Mieczysław Gil dla "TS": Recepta na klęskę
Wielkie nadzieje na to, że uda się zdestabilizować sytuację polityczną w kraju podczas lipcowej miesięcznicy: Jan Rulewski: „Jako żywo przypomina to stan wojenny”, Ryszard Kalisz: „Naprawdę wygląda to jak wojna”, itd. i tym razem okazały się płonne. Tak to wyglądało tylko na monitorze zaporzyjaźnionej stacji telewizyjnej, budującej napięcie bezpośrednio przed wydarzeniami na Krakowskim Przedmieściu. Organizatorzy kontrmanifestacji uznali, ( i słusznie!) że obrazki z piekła w Hamburgu są zbyt świeże, by choćby w skali mikro powielić ten schemat w Warszawie. Kontrmanifestancja ku zdumieniu jej uczestników została rozwiązana, a w zamian zainicjowana została akcja obsypywania białymi różami radiowozu, co natychmiast opublikowano w mediach.
Co prawda na poprzedniej kontrmanifestacji narracja wobec policji miała wydźwięk zgoła odmienny, ale każdy pojednawczy gest jest jak najbardziej wskazany. Bo przenoszenie sporu politycznego na ulice, choć dla bezradnej intelektualnie i programowo opozycji wydaje się być pomysłem na wagę złota, w istocie jest receptą na jej klęskę. Gdy grupa Pawła Kasprzaka przed paru miesiącami rozpoczynała swoją aktywność, liczono, że w ten sposób skłoni się władzę do opresyjnych działań, które, co oczywiste, nie przysporzyłyby jej społecznej przychylności. Bezskutecznie. Ani na Wawelu, ani na Krakowskim Przedmieściu, w ruch nie poszły pałki czy armatki wodne. Nikt też nie został potraktowany gazem pieprzowym, co nawet mnie, swego czasu postronnemu obserwatorowi rozwiązywania demostracji przez ówczesnego minista spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę, się przytrafiło.
I rzecz najważniejsza: blokowanie cudzej manifestacji w demokracji jest środkiem zarezerwowanym dla absulutnie wyjątkowych sytuacji. W przeciwnym wypadku to recepta na klęskę.
Mieczysław Gil
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (29/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#