Rafał Woś: Związki związków

Czyżby udało się nareszcie wypracować w Polsce optymalny model współpracy wielkiej centrali związkowej z demokratycznym rządem?
Rafał Woś Rafał Woś: Związki związków
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Na kilka miesięcy przed wyborami mamy duże porozumienie Solidarności z rządem Zjednoczonej Prawicy. Poprzedziły je – toczone przez dłuższy czas – trudne zakulisowe negocjacje. Przypisywana Bismarckowi maksyma głosi, że „z polityką jest jak z kiełbasą”. Dla konsumenta liczy się ostatecznie pożywność wędliny, a niekoniecznie sam sposób jej przygotowania. Tak samo jest tutaj. Dostajemy porozumienie, które stanowi rodzaj „planu podróży” na następne kilka lat. Największy związek zawodowy w Polsce umówił się tu na kilka ważnych dla siebie spraw z rządem, który – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – wygra nadchodzące wybory parlamentarne. To z tych spraw Solidarność będzie rozliczała następny rząd Morawieckiego lub jakiegokolwiek innego polityka ZP, który stanie na jego czele.

Brzmi to normalnie. Wręcz banalnie. Ale przecież wszyscy, którzy obserwują polskie sprawy publiczne nieco dłużej wiedzą, że nie zawsze tak było. Można nawet powiedzieć, że dopiero w ostatnich latach udało się w Polsce wypracować skuteczny i przejrzysty model współpracy pomiędzy dwoma kluczowymi aktorami demokratycznego ładu. To znaczy między dysponującą mandatem milionów wyborców władzą publiczną, a kluczową organizacją reprezentującą interesy (też liczonego w milionach) polskiego świata pracy.

Dialog głuchego ze ślepym

Aby docenić etap, na którym się znaleźliśmy, warto spojrzeć wstecz na całe minione 30-lecie. Wtedy zobaczymy, że po roku 1989 nie było bynajmniej jednego modelu relacji związków zawodowych i władzy. Ten układ, który mamy dziś, wykuwał się w boju i miał bardzo różne fazy. Momentami przypominał dialog głuchego ze ślepym. Innym znów razem zamieniał się w brutalne polowanie z nagonką.

Lata 90. zaczęły się jako czas rozmytych granic. Solidarność – z przyczyn historycznych – odgrywała wtedy podwójną rolę. W nowy czas weszła jako potężna siła polityczna ciesząca się zaufaniem milionów Polaków. Jednocześnie była wciąż związkiem zawodowym, który powinien stać na straży interesu milionów polskich pracowników, którzy przeżywali wtedy przyspieszoną lekcję życia w kapitalizmie. Decyzja o rozciągnięciu parasola ochronnego „S” nad rządem Mazowieckiego i terapia szokowa zrobiły swoje. Sam pamiętam utyskiwania prowincjonalnej Polski (skąd pochodzę) na „Solidaruchów”, przez których „żyje się gorzej niż za komuny”. Wyborcze sukcesy SLD (rok 1993) i Aleksandra Kwaśniewskiego (1995) były tego niezadowolenia namacalnym dowodem. Podobnie było z powrotem postkomunistów w roku 2001 po rządach AWS-u i Unii Wolności. Na polu społecznym zbyt często stanowiących dogrywkę pierwszego planu Balcerowicza.

Jednocześnie nadciągał jeszcze jeden proces. To było generalne – i płynące ze strony przeżywającego wtedy orgię neoliberalnego myślenia Zachodu – przekonanie o zbędności związków w nowoczesnych kapitalistycznych gospodarkach. W postprzemysłowym, opartym na usługach i sektorze kreatywnym świecie cała brudna produkcja miała zostać „outsourcingowana” (przeniesiona) w dalekie i tanie zakątki globu. Nowoczesny pracownik zaś winien od teraz negocjować z pracodawcą indywidualnie i jak równy z równym w oparciu o żelazne prawa podaży i popytu na jego pracę. W tym świecie związki zawodowe miały podzielić los dinozaurów. To znaczy wyginąć. To samo miało się zdarzyć w Polsce z dorobkiem Sierpnia 1980 roku. Miał być oprawiony w ramki i wysłany do muzeum. Ewentualnie uschnąć w relikwię wśród kadzideł.

Blaski i cienie Komisji Trójstronnej

Polskie media i opinia publiczna – coraz bardziej po roku 1989 wyrażające gusta i interesy najlepiej sytuowanych Polek i Polaków – ochoczo się do tego procesu przyłączyły. W 2000 roku socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała tam treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. Wniosek: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to wychodziła z tego zawsze krzywdząca karykatura związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. Generalna niechęć mediów głównego nurtu do szeroko rozumianej prawicy sprawiała, że szczególnie mocno dostawało się zawsze Solidarności. Choć trzeba przyznać, że i inne centrale związkowe były wówczas mocno obrzydzane.

W tych warunkach szczytem tego, co związki mogły osiągnąć, wydawała się tzw. instytucjonalizacja dialogu społecznego. Chodziło głównie o powołanie do życia (rok 1994) Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. Komisja odegrała pewną pozytywną rolę – zwłaszcza w rozbrajaniu napięć społecznych w tzw. budżetówce. Z perspektywy lat wydaje się jednak, że Komisja była narzędziem lepiej służącym interesom liberalnie usposobionych rządów oraz organizacji pracodawców. A związkom zbyt często w tych komisyjnych rozdaniach zostawała w ręku karta czarnego Piotrusia. Liberalnie usposobiona opinia publiczna uważała bowiem, że każdy dialog społeczny, który wylewa się poza Komisję Trójstronną (na ulicę albo na teren zakładu pracy), jest koronnym dowodem na związkowe warcholstwo. W ten sposób wpuszczenie dialogu społecznego w instytucjonalny kanał pozbawiało de facto centrale związkowe ich największych atutów i środków nacisku – choćby takich jak akcje protestacyjne albo w razie potrzeby strajkowe. Z takim – ledwie pozornie – istniejącym dialogiem społecznym Polska przechodziła przez trudne lata przełomu XX i XXI wieku – czyli czasy 20 proc. bezrobocia. Owocujące przekonaniem, że pracownik powinien całować pracodawcę po rękach, jeśli w ogóle ma jakąś robotę. A każda próba walki o własne prawa to „niedopuszczalna roszczeniowość”.

Tusk wygrał bitwy, ale przegrał wojnę

Kryzys 2008 roku bardzo przestraszył rządzące Polską liberalne elity Platformy Obywatelskiej, a rząd Tuska – obawiał się pogorszenia wskaźników ekonomicznych, czyli spadku PKB i powrotu bardzo wysokiego bezrobocia. Przygotowany przez nich plan walki z kryzysem zakładał (i słusznie) mocną interwencję fiskalną połączoną z liberalizacją (tzw. uelastycznieniem) rynku pracy. O ile ten pierwszy element (zwiększenie wydatków państwa) był dobry, o tyle już ten drugi musiał zakończyć się mocnym uderzeniem w samo serce polskiego świata pracy. Związki zawodowe były dla powodzenia tego planu istotnym zagrożeniem, bo ich opór mógł przeciągnąć sprawę. A tego nie chciano. I dlatego rząd Tuska postanowił zneutralizować związki, zawieszając w zasadzie po roku 2009 dialog społeczny w Polsce. Odpowiedzią największych central związkowych było solidarne wyjście z Komisji Trójstronnej. Tusk zatarł na to ręce. Spodziewał się, że będzie mógł ten gest przedstawić jako ostateczny dowód na związkowe warcholstwo i brak chęci do rozmowy. Ale lider Platformy źle odczytał nowe trendy polityczne. Nie zauważył kiełkującego w polskim społeczeństwie zmęczenia bezalternatywnym liberalizmem. W efekcie Tusk może i wygrał kilka bitew: podwyższył wiek emerytalny i otworzył drzwi do systemowego obchodzenia Kodeksu pracy (nazwane wtedy słusznie i dzięki Solidarności „uśmieciowieniem”). Ale przegrał wojnę. Bo starcie z lat 2013–2015 ostatecznie wygrały związki. Najpierw symbolicznie, bo nawet w mediach liberalnych zaczęła się przebijać (importowana z Zachodu) opowieść o tym, że kryzys kapitalizmu (nierówności, polaryzacja) jest spowodowany zbyt małą rolą związków zawodowych. A nie zbyt wielką.

Zwycięstwo polityczne przyszło chwilę później po wyborach roku 2015. Rząd Ewy Kopacz próbował jeszcze ratować sytuację, powołując do życia (w miejsce zmarłej Komisji Trójstronnej) Radę Dialogu Społecznego. Ale już wtedy wiadomo było, że nie będzie to od teraz jedyna oś relacji związków z władzą. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w roku 2015 sprawiło bowiem, że po stronie rządowej pojawiło się dużo większe zainteresowanie tematami interesującymi Solidarność. I odwrotnie, Solidarność zyskała nowe – niewyobrażalne wcześniej – możliwości realizacji ważnych dla świata pracy postulatów.

„Specjalne relacje”

Ten kanał funkcjonuje do dziś. I ma na koncie wiele sukcesów. To tutaj uzgodniono cofnięcie tuskowej podwyżki wieku emerytalnego albo wolne niedziele dla pracowników handlu. Albo fakt, że płaca minimalna doszła do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Oraz wiele innych.

Oczywiście model „specjalnych relacji” rządu z Solidarnością ma wielu krytyków. Padają argumenty o zbytnią bliskość związku z jedną tylko opcją polityczną. Albo narzekanie, że można było zawalczyć o więcej. Na te argumenty obecne kierownictwo związku ma wiele mocnych odpowiedzi. Zawsze można przecież sprawdzić, czy jakakolwiek inna organizacja związkowa w przeszłości III RP wynegocjowała dla pracowników więcej? Nie, nie wynegocjowała. A bliskość? Owszem, jest. Ale związku zawodowego nie rozlicza się przecież z bycia wzorcem z Sèvres politycznej bezstronności. Związek jest od tego, by być skuteczny. A akurat skuteczności Solidarności z lat 2015–2023 odmówić nie można.

Jedyna kluczowa wątpliwość dotyczy oczywiście sytuacji, w której Zjednoczona Prawica nie będzie w stanie po jesiennych wyborach rządzić Polską samodzielnie lub w ogóle zostanie odsunięta od władzy. W tym pierwszym przypadku (koalicja PiS-u z Konfederacją) rola Solidarności – paradoksalnie – jeszcze urośnie. I będzie polegała na pilnowaniu, by wpływ liberałów spod znaku Mentzena czy Korwin-Mikkego nie przekładał się na sprawy pracownicze.

A co w przypadku rządu szerokiej anty-PiS-owskiej koalicji? No cóż. Wtedy oczywiście będzie trudniej. Ale przecież właśnie po to Solidarność nigdy z PiS-em ślubu kościelnego nie brała. Żeby móc w takiej sytuacji rozmawiać o sprawach pracowniczych z każdym, kto będzie Polską w przyszłości rządził. Bez dramatu i narzekań, że dochodzi tu do jakiejś rzekomo haniebnej zdrady.

Tekst pochodzi z 25 (1795) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Komunikat dla mieszkańców Krakowa ws. fajerwerków z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Krakowa ws. fajerwerków

Kraków wprowadza całoroczny zakaz odpalania fajerwerków, petard, ogni sztucznych i innych widowiskowych materiałów pirotechnicznych – zdecydowali w środę radni miasta. Zakaz nie będzie obowiązywał w najbliższą noc sylwestrową.

Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc. Brakuje krwi z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc. Brakuje krwi

Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Kielcach ogłosiło pilny apel o oddawanie krwi. W regionie gwałtownie spadły zapasy, szczególnie grup Rh ujemnych, co może utrudnić bieżące zaopatrzenie szpitali. Największe braki dotyczą: A Rh-, B Rh-, AB Rh-, 0 Rh- oraz 0 Rh+ – wynika ze stanu magazynowego z 19 listopada.

Trump, Musk i następca tronu. Kulisy gigantycznego układu technologicznego Wiadomości
Trump, Musk i następca tronu. Kulisy gigantycznego układu technologicznego

Elon Musk ogłosił, że jego spółka xAI stworzy w Arabii Saudyjskiej jedno z największych centrów danych na świecie. Projekt powstanie we współpracy z państwowym przedsiębiorstwem Humain i ma wykorzystywać potężne moce obliczeniowe oparte na chipach Nvidia. Zapowiedź padła podczas wizyty saudyjskiego następcy tronu Mohameda bin Salmana w USA.

Donald Tusk odleciał z ostatniej chwili
Donald Tusk odleciał

Donald Tusk od miesięcy żyje w świecie własnej propagandy, w którym każdy wrzucony na Instagram kadr i każdy filmik z X-a urasta do rangi państwowego wydarzenia. Wokół niego rośnie krąg klakierów, którzy mają dbać o to, by szef rządu zawsze wyglądał na zwycięzcę – nawet wtedy, gdy państwo realnie przegrywa. A przegrywa coraz częściej.

Przedszkole w Osielsku ostrzelane. To nie pierwszy raz Wiadomości
Przedszkole w Osielsku ostrzelane. "To nie pierwszy raz"

Budynek przedszkola w Osielsku (woj. kujawsko-pomorskie) został w listopadzie dwukrotnie ostrzelany przez nieznanego sprawcę. Do zdarzeń doszło 10 i 18 listopada. Według wstępnych ustaleń pociski wystrzelono z repliki broni palnej na plastikowe kulki lub ze sportowej wiatrówki. Policja prowadzi śledztwo ws. ataków.

Aż iskry leciały. Widowiskowy skok na bank w mieście, które słynie z przestępczych tradycji gorące
"Aż iskry leciały". Widowiskowy skok na bank w mieście, które słynie z przestępczych tradycji

W Neapolu znów zrobiło się głośno — i to w najbardziej dosłownym sensie. Złodzieje wyrwali cały bankomat ze ściany, przywiązali do samochodu i ciągnęli przez miasto, zostawiając za sobą snop iskier i uszkodzone auta. Choć historia brzmi jak scena z „Gomorry”, to tylko jeden z przykładów współczesnych przestępczych tradycji miasta, które mimo wszystko pozostaje jednym z najbardziej fascynujących i uwielbianych miejsc we Włoszech.

SN: Ostateczne wyroki dla zabójców dostawcy pizzy z Płocka Wiadomości
SN: Ostateczne wyroki dla zabójców dostawcy pizzy z Płocka

Dwie kary dożywocia i jedna kara 25 lat więzienia dla trzech sprawców zabójstwa 20-letniego dostawcy pizzy z Płocka, Rafała C., zamordowanego w styczniu 2020 r.  Tak zdecydował w środę Sąd Najwyższy, który oddalił kasacje obrońców skazanych. – Zabili człowieka ze szczególnym okrucieństwem, z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, pozbawili go życia i zmarnowali swoje życia – podsumował sędzia SN Waldemar Płóciennik.

Medialne trzęsienie ziemi. TVN może trafić do nowego właściciela jeszcze przed świętami gorące
Medialne trzęsienie ziemi. TVN może trafić do nowego właściciela jeszcze przed świętami

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem może dojść do jednej z największych transakcji w historii światowych mediów. Amerykańskie serwisy ujawniają, że Warner Bros. Discovery – właściciel m.in. TVN i CNN – jest bliski przejęcia, a nowym faworytem w wyścigu stał się potężny fundusz Saudi PIF.

Kluzik-Rostkowska zapomniała o włączonym mikrofonie. Powiedziała, co myśli o pracy komisji ds. Pegasusa Wiadomości
Kluzik-Rostkowska zapomniała o włączonym mikrofonie. Powiedziała, co myśli o pracy komisji ds. Pegasusa

Joanna Kluzik-Rostkowska, reprezentująca KO w tzw. komisji ds. Pegasusa, zapomniała, że jest blisko włączonego mikrofony. Podczas przesłuchania byłego funkcjonariusza CBA powiedziała przewodniczącej Magdalenie Sroce (PSL), co naprawdę myśli o zadawanych świadkowi pytaniach.

Epidemia w Czechach. Polskie MSZ ostrzega przed podróżami gorące
Epidemia w Czechach. Polskie MSZ ostrzega przed podróżami

Alarm w Czechach. Liczba przypadków wirusowego zapalenia wątroby typu A wzrosła czterokrotnie w porównaniu do ubiegłego roku. Najbardziej zagrożona jest stolica – Praga – oraz regiony środkowoczeski i morawsko‑śląski. Polskie MSZ stanowczo odradza podróże i apeluje o zachowanie szczególnej ostrożności.

REKLAMA

Rafał Woś: Związki związków

Czyżby udało się nareszcie wypracować w Polsce optymalny model współpracy wielkiej centrali związkowej z demokratycznym rządem?
Rafał Woś Rafał Woś: Związki związków
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Na kilka miesięcy przed wyborami mamy duże porozumienie Solidarności z rządem Zjednoczonej Prawicy. Poprzedziły je – toczone przez dłuższy czas – trudne zakulisowe negocjacje. Przypisywana Bismarckowi maksyma głosi, że „z polityką jest jak z kiełbasą”. Dla konsumenta liczy się ostatecznie pożywność wędliny, a niekoniecznie sam sposób jej przygotowania. Tak samo jest tutaj. Dostajemy porozumienie, które stanowi rodzaj „planu podróży” na następne kilka lat. Największy związek zawodowy w Polsce umówił się tu na kilka ważnych dla siebie spraw z rządem, który – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – wygra nadchodzące wybory parlamentarne. To z tych spraw Solidarność będzie rozliczała następny rząd Morawieckiego lub jakiegokolwiek innego polityka ZP, który stanie na jego czele.

Brzmi to normalnie. Wręcz banalnie. Ale przecież wszyscy, którzy obserwują polskie sprawy publiczne nieco dłużej wiedzą, że nie zawsze tak było. Można nawet powiedzieć, że dopiero w ostatnich latach udało się w Polsce wypracować skuteczny i przejrzysty model współpracy pomiędzy dwoma kluczowymi aktorami demokratycznego ładu. To znaczy między dysponującą mandatem milionów wyborców władzą publiczną, a kluczową organizacją reprezentującą interesy (też liczonego w milionach) polskiego świata pracy.

Dialog głuchego ze ślepym

Aby docenić etap, na którym się znaleźliśmy, warto spojrzeć wstecz na całe minione 30-lecie. Wtedy zobaczymy, że po roku 1989 nie było bynajmniej jednego modelu relacji związków zawodowych i władzy. Ten układ, który mamy dziś, wykuwał się w boju i miał bardzo różne fazy. Momentami przypominał dialog głuchego ze ślepym. Innym znów razem zamieniał się w brutalne polowanie z nagonką.

Lata 90. zaczęły się jako czas rozmytych granic. Solidarność – z przyczyn historycznych – odgrywała wtedy podwójną rolę. W nowy czas weszła jako potężna siła polityczna ciesząca się zaufaniem milionów Polaków. Jednocześnie była wciąż związkiem zawodowym, który powinien stać na straży interesu milionów polskich pracowników, którzy przeżywali wtedy przyspieszoną lekcję życia w kapitalizmie. Decyzja o rozciągnięciu parasola ochronnego „S” nad rządem Mazowieckiego i terapia szokowa zrobiły swoje. Sam pamiętam utyskiwania prowincjonalnej Polski (skąd pochodzę) na „Solidaruchów”, przez których „żyje się gorzej niż za komuny”. Wyborcze sukcesy SLD (rok 1993) i Aleksandra Kwaśniewskiego (1995) były tego niezadowolenia namacalnym dowodem. Podobnie było z powrotem postkomunistów w roku 2001 po rządach AWS-u i Unii Wolności. Na polu społecznym zbyt często stanowiących dogrywkę pierwszego planu Balcerowicza.

Jednocześnie nadciągał jeszcze jeden proces. To było generalne – i płynące ze strony przeżywającego wtedy orgię neoliberalnego myślenia Zachodu – przekonanie o zbędności związków w nowoczesnych kapitalistycznych gospodarkach. W postprzemysłowym, opartym na usługach i sektorze kreatywnym świecie cała brudna produkcja miała zostać „outsourcingowana” (przeniesiona) w dalekie i tanie zakątki globu. Nowoczesny pracownik zaś winien od teraz negocjować z pracodawcą indywidualnie i jak równy z równym w oparciu o żelazne prawa podaży i popytu na jego pracę. W tym świecie związki zawodowe miały podzielić los dinozaurów. To znaczy wyginąć. To samo miało się zdarzyć w Polsce z dorobkiem Sierpnia 1980 roku. Miał być oprawiony w ramki i wysłany do muzeum. Ewentualnie uschnąć w relikwię wśród kadzideł.

Blaski i cienie Komisji Trójstronnej

Polskie media i opinia publiczna – coraz bardziej po roku 1989 wyrażające gusta i interesy najlepiej sytuowanych Polek i Polaków – ochoczo się do tego procesu przyłączyły. W 2000 roku socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała tam treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. Wniosek: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to wychodziła z tego zawsze krzywdząca karykatura związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. Generalna niechęć mediów głównego nurtu do szeroko rozumianej prawicy sprawiała, że szczególnie mocno dostawało się zawsze Solidarności. Choć trzeba przyznać, że i inne centrale związkowe były wówczas mocno obrzydzane.

W tych warunkach szczytem tego, co związki mogły osiągnąć, wydawała się tzw. instytucjonalizacja dialogu społecznego. Chodziło głównie o powołanie do życia (rok 1994) Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. Komisja odegrała pewną pozytywną rolę – zwłaszcza w rozbrajaniu napięć społecznych w tzw. budżetówce. Z perspektywy lat wydaje się jednak, że Komisja była narzędziem lepiej służącym interesom liberalnie usposobionych rządów oraz organizacji pracodawców. A związkom zbyt często w tych komisyjnych rozdaniach zostawała w ręku karta czarnego Piotrusia. Liberalnie usposobiona opinia publiczna uważała bowiem, że każdy dialog społeczny, który wylewa się poza Komisję Trójstronną (na ulicę albo na teren zakładu pracy), jest koronnym dowodem na związkowe warcholstwo. W ten sposób wpuszczenie dialogu społecznego w instytucjonalny kanał pozbawiało de facto centrale związkowe ich największych atutów i środków nacisku – choćby takich jak akcje protestacyjne albo w razie potrzeby strajkowe. Z takim – ledwie pozornie – istniejącym dialogiem społecznym Polska przechodziła przez trudne lata przełomu XX i XXI wieku – czyli czasy 20 proc. bezrobocia. Owocujące przekonaniem, że pracownik powinien całować pracodawcę po rękach, jeśli w ogóle ma jakąś robotę. A każda próba walki o własne prawa to „niedopuszczalna roszczeniowość”.

Tusk wygrał bitwy, ale przegrał wojnę

Kryzys 2008 roku bardzo przestraszył rządzące Polską liberalne elity Platformy Obywatelskiej, a rząd Tuska – obawiał się pogorszenia wskaźników ekonomicznych, czyli spadku PKB i powrotu bardzo wysokiego bezrobocia. Przygotowany przez nich plan walki z kryzysem zakładał (i słusznie) mocną interwencję fiskalną połączoną z liberalizacją (tzw. uelastycznieniem) rynku pracy. O ile ten pierwszy element (zwiększenie wydatków państwa) był dobry, o tyle już ten drugi musiał zakończyć się mocnym uderzeniem w samo serce polskiego świata pracy. Związki zawodowe były dla powodzenia tego planu istotnym zagrożeniem, bo ich opór mógł przeciągnąć sprawę. A tego nie chciano. I dlatego rząd Tuska postanowił zneutralizować związki, zawieszając w zasadzie po roku 2009 dialog społeczny w Polsce. Odpowiedzią największych central związkowych było solidarne wyjście z Komisji Trójstronnej. Tusk zatarł na to ręce. Spodziewał się, że będzie mógł ten gest przedstawić jako ostateczny dowód na związkowe warcholstwo i brak chęci do rozmowy. Ale lider Platformy źle odczytał nowe trendy polityczne. Nie zauważył kiełkującego w polskim społeczeństwie zmęczenia bezalternatywnym liberalizmem. W efekcie Tusk może i wygrał kilka bitew: podwyższył wiek emerytalny i otworzył drzwi do systemowego obchodzenia Kodeksu pracy (nazwane wtedy słusznie i dzięki Solidarności „uśmieciowieniem”). Ale przegrał wojnę. Bo starcie z lat 2013–2015 ostatecznie wygrały związki. Najpierw symbolicznie, bo nawet w mediach liberalnych zaczęła się przebijać (importowana z Zachodu) opowieść o tym, że kryzys kapitalizmu (nierówności, polaryzacja) jest spowodowany zbyt małą rolą związków zawodowych. A nie zbyt wielką.

Zwycięstwo polityczne przyszło chwilę później po wyborach roku 2015. Rząd Ewy Kopacz próbował jeszcze ratować sytuację, powołując do życia (w miejsce zmarłej Komisji Trójstronnej) Radę Dialogu Społecznego. Ale już wtedy wiadomo było, że nie będzie to od teraz jedyna oś relacji związków z władzą. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w roku 2015 sprawiło bowiem, że po stronie rządowej pojawiło się dużo większe zainteresowanie tematami interesującymi Solidarność. I odwrotnie, Solidarność zyskała nowe – niewyobrażalne wcześniej – możliwości realizacji ważnych dla świata pracy postulatów.

„Specjalne relacje”

Ten kanał funkcjonuje do dziś. I ma na koncie wiele sukcesów. To tutaj uzgodniono cofnięcie tuskowej podwyżki wieku emerytalnego albo wolne niedziele dla pracowników handlu. Albo fakt, że płaca minimalna doszła do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Oraz wiele innych.

Oczywiście model „specjalnych relacji” rządu z Solidarnością ma wielu krytyków. Padają argumenty o zbytnią bliskość związku z jedną tylko opcją polityczną. Albo narzekanie, że można było zawalczyć o więcej. Na te argumenty obecne kierownictwo związku ma wiele mocnych odpowiedzi. Zawsze można przecież sprawdzić, czy jakakolwiek inna organizacja związkowa w przeszłości III RP wynegocjowała dla pracowników więcej? Nie, nie wynegocjowała. A bliskość? Owszem, jest. Ale związku zawodowego nie rozlicza się przecież z bycia wzorcem z Sèvres politycznej bezstronności. Związek jest od tego, by być skuteczny. A akurat skuteczności Solidarności z lat 2015–2023 odmówić nie można.

Jedyna kluczowa wątpliwość dotyczy oczywiście sytuacji, w której Zjednoczona Prawica nie będzie w stanie po jesiennych wyborach rządzić Polską samodzielnie lub w ogóle zostanie odsunięta od władzy. W tym pierwszym przypadku (koalicja PiS-u z Konfederacją) rola Solidarności – paradoksalnie – jeszcze urośnie. I będzie polegała na pilnowaniu, by wpływ liberałów spod znaku Mentzena czy Korwin-Mikkego nie przekładał się na sprawy pracownicze.

A co w przypadku rządu szerokiej anty-PiS-owskiej koalicji? No cóż. Wtedy oczywiście będzie trudniej. Ale przecież właśnie po to Solidarność nigdy z PiS-em ślubu kościelnego nie brała. Żeby móc w takiej sytuacji rozmawiać o sprawach pracowniczych z każdym, kto będzie Polską w przyszłości rządził. Bez dramatu i narzekań, że dochodzi tu do jakiejś rzekomo haniebnej zdrady.

Tekst pochodzi z 25 (1795) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe