W obronie wolnych niedziel. Demaskujemy absurdy zwolenników ich zniesienia

Minęło ponad sześć lat od wejścia w życie ustawy, która stopniowo ograniczała handel w niedziele. Masowe zwolnienia, spadek obrotów, paradoksalny upadek lokalnych sklepików – żadna z tych obaw się nie ziściła. Mimo to posłowie Polski 2050 dalej drążą temat i domagają się przywrócenia dwóch handlowych niedziel. Do argumentów ekonomicznych dołożyli tym razem parę absurdów.
zdjęcie ilustracyjne W obronie wolnych niedziel. Demaskujemy absurdy zwolenników ich zniesienia
zdjęcie ilustracyjne / pxhere CC0 Public Domain

Posłowie Polski 2050 poinformowali 21 marca, że złożyli w Sejmie projekt ustawy wprowadzający dwie handlowe niedziele w miesiącu. Zgodnie z propozycją partii Hołowni pracownicy handlu mieliby otrzymywać za ten dzień podwójne wynagrodzenie i jeden dzień wolnego w tygodniu. Politycy przekonywali, że dwa dodatkowe dni handlowe w miesiącu spowodują wzrost obrotów sklepów o 4 proc., zwiększą wpływy do budżetu państwa i przyczynią się do powstania nawet 40 tys. nowych miejsc pracy.

Przedstawiciel wnioskodawców Ryszard Petru ocenił, że jest to rozwiązanie kompromisowe „pomiędzy pełną liberalizacją handlu a obecnych zakazem”. Gwoli ścisłości, dziś nie ma zakazu handlu w niedziele, tylko jest on ograniczony dla dużych sieci handlowych. Zakupy w siódmy dzień tygodnia można zrobić w mniejszych sklepach, gdzie za ladą stoją właściciel, jego rodzina lub franczyzobiorca.

Dwa lata temu Portal Spożywczy informował, że sieć Żabka wręcz płaci swoim franczyzobiorcom za otwieranie sklepów w niedziele niehandlowe. Przedsiębiorcy mieli otrzymywać 500 złotych plus określony procent od obrotów za każdą niedzielę pod warunkiem, że sklep będzie otwarty przez minimum 9 godzin.
Sieć podkreślała, że otwarcie sklepu w niedziele nie jest obligatoryjne, ale zdecydowana większość franczyzobiorców prowadzi sprzedaż w niedzielę. Nie sposób nie nadmienić, że zakaz handlu nie obejmuje stacji paliwowych, aptek, piekarni, cukierni, lokali gastronomicznych, a także placówek, gdzie przeważająca działalność polega na handlu biletami, prasą, wyrobami tytoniowymi, pamiątkami czy kwiatami. Handel zatem funkcjonuje, ale w ograniczonej formie – bez wielkich marketów i galerii handlowych.

Stopniowe ograniczenie handlu w niedziele wprowadzono 1 marca 2018 roku. Od 2020 roku handlować bez ograniczeń można 7 niedziel w ciągu roku. Niektóre sieci handlowe gimnastykowały się, by omijać obowiązujące przepisy, i otwierały swoje sklepy jako placówki pocztowe, czytelnie książek, wypożyczalnie sprzętu sportowego czy dworce autobusowe. Te praktyki zostały ograniczone dzięki nowelizacji ustawy, która weszła w życie 1 lutego 2022 roku.

Czytaj także: Dlaczego chadecy porzucili wiarę chrześcijańską. Poznaj diagnozę profesora Michała Gierycza

 

Koniec małego handlu?

 

Koronnym argumentem przeciwko ustawie o wolnych niedzielach miało być stwierdzenie, którym posługiwał się między innymi Donald Tusk. W marcu ubiegłego roku na spotkaniu z wyborcami w Rokietnicy obecny premier mówił: – Jednym z argumentów zakazu handlu w niedziele była ochrona małego handlu. Zakaz handlu w niedziele okazał się zabójczy. Padły jakieś Lidle czy wielkie galerie? Nie słyszałem. A 30 tysięcy sklepów padło między innymi z tego powodu – mówił Donald Tusk, uderzając przy okazji w Daniela Obajtka i koncern Orlen, który miał na tym zyskać, bo – jak wiadomo – stacje paliwowe w niedziele są czynne. 

Pomijając drugą część tej wypowiedzi, przeanalizujmy, czy naprawdę małe sklepy masowo bankrutowały, bo niestety premier nie podał, skąd takowe informacje posiada.

Przyjrzyjmy się danym dotyczącym sprzedaży detalicznej i liczby sklepów, które zgromadził Główny Urząd Statystyczny w cyklicznych raportach pod nazwą „Rynek wewnętrzny”.

Analiza raportów od 2010 roku pozwala dostrzec dwa trendy. Po pierwsze, z roku na rok maleje liczba sklepów w naszym kraju. W ciągu 12 lat od 2010 roku liczba sklepów w Polsce zmniejszyła się o 20 tysięcy – ze 346 tys. do 326 tys. W tym okresie liczba sklepów wzrosła tylko w pięciu latach: 2012, 2014, 2015 i 2016 oraz w 2021 roku. Ten ostatni wzrost był tak naprawdę odbiciem po 2020 roku, kiedy gospodarkę dotknęła pandemia koronawirusa. Największy spadek nastąpił w 2010 roku, kiedy ubyło aż 7 procent sklepów w Polsce – to znacznie więcej niż przed i po wprowadzeniu ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele.

Nowe prawo zaczęło obowiązywać stopniowo od marca 2018 roku. Rok wcześniej, a więc w 2017 roku, zamknęło się 12 tys. sklepów (3,3 proc.), a w 2018 roku 15 tys. placówek (4,3 proc.). Ten nieco większy niż zazwyczaj spadek liczby sklepów nastąpił jeszcze przed wejściem w życie ustawy o wolnych niedzielach i mógł być spowodowany faktem, że w trzech poprzednich latach liczba sklepów systematycznie (choć nieznacznie) rosła, co było niezgodne z ogólnym trendem.

Jeśli chodzi o specjalizację sklepów, to dane sprzed wprowadzenia wolnych niedziel również nie pokazują nagłego załamania. W przypadku sklepów ogólnospożywczych w 2016 roku było ich 80,9 tys., w 2017 roku 75,2 tys., w 2018 roku 69,8 tys., w 2019 roku 67,6 tys., a w 2021 roku zaledwie 65 tys. Dopiero w 2022 roku nastąpił ich gwałtowny wzrost do 71,6 tys. Gdy porównamy dane z lat 2017 i 2019, to liczba sklepów owocowo-warzywnych, rybnych, piekarniczo-ciastkarskich czy z wyrobami tekstylnymi również nie uległa znaczącej zmianie. Wyjątkiem były sklepy mięsne, których liczba spadła o 1,5 tys. 
 

Sprzedaż detaliczna

 

Drugi trend, który bardzo łatwo zaobserwować, to rosnący udział w sprzedaży detalicznej dużych sklepów – tych zatrudniających powyżej 50 pracowników – kosztem niewielkich placówek zatrudniających do 9 osób. W 2010 roku duże podmioty odpowiadały za niecałe 50 proc. sprzedaży detalicznej, a małe za 31,7 proc. Pięć lat później proporcje zmieniły się na 52,4 proc. do 28,7 proc., a w 2022 roku było to już 55,5 proc. do 25,6 proc. Duże sieci handlowe po prostu przejmują rynek, oferując szerszy asortyment produktów, niższe ceny i stając się coraz bardziej dostępne dla ludzi zamieszkujących miasteczka i wsie, gdzie kiedyś dominowały lokalne sklepiki. Ten trend może się pogłębiać, gdyż w porównaniu do krajów europejskich w Polsce mamy dość dużą liczbę placówek handlowych w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Jeszcze do niedawna było to 25 sklepów na 10 tys. osób, podczas gdy w Czechach było to 15 sklepów, a we Francji tylko 2.

Wobec powyższego teza, że ograniczenie handlu w niedziele było zabójcze dla małych sklepów, jest nieuzasadniona. Liczba sklepów maleje od dawna, co wynika ze struktury polskiego handlu, ekspansji marketów i wyborów konsumenckich.
 

Nie przestaliśmy kupować

 

No dobrze, a co z obrotami? Może niedziele wolne od handlu spowodowały, że ludzie zaczęli bardziej oszczędzać? Tego również nie potwierdzają liczby. Po wprowadzeniu wolnych niedziel sprzedaż nadal wzrastała i to zarówno ta skumulowana, jak i ta dotycząca samej żywności.

W 2022 roku w punktach sprzedaży detalicznej wartość sprzedanych towarów wyniosła 1,12 bln złotych, z czego żywność i napoje bezalkoholowe stanowiły 252 mld zł. Przed wprowadzeniem ograniczenia handlu w niedziele w 2017 roku było to odpowiednio 771 mld zł i 180 mld zł, a po wprowadzeniu ustawy w 2018 roku 819 mld zł i 185 mld zł. Zatem żaden spadek nie nastąpił, Polacy nadal kupowali, a sprzedaż rosła.
 

Pracowników przybywa

 

W takim razie może duże sieci handlowe zredukowały liczbę etatów, na masową skalę zwalniając kasjerki czy pracowników magazynów? Na potwierdzenie tej tezy nie znalazłem żadnych danych. Łatwo było natomiast uzyskać informacje, z których wynika, że liczba osób zatrudnionych w handlu w branży spożywczej wzrosła mimo ograniczenia handlu w niedziele.

Według danych GUS w 2019 roku w sektorze handlu detalicznego branży spożywczej pracowało 742 tys. osób, z czego ok. 84 procent stanowiły kobiety. W porównaniu do 2016 roku był to wzrost o 163 tys. pracowników, z czego 53 tys. w najmniejszych podmiotach zatrudniających do 10 osób.
 

Marnotrawstwo?

 

Skoro rozprawiliśmy się z argumentami ekonomicznymi, warto przejść do zarzutów innej natury. W czasie wspomnianej konferencji poseł Żaneta Cwalina-Śliwowska argumentowała, że odblokowanie handlu w niedziele pozwoli zmniejszyć marnotrawstwo żywności. – Terminy przydatności produktów świeżych, które są bardzo krótkie, nie zatrzymują się w momencie, kiedy sklep jest nieczynny. Odblokowanie handlu pozwoli nam na mniejsze straty żywności – przekonywała. 

Warto byłoby jednak zwrócić uwagę pani poseł, że od marca 2020 roku już w pełni obowiązuje w naszym kraju ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności. Zgodnie z jej zapisami właściciele dużych sklepów są zobowiązani do przekazywania organizacjom pozarządowym żywności nieprzeznaczonej już do sprzedaży. Sprzedawcy muszą również ponosić opłaty za każdy kilogram zmarnowanej żywności. Jeśli obowiązujące przepisy nie satysfakcjonują pani poseł, to zamiast szukać na siłę argumentu za przywróceniem handlu w niedziele, warto byłoby je dopracować lub w ostateczności zaostrzyć. 

Z drugiej strony można domniemywać, że jeśli sklepy w niedziele będą zamknięte, to człowiek zmarnuje mniej jedzenia – po prostu będzie zmuszony zjeść to, co ma w lodówce, zamiast dokupować produkty i spełniać nowe zachcianki. Z jeszcze innej strony ktoś może potraktować ograniczenie handlu jak stan wojenny i nakupować na zapas – wtedy faktycznie ryzyko marnotrawstwa wzrasta, ale nie traktujmy ludzi jak dzieci.
Handlowe niedziele nie sprawią, że uratujemy więcej żywności, a obniżkę cen owoców i warzyw można wprowadzić po prostu dzień wcześniej. Efekt będzie ten sam.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Dlaczego wychodzę z izdebki

 

„Pracownicy nie chcą pracować w niedziele”

 

W czasie konferencji padły też zarzuty, że studenci dorabiający w weekendy zostali pozbawieni tej możliwości, a osoby z mniejszych miejscowości muszą brać wolne w ciągu tygodnia, by zrobić potrzebne zakupy. 
Przewodniczący handlowej Solidarności Alfred Bujara w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” ocenił, że są to „banialuki, które nie mają pokrycia w rzeczywistości”. 

– Zainteresowanie studentów pracą w handlu jest bardzo niewielkie. W dyskontach czy supermarketach nie ma go w zasadzie wcale. Ani w weekendy, ani w ciągu tygodnia, bo jest to praca ciężka i niskopłatna. Nawet w gastronomii, która jest czynna w soboty i niedziele, studentów brakuje

– zwrócił uwagę Alfred Bujara.  Odnosząc się do drugiej kwestii, związkowiec wskazał, że w całej Europie nie ma kraju podobnego do Polski, gdzie zakupy można robić do późnych godzin wieczornych i w porze nocnej. 

– Ja mieszkam w niewielkim mieście. Jednak mamy tu w okolicy sklepy wszystkich dużych sieci handlowych. Są one czynne do 22, a nawet 24, także w soboty. To jest niespotykane na Zachodzie. W takiej Belgii na przykład duże sklepy spożywcze i odzieżowe są zamykane już o godz. 20, a niektóre z nich o 18.30. Argument, że ktoś nie może zrobić zakupów z powodu wolnych niedziel jest absurdalny

– zaznaczył przewodniczący handlowej Solidarności.

W jego ocenie pracownicy handlu powinni godnie zarabiać od poniedziałku do soboty, a niedziele przeznaczyć na odpoczynek z rodziną.

– Tego chcą nie tylko pracownicy. Kolejne badania opinii społecznej pokazują, że zwolenników utrzymania obecnych ograniczeń w handlu w niedziele jest znacznie więcej niż przeciwników. Przeprowadzaliśmy badania, z których wynika, że 98 proc. pracowników handlu nie chce w niedziele pracować, nawet za dodatkowe wynagrodzenie. Polscy pracodawcy z branży handlowej również są zwolennikami wolnych niedziel. Przecież oni razem z nami zbierali podpisy pod obywatelskim projektem ustawy

– podkreślił Bujara.

– Co więcej, również znaczna część dużych sieci handlowych nie chce likwidacji ograniczeń w niedzielnym handlu. Potwierdził to niedawno prezes Rossmanna, który powiedział, że jego sieci nie opłaca się otwierać sklepów w niedziele, a pracownicy nie są chętni do pracy w ten dzień nawet za dodatkowe wynagrodzenie

– dodał.

Propozycję podwójnego wynagrodzenia za pracę w niedziele Alfred Bujara określił jako „wielką ściemę”. – Sieci handlowe dałyby pracownikom ten dodatek, a jednocześnie obcięłyby im inne składniki wynagrodzenia i wyszłoby na „zero”. Ponadto takie rozwiązanie rodzi wątpliwości natury prawnej. Przyznanie jednej grupie zawodowej takiego specjalnego dodatku za pracę w niedziele prawdopodobnie zostałoby zaskarżone jako nierówne traktowanie – ocenił przewodniczący handlowej „S”. 


Komentując zapowiedzi polityków Polski 2050, że przywrócenie handlu w niedziele zwiększy liczbę miejsc pracy, Alfred Bujara zwrócił uwagę, że przecież już teraz w handlu brakuje 200 tys. pracowników.
– Pod koniec marca w Niemczech związek zawodowy Maszynistów GDL wywalczył zmniejszenie liczby godzin pracy z 38 do 35 w tygodniu z zachowaniem dotychczasowego wynagrodzenia. Ale do tego związku należy 75 proc. wszystkich maszynistów. Dlatego tak ważne jest, aby jak najwięcej pracowników handlu w Polsce się organizowało. Tylko wówczas będziemy mieli siłę, aby raz na zawsze wybić politykom z głów pomysły o zabieraniu wolnych niedziel – podsumował.
 
 


 

POLECANE
Niemcy: Milioner i transseksualista oskarżeni o wielokrotne gwałty na dzieciach tylko u nas
Niemcy: Milioner i transseksualista oskarżeni o wielokrotne gwałty na dzieciach

Niemcy są wstrząśnięte ujawnionymi szczegółami trwającego obecnie procesu przeciwko 81-letniemu milionerowi Helmutowi Reinerowi Dorschowi oraz jego wspólnikowi, Arbendowi (dalsze personalia nieznane), transseksualiście. Obaj zostali oskarżeni o wielokrotne molestowanie i wykorzystywanie seksualne dziewczynek – ich ofiarami miały być dzieci, którym daleko było nawet do początku dojrzewania. Skala i brutalność ujawnionych czynów zaszokowały społeczeństwo, a sprawa staje się symbolem walki o skuteczniejszą ochronę dzieci przed przemocą seksualną.

Macron: UE może umrzeć. Szydło: Teraz płacz i przerażenie z ostatniej chwili
Macron: UE "może umrzeć". Szydło: "Teraz płacz i przerażenie"

"Teraz płacz i przerażenie" - w takich słowach była premier Beata Szydło skomentowała wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który podczas Berlin Global Dialoque ubolewał nad przyszłością UE.

Nie spodziewałam się. Znana piosenkarka zalała się łzami z ostatniej chwili
"Nie spodziewałam się". Znana piosenkarka zalała się łzami

Majka Jeżowska od zawsze marzyła o udziale w "Tańcu z gwiazdami", ale dopiero teraz, w piętnastej edycji, jej marzenie stało się rzeczywistością. Choć wielokrotnie dostawała propozycje, dopiero słowa Tomasza Barańskiego przekonały ją, by w końcu spróbować swoich sił na parkiecie.

Ma problem. Kylian Mbappe poza kadrą z ostatniej chwili
"Ma problem". Kylian Mbappe poza kadrą

Piłkarz Realu Madryt Kylian Mbappe, który wrócił właśnie do gry po przerwie spowodowanej kontuzją, nie został powołany na październikowe mecze reprezentacji Francji w Lidze Narodów - z Izraelem i Belgią. Sztab szkoleniowy "Trójkolorowych" nie chce narażać zawodnika na ryzyko.

Tajemnicze zaginięcie sprzed lat. Wstrząsające ustalenia śledczych z ostatniej chwili
Tajemnicze zaginięcie sprzed lat. Wstrząsające ustalenia śledczych

Policjanci ze Staszowa i Kielc rozwikłali sprawę zaginięcia 65-letniego mieszkańca Oleśnicy (Świętokrzyskie). Zaginął on we wrześniu 2017 r. Śledztwo wykazało, że potrącił go samochód. Sprawca wypadku i jego pasażer wywieźli poszkodowanego do lasu i tam go zakopali. Zostali zatrzymani.

Nie żyje znany amerykański aktor z ostatniej chwili
Nie żyje znany amerykański aktor

Nie żyje znany amerykański aktor. Ron Hale miał 78 lat.

Niepokojące doniesienia ws. Arkadiusza Milika z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia ws. Arkadiusza Milika

Arkadiusz Milik, czołowy napastnik reprezentacji Polski i zawodnik Juventusu, zmuszony jest zrobić sobie dłuższą przerwę od grania. Po operacji artroskopii kolana, o której poinformowała "La Gazzetta dello Sport", powrót 30-letniego piłkarza na boisko może opóźnić się nawet o kilka miesięcy.

Skażenie wody. Sanepid wydał komunikat z ostatniej chwili
Skażenie wody. Sanepid wydał komunikat

Warmińsko-mazurski sanepid poinformował, że w wodociągach Świętajno Spółdzielni Mazury i wodociągu Lenarty stwierdzono zanieczyszczenie mikrobiologiczne wody bakteriami grupy coli. Wodociągi te zaopatrują ponad tysiąc mieszkańców.

Pękło mi serce. Uczestniczka Tańca z gwiazdami opublikowała wpis z ostatniej chwili
"Pękło mi serce". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" opublikowała wpis

Paulina Biernat, która jest znaną polską prezenterką, ale również tancerką biorącą udział w "Tańcu z gwiazdami" podzieliła się smutną wiadomością.

Jaka czeka nas pogoda? IMGW ostrzega z ostatniej chwili
Jaka czeka nas pogoda? IMGW ostrzega

IMGW wydał nowy komunikat z prognozą pogody na najbliższe dni.

REKLAMA

W obronie wolnych niedziel. Demaskujemy absurdy zwolenników ich zniesienia

Minęło ponad sześć lat od wejścia w życie ustawy, która stopniowo ograniczała handel w niedziele. Masowe zwolnienia, spadek obrotów, paradoksalny upadek lokalnych sklepików – żadna z tych obaw się nie ziściła. Mimo to posłowie Polski 2050 dalej drążą temat i domagają się przywrócenia dwóch handlowych niedziel. Do argumentów ekonomicznych dołożyli tym razem parę absurdów.
zdjęcie ilustracyjne W obronie wolnych niedziel. Demaskujemy absurdy zwolenników ich zniesienia
zdjęcie ilustracyjne / pxhere CC0 Public Domain

Posłowie Polski 2050 poinformowali 21 marca, że złożyli w Sejmie projekt ustawy wprowadzający dwie handlowe niedziele w miesiącu. Zgodnie z propozycją partii Hołowni pracownicy handlu mieliby otrzymywać za ten dzień podwójne wynagrodzenie i jeden dzień wolnego w tygodniu. Politycy przekonywali, że dwa dodatkowe dni handlowe w miesiącu spowodują wzrost obrotów sklepów o 4 proc., zwiększą wpływy do budżetu państwa i przyczynią się do powstania nawet 40 tys. nowych miejsc pracy.

Przedstawiciel wnioskodawców Ryszard Petru ocenił, że jest to rozwiązanie kompromisowe „pomiędzy pełną liberalizacją handlu a obecnych zakazem”. Gwoli ścisłości, dziś nie ma zakazu handlu w niedziele, tylko jest on ograniczony dla dużych sieci handlowych. Zakupy w siódmy dzień tygodnia można zrobić w mniejszych sklepach, gdzie za ladą stoją właściciel, jego rodzina lub franczyzobiorca.

Dwa lata temu Portal Spożywczy informował, że sieć Żabka wręcz płaci swoim franczyzobiorcom za otwieranie sklepów w niedziele niehandlowe. Przedsiębiorcy mieli otrzymywać 500 złotych plus określony procent od obrotów za każdą niedzielę pod warunkiem, że sklep będzie otwarty przez minimum 9 godzin.
Sieć podkreślała, że otwarcie sklepu w niedziele nie jest obligatoryjne, ale zdecydowana większość franczyzobiorców prowadzi sprzedaż w niedzielę. Nie sposób nie nadmienić, że zakaz handlu nie obejmuje stacji paliwowych, aptek, piekarni, cukierni, lokali gastronomicznych, a także placówek, gdzie przeważająca działalność polega na handlu biletami, prasą, wyrobami tytoniowymi, pamiątkami czy kwiatami. Handel zatem funkcjonuje, ale w ograniczonej formie – bez wielkich marketów i galerii handlowych.

Stopniowe ograniczenie handlu w niedziele wprowadzono 1 marca 2018 roku. Od 2020 roku handlować bez ograniczeń można 7 niedziel w ciągu roku. Niektóre sieci handlowe gimnastykowały się, by omijać obowiązujące przepisy, i otwierały swoje sklepy jako placówki pocztowe, czytelnie książek, wypożyczalnie sprzętu sportowego czy dworce autobusowe. Te praktyki zostały ograniczone dzięki nowelizacji ustawy, która weszła w życie 1 lutego 2022 roku.

Czytaj także: Dlaczego chadecy porzucili wiarę chrześcijańską. Poznaj diagnozę profesora Michała Gierycza

 

Koniec małego handlu?

 

Koronnym argumentem przeciwko ustawie o wolnych niedzielach miało być stwierdzenie, którym posługiwał się między innymi Donald Tusk. W marcu ubiegłego roku na spotkaniu z wyborcami w Rokietnicy obecny premier mówił: – Jednym z argumentów zakazu handlu w niedziele była ochrona małego handlu. Zakaz handlu w niedziele okazał się zabójczy. Padły jakieś Lidle czy wielkie galerie? Nie słyszałem. A 30 tysięcy sklepów padło między innymi z tego powodu – mówił Donald Tusk, uderzając przy okazji w Daniela Obajtka i koncern Orlen, który miał na tym zyskać, bo – jak wiadomo – stacje paliwowe w niedziele są czynne. 

Pomijając drugą część tej wypowiedzi, przeanalizujmy, czy naprawdę małe sklepy masowo bankrutowały, bo niestety premier nie podał, skąd takowe informacje posiada.

Przyjrzyjmy się danym dotyczącym sprzedaży detalicznej i liczby sklepów, które zgromadził Główny Urząd Statystyczny w cyklicznych raportach pod nazwą „Rynek wewnętrzny”.

Analiza raportów od 2010 roku pozwala dostrzec dwa trendy. Po pierwsze, z roku na rok maleje liczba sklepów w naszym kraju. W ciągu 12 lat od 2010 roku liczba sklepów w Polsce zmniejszyła się o 20 tysięcy – ze 346 tys. do 326 tys. W tym okresie liczba sklepów wzrosła tylko w pięciu latach: 2012, 2014, 2015 i 2016 oraz w 2021 roku. Ten ostatni wzrost był tak naprawdę odbiciem po 2020 roku, kiedy gospodarkę dotknęła pandemia koronawirusa. Największy spadek nastąpił w 2010 roku, kiedy ubyło aż 7 procent sklepów w Polsce – to znacznie więcej niż przed i po wprowadzeniu ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele.

Nowe prawo zaczęło obowiązywać stopniowo od marca 2018 roku. Rok wcześniej, a więc w 2017 roku, zamknęło się 12 tys. sklepów (3,3 proc.), a w 2018 roku 15 tys. placówek (4,3 proc.). Ten nieco większy niż zazwyczaj spadek liczby sklepów nastąpił jeszcze przed wejściem w życie ustawy o wolnych niedzielach i mógł być spowodowany faktem, że w trzech poprzednich latach liczba sklepów systematycznie (choć nieznacznie) rosła, co było niezgodne z ogólnym trendem.

Jeśli chodzi o specjalizację sklepów, to dane sprzed wprowadzenia wolnych niedziel również nie pokazują nagłego załamania. W przypadku sklepów ogólnospożywczych w 2016 roku było ich 80,9 tys., w 2017 roku 75,2 tys., w 2018 roku 69,8 tys., w 2019 roku 67,6 tys., a w 2021 roku zaledwie 65 tys. Dopiero w 2022 roku nastąpił ich gwałtowny wzrost do 71,6 tys. Gdy porównamy dane z lat 2017 i 2019, to liczba sklepów owocowo-warzywnych, rybnych, piekarniczo-ciastkarskich czy z wyrobami tekstylnymi również nie uległa znaczącej zmianie. Wyjątkiem były sklepy mięsne, których liczba spadła o 1,5 tys. 
 

Sprzedaż detaliczna

 

Drugi trend, który bardzo łatwo zaobserwować, to rosnący udział w sprzedaży detalicznej dużych sklepów – tych zatrudniających powyżej 50 pracowników – kosztem niewielkich placówek zatrudniających do 9 osób. W 2010 roku duże podmioty odpowiadały za niecałe 50 proc. sprzedaży detalicznej, a małe za 31,7 proc. Pięć lat później proporcje zmieniły się na 52,4 proc. do 28,7 proc., a w 2022 roku było to już 55,5 proc. do 25,6 proc. Duże sieci handlowe po prostu przejmują rynek, oferując szerszy asortyment produktów, niższe ceny i stając się coraz bardziej dostępne dla ludzi zamieszkujących miasteczka i wsie, gdzie kiedyś dominowały lokalne sklepiki. Ten trend może się pogłębiać, gdyż w porównaniu do krajów europejskich w Polsce mamy dość dużą liczbę placówek handlowych w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Jeszcze do niedawna było to 25 sklepów na 10 tys. osób, podczas gdy w Czechach było to 15 sklepów, a we Francji tylko 2.

Wobec powyższego teza, że ograniczenie handlu w niedziele było zabójcze dla małych sklepów, jest nieuzasadniona. Liczba sklepów maleje od dawna, co wynika ze struktury polskiego handlu, ekspansji marketów i wyborów konsumenckich.
 

Nie przestaliśmy kupować

 

No dobrze, a co z obrotami? Może niedziele wolne od handlu spowodowały, że ludzie zaczęli bardziej oszczędzać? Tego również nie potwierdzają liczby. Po wprowadzeniu wolnych niedziel sprzedaż nadal wzrastała i to zarówno ta skumulowana, jak i ta dotycząca samej żywności.

W 2022 roku w punktach sprzedaży detalicznej wartość sprzedanych towarów wyniosła 1,12 bln złotych, z czego żywność i napoje bezalkoholowe stanowiły 252 mld zł. Przed wprowadzeniem ograniczenia handlu w niedziele w 2017 roku było to odpowiednio 771 mld zł i 180 mld zł, a po wprowadzeniu ustawy w 2018 roku 819 mld zł i 185 mld zł. Zatem żaden spadek nie nastąpił, Polacy nadal kupowali, a sprzedaż rosła.
 

Pracowników przybywa

 

W takim razie może duże sieci handlowe zredukowały liczbę etatów, na masową skalę zwalniając kasjerki czy pracowników magazynów? Na potwierdzenie tej tezy nie znalazłem żadnych danych. Łatwo było natomiast uzyskać informacje, z których wynika, że liczba osób zatrudnionych w handlu w branży spożywczej wzrosła mimo ograniczenia handlu w niedziele.

Według danych GUS w 2019 roku w sektorze handlu detalicznego branży spożywczej pracowało 742 tys. osób, z czego ok. 84 procent stanowiły kobiety. W porównaniu do 2016 roku był to wzrost o 163 tys. pracowników, z czego 53 tys. w najmniejszych podmiotach zatrudniających do 10 osób.
 

Marnotrawstwo?

 

Skoro rozprawiliśmy się z argumentami ekonomicznymi, warto przejść do zarzutów innej natury. W czasie wspomnianej konferencji poseł Żaneta Cwalina-Śliwowska argumentowała, że odblokowanie handlu w niedziele pozwoli zmniejszyć marnotrawstwo żywności. – Terminy przydatności produktów świeżych, które są bardzo krótkie, nie zatrzymują się w momencie, kiedy sklep jest nieczynny. Odblokowanie handlu pozwoli nam na mniejsze straty żywności – przekonywała. 

Warto byłoby jednak zwrócić uwagę pani poseł, że od marca 2020 roku już w pełni obowiązuje w naszym kraju ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności. Zgodnie z jej zapisami właściciele dużych sklepów są zobowiązani do przekazywania organizacjom pozarządowym żywności nieprzeznaczonej już do sprzedaży. Sprzedawcy muszą również ponosić opłaty za każdy kilogram zmarnowanej żywności. Jeśli obowiązujące przepisy nie satysfakcjonują pani poseł, to zamiast szukać na siłę argumentu za przywróceniem handlu w niedziele, warto byłoby je dopracować lub w ostateczności zaostrzyć. 

Z drugiej strony można domniemywać, że jeśli sklepy w niedziele będą zamknięte, to człowiek zmarnuje mniej jedzenia – po prostu będzie zmuszony zjeść to, co ma w lodówce, zamiast dokupować produkty i spełniać nowe zachcianki. Z jeszcze innej strony ktoś może potraktować ograniczenie handlu jak stan wojenny i nakupować na zapas – wtedy faktycznie ryzyko marnotrawstwa wzrasta, ale nie traktujmy ludzi jak dzieci.
Handlowe niedziele nie sprawią, że uratujemy więcej żywności, a obniżkę cen owoców i warzyw można wprowadzić po prostu dzień wcześniej. Efekt będzie ten sam.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Dlaczego wychodzę z izdebki

 

„Pracownicy nie chcą pracować w niedziele”

 

W czasie konferencji padły też zarzuty, że studenci dorabiający w weekendy zostali pozbawieni tej możliwości, a osoby z mniejszych miejscowości muszą brać wolne w ciągu tygodnia, by zrobić potrzebne zakupy. 
Przewodniczący handlowej Solidarności Alfred Bujara w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” ocenił, że są to „banialuki, które nie mają pokrycia w rzeczywistości”. 

– Zainteresowanie studentów pracą w handlu jest bardzo niewielkie. W dyskontach czy supermarketach nie ma go w zasadzie wcale. Ani w weekendy, ani w ciągu tygodnia, bo jest to praca ciężka i niskopłatna. Nawet w gastronomii, która jest czynna w soboty i niedziele, studentów brakuje

– zwrócił uwagę Alfred Bujara.  Odnosząc się do drugiej kwestii, związkowiec wskazał, że w całej Europie nie ma kraju podobnego do Polski, gdzie zakupy można robić do późnych godzin wieczornych i w porze nocnej. 

– Ja mieszkam w niewielkim mieście. Jednak mamy tu w okolicy sklepy wszystkich dużych sieci handlowych. Są one czynne do 22, a nawet 24, także w soboty. To jest niespotykane na Zachodzie. W takiej Belgii na przykład duże sklepy spożywcze i odzieżowe są zamykane już o godz. 20, a niektóre z nich o 18.30. Argument, że ktoś nie może zrobić zakupów z powodu wolnych niedziel jest absurdalny

– zaznaczył przewodniczący handlowej Solidarności.

W jego ocenie pracownicy handlu powinni godnie zarabiać od poniedziałku do soboty, a niedziele przeznaczyć na odpoczynek z rodziną.

– Tego chcą nie tylko pracownicy. Kolejne badania opinii społecznej pokazują, że zwolenników utrzymania obecnych ograniczeń w handlu w niedziele jest znacznie więcej niż przeciwników. Przeprowadzaliśmy badania, z których wynika, że 98 proc. pracowników handlu nie chce w niedziele pracować, nawet za dodatkowe wynagrodzenie. Polscy pracodawcy z branży handlowej również są zwolennikami wolnych niedziel. Przecież oni razem z nami zbierali podpisy pod obywatelskim projektem ustawy

– podkreślił Bujara.

– Co więcej, również znaczna część dużych sieci handlowych nie chce likwidacji ograniczeń w niedzielnym handlu. Potwierdził to niedawno prezes Rossmanna, który powiedział, że jego sieci nie opłaca się otwierać sklepów w niedziele, a pracownicy nie są chętni do pracy w ten dzień nawet za dodatkowe wynagrodzenie

– dodał.

Propozycję podwójnego wynagrodzenia za pracę w niedziele Alfred Bujara określił jako „wielką ściemę”. – Sieci handlowe dałyby pracownikom ten dodatek, a jednocześnie obcięłyby im inne składniki wynagrodzenia i wyszłoby na „zero”. Ponadto takie rozwiązanie rodzi wątpliwości natury prawnej. Przyznanie jednej grupie zawodowej takiego specjalnego dodatku za pracę w niedziele prawdopodobnie zostałoby zaskarżone jako nierówne traktowanie – ocenił przewodniczący handlowej „S”. 


Komentując zapowiedzi polityków Polski 2050, że przywrócenie handlu w niedziele zwiększy liczbę miejsc pracy, Alfred Bujara zwrócił uwagę, że przecież już teraz w handlu brakuje 200 tys. pracowników.
– Pod koniec marca w Niemczech związek zawodowy Maszynistów GDL wywalczył zmniejszenie liczby godzin pracy z 38 do 35 w tygodniu z zachowaniem dotychczasowego wynagrodzenia. Ale do tego związku należy 75 proc. wszystkich maszynistów. Dlatego tak ważne jest, aby jak najwięcej pracowników handlu w Polsce się organizowało. Tylko wówczas będziemy mieli siłę, aby raz na zawsze wybić politykom z głów pomysły o zabieraniu wolnych niedziel – podsumował.
 
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe