kolejny mieliśmy okazję przekonać się, jak skutecznie Bruksela rozgrywa buntowników. I to nie tylko tych z Grupy Wyszehradzkiej, o czym później, ale i członków założycieli Unii Europejskiej, o ile odważą się na jakąkolwiek próbę samodzielności. Taki los spotkał właśnie Włochy, jedno z 6 państw założycielskich UE.
W marcu br. roku Włosi wybrali nowy skład obu izb parlamentu daleki od brukselskich wyobrażeń. „Vox populi, vox Dei”? Bez przesady! „Nowy włoski rząd, jeśli powstanie, będzie koszmarem dla UE!” – biło na alarm POLITICO. Dziś wiemy już, że nie powstanie, bo prezydent Włoch, lewicowy euroentuzjasta Sergio Mattarella odmówił powierzenia eurosceptycznemu ekonomiście Paolo Savonie stanowiska ministra finansów. Skutek jest taki, że Giuseppe Conte zrezygnował z misji utworzenia rządu, a prezydent powierzył ją byłemu wysokiemu urzędnikowi MFW Carlowi Conttarelliemu. Szkopuł w tym, że do rządzenia potrzebna jest zgoda parlamentu, a tej Conttarelli z pewnością nie otrzyma. Trzy największe partie ogłosiły, że nie poprą jego kandydatury. Oznacza to przedterminowe wybory. Niewykluczony jest totalny kryzys konstytucyjny, bo przywódcy zwycięskich partii, Ruchu 5 Gwiazd i Ligii Północnej, wezwali do impeachmentu prezydenta, którego obwiniają o uleganie naciskom UE i wierzycieli Włoch. Faktem są już napięcia na rynkach finansowych – kurs włoskich banków gwałtownie spada, obligacje tanieją, wzrasta społeczne niezadowolenie. Wniosek z tej włoskiej lekcji jest tylko jeden. Rządzić mogą tylko ci, których u steru władzy chce widzieć Bruksela, Paryż czy Berlin. Nie ci, którzy wygrali wybory.
Co to nam przypomina? Niesubordynowaną Polskę i Węgry rozgrywa się już od dawna. Ostatnio metodę udoskonalono poprzez wprowadzenie nowej strategii wiążącej rozdział funduszy europejskich z przestrzeganiem zasad praworządności. Ale nie tylko. Mattew Karnitschnigz z POLITICO pisze wprost – „Komisja Europejska działa za kulisami, próbując wbić klin między tymi państwami a resztą Grupy Wyszehradzkiej, czyli Słowacją i Czechami”. Politycy Słowacji i Czech zostali już uświadomieni, że w kontekście podziału nowego budżetu Unii nie opłaca im się grać w jednej drużynie ani z Kaczyńskim, ani z Orbanem. Jest bardziej niż prawdopodobne, że i Orbana kusić się będzie bardzo korzystnymi ofertami finansowymi dla Węgier. Oczywiście żądając w zamian wycofanie poparcia dla Polski w sprawie art. 7.
To wszystko w imię zachowania status quo. W imię spokoju europejskich elit.
Mieczysław GilArtykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (23/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.