[REPORTAŻ] Byliśmy w kopalni LW Bogdanka – perle polskiego górnictwa

Węgiel niezmiennie kojarzy nam się ze Śląskiem – regionem ściśle związanym z górnictwem węgla kamiennego. Tamtejsze kopalnie to „old school” w dobrym znaczeniu tego słowa. Jako redakcja „TS” nie raz mieliśmy okazję je zwiedzać, ale nasza najnowsza wyprawa pod ziemię przyprawiła nas o dreszczyk emocji, bo tym razem odwiedziliśmy „Bogdankę” na Lubelszczyźnie – prawdziwy „new school” - pisze Konrad Wernicki w swoim reportażu z kopalni LW Bogdanka.
Kopalnia LW Bogdanka [REPORTAŻ] Byliśmy w kopalni LW Bogdanka – perle polskiego górnictwa
Kopalnia LW Bogdanka / fot. Karol Byzdra

„Szczęść Boże”

Taki napis wita nas na wejściu do budynku cechowni, gdzie za chwilę spotkamy się z pracownikami Lubelskiego Węgla „Bogdanka” SA, którzy zabiorą nas niemal 1000 metrów pod ziemię. Tam każdy niezależnie od swojej wiary wita się ze wszystkimi słowami „Szczęść Boże”. Jest to tradycyjne pozdrowienie górników, które setki metrów pod ziemią nabierają dodatkowej głębi. W kopalni – tak jak w okopach – nie ma ateistów. Ale zanim wyruszymy windą w dół do wnętrza ziemi, czeka nas odpowiednie przygotowanie. Jesteśmy razem z większą grupą dziennikarzy z różnych redakcji. Po twarzach niektórych kolegów po fachu widać rozemocjonowanie, może nawet stres. My, stare solidarnościowe wygi, też niecierpliwie czekamy, ale raczej jak na fajną wyprawę, a nie niebezpieczną misję.

Bezpieczeństwo pracy

Cała odprawa zajmuje dość dużo czasu. Ludzie z zewnątrz, którzy nie są związani z górnictwem, nie mogą ot tak zjechać do kopalni. Najpierw wypełniamy formularz, w którym określamy stan naszego zdrowia, ostatnio przebyte choroby, operacje. Każdy uszczerbek na zdrowiu może wykluczyć nasz udział w tej wizycie. Następnie po kolei mierzy nam się ciśnienie. W tym momencie kilka osób odpada. Ciśnienie skurczowe powyżej 140 mm Hg jest dyskwalifikujące. Nie musiało ono jednak wynikać z problemów z nadciśnieniem. Tak jak pisałem, ta przygoda wielu redaktorów naprawdę stresowała. My przechodzimy dalej, choć nie powiem, by poranna kawa była wtedy dobrym pomysłem.

Po kolei otrzymujemy górniczy ubiór, robocze buty, hełm, okulary, rękawice, lampę, aparat tlenowy oraz… nieśmiertelnik. Mała, okrągła blaszka z wyrytym numerem identyfikacyjnym. Będzie przydatny, jeśli trzeba będzie zidentyfikować moje ciało w razie wypadku. Jak u żołnierza.

Cały ten proces tylko wzmaga przejęcie ekipy dziennikarzy, którzy już w pełnym oprzyrządowaniu czekają na zjazd do kopalni, a my rzecz jasna razem z nimi.

Hej ho! Hej ho! Na szychtę by się szło!

Po przygotowaniach poznajemy nadsztygara Sebastiana Maliborskiego, który oprowadzi nas po podziemnych tunelach, a raczej wyrobiskach chodnikowych, jak każe je nazywać fachowa nomenklatura.

Nadsztygar dzierżący w dłoni krykę – przypominającą ostro zakończoną ciupagę – zwięźle tłumaczy nam plan wycieczki i zasady, które nas obowiązują. Po tej odprawie ruszamy żwawym krokiem do windy. Ta rusza w dół z prędkością 12 m/s, a my szybko przenosimy się w inny świat. Cały czas przełykam ślinę, by niwelować efekt zatkanych uszu przez zmiany ciśnienia. Rzecznik LW „Bogdanka” tłumaczy nam, że w ciągu całej trasy windą ciśnienie zmienia się o 100 hektopaskali. To tłumaczy, po co było nam wcześniej mierzenie ciśnienia. Ktoś z problemami nadciśnieniowymi mógłby w tym momencie po prostu zemdleć.

Po niespełna dwóch minutach drzwi windy otwierają się, a ja przeżywam pierwszy szok poznawczy. Jak tu… schludnie! Pierwsze korytarze wyłożone są kostką brukową, jest całkiem czysto (jak na kopalnię), sucho i jasno. To ciekawa odmiana po wspomnieniach ze śląskich kopalń. Widać, że Bogdanka jest o wiele młodsza od swoich śląskich odpowiedniczek, a przy tym siłą rzeczy nowocześniejsza.

Nie tracimy czasu i od razu przystępujemy do marszu w kierunku przodka. Czeka nas kilka kilometrów dobrze utrzymanymi chodnikami, w których grube, metalowe szyny tworzą nad nami łukowe sklepienie. Świadomość, że znajdujemy się dokładnie 960 metrów pod ziemią, a nas przed zgnieceniem chroni jedynie żeliwna obudowa jest… tłamsząca. Tym bardziej że im idziemy dalej, tym lepiej widzimy oddziaływanie sił natury na to, co stworzył człowiek. W wielu miejscach sufit muszą podtrzymywać dodatkowe metalowe słupy. Tunel robi się coraz bardziej nieregularny, pogięty, grunt pod nogami nierówny. Z wiekiem te wyrobiska najzwyczajniej się kurczą. Buduje się je o wysokości 6,8 metra. Tam, gdzie jesteśmy, mają już tylko nieco ponad 4 metry. Jednak w górnictwie nie ma cudów. Pod ziemią zawsze będzie ciężko, niezależnie od tego, czy to Śląsk, czy Lubelszczyzna.

Dzieci Aulëgo

Ten, kto czyta literaturę fantasy, wie, że krasnoludowie są zawołanymi piechurami, niezwykle wytrwałymi i nieustępliwymi. „Za krasnoludem bez bagażu człowiek w marszu nadążyć nie był w stanie”. Właśnie ten fragment z „Wiedźmina” przypomniałem sobie, gdy próbowałem dorównać tempu nadsztygara Maliborskiego, który pruł przez coraz ciemniejsze korytarze kopalni, którą znał jak własną kieszeń. Warunki dalekie od idealnych do spaceru, bo temperatura sięgała grubo powyżej 25 stopni, a duża wilgotność oraz okropne zapylenie powietrza sprawiały, że marsz pod górę po zdradliwej nawierzchni naprawdę nie należał do lekkich. Od czasu do czasu przystawaliśmy, by posłuchać ciekawostek i faktów o pracy górników od naszego przewodnika. Każdy z nas, dziennikarzy, był już mokry od potu, brudny i łapczywie popijał wodę. Jakże wiotko wyglądaliśmy obok górników, których mijaliśmy, podczas gdy oni wykonywali swoją zwykłą pracę. Dla nas był to nadzwyczajny wysiłek, dla nich codzienność, a my przecież tylko spacerowaliśmy.

Praca w kopalni nie jest dla każdego. Mimo rozwoju górniczej technologii i unowocześniania kopalń – szczególnie tej w Bogdance – do tej pracy wciąż zdatni są jedynie silni i wytrzymali mężczyźni. W ich rękach wciąż można zobaczyć kilofy i inne narzędzia ręczne, do których użycia potrzeba sporo krzepy. W naszej grupie dziennikarskiej są też panie, one same przyznają, że to nie jest miejsce dla kobiet.

Pewnie nie raz w przestrzeni publicznej czy social mediach słyszeliście lub czytaliście o „tych złych górnikach, którzy zarabiają krocie, mają mnóstwo przywilejów i wszystko im się należy”. Górnicy w skali całego społeczeństwa zarabiają dobre pieniądze, to prawda, ale nikt, kto kiedykolwiek był w kopalni, nie powie, że zarabiają za dużo. Mają też różnego rodzaju benefity i bonusy, ale te wynikają również z trudów ich pracy, a także z wysokiego uzwiązkowienia. Nie ma drugiej takiej branży w Polsce, w której odsetek uzwiązkowienia jest tak wysoki jak wśród górników. To chyba ten charakter pracy – w trudnych warunkach, w podziemnych ciemnościach, gdy są zdani tylko na siebie i swoich kolegów – sprawia, że górnicy wiedzą, że warto trzymać się razem i warto należeć do związku zawodowego. My, ludzie z powierzchni, często tego nie czujemy, traktujemy siebie i swoje „kariery zawodowe” jako osobne wysepki na morzu kapitalizmu, a potem się dziwimy, że sami nie jesteśmy w stanie sobie wynegocjować takich podwyżek, premii czy bonusów jak branża górnicza.
Nie zazdrośćcie górnikom, bo nie ma czego. Praca z narażeniem własnego zdrowia i życia wymaga niezwykłego poświęcenia i odwagi.

Do takich przemyśleń skłania wyczerpujący siedmiokilometrowy marsz w kierunku przodka, do którego docieramy kompletnie wyczerpani. Tam spotykamy rabunkarzy. Zapytacie, o jaki rabunek chodzi? Otóż rabunkarze zajmują się rozmontowaniem żeliwnej obudowy tworzącej chodnik, o której wcześniej pisałem, by ten się zawalił. Z tego zawału następnie wybierają węgiel, czyli dokonują rabunku.

Blisko przodka jest ściana kombajnowa, miejsce, w którym pracuje – a jakże by inaczej – kombajn wydobywający węgiel ze skały, krusząc ją sukcesywnie kawałek po kawałku. Tuż przy niej znajduje się taśma, która transportuje urobek do miejsca, w którym górnicy mogą go przeładować na odpowiednie transportery. Potem trafia do szybu i na powierzchnię.

Widok efektu pracy górników i ich maszyn robi ogromne wrażenie. Widzimy, jak po taśmie świeżo wydobyty węgiel transportowany jest w górę kopalni. Daje nam to satysfakcję z przebytej drogi, bo było warto, ale trzeba jeszcze wrócić. Na szczęście akurat trafiamy na koniec zmiany, więc po krótszym spacerze zabieramy się razem z pracownikami kopalni, którzy wracają kolejką.

Szczęść Boże!

– mówię, wsiadając do wagonika z dwoma górnikami, facetami mniej więcej w moim wieku. Zagaduję ich o staż pracy. Pierwszy odpowiada, że pracują tu już około 10 lat, bo zaczęli w podobnym wieku. Chwilę rozmawiamy o „Bogdance”, o moich wrażeniach i porównaniach ze śląskimi kopalniami. Oni sami mają chyba świadomość, że na Lubelszczyźnie jest inaczej niż na Śląsku.

Gdyby nie ta kopalnia, to pewnie cała Łęczna nie miałaby pracy

– mówię, puentując nasze rozważania dotyczące górnictwa.

Żeby tylko Łęczna…

– natychmiast odpowiada mi górnik.

Ja mieszkam pod Łęczną i każdy z moich znajomych ma kogoś w rodzinie związanego z kopalnią

– mówi mi pracownik Bogdanki.

To też pokazuje, jak ważnymi ośrodkami dla swoich regionów są takie kopalnie jak „Bogdanka”. Łatwo jest mówić o zamykaniu kopalń politykom czy mediom w stolicy, podczas gdy tutaj zamknięcie takiej kopalni byłoby prawdziwym dramatem tysięcy rodzin. Nie można tak kastrować polskiej gospodarki i społeczeństwa, wycinając miejsca pracy, nie dając nic w zamian. Tym bardziej że LW „Bogdanka” jest rentowna, zarabia na siebie, a przede wszystkim dostarcza surowiec energetyczny, który jeszcze przez długie lata będzie gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego. Głównymi odbiorcami lubelskiego węgla jest elektrownia w Kozienicach (druga co do wielkości elektrownia węglowa w Polsce), Elektrownia Połaniec oraz Grupa Azoty Puławy, która potrzebuje znacznych mocy do produkcji nawozów azotowych.

A jesteście w związkach zawodowych?

– pytam na koniec naszej przejażdżki. Kolega siedzący obok mnie jest i to w Solidarności! W „Bogdance” działają cztery związki zawodowe, wśród których największym jest rzecz jasna NSZZ „Solidarność”. Właśnie tego dnia, gdy odwiedzamy kopalnię, zarząd odbywa długie spotkanie z przedstawicielami związków zawodowych. Dotyczy ono spraw pracowniczych, a w szczególności tych płacowych. W końcu inflacja nie oszczędza nikogo.

Kopalnia inna niż wszystkie

Władze „Bogdanki” patrzą w przyszłość bez strachu. Są realistami, wiedzą, że zapotrzebowanie na węgiel w Polsce będzie spadać, dlatego dużo planują i inwestują, by nie zostać w tyle wobec transformacji energetycznej. W chwili obecnej spółka planuje budowę dużej farmy fotowoltaicznej oraz całego systemu wiatraków i magazynów energii we współpracy z partnerem technologicznym.

Cechą strategii „Bogdanki” jest to, by do 2049 roku, czyli planowanej daty zakończenia wydobycia węgla w Polsce, nie stracić żadnego miejsca pracy. Przekwalifikowywanie i zatrudnianie nowych kadr – bardziej związanych z OZE – będzie procesem stałym i ciągłym. Wszystko po to, aby dostosować się do zmieniających się warunków gospodarczych.

Lubelska „Bogdanka” to niewątpliwie prawdziwa perła w koronie polskiego górnictwa. Kopalnia nowoczesna, notująca dobre lub bardzo dobre wyniki biznesowe, inwestująca w nowe technologie i swoją przyszłość. Władze firmy robią wiele, by nie zostawić swoich pracowników na pastwę losu i podejmują starania, by transformacja energetyczna w ich wykonaniu była jak najbardziej sprawiedliwa.

My opuszczamy kopalnię umęczeni, ale też szczęśliwi, że udało nam się odwiedzić tak niecodziennie miejsce. Myślimy już tylko o zimnym piwie, które smakuje najlepiej po wyjściu z kopalni. Tylko skąd je teraz wziąć? Na szczęście w „Bogdance” działa najlepiej zorganizowany związek zawodowy w Polsce, który poratuje w każdej sytuacji.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Politico: Ponure nastroje w polskiej opozycji z ostatniej chwili
Politico: Ponure nastroje w polskiej opozycji

- Polska opozycja zorganizowała w niedzielę w Warszawie i innych miastach ogromny wiec, twierdząc, że wzięło w nim udział ponad milion osób, ale na dwa tygodnie przed wyborami nastroje są raczej ponure niż triumfalne - pisze na łamach Politico Jan Cienski, znany do tej pory z dość jednostronnego przedstawiania sytuacji nad Wisłą.

Jerzy Owsiak o tzw. Marszu Miliona Serc: Wg naszych obliczeń 150 - 200 tysięcy ludzi z ostatniej chwili
Jerzy Owsiak o tzw. "Marszu Miliona Serc": "Wg naszych obliczeń 150 - 200 tysięcy ludzi"

Dziś ulicami Warszawy przeszedł tzw. "Marsz Miliona Serc". Marsz bez udziału "Pani Joanny z Krakowa" w obronie której został ogłoszony. Ogromne emocje wzbudziła frekwencja, której, wiele na to wskazuje, daleko było do miliona.

Kanclerz Niemiec otwarcie atakuje Polskę. Niemieckie media: Dlaczego Scholz zmienił podejście? z ostatniej chwili
Kanclerz Niemiec otwarcie atakuje Polskę. Niemieckie media: Dlaczego Scholz zmienił podejście?

Tuż przed wyborami w Polsce w Niemczech zdaje się narastać negatywne emocje wobec Warszawy. Niemieccy politycy zdejmują "białe rękawiczki" i otwarcie, jak Olaf Scholz atakują Polskę. W niemieckich mediach pojawia się artykuł za artykułem, każdy przedstawiający Polaków i Polskę w negatywnym świetle.

Beata Szydło apeluje: Nie dajcie sobie odebrać tego prawa. To są wasze decyzje, bo jesteście gospodarzami z ostatniej chwili
Beata Szydło apeluje: Nie dajcie sobie odebrać tego prawa. To są wasze decyzje, bo jesteście gospodarzami

– Stawką tych wyborów jest bezpieczna i suwerenna Polska; jest godne życie wszystkich Polaków – powiedziała europoseł Beata Szydło w niedzielę wieczorem w Zatorze. Była premier apelowała także o udział w referendum. – Nie dajcie sobie odebrać waszego prawa – mówiła.

„Marsz Miliona Serc”. Stołeczna policja zabrała głos z ostatniej chwili
„Marsz Miliona Serc”. Stołeczna policja zabrała głos

– Podczas niedzielnego marszu w Warszawie doszło do sporadycznych incydentów. Jedna osoba został zatrzymana w związku z zniesławieniem policjanta – poinformował w niedzielę rzecznik komendanta stołecznego Policji podinsp. Sylwester Marczak.

„Miłość i szacunek do drugiego w wersji opozycji”. Dziennikarz publikuje nagranie z marszu Tuska z ostatniej chwili
„Miłość i szacunek do drugiego w wersji opozycji”. Dziennikarz publikuje nagranie z marszu Tuska

Dziennikarz Wiadomości TVP opublikował zaskakujące nagranie

Frekwencja na „Marszu Miliona Serc” znacznie poniżej oczekiwań? Gorące komentarze z ostatniej chwili
Frekwencja na „Marszu Miliona Serc” znacznie poniżej oczekiwań? Gorące komentarze

W niedzielę warszawskimi ulicami przeszedł zainicjowany przez lidera PO Donalda Tuska „Marsz Miliona Serc”.

Fatalna wiadomość dla Czesława Michniewicza. Saudyjczycy podjęli decyzję z ostatniej chwili
Fatalna wiadomość dla Czesława Michniewicza. Saudyjczycy podjęli decyzję

Były szkoleniowiec reprezentacji Polski Czesław Michniewicz przestał pełnić rolę trenera saudyjskiego Abha FC. Klub za pośrednictwem oficjalnego profilu w mediach społecznościowych wydał komunikat.

Morawiecki do Zełenskiego: Warto, aby pan o tym nie zapomniał z ostatniej chwili
Morawiecki do Zełenskiego: Warto, aby pan o tym nie zapomniał

Polska przyjęła parę milionów Ukraińców, warto aby pan nie zapominał o tym prezydencie Załenski - zaapelował podczas niedzielnej konwencji PiS w Katowicach premier Mateusz Morawiecki. Przestrzegł prezydenta Ukrainy, że Niemcy zawsze będą chcieli się porozumieć z Ruskimi ponad głowami państw Europy Środkowej.

Niemieckie media piszą o 100 tys. uczestników „Marszu Miliona Serc” Tuska z ostatniej chwili
Niemieckie media piszą o 100 tys. uczestników „Marszu Miliona Serc” Tuska

Na dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Polsce ponad sto tysięcy osób demonstrowało przeciwko polityce rządzącej w Polsce partii Prawo i Sprawiedliwość – pisze niemiecki „Zeit”.

REKLAMA

[REPORTAŻ] Byliśmy w kopalni LW Bogdanka – perle polskiego górnictwa

Węgiel niezmiennie kojarzy nam się ze Śląskiem – regionem ściśle związanym z górnictwem węgla kamiennego. Tamtejsze kopalnie to „old school” w dobrym znaczeniu tego słowa. Jako redakcja „TS” nie raz mieliśmy okazję je zwiedzać, ale nasza najnowsza wyprawa pod ziemię przyprawiła nas o dreszczyk emocji, bo tym razem odwiedziliśmy „Bogdankę” na Lubelszczyźnie – prawdziwy „new school” - pisze Konrad Wernicki w swoim reportażu z kopalni LW Bogdanka.
Kopalnia LW Bogdanka [REPORTAŻ] Byliśmy w kopalni LW Bogdanka – perle polskiego górnictwa
Kopalnia LW Bogdanka / fot. Karol Byzdra

„Szczęść Boże”

Taki napis wita nas na wejściu do budynku cechowni, gdzie za chwilę spotkamy się z pracownikami Lubelskiego Węgla „Bogdanka” SA, którzy zabiorą nas niemal 1000 metrów pod ziemię. Tam każdy niezależnie od swojej wiary wita się ze wszystkimi słowami „Szczęść Boże”. Jest to tradycyjne pozdrowienie górników, które setki metrów pod ziemią nabierają dodatkowej głębi. W kopalni – tak jak w okopach – nie ma ateistów. Ale zanim wyruszymy windą w dół do wnętrza ziemi, czeka nas odpowiednie przygotowanie. Jesteśmy razem z większą grupą dziennikarzy z różnych redakcji. Po twarzach niektórych kolegów po fachu widać rozemocjonowanie, może nawet stres. My, stare solidarnościowe wygi, też niecierpliwie czekamy, ale raczej jak na fajną wyprawę, a nie niebezpieczną misję.

Bezpieczeństwo pracy

Cała odprawa zajmuje dość dużo czasu. Ludzie z zewnątrz, którzy nie są związani z górnictwem, nie mogą ot tak zjechać do kopalni. Najpierw wypełniamy formularz, w którym określamy stan naszego zdrowia, ostatnio przebyte choroby, operacje. Każdy uszczerbek na zdrowiu może wykluczyć nasz udział w tej wizycie. Następnie po kolei mierzy nam się ciśnienie. W tym momencie kilka osób odpada. Ciśnienie skurczowe powyżej 140 mm Hg jest dyskwalifikujące. Nie musiało ono jednak wynikać z problemów z nadciśnieniem. Tak jak pisałem, ta przygoda wielu redaktorów naprawdę stresowała. My przechodzimy dalej, choć nie powiem, by poranna kawa była wtedy dobrym pomysłem.

Po kolei otrzymujemy górniczy ubiór, robocze buty, hełm, okulary, rękawice, lampę, aparat tlenowy oraz… nieśmiertelnik. Mała, okrągła blaszka z wyrytym numerem identyfikacyjnym. Będzie przydatny, jeśli trzeba będzie zidentyfikować moje ciało w razie wypadku. Jak u żołnierza.

Cały ten proces tylko wzmaga przejęcie ekipy dziennikarzy, którzy już w pełnym oprzyrządowaniu czekają na zjazd do kopalni, a my rzecz jasna razem z nimi.

Hej ho! Hej ho! Na szychtę by się szło!

Po przygotowaniach poznajemy nadsztygara Sebastiana Maliborskiego, który oprowadzi nas po podziemnych tunelach, a raczej wyrobiskach chodnikowych, jak każe je nazywać fachowa nomenklatura.

Nadsztygar dzierżący w dłoni krykę – przypominającą ostro zakończoną ciupagę – zwięźle tłumaczy nam plan wycieczki i zasady, które nas obowiązują. Po tej odprawie ruszamy żwawym krokiem do windy. Ta rusza w dół z prędkością 12 m/s, a my szybko przenosimy się w inny świat. Cały czas przełykam ślinę, by niwelować efekt zatkanych uszu przez zmiany ciśnienia. Rzecznik LW „Bogdanka” tłumaczy nam, że w ciągu całej trasy windą ciśnienie zmienia się o 100 hektopaskali. To tłumaczy, po co było nam wcześniej mierzenie ciśnienia. Ktoś z problemami nadciśnieniowymi mógłby w tym momencie po prostu zemdleć.

Po niespełna dwóch minutach drzwi windy otwierają się, a ja przeżywam pierwszy szok poznawczy. Jak tu… schludnie! Pierwsze korytarze wyłożone są kostką brukową, jest całkiem czysto (jak na kopalnię), sucho i jasno. To ciekawa odmiana po wspomnieniach ze śląskich kopalń. Widać, że Bogdanka jest o wiele młodsza od swoich śląskich odpowiedniczek, a przy tym siłą rzeczy nowocześniejsza.

Nie tracimy czasu i od razu przystępujemy do marszu w kierunku przodka. Czeka nas kilka kilometrów dobrze utrzymanymi chodnikami, w których grube, metalowe szyny tworzą nad nami łukowe sklepienie. Świadomość, że znajdujemy się dokładnie 960 metrów pod ziemią, a nas przed zgnieceniem chroni jedynie żeliwna obudowa jest… tłamsząca. Tym bardziej że im idziemy dalej, tym lepiej widzimy oddziaływanie sił natury na to, co stworzył człowiek. W wielu miejscach sufit muszą podtrzymywać dodatkowe metalowe słupy. Tunel robi się coraz bardziej nieregularny, pogięty, grunt pod nogami nierówny. Z wiekiem te wyrobiska najzwyczajniej się kurczą. Buduje się je o wysokości 6,8 metra. Tam, gdzie jesteśmy, mają już tylko nieco ponad 4 metry. Jednak w górnictwie nie ma cudów. Pod ziemią zawsze będzie ciężko, niezależnie od tego, czy to Śląsk, czy Lubelszczyzna.

Dzieci Aulëgo

Ten, kto czyta literaturę fantasy, wie, że krasnoludowie są zawołanymi piechurami, niezwykle wytrwałymi i nieustępliwymi. „Za krasnoludem bez bagażu człowiek w marszu nadążyć nie był w stanie”. Właśnie ten fragment z „Wiedźmina” przypomniałem sobie, gdy próbowałem dorównać tempu nadsztygara Maliborskiego, który pruł przez coraz ciemniejsze korytarze kopalni, którą znał jak własną kieszeń. Warunki dalekie od idealnych do spaceru, bo temperatura sięgała grubo powyżej 25 stopni, a duża wilgotność oraz okropne zapylenie powietrza sprawiały, że marsz pod górę po zdradliwej nawierzchni naprawdę nie należał do lekkich. Od czasu do czasu przystawaliśmy, by posłuchać ciekawostek i faktów o pracy górników od naszego przewodnika. Każdy z nas, dziennikarzy, był już mokry od potu, brudny i łapczywie popijał wodę. Jakże wiotko wyglądaliśmy obok górników, których mijaliśmy, podczas gdy oni wykonywali swoją zwykłą pracę. Dla nas był to nadzwyczajny wysiłek, dla nich codzienność, a my przecież tylko spacerowaliśmy.

Praca w kopalni nie jest dla każdego. Mimo rozwoju górniczej technologii i unowocześniania kopalń – szczególnie tej w Bogdance – do tej pracy wciąż zdatni są jedynie silni i wytrzymali mężczyźni. W ich rękach wciąż można zobaczyć kilofy i inne narzędzia ręczne, do których użycia potrzeba sporo krzepy. W naszej grupie dziennikarskiej są też panie, one same przyznają, że to nie jest miejsce dla kobiet.

Pewnie nie raz w przestrzeni publicznej czy social mediach słyszeliście lub czytaliście o „tych złych górnikach, którzy zarabiają krocie, mają mnóstwo przywilejów i wszystko im się należy”. Górnicy w skali całego społeczeństwa zarabiają dobre pieniądze, to prawda, ale nikt, kto kiedykolwiek był w kopalni, nie powie, że zarabiają za dużo. Mają też różnego rodzaju benefity i bonusy, ale te wynikają również z trudów ich pracy, a także z wysokiego uzwiązkowienia. Nie ma drugiej takiej branży w Polsce, w której odsetek uzwiązkowienia jest tak wysoki jak wśród górników. To chyba ten charakter pracy – w trudnych warunkach, w podziemnych ciemnościach, gdy są zdani tylko na siebie i swoich kolegów – sprawia, że górnicy wiedzą, że warto trzymać się razem i warto należeć do związku zawodowego. My, ludzie z powierzchni, często tego nie czujemy, traktujemy siebie i swoje „kariery zawodowe” jako osobne wysepki na morzu kapitalizmu, a potem się dziwimy, że sami nie jesteśmy w stanie sobie wynegocjować takich podwyżek, premii czy bonusów jak branża górnicza.
Nie zazdrośćcie górnikom, bo nie ma czego. Praca z narażeniem własnego zdrowia i życia wymaga niezwykłego poświęcenia i odwagi.

Do takich przemyśleń skłania wyczerpujący siedmiokilometrowy marsz w kierunku przodka, do którego docieramy kompletnie wyczerpani. Tam spotykamy rabunkarzy. Zapytacie, o jaki rabunek chodzi? Otóż rabunkarze zajmują się rozmontowaniem żeliwnej obudowy tworzącej chodnik, o której wcześniej pisałem, by ten się zawalił. Z tego zawału następnie wybierają węgiel, czyli dokonują rabunku.

Blisko przodka jest ściana kombajnowa, miejsce, w którym pracuje – a jakże by inaczej – kombajn wydobywający węgiel ze skały, krusząc ją sukcesywnie kawałek po kawałku. Tuż przy niej znajduje się taśma, która transportuje urobek do miejsca, w którym górnicy mogą go przeładować na odpowiednie transportery. Potem trafia do szybu i na powierzchnię.

Widok efektu pracy górników i ich maszyn robi ogromne wrażenie. Widzimy, jak po taśmie świeżo wydobyty węgiel transportowany jest w górę kopalni. Daje nam to satysfakcję z przebytej drogi, bo było warto, ale trzeba jeszcze wrócić. Na szczęście akurat trafiamy na koniec zmiany, więc po krótszym spacerze zabieramy się razem z pracownikami kopalni, którzy wracają kolejką.

Szczęść Boże!

– mówię, wsiadając do wagonika z dwoma górnikami, facetami mniej więcej w moim wieku. Zagaduję ich o staż pracy. Pierwszy odpowiada, że pracują tu już około 10 lat, bo zaczęli w podobnym wieku. Chwilę rozmawiamy o „Bogdance”, o moich wrażeniach i porównaniach ze śląskimi kopalniami. Oni sami mają chyba świadomość, że na Lubelszczyźnie jest inaczej niż na Śląsku.

Gdyby nie ta kopalnia, to pewnie cała Łęczna nie miałaby pracy

– mówię, puentując nasze rozważania dotyczące górnictwa.

Żeby tylko Łęczna…

– natychmiast odpowiada mi górnik.

Ja mieszkam pod Łęczną i każdy z moich znajomych ma kogoś w rodzinie związanego z kopalnią

– mówi mi pracownik Bogdanki.

To też pokazuje, jak ważnymi ośrodkami dla swoich regionów są takie kopalnie jak „Bogdanka”. Łatwo jest mówić o zamykaniu kopalń politykom czy mediom w stolicy, podczas gdy tutaj zamknięcie takiej kopalni byłoby prawdziwym dramatem tysięcy rodzin. Nie można tak kastrować polskiej gospodarki i społeczeństwa, wycinając miejsca pracy, nie dając nic w zamian. Tym bardziej że LW „Bogdanka” jest rentowna, zarabia na siebie, a przede wszystkim dostarcza surowiec energetyczny, który jeszcze przez długie lata będzie gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego. Głównymi odbiorcami lubelskiego węgla jest elektrownia w Kozienicach (druga co do wielkości elektrownia węglowa w Polsce), Elektrownia Połaniec oraz Grupa Azoty Puławy, która potrzebuje znacznych mocy do produkcji nawozów azotowych.

A jesteście w związkach zawodowych?

– pytam na koniec naszej przejażdżki. Kolega siedzący obok mnie jest i to w Solidarności! W „Bogdance” działają cztery związki zawodowe, wśród których największym jest rzecz jasna NSZZ „Solidarność”. Właśnie tego dnia, gdy odwiedzamy kopalnię, zarząd odbywa długie spotkanie z przedstawicielami związków zawodowych. Dotyczy ono spraw pracowniczych, a w szczególności tych płacowych. W końcu inflacja nie oszczędza nikogo.

Kopalnia inna niż wszystkie

Władze „Bogdanki” patrzą w przyszłość bez strachu. Są realistami, wiedzą, że zapotrzebowanie na węgiel w Polsce będzie spadać, dlatego dużo planują i inwestują, by nie zostać w tyle wobec transformacji energetycznej. W chwili obecnej spółka planuje budowę dużej farmy fotowoltaicznej oraz całego systemu wiatraków i magazynów energii we współpracy z partnerem technologicznym.

Cechą strategii „Bogdanki” jest to, by do 2049 roku, czyli planowanej daty zakończenia wydobycia węgla w Polsce, nie stracić żadnego miejsca pracy. Przekwalifikowywanie i zatrudnianie nowych kadr – bardziej związanych z OZE – będzie procesem stałym i ciągłym. Wszystko po to, aby dostosować się do zmieniających się warunków gospodarczych.

Lubelska „Bogdanka” to niewątpliwie prawdziwa perła w koronie polskiego górnictwa. Kopalnia nowoczesna, notująca dobre lub bardzo dobre wyniki biznesowe, inwestująca w nowe technologie i swoją przyszłość. Władze firmy robią wiele, by nie zostawić swoich pracowników na pastwę losu i podejmują starania, by transformacja energetyczna w ich wykonaniu była jak najbardziej sprawiedliwa.

My opuszczamy kopalnię umęczeni, ale też szczęśliwi, że udało nam się odwiedzić tak niecodziennie miejsce. Myślimy już tylko o zimnym piwie, które smakuje najlepiej po wyjściu z kopalni. Tylko skąd je teraz wziąć? Na szczęście w „Bogdance” działa najlepiej zorganizowany związek zawodowy w Polsce, który poratuje w każdej sytuacji.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe