Wandea to my!

Nareszcie! Pośród śmieci rozrzucanych przez współczesną kinematografię zakwitł kwiat, kwiat Wandei. Obraz, którego twórcami są Paul Mignot i Vincent Motteza, to obraz niezwykły. Sam fakt ukazania się takiego właśnie filmu jest zaskakujący. Nie jest to bowiem temat zbyt popularny na salonach mainstreamu. Na podkreślenie zasługuje tutaj fakt, że pomimo, iż mamy do czynienia z filmem niskobudżetowym, to będąc w kinie, praktycznie się tego nie odczuwa. Wyjątek stanowić mogą jedynie pewne drobiazgi, o których za chwilę.
"Wandea" / materiały prasowe

Wandea. Zwycięstwo albo śmierć opowiada o losach powstańców wandejskich oraz o jednym z jej czołowych przywódców – François-Athanase Charette de la Contrie (w jego roli Hugo Becker). Odtwórca Charette’a, nie on jeden zresztą, włożył w tę postać całe swoje serce. Nie widzę nikogo innego w tej roli. Mi osobiście ta postać przypadła do gustu.

Sam legendarny dowódca armii z bagien nie był jednak całkiem osamotniony w dźwiganiu na sobie tak ogromnej odpowiedzialności, bo choć obok niego nie pojawili się w filmie inni generałowie powstania, to ja ich na tym miejscu wymienię, zasługują bowiem na choć krótkie, imienne wspomnienie, a byli to Jacques Cathelineau, Charles de Bonchamps, Henrie de La Rochejaquelein czy Maurice d’Elbé.

Właśnie takich ludzi nam dzisiaj brakuje. Kogoś, kto raz złożonej przysięgi dotrzymuje, nawet za cenę śmierci. Kogoś, kto woli raczej walczyć do końca i zginąć, niż zadać kłam wyznawanym przez siebie ideałom.

W co wierzyli powstańcy? Za swój sztandar obrali Najświętsze Serce Pana Jezusa. Nie jest to, aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że armię nazwano Armią Katolicką i Królewską. Wizerunek jaki obrali wandejczycy za swoje godło do dziś stanowi niebywale ważny symbol i słusznie otaczany jest szacunkiem przez francuskich tradycjonalistów katolickich. Nie tylko zresztą on, bo i podobnie traktowany jest hymn powstańców wandejskich –Les Bleus sont là, który nie jest śpiewany przy byle okazji, a jego trywialne wykonania, słusznie zresztą, traktowane są niemal jak bluźnierstwo.

Prawdziwi Francuzi traktują zarówno sztandar powstania wandejskiego jak i hymn niemal na równi z relikwiami świętych. To są świadomi swojej własnej historii Francuzi! Dla nas film o Wandei to także nie lada lekcja historii.

Czego może nauczyć nas, Polaków, Wandea? Po pierwsze, film ten ma niewiele wspólnego z papką jaką nam serwowano w podręcznikach szkolnych, wychwalając pod niebiosa tzw. wiosnę ludów i rewolucję francuską. Po drugie, zobaczymy w nim wcale nie tak odległe wydarzenia. Podziemie, partyzantka, amnestia, zdrada, obława. Do tego okrucieństwo rodem z Wołynia. Tę zaaplikowano widzowi w bezpiecznej dawce. Prawda, że pachnie znajomo?

Po trzecie, przychodzą ludzie, którzy chcą przebudować świat i mają gotową receptę na powszechne szczęście… a kto się z tym nie zgadza, to na szafot. Dla nas, katolików i monarchistów, nie przewidują miejsca w świecie, który chcą stworzyć. Chcą zbudować nową, lepszą rzeczywistość, na gruzach z naszego świata. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć czym były, i nie raz jeszcze pewnie będą, owe „sprawiedliwość” i „szczęście” firmowane logiem gilotyny (takiej czy innej). Francuskie ludobójstwo powinniśmy rozumieć jak mało kto.

My, którzy mamy pomordowanych na cmentarzach całego świata, a których próbowano zetrzeć z powierzchni ziemi. My, których wrogowie nie mogą zasnąć, dopóki istniejemy, a istnieć będziemy. Przynajmniej tak na razie chce Bóg. Wandea to my.

Co kierowało Wandejczykami? Urodzili się bohaterami czy nimi pomarli? Historycy są raczej zgodni co do tego, że początkowo dobrze przyjęli ideały rewolucji, nawet chcieli w nie uwierzyć, ale ta wiara szybko topniała. Prześladowanie Kościoła i katolików we Francji było głównym powodem narastającej wśród chłopów niechęci dla nowinkarzy-uszczęśliwiaczy. Królobójstwo (egzekucję króla Ludwika XVI wykonano 21 stycznia 1793 r.) i ogłoszenie w marcu 1793 r. przymusowego poboru do rewolucyjnego wojska (la levée en masse) przelało czarę goryczy.

Widz dowie się o tych głównych zrębach rodzących się motywacji i oporu, a także wzrostu wiary i odwagi. Rozczarowanie i okrucieństwo – w tych słowach zamyka się sedno sprawy. Okrucieństwo, które w filmie jest dość ostrożnie dawkowane, wystarcza do tego, aby ukazać, że powstańców traktowano jak podludzi, czego wyrazem były najbardziej wyszukane sposoby mordowania Francuzów przez nowych, lepszych, obywateli. Może i dobrze, że tego nam oszczędzono. Gdyby pokazano całą prawdę, film musiałby od pierwszej do ostatniej minuty spływać krwią.

Obok wielkich postaci były także te fikcyjne, mniejsze, stanowiące tło dla tamtych. Jedną z takich osób był niejaki Pfeiffer (zagrał go Olivier Barthelemy), żołnierz wojska republikańskiego, tzw. błękitnych, którego Opatrzność Boża postawiła przed pewnym niespotykanym wyborem. Nie był to wprawdzie dezerter, bo i z tych składała się niekiedy Armia Katolicka i Królewska.

Został on przymusowo wcielony do armii powstańczej. My natomiast w trakcie filmu wciąż będziemy borykać się z pytaniem: zdradzi czy zachowa odzyskany honor? Dzieje się tak za każdym razem, gdy ten pojawia się na ekranie. Jest to naprawdę udany zabieg i mi osobiście przypadł do gustu. Pozostałe postacie widzowie będą mogli poznać gdy wybiorą się na film, a warto to zrobić.

Ze słabych stron, bo i to wypadałoby opisać, wymienię trzy kwestie. Pierwszą z nich są sceny batalistyczne. Jaki budżet, takie sceny batalistyczne. Na szczęście nie ma też tutaj przesady w drugą stronę i nie będziemy się męczyć przy nadrabianiu tego wszystkiego efektami specjalnymi rodem z Hollywood. Podkreślę jednak, że sceny batalistyczne nie są z tych fatalnych, są po prostu poprawne.

Drugą rzeczą jest nieco płytka, mało złożona psychologia głównego bohatera. Chodzi tu głównie o zbyt pospieszne przedstawienie jego przemiany. W zasadzie nie dowiadujemy się o tym, co ostatecznie spowodowało, że przyłączył się do powstania. Przeciągające się wahanie nagle ustąpiło decyzji o przystąpieniu do powstania i w zasadzie nie do końca wiadomo dlaczego. Trochę mi tego zabrakło.

Trzecim mankamentem tej produkcji jest trochę skąpa warstwa religijna. Mamy kapelana, jest Msza św. trydencka, są pochówki pomordowanych, w wielu miejscach widać krzyże, teoretycznie wszystko się zgadza, ale jest tego trochę za mało. Przez cały film oglądamy bowiem tylko jednego kapłana, który nie złożył przysięgi na konstytucję cywilną kleru. Zupełnie tak jakby ten aspekt potraktowano po macoszemu.

Wydawało mi się, że ta produkcja będzie zakorzeniona w katolickim świecie, a tymczasem zdaje się, że jedynie przy okazji o nim opowiada, bardziej jak ktoś, kto sympatyzuje z wiarą katolicką, niż jak żarliwie praktykujący katolik. Być może to odzwierciedla stan duszy lub poszukiwania samych twórców filmu. Nie wiem, ale to i tak dobry znak.

Wandea jest raną, która niesie chwałę – napisał kiedyś Victor Hugo. To prawda. Przez cały film oglądamy mocowanie się w śmiertelnym uścisku honoru, chwały i wiary z terrorem oraz zepsutym światem, które w bezwzględny sposób „oferują” już nie równość, wolność, braterstwo, ale samą śmierć. Jedyne co można wybrać, to to jaką śmiercią umrzemy. Czy odejdziemy z honorem czy też bez niego?

Po tym filmie walka o wolność dla wiary katolickiej, a więc Boga oraz o odzyskanie należnej czci dla niesłusznie opluwanej monarchii, a więc za króla, nabierają nowej siły u jednych, a u drugich dopiero się rozpoczynają i rodzą. Takich filmów nam właśnie potrzeba i nie ukrywam, że ja czekałem na taką Wandeę!

Poniżej mogą Państwo odsłuchać hymnu Les Bleus sont là:

[tekst pierwotnie ukazał się na portalu magnapolonia.org]


 

POLECANE
 Nie nadąża za sytuacją. Poseł Koalicji 13 Grudnia ostro o Donaldzie Tusku Wiadomości
"Nie nadąża za sytuacją". Poseł Koalicji 13 Grudnia ostro o Donaldzie Tusku

- Ja uważam, że niestety po powrocie z Brukseli Tusk nie nadąża za sytuacją - powiedział poseł Marek Sawicki w rozmowie z portalem wPolityce.pl.

Dam z siebie wszystko. Karol Nawrocki zabiera głos z ostatniej chwili
"Dam z siebie wszystko". Karol Nawrocki zabiera głos

Karol Nawrocki, nowo wybrany Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, zabrał głos po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów. W emocjonalnym wpisie w mediach społecznościowych podziękował wyborcom za zaufanie i wsparcie. – Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem – zaznaczył prezydent–elekt.

Nieoficjalnie: Działacze Polski 2050 domagają się dymisji zarządu polityka
Nieoficjalnie: Działacze Polski 2050 domagają się dymisji zarządu

Według nieoficjalnych doniesień medialnych działacze partii Szymona Hołowni mają się domagać dymisji całego zarządu Polski 2050.

„The Times of Israel” już uderza w Karola Nawrockiego z ostatniej chwili
„The Times of Israel” już uderza w Karola Nawrockiego

Zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich w Polsce izraelski dziennik „The Times of Israel” opublikował artykuł krytyczny wobec Karola Nawrockiego. 

Problemy w rządzie Tuska. Wiceminister rolnictwa: Mój gabinet jest spakowany Wiadomości
Problemy w rządzie Tuska. Wiceminister rolnictwa: Mój gabinet jest spakowany

Wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak ma być gotowy do odejścia z rządu Donalda Tuska. Wskazał m.in. na konflikt z ministrem rolnictwa Czesławem Siekierskim.

Kto w nowej Kancelarii Prezydenta RP? Paweł Szefernaker: Nie było takich rozmów Wiadomości
Kto w nowej Kancelarii Prezydenta RP? Paweł Szefernaker: Nie było takich rozmów

Szef sztabu prezydenta elekta Karola Nawrockiego Paweł Szefernaker wyjaśnił w rozmowie z mediami, że do tej pory nie został ustalony skład nowej Kancelarii Prezydenta RP.

Giertych oburzony na sytuację w KO. Nie może być tak, że nikt nie bierze za to odpowiedzialności z ostatniej chwili
Giertych oburzony na sytuację w KO. "Nie może być tak, że nikt nie bierze za to odpowiedzialności"

W rozmowie z Polsat News Roman Giertych, poseł Koalicji Obywatelskiej, nie przebierał w słowach po przegranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Ostro skrytykował sposób prowadzenia kampanii i zażądał rozliczeń wewnątrz obozu KO.

Po rozmowach Ukrainy i Rosji w Stambule. Spotkanie trwało zaledwie godzinę z ostatniej chwili
Po rozmowach Ukrainy i Rosji w Stambule. Spotkanie trwało zaledwie godzinę

W Stambule zakończyły się w poniedziałek rozmowy delegacji Ukrainy i Rosji w sprawie możliwości zakończenia wojny na Ukrainie; spotkanie trwało około godziny - poinformowała agencja AFP, powołując się na tureckie źródła dyplomatyczne.

Erupcja wulkanu Etna. Są nagrania Wiadomości
Erupcja wulkanu Etna. Są nagrania

Sycylijski wulkan niespodziewanie się przebudził. W pobliżu Etny w trakcie erupcji byli turyści, którzy zaczęli uciekać przed wyrzutami wulkanicznymi w dół zbocza.

Patryk Jaki: Liczymy na dymisję rządu Tuska Wiadomości
Patryk Jaki: Liczymy na dymisję rządu Tuska

W siedzibie PiS w Warszawie ma trwać spotkanie z prezydentem-elektem Karolem Nawrockim. Politycy opozycji domagają się dymisji rządu Donalda Tuska.

REKLAMA

Wandea to my!

Nareszcie! Pośród śmieci rozrzucanych przez współczesną kinematografię zakwitł kwiat, kwiat Wandei. Obraz, którego twórcami są Paul Mignot i Vincent Motteza, to obraz niezwykły. Sam fakt ukazania się takiego właśnie filmu jest zaskakujący. Nie jest to bowiem temat zbyt popularny na salonach mainstreamu. Na podkreślenie zasługuje tutaj fakt, że pomimo, iż mamy do czynienia z filmem niskobudżetowym, to będąc w kinie, praktycznie się tego nie odczuwa. Wyjątek stanowić mogą jedynie pewne drobiazgi, o których za chwilę.
"Wandea" / materiały prasowe

Wandea. Zwycięstwo albo śmierć opowiada o losach powstańców wandejskich oraz o jednym z jej czołowych przywódców – François-Athanase Charette de la Contrie (w jego roli Hugo Becker). Odtwórca Charette’a, nie on jeden zresztą, włożył w tę postać całe swoje serce. Nie widzę nikogo innego w tej roli. Mi osobiście ta postać przypadła do gustu.

Sam legendarny dowódca armii z bagien nie był jednak całkiem osamotniony w dźwiganiu na sobie tak ogromnej odpowiedzialności, bo choć obok niego nie pojawili się w filmie inni generałowie powstania, to ja ich na tym miejscu wymienię, zasługują bowiem na choć krótkie, imienne wspomnienie, a byli to Jacques Cathelineau, Charles de Bonchamps, Henrie de La Rochejaquelein czy Maurice d’Elbé.

Właśnie takich ludzi nam dzisiaj brakuje. Kogoś, kto raz złożonej przysięgi dotrzymuje, nawet za cenę śmierci. Kogoś, kto woli raczej walczyć do końca i zginąć, niż zadać kłam wyznawanym przez siebie ideałom.

W co wierzyli powstańcy? Za swój sztandar obrali Najświętsze Serce Pana Jezusa. Nie jest to, aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że armię nazwano Armią Katolicką i Królewską. Wizerunek jaki obrali wandejczycy za swoje godło do dziś stanowi niebywale ważny symbol i słusznie otaczany jest szacunkiem przez francuskich tradycjonalistów katolickich. Nie tylko zresztą on, bo i podobnie traktowany jest hymn powstańców wandejskich –Les Bleus sont là, który nie jest śpiewany przy byle okazji, a jego trywialne wykonania, słusznie zresztą, traktowane są niemal jak bluźnierstwo.

Prawdziwi Francuzi traktują zarówno sztandar powstania wandejskiego jak i hymn niemal na równi z relikwiami świętych. To są świadomi swojej własnej historii Francuzi! Dla nas film o Wandei to także nie lada lekcja historii.

Czego może nauczyć nas, Polaków, Wandea? Po pierwsze, film ten ma niewiele wspólnego z papką jaką nam serwowano w podręcznikach szkolnych, wychwalając pod niebiosa tzw. wiosnę ludów i rewolucję francuską. Po drugie, zobaczymy w nim wcale nie tak odległe wydarzenia. Podziemie, partyzantka, amnestia, zdrada, obława. Do tego okrucieństwo rodem z Wołynia. Tę zaaplikowano widzowi w bezpiecznej dawce. Prawda, że pachnie znajomo?

Po trzecie, przychodzą ludzie, którzy chcą przebudować świat i mają gotową receptę na powszechne szczęście… a kto się z tym nie zgadza, to na szafot. Dla nas, katolików i monarchistów, nie przewidują miejsca w świecie, który chcą stworzyć. Chcą zbudować nową, lepszą rzeczywistość, na gruzach z naszego świata. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć czym były, i nie raz jeszcze pewnie będą, owe „sprawiedliwość” i „szczęście” firmowane logiem gilotyny (takiej czy innej). Francuskie ludobójstwo powinniśmy rozumieć jak mało kto.

My, którzy mamy pomordowanych na cmentarzach całego świata, a których próbowano zetrzeć z powierzchni ziemi. My, których wrogowie nie mogą zasnąć, dopóki istniejemy, a istnieć będziemy. Przynajmniej tak na razie chce Bóg. Wandea to my.

Co kierowało Wandejczykami? Urodzili się bohaterami czy nimi pomarli? Historycy są raczej zgodni co do tego, że początkowo dobrze przyjęli ideały rewolucji, nawet chcieli w nie uwierzyć, ale ta wiara szybko topniała. Prześladowanie Kościoła i katolików we Francji było głównym powodem narastającej wśród chłopów niechęci dla nowinkarzy-uszczęśliwiaczy. Królobójstwo (egzekucję króla Ludwika XVI wykonano 21 stycznia 1793 r.) i ogłoszenie w marcu 1793 r. przymusowego poboru do rewolucyjnego wojska (la levée en masse) przelało czarę goryczy.

Widz dowie się o tych głównych zrębach rodzących się motywacji i oporu, a także wzrostu wiary i odwagi. Rozczarowanie i okrucieństwo – w tych słowach zamyka się sedno sprawy. Okrucieństwo, które w filmie jest dość ostrożnie dawkowane, wystarcza do tego, aby ukazać, że powstańców traktowano jak podludzi, czego wyrazem były najbardziej wyszukane sposoby mordowania Francuzów przez nowych, lepszych, obywateli. Może i dobrze, że tego nam oszczędzono. Gdyby pokazano całą prawdę, film musiałby od pierwszej do ostatniej minuty spływać krwią.

Obok wielkich postaci były także te fikcyjne, mniejsze, stanowiące tło dla tamtych. Jedną z takich osób był niejaki Pfeiffer (zagrał go Olivier Barthelemy), żołnierz wojska republikańskiego, tzw. błękitnych, którego Opatrzność Boża postawiła przed pewnym niespotykanym wyborem. Nie był to wprawdzie dezerter, bo i z tych składała się niekiedy Armia Katolicka i Królewska.

Został on przymusowo wcielony do armii powstańczej. My natomiast w trakcie filmu wciąż będziemy borykać się z pytaniem: zdradzi czy zachowa odzyskany honor? Dzieje się tak za każdym razem, gdy ten pojawia się na ekranie. Jest to naprawdę udany zabieg i mi osobiście przypadł do gustu. Pozostałe postacie widzowie będą mogli poznać gdy wybiorą się na film, a warto to zrobić.

Ze słabych stron, bo i to wypadałoby opisać, wymienię trzy kwestie. Pierwszą z nich są sceny batalistyczne. Jaki budżet, takie sceny batalistyczne. Na szczęście nie ma też tutaj przesady w drugą stronę i nie będziemy się męczyć przy nadrabianiu tego wszystkiego efektami specjalnymi rodem z Hollywood. Podkreślę jednak, że sceny batalistyczne nie są z tych fatalnych, są po prostu poprawne.

Drugą rzeczą jest nieco płytka, mało złożona psychologia głównego bohatera. Chodzi tu głównie o zbyt pospieszne przedstawienie jego przemiany. W zasadzie nie dowiadujemy się o tym, co ostatecznie spowodowało, że przyłączył się do powstania. Przeciągające się wahanie nagle ustąpiło decyzji o przystąpieniu do powstania i w zasadzie nie do końca wiadomo dlaczego. Trochę mi tego zabrakło.

Trzecim mankamentem tej produkcji jest trochę skąpa warstwa religijna. Mamy kapelana, jest Msza św. trydencka, są pochówki pomordowanych, w wielu miejscach widać krzyże, teoretycznie wszystko się zgadza, ale jest tego trochę za mało. Przez cały film oglądamy bowiem tylko jednego kapłana, który nie złożył przysięgi na konstytucję cywilną kleru. Zupełnie tak jakby ten aspekt potraktowano po macoszemu.

Wydawało mi się, że ta produkcja będzie zakorzeniona w katolickim świecie, a tymczasem zdaje się, że jedynie przy okazji o nim opowiada, bardziej jak ktoś, kto sympatyzuje z wiarą katolicką, niż jak żarliwie praktykujący katolik. Być może to odzwierciedla stan duszy lub poszukiwania samych twórców filmu. Nie wiem, ale to i tak dobry znak.

Wandea jest raną, która niesie chwałę – napisał kiedyś Victor Hugo. To prawda. Przez cały film oglądamy mocowanie się w śmiertelnym uścisku honoru, chwały i wiary z terrorem oraz zepsutym światem, które w bezwzględny sposób „oferują” już nie równość, wolność, braterstwo, ale samą śmierć. Jedyne co można wybrać, to to jaką śmiercią umrzemy. Czy odejdziemy z honorem czy też bez niego?

Po tym filmie walka o wolność dla wiary katolickiej, a więc Boga oraz o odzyskanie należnej czci dla niesłusznie opluwanej monarchii, a więc za króla, nabierają nowej siły u jednych, a u drugich dopiero się rozpoczynają i rodzą. Takich filmów nam właśnie potrzeba i nie ukrywam, że ja czekałem na taką Wandeę!

Poniżej mogą Państwo odsłuchać hymnu Les Bleus sont là:

[tekst pierwotnie ukazał się na portalu magnapolonia.org]



 

Polecane
Emerytury
Stażowe