Smutne ścieżki wieczności, pożegnanie Pani Zosi…

Poza okresami wojen, kiedy śmierć zbiera obfite żniwo, zwykle ze śmiercią stykamy się żegnając osoby starsze, naszych dziadków, czy babcie, później niestety rodziców... Czasem jesteśmy zszokowani śmiercią rówieśników, czy nawet dzieci. Jednak zwykle jeśli mamy taką szansę oswajamy się ze śmiercią tak naprawdę dopiero w starszym wieku. Wtedy chodząc na pogrzeby znajomych rozumiemy, że jesteśmy ukrzyżowani na tarczy kalendarza i w sumie w sytuacji bez wyjścia. Próbujemy rekompensować sobie tą smutną konieczność, ogromem radości płynącej z narodzin dzieci, wnucząt, czy prawnucząt. Intelektualizujemy możliwość własnego odejścia satysfakcją z bycia zastąpionym potomkiem obdarzonym naszym genetycznym śladem, a może nawet zaszczepionym naszymi wartościami…

To zastanawiające, że im bardziej człowiek czuje się obecny na osi czasu i im bardziej zaczyna odkrywać drogi i poznawać nowe  coraz to  bardziej pasjonujące przestrzenie, tym tragiczniej nabywa samo refleksję, że jednak przebywa na równi pochyłej i rozpoznaje kurczącą się przestrzeń czasu. Nawiązuję tu do wspaniałomyślnego wyroku “dożywocia” jaki otrzymuje każdy nowonarodzony człowiek. Pozostaje nam tylko jeszcze odnalezienie swojego miejsca na genealogicznym drzewie i szybkie wciśnięcie się w rodzinny łańcuch pokoleń, pomyślany jako surogat wieczności. To trwanie w naturalnej sztafecie przemijania i dzięki najbliższym, formatowania się kolejnych szans na przetrwanie w przyszłości… 

        https://thumbs.dreamstime.com/b/%C5%9Bwieca-4483485.jpg 

Poza okresami wojen, kiedy śmierć zbiera obfite żniwo, zwykle ze śmiercią stykamy się żegnając osoby starsze, naszych dziadków, czy babcie, później niestety rodziców... Czasem jesteśmy zszokowani śmiercią rówieśników, czy nawet dzieci. Jednak zwykle jeśli mamy taką szansę oswajamy się ze śmiercią tak naprawdę dopiero w starszym wieku. Wtedy chodząc na pogrzeby znajomych rozumiemy, że jesteśmy ukrzyżowani na tarczy kalendarza i w sumie w sytuacji bez wyjścia. Próbujemy rekompensować sobie tą smutną konieczność, ogromem radości płynącej z narodzin dzieci, wnucząt, czy prawnucząt. Intelektualizujemy możliwość własnego odejścia satysfakcją z bycia zastąpionym potomkiem obdarzonym naszym genetycznym śladem, a może nawet zaszczepionym naszymi wartościami… 

 

Czasem spodziewana tragedia okazuje się komedią. Wiosną 1953 r. moja wcześnie owdowiała babcia Kasia Laudy, zd. Olszak cicho sobie popłakiwała cerując ubranka siódemki swoich dzieci, kiedy do domu niespodziewanie wcześnie wrócił ze szkoły syn Rysiek. Na jego pytanie dlaczego mama wsłuchana w marsze i pieśni żałobne płynące z radia płacze, usłyszał odpowiedź, że pewnie zmarł jakiś wielki człowiek. Kiedy syn wyjaśnił, że to zmarł Stalin, Katarzyna szybko rozpromieniona poderwała  się mówiąc: “Wreszcie ten sukinsyn zdechł!”. Syn rozłożył ręce i rzekł: “Kiedy nauczyciel nam to oświadczył, ja powiedziałem to samo. I dlatego wyrzucił mnie ze szkoły i jestem wcześniej w domu!”... Kasia jedynie zapytała z matczynego automatu: “Czy może jesteś synu głodny?” Rysiek (wujek jeszcze żyje, w Warszawie) odpowiedział: “Nie, najadłem się strachu”

 

Nasze pokolenie nie było świadkiem załamania się człowieczeństwa i nie musiało na masową skalę doświadczyć wymiaru bezwzględnego okrucieństwa i z drugiej strony przeciwstawnego mu bohaterstwa. Nie doznało szoku i bestialstwa II wojny światowej (czy stalinizmu), jedynie zbliżaliśmy się do zrozumienia tworzonego piekła tamtych dni z książek, filmów, a często też z relacji naszych najbliższych, rodziców i dziadków. Właśnie tamte pokolenia dziadków i rodziców szybko wynoszone są z naszego życia w trumnach i urnach, pozostawiając nas ze zroszonym łzami żalem. Bezradnym nie wygaszonym bólem i duchową rozterką. Więc te kilka poniższych zdań nie będzie o śmierci słynnego generała, wspaniałej aktorki, czy politycznego lidera, ale o jednej z najważniejszych osób w naszym życiu, o dziewczynie, żonie, matce i Babci, której roli w polskiej rodzinie nie da się przecenić.

 

RODZINA

Zofia, czyli Zosia, zd. Kowalczyk, urodziła się w miejscowości kilka kilometrów od królewskiego Piotrkowa Trybunalskiego. Jej mamą była Helena (ur. w 1913 r.), jej ojciec Michał  Teperski, burmistrz Wolborza, który mieszkał przy ul. Warszawskiej został zastrzelony przez Niemców przed własnym domem w pierwszych dniach września 1939 r. a ich dom spalony. Niemcy podjeżdżali motocyklami i rzucali płonące pochodnie w domy mieszkalne, aby je podpalić. Helena była najmłodszym dzieckiem  (spośród 6-ciorga potomstwa) Michała i Teodory (zd. Kowalska). Brat  Heleny, Józef zginął na wojnie we wrześniu 1939 r., drugi brat Stefan został zamordowany w 1943 r. w niemieckim obozie koncentracyjnym w Gross Rosen. Ta rodzina wie co wtedy znaczyła wojna i polskość.

 

Hela wyszła w 1934 r. za Ignacego Kowalczyka, który był księgowym w biznesie włókienniczym. Ojciec Ignacego, Jan Kowalczyk (żona Wiktoria zd. Wojtania) miał gospodarstwo rolne i młyn, małżeństwu urodziło się trzech synów (Leon, Bolesław i Ignacy). Jan Kowalczyk walczył w wojnie przeciwko bolszewikom (1919-1920) i w nagrodę otrzymał ziemię po klasztorną w Poniatowie. Syn Leon w czasie II w.ś. był w konspiracji, miał sklep koło Kwaśniewic. Sklep ten służył za punkt kontaktowy dla miejscowych żołnierzy podziemnej Armii Krajowej. Zdradzony przez agenta Leon wyniósł się potajemnie z rodziną do Dąbrowy. Tam też ponownie wytropiony Leon Kowalczyk został zamordowany przez Niemców w wyniku donosu agenta. Gestapo wyprowadziło rodzinę (żona i 3 córki) z domu, odczytali mu wyrok i dokonali egzekucji. Roztrzęśnionej żonie i córkom pozwolono wrócić do domu. 

 

Bolesław  ukończył szkołę bankowości w Paryżu. Najpierw pracował w Rosji, w czasie rewolucji bolszewickiej przedzierał się do budzącej się do życia Polski. Był wysoki, przystojny, zapuścił brodę, zniszczył ziemią skórę dłoni, aby nie wpaść w oko bolszewikom (jako burżuj, czy inteligent)  podczas częstych zatrzymań i weryfikacji. Płakał z radości i całował ziemię po przekroczeniu polskiej granicy. W wolnej Polsce pracował jako kontroler banków. Zmarł w wieku 40 lat.

 

Najmłodszy Ignacy pracował w prywatnym biznesie i dlatego nie należała mu się ziemia z państwowego przydziału, więc ją dokupił. W 1939 r. na wojnie  zmobilizowany podoficer w rodzimym piotrkowskim 25 pułku (7 Dyw. Piech., Armia “Kraków”).  Po kampanii wrześniowej zesłany do pracy u bauera w Rzeszy, płynnie znał język niemiecki. Niemiecki lekarz zbadał go (narzekał na zdrowie i siły) i stwierdził poważną chorobę. Wrócił po dwóch latach w 1941 r. do Uszczyna, gdzie mieszkał z żoną Heleną. W trakcie wojny kolejno sprzedawali cokolwiek miało jakąś wartość na lekarstwa, w tym zawartość zasobnej rodzinnej biblioteki, rodzinne pamiątki i srebra rodowe, choroba kosztuje.

 

16 stycznia 1945 r. weszli do Uszczyna Rosjanie. Po przejściu walca wojny przez okolice  Ignacy dla zabezpieczenia rodziny szukał pracy buchaltera , dostał angaż. Jednak dwa tygodnie po otrzymaniu pracy, 8 maja 1945 r. Ignacy zmarł na raka.

 

ZOSIA

W tej sytuacji owdowiała Helena wychowywała trójkę dzieci. Mało co nie doszło do adopcji najstarszej Zosi przez bezdzietną kuzynkę Janinę Teperską, której zaangażowany w konspiracyjną Armię Krajową mąż przewiózł żonę do Piotrkowa, następnie walczył i zginął w Powstaniu Warszawskim. Na adopcję nie wyraziła jednak zgody matka Helena.  W 1949 r. wyszła ponownie za mąż (zmarła w wieku 84 lat 28 lutego 1997 r.).

 

Zosię do pierwszej komunii przygotowywał ksiądz Roch Łaski, który wcześniej razem ze  swoim kolegą  Antonim Strumiłło, został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau (obok 1,800 polskich księży). Ks. Łaski miał piękną patriotyczną kartę, był harcerzem, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, obrońcą Warszawy w 1939 r., więźniem Dachau i kapelanem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Łaski przeżył Dachau pracując w kamieniołomach i jako murarz, oraz doglądając psów SS-manów. Do Witowa przybył z Gostynina w 1946 r.  Jego patriotyczna postawa, energia i zdolności praktyczne w remontowaniu i upiększaniu Parafii od razu zwróciła uwagę sowieckiego komunistycznego aparatu bezpieczeństwa w Polsce (UB). Wielokrotnie wzywany na przesłuchania, został zamordowany przez komunistycznych siepaczy, co doprowadziło do demonstracji i rozruchów parafian domagających się zwrotu ciała zamordowanego (torturowanego przed śmiercią) kapłana (zmarł z ran po “wypuszczeniu z aresztu” 13 maja 1949 r., byłem na Jego grobie w tym roku w Witowie.).

 

Helena po śmierci męża z trudnościami radziła sobie w sytuacji, kiedy bez dobrej pensji męża  jedynym źródłem dochodu było gospodarstwo rolne, którego prowadzić nie miała zdolności i doświadczenia, więc większość ziemi oddała w dzierżawę. Zosia dorastała,  będąc urodziwą, atrakcyjną panną miała wielu adoratorów. Jednak  w 1962 r. przyjęła oświadczyny inteligentnego młodego nauczyciela (polonista) Zygmunta.  W międzyczasie, aby uzupełnić dochód rozrastającej się rodziny przeszła odpowiednie szkolenia i podjęła pracę w laboratorium przemysłu zbożowego w Piotrkowie Trybunalskim. 

 

Kolejno urodziły się dzieci Ewa, Sławomir i Wanda, rodzina mieszkała w kolejnych miejscowościach w miejscowym domu nauczyciela. Mąż okazał się idealistycznym marzycielem pasjonującym się wszelaką wiedzą, wydającym każdy możliwy “grosz” na uzupełnianie swojej gwałtownie rozrastającej się biblioteki. Zygmunt był chciwy wiedzy nie tylko ze swojej polonistycznej sfery (ukończył polonistykę na UŁ), ale wszelakiej, od astronomii, przez archeologię, filozofię, historię i politologię. Czyli praktycznie mówiąc to na barkach Zosi spoczywała nawigacja rodzinnego życia, tym bardziej, że przez wiele lat Zygmunt był “zapracowanym” dyrektorem szkoły. 

 

Zygmunta spotkałem w 1981 r. na opozycyjnym studenckim politycznym i redakcyjnym (studencki dwutygodnik “NOWSZE DROGI”) obozie szkoleniowym, gdzie był dyrektorem szkoły, którą nam życzliwie w części udostępnił. Przygłów/Włodzimierzów to interesująca słynna jeszcze z II RP wczasowa miejscowość (tu w restauracji “Sielanka”)   poznali się rodzice popularyzatora historii Bogusława Wołoszańskiego). Miejscowość położona jest w bogato zalesionym  obszarze między popularnym Zalewem Sulejowskim, a rzeką Luciążą i rzeczką Strawą w której niegdyś nieopodal królewskiego zamku w Piotrkowie kąpała się królowa Bona. Zygmunt sprawiał wrażenie rentgenowskiej maszyny, będąc otwarty próbował  nas prześwietlić, aby zrozumieć o co nam tak naprawdę chodzi. Brał udział w spotkaniach z naszymi gośćmi jak mec. Karol Głogowski (Ruch Wolnych Demokratów), Józef Śreniowski (lider łódzkiego KOR-u) i innymi. To był piękny, twórczy, nasycony przebogatymi wrażeniami i oczekiwaniami okres w naszym młodzieńczym okresie życia.

 

W tym szalonym czasie przemian, młodzieńczego rozpasanego pragnienia poznania, doznania odwagi i wolności poznałem tam też swoją przyszłą żonę, córkę Zygmunta i Zosi. Cóż, okazało się, że było to kolejne, aczkolwiek znaczące skrzypnięcie koła historii. 

 

Pani Zosia pracowała w laboratorium w Piotrkowie, a Zygmunt “dyrektorzył” w szkole do której miał dosłownie przysłowiowych kilka kroków. W ostatnich latach życia ciężko chorował na nie rozpoznanego raka. Przez 7 lat walczył z chorobą, która odebrała mu mobilność. Pozostawał tylko wózek i łóżko. Przez ten cały czas polegał głównie na swojej Zosi (jej troskliwej pielęgniarskiej cierpliwości) i na dzieciach. Zmarł w lutym 2012 r., poświęciłem mu tekst pożegnalny (do wygooglowania: “Więc i Ty odszedłeś, Zygmuncie…”).

 

Wracając do Pani Zosi. Odwiedziła nas  w Kalifornii, dwa razy. Kochała przyrodę, tutejsze atrakcje turystyczne i zabytki, zachwycała się licznymi tu ogrodami botanicznymi, plażami, przyrodą i majestatem Oceanu Spokojnego, pokochała nasze pieski i wróciła do DOMU. 

 

Z natury była kontrolująco opiekuńcza (najstarsze dziecko w rodzinie), nieśmiała, jednak z dużym podciśnieniem potrzeby obcowania z ludźmi. Była osobą wierzącą, w kontakcie z Bogiem odnajdywała swoje ludzkie dopełnienie, tak w bieżączce życia jak i w szanowanym przez nią łańcuchu pokoleń (co podkreślił żegnający Ją ksiądz proboszcz Zbigniew z parafii we Włodzimierzowie). Tęskniła i kochała swoją 3 dzieci i 4 wnucząt i prawnuczkę. Była też okolicznym franciszkańskim magnesem dla porzuconych, zbłąkanych kotków i piesków, one jakoś lgnęły do niej. Hojnie obdarzała je troskliwą opieką i współczuciem ofiarując im lepsze stabilne życie. Bardzo chętnie obcowała z przyrodą, z grządkami warzyw, kwiatów, krzewów, odnajdywała się w obcowaniu z ziemią, z matką naturą. Wśród niej zakwitała pielęgnacyjnym zapałem, cierpliwością, ofiarując swój czas, siły i czerpiąc satysfakcję z obcowania z jej cyklami wzrastania, dojrzewania i pięknem. 

 

Ostatnie pół roku cierpiała po udarze, wyzwalając i utrwalając, tak u swoich dzieci jak i u przyjaciół, jak najlepsze opiekuńcze instynkty, potrzebę czynienia dobra, współczucia i niesienia troskliwej pomocy bliskim będącym w potrzebie. Trwała tak w swoim cierpieniu pewnie, aby te jak najlepsze wzorce zachowań przekazać i utrwalić dla zawsze bacznie obserwującego zachowania rodziców latorośli następnego pokolenia. Pani Zosia odeszła z tego dziś niespokojnego świata pozostawiając wiele dobra, wrażliwości i ofiarności, dowodząc swoim życiem, że są wartości dla których warto żyć, pracować i poświęcać się.  Odeszła opłakiwana przez Rodzinę, przyjaciół, kochaną przyrodę, oraz swoich ulubionych braci mniejszych, dla których jej serce i dom stały zawsze otworem… 

 

Jacek K. Matysiak                                                                                                                         

Kalifornia, 2023/06/19

 


 

POLECANE
Iran uderza na Izrael. Są doniesienia o zniszczeniach Wiadomości
Iran uderza na Izrael. Są doniesienia o zniszczeniach

Iran przeprowadził kolejny zmasowany atak rakietowy na Izrael. W całym kraju ogłoszono alarmy. Są ranni i zniszczone budynki w Hajfie oraz na południu.

Iga Świątek w Dzień dobry TVN. Jej słowa to duże zaskoczenie Wiadomości
Iga Świątek w "Dzień dobry TVN". Jej słowa to duże zaskoczenie

Iga Świątek nieczęsto opowiada publicznie o swoim życiu prywatnym, dlatego jej najnowsza rozmowa z Dorotą Wellman w „Dzień Dobry TVN” była dla fanów dużym zaskoczeniem. Zamiast opowiadać o rywalizacji na korcie, tenisistka zdradziła, jak spędza chwile poza zawodami i kto jest dla niej ważny poza sportem.

Hołownia pełniącym obowiązki prezydenta? Dziennikarka Onetu: To byłby zamach stanu polityka
Hołownia pełniącym obowiązki prezydenta? Dziennikarka Onetu: To byłby zamach stanu

- To byłby po prostu zamach stanu, gdyby Szymon Hołownia próbował nie odebrać przysięgi od prezydenta elekta - powiedziała Dominika Długosz.

Wypadek podczas zawodów motocrossowych w Gdańsku. Dwie osoby w szpitalu Wiadomości
Wypadek podczas zawodów motocrossowych w Gdańsku. Dwie osoby w szpitalu

Dwie osoby zostały poszkodowane w trakcie zawodów motocrossowych na torze w Gdańsku. Policja poinformowała, że kierujący quadem wypadł z trasy i uderzył w osobę stojącą poza torem.

Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata przebywającego w areszcie wydobywczym Wiadomości
Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata przebywającego w areszcie wydobywczym

Poseł Jarosław Sellin prosi o wsparcie dla brata Ryszarda, który od ponad roku przebywa w areszcie wydobywczym. Polityk poinformował także o problemach zdrowotnych brata.

Polska rakieta HEXA 5 zdominowała konkurs w USA Wiadomości
Polska rakieta HEXA 5 zdominowała konkurs w USA

Studenci z Politechniki Poznańskiej zdobyli pierwsze miejsce w prestiżowym konkursie rakietowym FAR OUT 2025, który odbył się na pustyni Mojave w Kalifornii. Ich innowacyjna rakieta HEXA 5, wyposażona w autorski silnik hybrydowy Broomstick 2+, nie tylko zdeklasowała konkurencję, ale także zdobyła nagrodę za najbardziej wydajny napęd hybrydowy.

Grafzero: Porozmawiajmy o Fight Club wideo
Grafzero: Porozmawiajmy o "Fight Club"

"Fight club" Daivda Finchera to film, który po prawie 30 latach od premiery nadal wzbudza kontrowersje wśród widzów. Ostatnio, Internet oburzył komentarz pewnej studentki filmoznawstwa, która wyśmiała mężczyzn oglądających "Fight club". Czy słusznie? Grafzero vlog literacki twierdzi, że warto porozmawiać o filmie Finchera.

Donald Trump: Doprowadzę do porozumienia Iranu z Izraelem polityka
Donald Trump: Doprowadzę do porozumienia Iranu z Izraelem

Według prezydenta USA Donalda Trumpa, Iran i Izrael powinny zawrzeć umowę. We wpisie na platformie Truth Social przypomniał on konflikt między Indiami i Pakistanem.

 Znany polski piosenkarz miał wypadek. Nie wystąpi w Opolu z ostatniej chwili
Znany polski piosenkarz miał wypadek. Nie wystąpi w Opolu

Tegoroczny Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu miał być wyjątkowy - pełen wspomnień, kultowych utworów i wielkich nazwisk. Jednym z artystów, na którego wielu czekało, był Ryszard Rynkowski. Niestety, jego występ został odwołany. Wszystko przez wypadek samochodowy, do którego doszło w drodze na festiwal.

13-letni Krzysztof zaginął pod Częstochową. Policja prosi o pomoc Wiadomości
13-letni Krzysztof zaginął pod Częstochową. Policja prosi o pomoc

Policjanci z Blachowni (woj. śląskie) prowadzą poszukiwania 13-letniego Krzysztofa Pokory. Chłopiec wyszedł z domu w miejscowości Hutki w sobotę 14 czerwca około godziny 18:00 i do tej pory nie wrócił. Nie skontaktował się też z rodziną.

REKLAMA

Smutne ścieżki wieczności, pożegnanie Pani Zosi…

Poza okresami wojen, kiedy śmierć zbiera obfite żniwo, zwykle ze śmiercią stykamy się żegnając osoby starsze, naszych dziadków, czy babcie, później niestety rodziców... Czasem jesteśmy zszokowani śmiercią rówieśników, czy nawet dzieci. Jednak zwykle jeśli mamy taką szansę oswajamy się ze śmiercią tak naprawdę dopiero w starszym wieku. Wtedy chodząc na pogrzeby znajomych rozumiemy, że jesteśmy ukrzyżowani na tarczy kalendarza i w sumie w sytuacji bez wyjścia. Próbujemy rekompensować sobie tą smutną konieczność, ogromem radości płynącej z narodzin dzieci, wnucząt, czy prawnucząt. Intelektualizujemy możliwość własnego odejścia satysfakcją z bycia zastąpionym potomkiem obdarzonym naszym genetycznym śladem, a może nawet zaszczepionym naszymi wartościami…

To zastanawiające, że im bardziej człowiek czuje się obecny na osi czasu i im bardziej zaczyna odkrywać drogi i poznawać nowe  coraz to  bardziej pasjonujące przestrzenie, tym tragiczniej nabywa samo refleksję, że jednak przebywa na równi pochyłej i rozpoznaje kurczącą się przestrzeń czasu. Nawiązuję tu do wspaniałomyślnego wyroku “dożywocia” jaki otrzymuje każdy nowonarodzony człowiek. Pozostaje nam tylko jeszcze odnalezienie swojego miejsca na genealogicznym drzewie i szybkie wciśnięcie się w rodzinny łańcuch pokoleń, pomyślany jako surogat wieczności. To trwanie w naturalnej sztafecie przemijania i dzięki najbliższym, formatowania się kolejnych szans na przetrwanie w przyszłości… 

        https://thumbs.dreamstime.com/b/%C5%9Bwieca-4483485.jpg 

Poza okresami wojen, kiedy śmierć zbiera obfite żniwo, zwykle ze śmiercią stykamy się żegnając osoby starsze, naszych dziadków, czy babcie, później niestety rodziców... Czasem jesteśmy zszokowani śmiercią rówieśników, czy nawet dzieci. Jednak zwykle jeśli mamy taką szansę oswajamy się ze śmiercią tak naprawdę dopiero w starszym wieku. Wtedy chodząc na pogrzeby znajomych rozumiemy, że jesteśmy ukrzyżowani na tarczy kalendarza i w sumie w sytuacji bez wyjścia. Próbujemy rekompensować sobie tą smutną konieczność, ogromem radości płynącej z narodzin dzieci, wnucząt, czy prawnucząt. Intelektualizujemy możliwość własnego odejścia satysfakcją z bycia zastąpionym potomkiem obdarzonym naszym genetycznym śladem, a może nawet zaszczepionym naszymi wartościami… 

 

Czasem spodziewana tragedia okazuje się komedią. Wiosną 1953 r. moja wcześnie owdowiała babcia Kasia Laudy, zd. Olszak cicho sobie popłakiwała cerując ubranka siódemki swoich dzieci, kiedy do domu niespodziewanie wcześnie wrócił ze szkoły syn Rysiek. Na jego pytanie dlaczego mama wsłuchana w marsze i pieśni żałobne płynące z radia płacze, usłyszał odpowiedź, że pewnie zmarł jakiś wielki człowiek. Kiedy syn wyjaśnił, że to zmarł Stalin, Katarzyna szybko rozpromieniona poderwała  się mówiąc: “Wreszcie ten sukinsyn zdechł!”. Syn rozłożył ręce i rzekł: “Kiedy nauczyciel nam to oświadczył, ja powiedziałem to samo. I dlatego wyrzucił mnie ze szkoły i jestem wcześniej w domu!”... Kasia jedynie zapytała z matczynego automatu: “Czy może jesteś synu głodny?” Rysiek (wujek jeszcze żyje, w Warszawie) odpowiedział: “Nie, najadłem się strachu”

 

Nasze pokolenie nie było świadkiem załamania się człowieczeństwa i nie musiało na masową skalę doświadczyć wymiaru bezwzględnego okrucieństwa i z drugiej strony przeciwstawnego mu bohaterstwa. Nie doznało szoku i bestialstwa II wojny światowej (czy stalinizmu), jedynie zbliżaliśmy się do zrozumienia tworzonego piekła tamtych dni z książek, filmów, a często też z relacji naszych najbliższych, rodziców i dziadków. Właśnie tamte pokolenia dziadków i rodziców szybko wynoszone są z naszego życia w trumnach i urnach, pozostawiając nas ze zroszonym łzami żalem. Bezradnym nie wygaszonym bólem i duchową rozterką. Więc te kilka poniższych zdań nie będzie o śmierci słynnego generała, wspaniałej aktorki, czy politycznego lidera, ale o jednej z najważniejszych osób w naszym życiu, o dziewczynie, żonie, matce i Babci, której roli w polskiej rodzinie nie da się przecenić.

 

RODZINA

Zofia, czyli Zosia, zd. Kowalczyk, urodziła się w miejscowości kilka kilometrów od królewskiego Piotrkowa Trybunalskiego. Jej mamą była Helena (ur. w 1913 r.), jej ojciec Michał  Teperski, burmistrz Wolborza, który mieszkał przy ul. Warszawskiej został zastrzelony przez Niemców przed własnym domem w pierwszych dniach września 1939 r. a ich dom spalony. Niemcy podjeżdżali motocyklami i rzucali płonące pochodnie w domy mieszkalne, aby je podpalić. Helena była najmłodszym dzieckiem  (spośród 6-ciorga potomstwa) Michała i Teodory (zd. Kowalska). Brat  Heleny, Józef zginął na wojnie we wrześniu 1939 r., drugi brat Stefan został zamordowany w 1943 r. w niemieckim obozie koncentracyjnym w Gross Rosen. Ta rodzina wie co wtedy znaczyła wojna i polskość.

 

Hela wyszła w 1934 r. za Ignacego Kowalczyka, który był księgowym w biznesie włókienniczym. Ojciec Ignacego, Jan Kowalczyk (żona Wiktoria zd. Wojtania) miał gospodarstwo rolne i młyn, małżeństwu urodziło się trzech synów (Leon, Bolesław i Ignacy). Jan Kowalczyk walczył w wojnie przeciwko bolszewikom (1919-1920) i w nagrodę otrzymał ziemię po klasztorną w Poniatowie. Syn Leon w czasie II w.ś. był w konspiracji, miał sklep koło Kwaśniewic. Sklep ten służył za punkt kontaktowy dla miejscowych żołnierzy podziemnej Armii Krajowej. Zdradzony przez agenta Leon wyniósł się potajemnie z rodziną do Dąbrowy. Tam też ponownie wytropiony Leon Kowalczyk został zamordowany przez Niemców w wyniku donosu agenta. Gestapo wyprowadziło rodzinę (żona i 3 córki) z domu, odczytali mu wyrok i dokonali egzekucji. Roztrzęśnionej żonie i córkom pozwolono wrócić do domu. 

 

Bolesław  ukończył szkołę bankowości w Paryżu. Najpierw pracował w Rosji, w czasie rewolucji bolszewickiej przedzierał się do budzącej się do życia Polski. Był wysoki, przystojny, zapuścił brodę, zniszczył ziemią skórę dłoni, aby nie wpaść w oko bolszewikom (jako burżuj, czy inteligent)  podczas częstych zatrzymań i weryfikacji. Płakał z radości i całował ziemię po przekroczeniu polskiej granicy. W wolnej Polsce pracował jako kontroler banków. Zmarł w wieku 40 lat.

 

Najmłodszy Ignacy pracował w prywatnym biznesie i dlatego nie należała mu się ziemia z państwowego przydziału, więc ją dokupił. W 1939 r. na wojnie  zmobilizowany podoficer w rodzimym piotrkowskim 25 pułku (7 Dyw. Piech., Armia “Kraków”).  Po kampanii wrześniowej zesłany do pracy u bauera w Rzeszy, płynnie znał język niemiecki. Niemiecki lekarz zbadał go (narzekał na zdrowie i siły) i stwierdził poważną chorobę. Wrócił po dwóch latach w 1941 r. do Uszczyna, gdzie mieszkał z żoną Heleną. W trakcie wojny kolejno sprzedawali cokolwiek miało jakąś wartość na lekarstwa, w tym zawartość zasobnej rodzinnej biblioteki, rodzinne pamiątki i srebra rodowe, choroba kosztuje.

 

16 stycznia 1945 r. weszli do Uszczyna Rosjanie. Po przejściu walca wojny przez okolice  Ignacy dla zabezpieczenia rodziny szukał pracy buchaltera , dostał angaż. Jednak dwa tygodnie po otrzymaniu pracy, 8 maja 1945 r. Ignacy zmarł na raka.

 

ZOSIA

W tej sytuacji owdowiała Helena wychowywała trójkę dzieci. Mało co nie doszło do adopcji najstarszej Zosi przez bezdzietną kuzynkę Janinę Teperską, której zaangażowany w konspiracyjną Armię Krajową mąż przewiózł żonę do Piotrkowa, następnie walczył i zginął w Powstaniu Warszawskim. Na adopcję nie wyraziła jednak zgody matka Helena.  W 1949 r. wyszła ponownie za mąż (zmarła w wieku 84 lat 28 lutego 1997 r.).

 

Zosię do pierwszej komunii przygotowywał ksiądz Roch Łaski, który wcześniej razem ze  swoim kolegą  Antonim Strumiłło, został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau (obok 1,800 polskich księży). Ks. Łaski miał piękną patriotyczną kartę, był harcerzem, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej, obrońcą Warszawy w 1939 r., więźniem Dachau i kapelanem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Łaski przeżył Dachau pracując w kamieniołomach i jako murarz, oraz doglądając psów SS-manów. Do Witowa przybył z Gostynina w 1946 r.  Jego patriotyczna postawa, energia i zdolności praktyczne w remontowaniu i upiększaniu Parafii od razu zwróciła uwagę sowieckiego komunistycznego aparatu bezpieczeństwa w Polsce (UB). Wielokrotnie wzywany na przesłuchania, został zamordowany przez komunistycznych siepaczy, co doprowadziło do demonstracji i rozruchów parafian domagających się zwrotu ciała zamordowanego (torturowanego przed śmiercią) kapłana (zmarł z ran po “wypuszczeniu z aresztu” 13 maja 1949 r., byłem na Jego grobie w tym roku w Witowie.).

 

Helena po śmierci męża z trudnościami radziła sobie w sytuacji, kiedy bez dobrej pensji męża  jedynym źródłem dochodu było gospodarstwo rolne, którego prowadzić nie miała zdolności i doświadczenia, więc większość ziemi oddała w dzierżawę. Zosia dorastała,  będąc urodziwą, atrakcyjną panną miała wielu adoratorów. Jednak  w 1962 r. przyjęła oświadczyny inteligentnego młodego nauczyciela (polonista) Zygmunta.  W międzyczasie, aby uzupełnić dochód rozrastającej się rodziny przeszła odpowiednie szkolenia i podjęła pracę w laboratorium przemysłu zbożowego w Piotrkowie Trybunalskim. 

 

Kolejno urodziły się dzieci Ewa, Sławomir i Wanda, rodzina mieszkała w kolejnych miejscowościach w miejscowym domu nauczyciela. Mąż okazał się idealistycznym marzycielem pasjonującym się wszelaką wiedzą, wydającym każdy możliwy “grosz” na uzupełnianie swojej gwałtownie rozrastającej się biblioteki. Zygmunt był chciwy wiedzy nie tylko ze swojej polonistycznej sfery (ukończył polonistykę na UŁ), ale wszelakiej, od astronomii, przez archeologię, filozofię, historię i politologię. Czyli praktycznie mówiąc to na barkach Zosi spoczywała nawigacja rodzinnego życia, tym bardziej, że przez wiele lat Zygmunt był “zapracowanym” dyrektorem szkoły. 

 

Zygmunta spotkałem w 1981 r. na opozycyjnym studenckim politycznym i redakcyjnym (studencki dwutygodnik “NOWSZE DROGI”) obozie szkoleniowym, gdzie był dyrektorem szkoły, którą nam życzliwie w części udostępnił. Przygłów/Włodzimierzów to interesująca słynna jeszcze z II RP wczasowa miejscowość (tu w restauracji “Sielanka”)   poznali się rodzice popularyzatora historii Bogusława Wołoszańskiego). Miejscowość położona jest w bogato zalesionym  obszarze między popularnym Zalewem Sulejowskim, a rzeką Luciążą i rzeczką Strawą w której niegdyś nieopodal królewskiego zamku w Piotrkowie kąpała się królowa Bona. Zygmunt sprawiał wrażenie rentgenowskiej maszyny, będąc otwarty próbował  nas prześwietlić, aby zrozumieć o co nam tak naprawdę chodzi. Brał udział w spotkaniach z naszymi gośćmi jak mec. Karol Głogowski (Ruch Wolnych Demokratów), Józef Śreniowski (lider łódzkiego KOR-u) i innymi. To był piękny, twórczy, nasycony przebogatymi wrażeniami i oczekiwaniami okres w naszym młodzieńczym okresie życia.

 

W tym szalonym czasie przemian, młodzieńczego rozpasanego pragnienia poznania, doznania odwagi i wolności poznałem tam też swoją przyszłą żonę, córkę Zygmunta i Zosi. Cóż, okazało się, że było to kolejne, aczkolwiek znaczące skrzypnięcie koła historii. 

 

Pani Zosia pracowała w laboratorium w Piotrkowie, a Zygmunt “dyrektorzył” w szkole do której miał dosłownie przysłowiowych kilka kroków. W ostatnich latach życia ciężko chorował na nie rozpoznanego raka. Przez 7 lat walczył z chorobą, która odebrała mu mobilność. Pozostawał tylko wózek i łóżko. Przez ten cały czas polegał głównie na swojej Zosi (jej troskliwej pielęgniarskiej cierpliwości) i na dzieciach. Zmarł w lutym 2012 r., poświęciłem mu tekst pożegnalny (do wygooglowania: “Więc i Ty odszedłeś, Zygmuncie…”).

 

Wracając do Pani Zosi. Odwiedziła nas  w Kalifornii, dwa razy. Kochała przyrodę, tutejsze atrakcje turystyczne i zabytki, zachwycała się licznymi tu ogrodami botanicznymi, plażami, przyrodą i majestatem Oceanu Spokojnego, pokochała nasze pieski i wróciła do DOMU. 

 

Z natury była kontrolująco opiekuńcza (najstarsze dziecko w rodzinie), nieśmiała, jednak z dużym podciśnieniem potrzeby obcowania z ludźmi. Była osobą wierzącą, w kontakcie z Bogiem odnajdywała swoje ludzkie dopełnienie, tak w bieżączce życia jak i w szanowanym przez nią łańcuchu pokoleń (co podkreślił żegnający Ją ksiądz proboszcz Zbigniew z parafii we Włodzimierzowie). Tęskniła i kochała swoją 3 dzieci i 4 wnucząt i prawnuczkę. Była też okolicznym franciszkańskim magnesem dla porzuconych, zbłąkanych kotków i piesków, one jakoś lgnęły do niej. Hojnie obdarzała je troskliwą opieką i współczuciem ofiarując im lepsze stabilne życie. Bardzo chętnie obcowała z przyrodą, z grządkami warzyw, kwiatów, krzewów, odnajdywała się w obcowaniu z ziemią, z matką naturą. Wśród niej zakwitała pielęgnacyjnym zapałem, cierpliwością, ofiarując swój czas, siły i czerpiąc satysfakcję z obcowania z jej cyklami wzrastania, dojrzewania i pięknem. 

 

Ostatnie pół roku cierpiała po udarze, wyzwalając i utrwalając, tak u swoich dzieci jak i u przyjaciół, jak najlepsze opiekuńcze instynkty, potrzebę czynienia dobra, współczucia i niesienia troskliwej pomocy bliskim będącym w potrzebie. Trwała tak w swoim cierpieniu pewnie, aby te jak najlepsze wzorce zachowań przekazać i utrwalić dla zawsze bacznie obserwującego zachowania rodziców latorośli następnego pokolenia. Pani Zosia odeszła z tego dziś niespokojnego świata pozostawiając wiele dobra, wrażliwości i ofiarności, dowodząc swoim życiem, że są wartości dla których warto żyć, pracować i poświęcać się.  Odeszła opłakiwana przez Rodzinę, przyjaciół, kochaną przyrodę, oraz swoich ulubionych braci mniejszych, dla których jej serce i dom stały zawsze otworem… 

 

Jacek K. Matysiak                                                                                                                         

Kalifornia, 2023/06/19

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe