Paweł Jędrzejewski: Hołownia chce zdepenalizować marihuanę? Takie mogą być skutki

Szymon Hołownia powiedział na Kongresie Polskich Stowarzyszeń Studenckich w Amsterdamie: „Jestem zwolennikiem depenalizacji posiadania marihuany. Legalizację uzależniłbym od opinii ekspertów i fachowców”.
Skręt. Ilustracja poglądowa Paweł Jędrzejewski: Hołownia chce zdepenalizować marihuanę? Takie mogą być skutki
Skręt. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Wiadomo, że depenalizacja posiadania musi wiązać się z depenalizacją kupowania, bo marihuany nie znajduje się przypadkowo na ulicy. W praktyce musi to oznaczać także depenalizację sprzedawania, bo nie ma nabywcy, gdy nie ma sprzedawcy. Czyli takie zjawisko, jak depenalizacja wyłącznie posiadania na serio nie może istnieć, jakkolwiek oficjalnie obowiązuje w kilku krajach europejskich.

Czytaj również: Telewizja Republika bije Polsat News i goni TVN24

Alarmujące doniesienia: Rosjanie szykują się do uderzenia

 

Zachodnie społeczeństwa chcą marihuany

Jedno jest pewne: bogate społeczeństwa Zachodu chcą mieć swobodny dostęp do marihuany. To jest fakt potwierdzony w USA referendami już w 24 stanach z 50. Prawie połowa stanów ma obecnie prawo zezwalające na tzw. rekreacyjne wykorzystywanie marihuany. Największym z nich jest Kalifornia, gdzie najpierw, bo w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, legalna stała się marihuana w celach medycznych. Oczywiście od samego początku była to fikcja szyta grubymi nićmi. „Poradnie”, w których sprzedawano marihuanę, zatrudniały lekarzy. Nabywca wchodził do takiej „poradni”, zamieniał kilka słów z lekarzem, który inkasował kilkadziesiąt dolarów „za poradę medyczną” i po usłyszeniu od „pacjenta”, że ów ma np. ból głowy, wypisywał mu receptę na marihuanę, którą „pacjent” natychmiast nabywał. Ta fikcja trwała kilkanaście lat, była nieco uciążliwa, więc w roku 2016 obywatele opowiedzieli się w referendum za legalizacją sprzedaży marihuany pod warunkiem, że osoba kupująca ma ukończone 21 lat. W nowym prawie ustalono, że uzyskawszy zezwolenie, można uprawiać legalnie dowolną liczbę roślin. Po czym wolno je sprzedawać licencjonowanym dystrybutorom. Posiadanie do 6 roślin nie wymaga żadnych zezwoleń. Jeżeli ktoś ma ich ponad sześć, kara wynosi 500 dolarów i nie jest to traktowane jak przestępstwo, a jedynie jako wykroczenie, czyli nie różni się od przechodzenia przez jezdnię nie na pasach.

 

„Uwolnić konopie od policji i od gangsterów!”

Główne przyczyny zgody obywateli Kalifornii na legalizację marihuany były dwa. Po pierwsze, używający marihuany chcieli się czuć bezpiecznie i mieć pewność, że nikt nie będzie się ich czepiał. Drugim powodem była chęć odebrania monopolu na czerpanie zysków z marihuany kryminalnemu podziemiu. Gdy uprawa konopi indyjskich i handel nimi miały stać się legalne, było oczywiste, że władze stanowe opodatkują ten produkt (podobnie jak alkohol), czyli skończy się tuczenie narkotykowych gangów, będzie pełna kontrola, gwarancja jakości, bezpieczeństwo, a ponadto szeroki strumień pieniędzy będzie zasilał państwową (stanową) kasę. Społeczeństwo miało na tym zyskać, a południowoamerykańskie kartele, które rządziły światem nielegalnej marihuany, miały podwinąć ogony pod siebie i zniknąć z horyzontu.

Tak miało być.
A jak się stało?
Dokładnie odwrotnie!

 

Z pozoru, wszystko wygląda znakomicie

W liczbach wygląda to obiecująco. Od stycznia 2018 roku wpływy do kasy państwowej z podatków, którymi obciążona jest produkcja i sprzedaż marihuany, wyniosły 5,5 miliarda dolarów. Tyle otrzymał stan Kalifornia. Ponadto wzbogacają się też miasta i powiaty (hrabstwa), w których działają producenci i sprzedawcy. Stan zarabia też na wydawaniu zezwoleń. W Kalifornii działa ponad tysiąc sprzedawców, chętnych było dużo więcej. Licencja kosztuje od 4 tysięcy do 120 tysięcy – w zależności od przewidywanych obrotów.

A obroty są imponujące. Roczna wartość rynku marihuany w Kalifornii wynosi około 2,2 miliarda dolarów i powinna osiągnąć w roku 2030 aż 5,4 miliarda. Uprawa konopi indyjskich jest opłacalna. Wydano ponad 6800 licencji na uprawę. Ocenia się, że przeciętny dochód powinien wynosić około 2,5 miliona dolarów z hektara, z jednych zbiorów. Rocznie powinny być cztery zbiory. Czyli 10 milionów dochodu rocznie z hektara.

 

Jednak ten sielankowy obraz jest daleki od prawdy

Od sierpnia 2021 roku do sierpnia 2022 urząd szeryfa hrabstwa San Bernardino prowadził specjalną akcję pod kryptonimem Hammer Strike („Uderzenie młotem”). W Kalifornii jest 58 hrabstw. Największym pod względem powierzchni jest właśnie San Bernardino. Oddziały szeryfa ruszyły w teren z ponad tysiącem nakazów rewizji. Aresztowały prawie 1400 podejrzanych. Celem były nielegalne, nielicencjonowane uprawy marihuany. Rezultaty powalają. Zarekwirowano prawie półtora miliona roślin. Znaleziono prawie sto ton przerobionej już marihuany, zapakowanej i gotowej do sprzedaży. Zlikwidowano 8871 (!) szklarni i 33 laboratoria do ekstrakcji THC. Ogólnie odebrano nielegalnym producentom marihuany towar, którego wartość na ulicach kalifornijskich miast wynosiłaby co najmniej jeden miliard i 37 milionów dolarów.

I to wszystko – podkreślam – w zaledwie jednym hrabstwie z 58. Jednak ci aresztowani nie zostali nawet przewiezieni do biura szeryfa. Większość nie wsiadła nawet do samochodów aresztujących ich funkcjonariuszy. Otrzymali wezwania do zapłacenia grzywny i na tym koniec odpowiedzialności.

 

Kim są ci ludzie?

Szef operacji Hammer Strike informuje, że absolutna większość upraw marihuany znajduje się na ziemi kupionej lub dzierżawionej przez obywateli… Chin, którzy przedostali się nielegalnie do Stanów. Mniejszość stanowią migranci z Meksyku. Najbardziej wydajne są uprawy hydroponiczne, oczywiście ukryte w budynkach. Skąd ci migranci mają fundusze na prowadzenie swojej nielegalnej działalności? Ani biuro szeryfa, ani inne służby nie mają sposobu, żeby przeniknąć do środowiska nielegalnych producentów marihuany i dotrzeć do finansowych źródeł tej gigantycznej operacji. Z częściowej wiedzy, którą mają funkcjonariusze, wynika, że stoją za tym chińsko-meksykańskie kartele. Ludzie zajmujący się zawodowo wykrywaniem przestępstw związanych z handlem marihuaną twierdzą, że nielegalna sprzedaż jest dwukrotnie większa od oficjalnej, legalnej. Czyli ten nielegalny biznes w samej Kalifornii jest wart rocznie ponad 4 miliardy dolarów. Oficjalnie Amerykanie wydają na marihuanę około 35 miliardów rocznie. Używa jej stale około 25% populacji, a eksperymentuje z nią ponad 125 milionów ludzi. Jak wielki musi więc być czarny rynek tego narkotyku! A mimo to pozostaje on na marginesie zainteresowań agencji rządowych, skupionych obecnie na walce z nielegalnym handlem fentanylem, który zabija ponad 100 tysięcy ludzi rocznie i spycha problem marihuany na margines.

 

Depenalizacja błogosławieństwem dla karteli

Referendum legalizujące marihuanę, które miało ją wyrwać z łap gangsterów, było dla przestępczego podziemia – paradoksalnie – błogosławieństwem. Marihuana we wszystkich postaciach przestała być nielegalna. Jej uprawa i handel przestały wiązać się z poważnym ryzykiem, dlatego plantacje przywędrowały do Kalifornii. To pierwsza, ogromna korzyść dla przestępców. Depenalizacja marihuany spowodowała ogromny i trwały wzrost popytu. Było od początku oczywiste, że gdy dostęp do pożądanego produktu stanie się legalny, to produkt ten będzie rozchwytywany. Jednocześnie wysokie opodatkowanie produktów z konopi indyjskich, sprzedawanych legalnie, oraz obłożenie ich dodatkowymi kosztami (licencje) spowodowało fantastyczną zwyżkę cen, z entuzjazmem przyjętą przez narkotykowe kartele. Legalizacja dała nielegalnej produkcji – i to jest najważniejsze! – gigantyczną przewagę nad produkcją i sprzedażą legalną. To druga, najistotniejsza korzyść dla narkotykowego podziemia. Bo gdy legalni producenci i sprzedawcy muszą do ceny końcowego produktu doliczać podatki i wysoki koszt przestrzegania norm narzucanych przez biurokrację kontrolującą ten przemysł (w sumie ok. 50% ceny), to nielegalni nie muszą przestrzegać niczego i niczego doliczać. Mają swobodne ręce i wygrywają po prostu radykalnie niższą ceną. Co najgorsze, te konsekwencje legalizacji narkotyku mają charakter uniwersalny. Ten prosty mechanizm sprawdza się zawsze i wszędzie. Nielegalne musi wygrywać z legalnym. Dlatego bimber jest zawsze tańszy niż wódka z marketu, a papierosy z przemytu od opodatkowanych z „Żabki”.
 
Jednak alkohol jest uciążliwy w „obsłudze”, a papierosy wyszły z mody. Natomiast marihuana jest idealnym produktem – prosta w uprawie, łatwa w transporcie, uznawana powszechnie za narkotyk bezpieczny (i przecież faktycznie bezpieczniejsza od heroiny czy fentanylu). To wszystko działa na korzyść karteli. Co prawda statystyki po legalizacji wykazują dramatyczny wzrost negatywnych skutków popularności marihuany, jednak te skutki (np. trwałe zaburzenia psychiczne) nie są tak oczywiste i łatwo dostrzegalne jak przy twardych narkotykach. I to powoduje, że zagrożenia marihuaną są z reguły lekceważone. A pamiętajmy o rzeczy najważniejszej: raz zalegalizowany narkotyk nie da się już skutecznie powtórnie zakazać. Udowadnia to historia prohibicji alkoholu w USA w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

Dla zorganizowanej przestępczości próba zakazu marihuany byłaby, oczywiście, kolejnym szczęśliwym zrządzeniem losu. Ponowna delegalizacja byłaby dla niej lepsza nawet od jej legalizacji, która – w życiowej praktyce – okazuje się być w Kalifornii bardzo poważnym błędem tych, którzy głosowali za swobodnym dostępem do marihuany.

Moda na pełną legalizację marihuany przyjdzie ze Stanów do Europy. Temat pojawi się też w Polsce. Przy wszystkich oczywistych i kolosalnych różnicach pomiędzy Kalifornią i Polską warto będzie jednak pamiętać wówczas o ryzyku, jakie udowodnił przykład kalifornijski. Ponieważ do tego czasu minie co najmniej kilka lat, będzie już wiadomo, czy (i jak) Kalifornia potrafiła sobie z tym poradzić.


 

POLECANE
Wielka Brytania pod presją migracyjną. Rekordowe liczby z ostatniej chwili
Wielka Brytania pod presją migracyjną. Rekordowe liczby

Liczba migrantów, którzy nielegalnie przybyli do Wielkiej Brytanii, przepływając kanał La Manche łodziami, przekroczyła 30 tys. od początku 2025 r. – wynika z opublikowanych w niedzielę danych brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych (Home Office).

Klaus Bachmann oburzony odwołaniem Krzysztofa Ruchniewicza z Instytutu Pileckiego z ostatniej chwili
Klaus Bachmann oburzony odwołaniem Krzysztofa Ruchniewicza z Instytutu Pileckiego

Kontrowersyjny niemiecki publicysta Klaus Bachmann skomentował w „Berliner Zeitung” decyzję o odwołaniu Krzysztofa Ruchniewicza ze stanowiska dyrektora Instytutu Pileckiego. Jak twierdzi, przyczyną dymisji "były obawy rządu przed krytyką ze strony prawicy".

Dorota Wysocka-Schnepf grozi Krzysztofowi Stanowskiemu i Robertowi Mazurkowi z ostatniej chwili
Dorota Wysocka-Schnepf grozi Krzysztofowi Stanowskiemu i Robertowi Mazurkowi

Dziennikarka Dorota Wysocka-Schnepf zapowiedziała pozwy wobec Krzysztofa Stanowskiego i Roberta Mazurka. Powodem ma być – jak twierdzi – „piętnowanie” jej 14-letniego syna. Na jej wpis dosadnie odpowiedział twórca Kanału Zero. 

Gen. Kellogg: Rosja nie chce końca wojny. Wciąż eskaluje konflikt z ostatniej chwili
Gen. Kellogg: Rosja nie chce końca wojny. Wciąż eskaluje konflikt

- Ostatni rosyjski atak na Kijów jest eskalacją, a nie sygnałem, że Rosja chce dyplomatycznie zakończyć tę wojnę - ocenił w niedzielę specjalny wysłannik ds. Ukrainy gen. Keith Kellogg. Prezydent Trump twierdząco odpowiedział na pytanie, czy jest gotowy nałożyć nowe sankcje na Rosję

Ważny komunikat dla mieszkańców Łodzi z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Łodzi

Dobra wiadomość dla pasażerów z Łodzi i regionu. Od czerwca 2026 roku uruchomione zostaną bezpośrednie połączenia kolejowe do Płocka. Pociągi obsługiwać będzie Łódzka Kolej Aglomeracyjna (ŁKA).

Ewakuacja budynków w Warszawie. Pilny komunikat Żandarmerii Wojskowej z ostatniej chwili
Ewakuacja budynków w Warszawie. Pilny komunikat Żandarmerii Wojskowej

Żandarmeria Wojskowa poinformowała o zaskakujących ustaleniach po sobotnim wybuchu na poligonie w Warszawie-Rembertowie. W mieszkaniu rannych osób odkryto znaczne ilości materiałów wybuchowych oraz pozostałości po granatach i pociskach moździerzowych. Ze względów bezpieczeństwa zarządzono ewakuację okolicznych budynków przy ul. Zawiszaków w Warszawie.

Minister Finansów USA: Jesteśmy gotowi nałożyć sankcje na Rosję, jeśli Europa do nas dołączy z ostatniej chwili
Minister Finansów USA: Jesteśmy gotowi nałożyć sankcje na Rosję, jeśli Europa do nas dołączy

Jesteśmy gotowi zwiększyć presję na Rosję, ale potrzebujemy, by nasi europejscy partnerzy poszli za nami - powiedział w niedzielę minister finansów USA Scott Bessent. Jak stwierdził, nałożenie wspólnych sankcji i ceł na państwa kupujące rosyjską ropę doprowadzi do załamania rosyjskiej gospodarki.

Jeśli chociaż połowa konkretów będzie zrealizowana.... Adam Bielan zdradził kulisy rozmów Trump-Nawrocki z ostatniej chwili
"Jeśli chociaż połowa konkretów będzie zrealizowana...". Adam Bielan zdradził kulisy rozmów Trump-Nawrocki

Europoseł PiS Adam Bielan ujawnił szczegóły wrześniowego spotkania prezydenta Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem. W rozmowie z Tomaszem Sakiewiczem w programie „Polityczna kawa” na antenie Telewizji Republika polityk podkreślił, że relacje między przywódcami mają charakter wyjątkowy i bezprecedensowy.

ZUS wydał ważny komunikat z ostatniej chwili
ZUS wydał ważny komunikat

Zakład Ubezpieczeń Społecznych przypomina o ważnych terminach dla uczniów i studentów, którzy pobierają rentę rodzinną po zmarłym rodzicu. Brak odpowiednich dokumentów w wyznaczonym czasie może oznaczać utratę świadczenia.

Świat zapomniał o niemieckich zbrodniach, najszybciej zapomnieli Niemcy, a najgorzej, że i my zapominamy tylko u nas
Świat zapomniał o niemieckich zbrodniach, najszybciej zapomnieli Niemcy, a najgorzej, że i my zapominamy

Świat zapomniał, świat już zapomniał o tym czym była II Wojna Światowa, świat zachodni już dawno zapomniał czym była nierozliczona do dziś okupacja Polski, Rosji, Białorusi czy Ukrainy.

REKLAMA

Paweł Jędrzejewski: Hołownia chce zdepenalizować marihuanę? Takie mogą być skutki

Szymon Hołownia powiedział na Kongresie Polskich Stowarzyszeń Studenckich w Amsterdamie: „Jestem zwolennikiem depenalizacji posiadania marihuany. Legalizację uzależniłbym od opinii ekspertów i fachowców”.
Skręt. Ilustracja poglądowa Paweł Jędrzejewski: Hołownia chce zdepenalizować marihuanę? Takie mogą być skutki
Skręt. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Wiadomo, że depenalizacja posiadania musi wiązać się z depenalizacją kupowania, bo marihuany nie znajduje się przypadkowo na ulicy. W praktyce musi to oznaczać także depenalizację sprzedawania, bo nie ma nabywcy, gdy nie ma sprzedawcy. Czyli takie zjawisko, jak depenalizacja wyłącznie posiadania na serio nie może istnieć, jakkolwiek oficjalnie obowiązuje w kilku krajach europejskich.

Czytaj również: Telewizja Republika bije Polsat News i goni TVN24

Alarmujące doniesienia: Rosjanie szykują się do uderzenia

 

Zachodnie społeczeństwa chcą marihuany

Jedno jest pewne: bogate społeczeństwa Zachodu chcą mieć swobodny dostęp do marihuany. To jest fakt potwierdzony w USA referendami już w 24 stanach z 50. Prawie połowa stanów ma obecnie prawo zezwalające na tzw. rekreacyjne wykorzystywanie marihuany. Największym z nich jest Kalifornia, gdzie najpierw, bo w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, legalna stała się marihuana w celach medycznych. Oczywiście od samego początku była to fikcja szyta grubymi nićmi. „Poradnie”, w których sprzedawano marihuanę, zatrudniały lekarzy. Nabywca wchodził do takiej „poradni”, zamieniał kilka słów z lekarzem, który inkasował kilkadziesiąt dolarów „za poradę medyczną” i po usłyszeniu od „pacjenta”, że ów ma np. ból głowy, wypisywał mu receptę na marihuanę, którą „pacjent” natychmiast nabywał. Ta fikcja trwała kilkanaście lat, była nieco uciążliwa, więc w roku 2016 obywatele opowiedzieli się w referendum za legalizacją sprzedaży marihuany pod warunkiem, że osoba kupująca ma ukończone 21 lat. W nowym prawie ustalono, że uzyskawszy zezwolenie, można uprawiać legalnie dowolną liczbę roślin. Po czym wolno je sprzedawać licencjonowanym dystrybutorom. Posiadanie do 6 roślin nie wymaga żadnych zezwoleń. Jeżeli ktoś ma ich ponad sześć, kara wynosi 500 dolarów i nie jest to traktowane jak przestępstwo, a jedynie jako wykroczenie, czyli nie różni się od przechodzenia przez jezdnię nie na pasach.

 

„Uwolnić konopie od policji i od gangsterów!”

Główne przyczyny zgody obywateli Kalifornii na legalizację marihuany były dwa. Po pierwsze, używający marihuany chcieli się czuć bezpiecznie i mieć pewność, że nikt nie będzie się ich czepiał. Drugim powodem była chęć odebrania monopolu na czerpanie zysków z marihuany kryminalnemu podziemiu. Gdy uprawa konopi indyjskich i handel nimi miały stać się legalne, było oczywiste, że władze stanowe opodatkują ten produkt (podobnie jak alkohol), czyli skończy się tuczenie narkotykowych gangów, będzie pełna kontrola, gwarancja jakości, bezpieczeństwo, a ponadto szeroki strumień pieniędzy będzie zasilał państwową (stanową) kasę. Społeczeństwo miało na tym zyskać, a południowoamerykańskie kartele, które rządziły światem nielegalnej marihuany, miały podwinąć ogony pod siebie i zniknąć z horyzontu.

Tak miało być.
A jak się stało?
Dokładnie odwrotnie!

 

Z pozoru, wszystko wygląda znakomicie

W liczbach wygląda to obiecująco. Od stycznia 2018 roku wpływy do kasy państwowej z podatków, którymi obciążona jest produkcja i sprzedaż marihuany, wyniosły 5,5 miliarda dolarów. Tyle otrzymał stan Kalifornia. Ponadto wzbogacają się też miasta i powiaty (hrabstwa), w których działają producenci i sprzedawcy. Stan zarabia też na wydawaniu zezwoleń. W Kalifornii działa ponad tysiąc sprzedawców, chętnych było dużo więcej. Licencja kosztuje od 4 tysięcy do 120 tysięcy – w zależności od przewidywanych obrotów.

A obroty są imponujące. Roczna wartość rynku marihuany w Kalifornii wynosi około 2,2 miliarda dolarów i powinna osiągnąć w roku 2030 aż 5,4 miliarda. Uprawa konopi indyjskich jest opłacalna. Wydano ponad 6800 licencji na uprawę. Ocenia się, że przeciętny dochód powinien wynosić około 2,5 miliona dolarów z hektara, z jednych zbiorów. Rocznie powinny być cztery zbiory. Czyli 10 milionów dochodu rocznie z hektara.

 

Jednak ten sielankowy obraz jest daleki od prawdy

Od sierpnia 2021 roku do sierpnia 2022 urząd szeryfa hrabstwa San Bernardino prowadził specjalną akcję pod kryptonimem Hammer Strike („Uderzenie młotem”). W Kalifornii jest 58 hrabstw. Największym pod względem powierzchni jest właśnie San Bernardino. Oddziały szeryfa ruszyły w teren z ponad tysiącem nakazów rewizji. Aresztowały prawie 1400 podejrzanych. Celem były nielegalne, nielicencjonowane uprawy marihuany. Rezultaty powalają. Zarekwirowano prawie półtora miliona roślin. Znaleziono prawie sto ton przerobionej już marihuany, zapakowanej i gotowej do sprzedaży. Zlikwidowano 8871 (!) szklarni i 33 laboratoria do ekstrakcji THC. Ogólnie odebrano nielegalnym producentom marihuany towar, którego wartość na ulicach kalifornijskich miast wynosiłaby co najmniej jeden miliard i 37 milionów dolarów.

I to wszystko – podkreślam – w zaledwie jednym hrabstwie z 58. Jednak ci aresztowani nie zostali nawet przewiezieni do biura szeryfa. Większość nie wsiadła nawet do samochodów aresztujących ich funkcjonariuszy. Otrzymali wezwania do zapłacenia grzywny i na tym koniec odpowiedzialności.

 

Kim są ci ludzie?

Szef operacji Hammer Strike informuje, że absolutna większość upraw marihuany znajduje się na ziemi kupionej lub dzierżawionej przez obywateli… Chin, którzy przedostali się nielegalnie do Stanów. Mniejszość stanowią migranci z Meksyku. Najbardziej wydajne są uprawy hydroponiczne, oczywiście ukryte w budynkach. Skąd ci migranci mają fundusze na prowadzenie swojej nielegalnej działalności? Ani biuro szeryfa, ani inne służby nie mają sposobu, żeby przeniknąć do środowiska nielegalnych producentów marihuany i dotrzeć do finansowych źródeł tej gigantycznej operacji. Z częściowej wiedzy, którą mają funkcjonariusze, wynika, że stoją za tym chińsko-meksykańskie kartele. Ludzie zajmujący się zawodowo wykrywaniem przestępstw związanych z handlem marihuaną twierdzą, że nielegalna sprzedaż jest dwukrotnie większa od oficjalnej, legalnej. Czyli ten nielegalny biznes w samej Kalifornii jest wart rocznie ponad 4 miliardy dolarów. Oficjalnie Amerykanie wydają na marihuanę około 35 miliardów rocznie. Używa jej stale około 25% populacji, a eksperymentuje z nią ponad 125 milionów ludzi. Jak wielki musi więc być czarny rynek tego narkotyku! A mimo to pozostaje on na marginesie zainteresowań agencji rządowych, skupionych obecnie na walce z nielegalnym handlem fentanylem, który zabija ponad 100 tysięcy ludzi rocznie i spycha problem marihuany na margines.

 

Depenalizacja błogosławieństwem dla karteli

Referendum legalizujące marihuanę, które miało ją wyrwać z łap gangsterów, było dla przestępczego podziemia – paradoksalnie – błogosławieństwem. Marihuana we wszystkich postaciach przestała być nielegalna. Jej uprawa i handel przestały wiązać się z poważnym ryzykiem, dlatego plantacje przywędrowały do Kalifornii. To pierwsza, ogromna korzyść dla przestępców. Depenalizacja marihuany spowodowała ogromny i trwały wzrost popytu. Było od początku oczywiste, że gdy dostęp do pożądanego produktu stanie się legalny, to produkt ten będzie rozchwytywany. Jednocześnie wysokie opodatkowanie produktów z konopi indyjskich, sprzedawanych legalnie, oraz obłożenie ich dodatkowymi kosztami (licencje) spowodowało fantastyczną zwyżkę cen, z entuzjazmem przyjętą przez narkotykowe kartele. Legalizacja dała nielegalnej produkcji – i to jest najważniejsze! – gigantyczną przewagę nad produkcją i sprzedażą legalną. To druga, najistotniejsza korzyść dla narkotykowego podziemia. Bo gdy legalni producenci i sprzedawcy muszą do ceny końcowego produktu doliczać podatki i wysoki koszt przestrzegania norm narzucanych przez biurokrację kontrolującą ten przemysł (w sumie ok. 50% ceny), to nielegalni nie muszą przestrzegać niczego i niczego doliczać. Mają swobodne ręce i wygrywają po prostu radykalnie niższą ceną. Co najgorsze, te konsekwencje legalizacji narkotyku mają charakter uniwersalny. Ten prosty mechanizm sprawdza się zawsze i wszędzie. Nielegalne musi wygrywać z legalnym. Dlatego bimber jest zawsze tańszy niż wódka z marketu, a papierosy z przemytu od opodatkowanych z „Żabki”.
 
Jednak alkohol jest uciążliwy w „obsłudze”, a papierosy wyszły z mody. Natomiast marihuana jest idealnym produktem – prosta w uprawie, łatwa w transporcie, uznawana powszechnie za narkotyk bezpieczny (i przecież faktycznie bezpieczniejsza od heroiny czy fentanylu). To wszystko działa na korzyść karteli. Co prawda statystyki po legalizacji wykazują dramatyczny wzrost negatywnych skutków popularności marihuany, jednak te skutki (np. trwałe zaburzenia psychiczne) nie są tak oczywiste i łatwo dostrzegalne jak przy twardych narkotykach. I to powoduje, że zagrożenia marihuaną są z reguły lekceważone. A pamiętajmy o rzeczy najważniejszej: raz zalegalizowany narkotyk nie da się już skutecznie powtórnie zakazać. Udowadnia to historia prohibicji alkoholu w USA w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

Dla zorganizowanej przestępczości próba zakazu marihuany byłaby, oczywiście, kolejnym szczęśliwym zrządzeniem losu. Ponowna delegalizacja byłaby dla niej lepsza nawet od jej legalizacji, która – w życiowej praktyce – okazuje się być w Kalifornii bardzo poważnym błędem tych, którzy głosowali za swobodnym dostępem do marihuany.

Moda na pełną legalizację marihuany przyjdzie ze Stanów do Europy. Temat pojawi się też w Polsce. Przy wszystkich oczywistych i kolosalnych różnicach pomiędzy Kalifornią i Polską warto będzie jednak pamiętać wówczas o ryzyku, jakie udowodnił przykład kalifornijski. Ponieważ do tego czasu minie co najmniej kilka lat, będzie już wiadomo, czy (i jak) Kalifornia potrafiła sobie z tym poradzić.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe