Spektakularne bankructwo III RP: konsekwencje rządów sojuszu liberałów i postkomunistów

Trudno było sobie wyobrazić bardziej spektakularne bankructwo systemu politycznego III RP. Zawiedziony demokracją sojusz liberałów i postkomunistów próbuje ograniczać wolność połowy społeczeństwa. No i przegrywa.
rząd Spektakularne bankructwo III RP: konsekwencje rządów sojuszu liberałów i postkomunistów
rząd / PAP Marcin Obara

To, co robi rząd Donalda Tuska, nie jest tylko wojną z Prawem i Sprawiedliwością, Jarosławem Kaczyńskim, Mateuszem Morawieckim czy Andrzejem Dudą. Jego celem są ludzie, którzy ośmielili się na nich zagłosować i powierzyć im rządy w kraju. Takie foux pas nie miało prawa się wydarzyć w Polsce urządzonej przez Adama Michnika, Bronisława Geremka, Jerzego Urbana, Lecha Wałęsę, Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Po 1990 roku zacofana część społeczeństwa, której bliska jest narodowa tradycja, chrześcijaństwo oraz dziedzictwo poprzednich pokoleń, miała zostać poddana zbiorowej terapii i przejść proces oświeceniowej reedukacji lub zamilknąć. Hydra jednak nie tylko podniosła głowę, ale sięgnęła po władzę i przestała uznawać samozwańcze przywództwo uwolnionych od polskiego garbu elit. Dla elit III RP taka sytuacja to zaprzeczenie demokracji – takiej, jaką oni rozumieją.  

Czytaj także: Jak Izrael zemści się na Iranie?

 

Kłamstwo i pogarda 

 

Jednym z fundamentów systemu III Rzeczpospolitej było funkcjonowanie w dwóch rzeczywistościach. Oficjalno-medialnej, w której panowała polityczna konkurencja, toczyły się spory o kierunki rozwoju gospodarczego czy kształt zbiorowej pamięci, a nawet metod rozliczenia komunistycznych zbrodniarzy. W rzeczywistości panował konsensus, który gwarantował nietykalność nie tylko winnym zabójstw czy tortur z czasów PRL, ale także łapówkarzom sprzedającym za bezcen polskie przedsiębiorstwa w okresie transformacji. Wszyscy, którzy kwestionowali ten porządek, byli wypychani na margines życia politycznego, społecznego i medialnego. 

Efektem działania systemu był rzeczywisty brak konkurencji. Nawet jeśli zmieniały się twarze w rządzie, to kierunek polityki pozostawał ten sam. Obywatele nie wybierali więc programów gospodarczych i społecznych, wizji rozwoju, planów inwestycyjnych – ich aktywność polityczna miała się raczej kończyć na głosowaniu na lepiej lub gorzej ogolone twarze, modniej albo słabiej skrojone garnitury. Symbolicznie mogli wybierać między tożsamością komunistyczną lub styropianową, ale na tym koniec. Gra pozorów zastępowała prawdziwą demokrację. Realnym suwerenem nie miał być naród, ale wąska elita, która dopuszczała do swoich kręgów tylko akceptujących reguły gry. 

Jednym z głównych celów tej fasadowej demokracji było zapobieżenie przejęciu władzy przez ugrupowania, które kwestionowały jedynie słuszną linię rozwoju. Przede wszystkim jednak realizowałyby wolę narodu, czyli nieprzygotowanego do wolności, katolickiego, zacofanego motłochu. 
Dla oświeconych elit było oczywiste, że nie wolno dać zbyt dużej swobody tej zaściankowej masie, dlatego wmawiano jej antysemityzm, ksenofobię, homofobię, alkoholizm, bicie kobiet, dzieci i wszystkie możliwe społeczne patologie. Takich ludzi można było tylko trzymać za twarz i politycznie uświadamiać, by w odległej przyszłości mieli szansę stać się obywatelami. 

 
Nienawiść i odraza 

 

Gdy w 2005 roku Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska w wyborach prezydenckich, a PiS wygrało z PO w parlamentarnych, stało się jasne, że walkę trzeba zaostrzyć, a przede wszystkim za żadne skarby nie wolno się z nim układać. Choć dla większości wyborców PiS i PO powyborcza koalicja tych formacji była oczywistością, to jednak stało się inaczej. To wtedy zaczęło się tworzenie wokół ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego kordonu sanitarnego. Gdy burzliwa koalicja z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin skończyła się przyspieszonymi wyborami i oddaniem władzy, elity uznały te dwa lata przerwy w swoich rządach za epizod, który nie ma prawa się powtórzyć. 

Wtedy jednak stało się jasne, że demokracja – nawet koncesjonowana – potrafi być nieobliczalna. Dlatego „przemysł pogardy” zamiast zelżeć po odzyskaniu władzy, rozpętał się na dobre. Celem nie było tylko wyśmianie osób o konserwatywnych poglądach oraz ich przedstawicieli, chodziło raczej o ich zastraszenie i odczłowieczenie. Odebranie prawa do zabierania głosu w debacie publicznej, wyrażania myśli. 
To właśnie wtedy na scenie politycznej pojawił się Janusz Palikot, Adam Michnik bratał się Wojciechem Jaruzelskim, a Jerzy Urban jako „Goebbels stanu wojennego” na powrót stał się cenionym publicystą o ciętym piórze. Efekt został osiągnięty – osoby o poglądach konserwatywnych, a później także krytykujące sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej stały się najbardziej znienawidzoną grupą wśród wyborców liberalnych i lewicowych. 

Wolność wyboru, nawet jeśli formalnie pozostała, miała być ograniczona, a dokładniej pozbawiona zdrowego rozsądku – jaki sens miało oddawanie głosu na formację, która i tak znajdzie się w izolacji. W rzeczywistości oznaczało to odebranie połowie Polaków prawa do decydowania o własnym losie. Tylko lepsza, bardziej europejska, otwarta, postępowa i uśmiechnięta część społeczeństwa zasługiwała na prawo wyborcze. Pozostałych należało zamknąć w swoistym rezerwacie – mogli pracować, uczyć się i żyć, ale tylko jako poddani bardziej świadomych obywateli. 

Czytaj także: Niemcy: imigranci pobili się w ośrodku metalowymi prętami
 

Podwójny błąd demokracji

 

Okazało się jednak, że miękkie metody się nie sprawdziły. Partia reprezentująca motłoch – przy okazji każdych wyborów liberalne media podkreślają, że na PiS głosuje prowincja, rolnicy i ludzie gorzej wykształceni, pomijają, że są to także osoby bardziej przywiązane do polskości, wierzące, o silniejszych uczuciach patriotycznych – ponownie sięgnęła po władzę. I to samodzielnie. 

Nie spowodowało to refleksji, że wolność wyboru oznacza także akceptowanie niekorzystnych wyników głosowania. Wręcz przeciwnie. Od pierwszych dni rządów prawicy rozpoczął się proces jej delegitymizacji na każdym polu. Wybrane w demokratycznym głosowaniu władze były traktowane jak najeźdźcy, którzy odbierają jedynym prawowitym spadkobiercom należne im przywileje, stanowiska, zaszczyty i splendor. 

Na salony wpuszczono barbarzyńców. Nie było istotne, że lepiej wykształconych i przygotowanych do rządzenia od poprzedników, posiadających program polityczny oraz wizję rozwoju. Najważniejsze było to, że ludzie, którzy przejęli władzę, zaczęli reprezentować interesy tłuszczy, którą liberalno-lewicowe elity tak bardzo pogardzały. Natychmiast nazwano ich populistami. 

Pedagogika wstydu, której zadaniem było przekonanie Polaków, że muszą się zmienić, by dorównać cywilizowanym narodom Europy, nagle przestała być obowiązującą w państwie doktryną. Okazało się, że jesteśmy nie tylko wyjątkowo pracowici i zaradni, ale też nasza historia jest bardziej powodem do dumy niż zapomnienia. A jeśli pojawiają się na niej plamy wstydu, zaprzaństwa i zbrodni, to ich sprawcami byli raczej przodkowie postępowych elit. 
 

Nihilizm kontra wolność

 

Tym razem odzyskanej władzy przedstawiciele lepszej części społeczeństwa nie zamierzają oddać. Nie chcą popełnić tego samego błędu co poprzednio, gdyby byli zbyt pobłażliwi dla motłochu i jego przedstawicieli. Ani myślą oglądać się na demokrację, państwo prawa, prawny formalizm, ład czy znaczenie instytucji. Demokracja zawiodła, więc trzeba sięgnąć po siłę. Prawem staje się wola przywódcy, dla którego przepisy nie mogą być ograniczeniem czy przeszkodą. On po prostu musi zrealizować swój plan anihilacji przeciwnika. W imię wyższych racji, przywracania praworządności czy naprawy relacji z Unią Europejską ekipa ogłaszająca się demokratami podeptała wszystkie fundamenty wolności. Od swobody wypowiedzi po nienaruszalność poselskiego immunitetu. 

Nie chodziło o tę czy inną interpretację prawa, ale o ostentacyjne demonstrowanie pogardy dla dotychczasowych zasad. Nawet jeśli posłowie Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik powinni znaleźć się w więzieniu, to w państwie prawa ich umieszczenie za kratkami mogłoby się odbyć dopiero w chwili, gdy usunięte zostałyby wszelkie wątpliwości prawne. Tylko w ten sposób można uchronić się przed samowolą władzy, która zechce pozbyć się przeciwników politycznych, zamykając ich w więzieniach. 

Rząd Donalda Tuska postąpił dokładnie odwrotnie – uwięzienie dwóch posłów PiS miało być spektaklem, który udowodni, że tym razem władza się nie cofnie. Aby wszak mogła wrócić demokracja w wersji fasadowej, konieczne jest użycie środków nadzwyczajnych. Praworządność zapanuje dopiero wtedy, gdy ostatecznie lewicowo-liberalne elity rozprawią się z wrogiem, a ci, którzy go popierają, uznają przywódczą rolę oświeconych sił. Wystarczy jeśli zrobią to ze strachu lub za pieniądze. Najważniejsze, by już nigdy demokracja nie płatała figli i nie otworzyła drogi do władzy reprezentantom ciemnoty. Aby to osiągnąć, rząd musi się ostatecznie wyrzec wartości, gdyż te są ciągle domeną świata, z którym walczą. Może postawić jedynie na nihilizm, kłamstwo i oszustwo, gdyż tylko one umożliwiają zniewolenie ludzi myślących inaczej.
 

Ostatnie wybory pokazały jednak, że demokracja ciągle nie chodzi na pasku elit. Wściekłość premiera Tuska nie wynika z tego, że nie będzie rządził w tylu sejmikach, w ilu pragnął. Problemem jest to, że nie udało mu się zmiażdżyć PiS-u, a obywatele wcale się go nie boją. 
 

Nowy numer

Tekst ukaże się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach. 

Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>

 

 


 

POLECANE
Polacy wskazali: Nawrocki skuteczniejszy w polityce międzynarodowej niż gabinet premiera polityka
Polacy wskazali: Nawrocki skuteczniejszy w polityce międzynarodowej niż gabinet premiera

Najnowszy sondaż IBRIS pokazuje, że Polacy wyżej oceniają aktywność międzynarodową prezydenta Karola Nawrockiego niż działania obecnego rządu.

Mentzen przeciwko karaniu banderyzmu. Zaskakujące głosowanie Konfederacji Wiadomości
Mentzen przeciwko karaniu banderyzmu. Zaskakujące głosowanie Konfederacji

Sejm odrzucił poprawkę Prawa i Sprawiedliwości, która miała zrównać zbrodniczą ideologię banderyzmu z nazizmem i komunizmem. Ku zaskoczeniu opinii publicznej, przeciwko karaniu za propagowanie banderyzmu opowiedział się nie tylko PSL, Lewica czy Polska 2050, ale również lider Konfederacji, Sławomir Mentzen.

Poradziecka wyrzutnia pocisków przeciwpancernych w lesie pod Warszawą. Pilny komunikat Żandarmerii Wojskowej z ostatniej chwili
"Poradziecka wyrzutnia pocisków przeciwpancernych" w lesie pod Warszawą. Pilny komunikat Żandarmerii Wojskowej

- "Policja w lesie pod Warszawą odnalazła przedmiot przypominający poradziecką wyrzutnię pocisków przeciwpancernych typu Fagot" - podaje Żandarmeria Wojskowa.

Skandal w prokuraturze Żurka. Ukryli dokumenty przed sędziami Trybunału Konstytucyjnego pilne
Skandal w prokuraturze Żurka. Ukryli dokumenty przed sędziami Trybunału Konstytucyjnego

Jak ustalił portal wPolityce.pl, Prokuratura Okręgowa w Warszawie odmówiła udostępnienia sędziom Trybunału Konstytucyjnego postanowienia o umorzeniu śledztwa dotyczącego ich inwigilacji. Co więcej, odmówiono także dostępu do całości akt sprawy, mimo że bezpośrednio dotyczy ona właśnie sędziów TK.

Żona Charliego Kirka zabrała głos po raz pierwszy od tragedii z ostatniej chwili
Żona Charliego Kirka zabrała głos po raz pierwszy od tragedii

Łzy, modlitwa i dramatyczne słowa – tak wyglądało wystąpienie Eriki Kirk, wdowy po zastrzelonym konserwatyście Charlie’m Kirku. W czasie transmisji na żywo, stojąc obok pustego krzesła, na którym jej mąż nagrywał podcasty, mówiła o jego miłości do Boga, Ameryki i ich dzieci. Całe wystąpienie stało się poruszającym świadectwem wierności wartościom, za które Kirk oddał życie.

Polacy mówią jasno: większość popiera prezydenta w sprawie reparacji od Niemiec Wiadomości
Polacy mówią jasno: większość popiera prezydenta w sprawie reparacji od Niemiec

Najnowszy sondaż nie pozostawia wątpliwości – większość Polaków stoi za prezydentem Karolem Nawrockim w walce o reparacje wojenne od Niemiec. To mocny sygnał społecznego poparcia dla działań głowy państwa, która jasno stawia sprawę na arenie międzynarodowej.

Polska musi mieć pół miliona żołnierzy. Szef Kancelarii Prezydenta mówi wprost polityka
Polska musi mieć pół miliona żołnierzy. Szef Kancelarii Prezydenta mówi wprost

Sytuacja za wschodnią granicą pogarsza się z dnia na dzień, a rosyjska agresja wchodzi na nowy poziom. Szef Kancelarii Prezydenta RP Zbigniew Bogucki ostrzega, że armia musi być znacznie większa niż zakładano. Tymczasem na forum ONZ wiceszef MSZ Marcin Bosacki ujawnia dowody, że Rosja świadomie przeprowadziła atak dronowy na Polskę.

Szok w Portugalii. Prawica wygrywa w przedwyborczych sondażach pilne
Szok w Portugalii. Prawica wygrywa w przedwyborczych sondażach

Czy Portugalia stanie się kolejnym krajem, w którym antysystemowa prawica przejmuje inicjatywę? Najnowszy sondaż opublikowany przez renomowany ośrodek Aximage nie pozostawia złudzeń: uchodząca za "radykalną" partia Chega wyprzedziła dotychczasowe elity i wysunęła się na prowadzenie. To absolutny precedens w historii portugalskiej demokracji.

Potężne trzęsienie ziemi na Kamczatce. USA alarmują: magnituda 7,4, możliwe tsunami pilne
Potężne trzęsienie ziemi na Kamczatce. USA alarmują: magnituda 7,4, możliwe tsunami

Potężne wstrząsy nawiedziły Kamczatkę, a mieszkańcy regionu żyją w strachu przed tsunami. Amerykańska Służba Geologiczna poinformowała o trzęsieniu ziemi o sile 7,4 stopnia. Epicentrum znajdowało się zaledwie 111 kilometrów od Pietropawłowska Kamczackiego, na głębokości około 40 kilometrów.

Korpus Ochrony Pogranicza w walce z sowiecką V kolumną tylko u nas
Korpus Ochrony Pogranicza w walce z sowiecką V kolumną

12 września 1924 r. decyzją Ministerstwa Spraw Wojskowych utworzono Korpus Ochrony Pogranicza. Stało się to po tym, gdy latem 1924 r. oddział ok. stu bolszewickich bandytów zajął i splądrował przygraniczne miasteczko Stołpce. A nie było to pierwsze wtargnięcie do Polski sowieckiej V kolumny. Przeciwdziałać temu postanowili premier Władysław Grabski i minister spraw wojskowych gen. Władysław Sikorski.

REKLAMA

Spektakularne bankructwo III RP: konsekwencje rządów sojuszu liberałów i postkomunistów

Trudno było sobie wyobrazić bardziej spektakularne bankructwo systemu politycznego III RP. Zawiedziony demokracją sojusz liberałów i postkomunistów próbuje ograniczać wolność połowy społeczeństwa. No i przegrywa.
rząd Spektakularne bankructwo III RP: konsekwencje rządów sojuszu liberałów i postkomunistów
rząd / PAP Marcin Obara

To, co robi rząd Donalda Tuska, nie jest tylko wojną z Prawem i Sprawiedliwością, Jarosławem Kaczyńskim, Mateuszem Morawieckim czy Andrzejem Dudą. Jego celem są ludzie, którzy ośmielili się na nich zagłosować i powierzyć im rządy w kraju. Takie foux pas nie miało prawa się wydarzyć w Polsce urządzonej przez Adama Michnika, Bronisława Geremka, Jerzego Urbana, Lecha Wałęsę, Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Po 1990 roku zacofana część społeczeństwa, której bliska jest narodowa tradycja, chrześcijaństwo oraz dziedzictwo poprzednich pokoleń, miała zostać poddana zbiorowej terapii i przejść proces oświeceniowej reedukacji lub zamilknąć. Hydra jednak nie tylko podniosła głowę, ale sięgnęła po władzę i przestała uznawać samozwańcze przywództwo uwolnionych od polskiego garbu elit. Dla elit III RP taka sytuacja to zaprzeczenie demokracji – takiej, jaką oni rozumieją.  

Czytaj także: Jak Izrael zemści się na Iranie?

 

Kłamstwo i pogarda 

 

Jednym z fundamentów systemu III Rzeczpospolitej było funkcjonowanie w dwóch rzeczywistościach. Oficjalno-medialnej, w której panowała polityczna konkurencja, toczyły się spory o kierunki rozwoju gospodarczego czy kształt zbiorowej pamięci, a nawet metod rozliczenia komunistycznych zbrodniarzy. W rzeczywistości panował konsensus, który gwarantował nietykalność nie tylko winnym zabójstw czy tortur z czasów PRL, ale także łapówkarzom sprzedającym za bezcen polskie przedsiębiorstwa w okresie transformacji. Wszyscy, którzy kwestionowali ten porządek, byli wypychani na margines życia politycznego, społecznego i medialnego. 

Efektem działania systemu był rzeczywisty brak konkurencji. Nawet jeśli zmieniały się twarze w rządzie, to kierunek polityki pozostawał ten sam. Obywatele nie wybierali więc programów gospodarczych i społecznych, wizji rozwoju, planów inwestycyjnych – ich aktywność polityczna miała się raczej kończyć na głosowaniu na lepiej lub gorzej ogolone twarze, modniej albo słabiej skrojone garnitury. Symbolicznie mogli wybierać między tożsamością komunistyczną lub styropianową, ale na tym koniec. Gra pozorów zastępowała prawdziwą demokrację. Realnym suwerenem nie miał być naród, ale wąska elita, która dopuszczała do swoich kręgów tylko akceptujących reguły gry. 

Jednym z głównych celów tej fasadowej demokracji było zapobieżenie przejęciu władzy przez ugrupowania, które kwestionowały jedynie słuszną linię rozwoju. Przede wszystkim jednak realizowałyby wolę narodu, czyli nieprzygotowanego do wolności, katolickiego, zacofanego motłochu. 
Dla oświeconych elit było oczywiste, że nie wolno dać zbyt dużej swobody tej zaściankowej masie, dlatego wmawiano jej antysemityzm, ksenofobię, homofobię, alkoholizm, bicie kobiet, dzieci i wszystkie możliwe społeczne patologie. Takich ludzi można było tylko trzymać za twarz i politycznie uświadamiać, by w odległej przyszłości mieli szansę stać się obywatelami. 

 
Nienawiść i odraza 

 

Gdy w 2005 roku Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska w wyborach prezydenckich, a PiS wygrało z PO w parlamentarnych, stało się jasne, że walkę trzeba zaostrzyć, a przede wszystkim za żadne skarby nie wolno się z nim układać. Choć dla większości wyborców PiS i PO powyborcza koalicja tych formacji była oczywistością, to jednak stało się inaczej. To wtedy zaczęło się tworzenie wokół ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego kordonu sanitarnego. Gdy burzliwa koalicja z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin skończyła się przyspieszonymi wyborami i oddaniem władzy, elity uznały te dwa lata przerwy w swoich rządach za epizod, który nie ma prawa się powtórzyć. 

Wtedy jednak stało się jasne, że demokracja – nawet koncesjonowana – potrafi być nieobliczalna. Dlatego „przemysł pogardy” zamiast zelżeć po odzyskaniu władzy, rozpętał się na dobre. Celem nie było tylko wyśmianie osób o konserwatywnych poglądach oraz ich przedstawicieli, chodziło raczej o ich zastraszenie i odczłowieczenie. Odebranie prawa do zabierania głosu w debacie publicznej, wyrażania myśli. 
To właśnie wtedy na scenie politycznej pojawił się Janusz Palikot, Adam Michnik bratał się Wojciechem Jaruzelskim, a Jerzy Urban jako „Goebbels stanu wojennego” na powrót stał się cenionym publicystą o ciętym piórze. Efekt został osiągnięty – osoby o poglądach konserwatywnych, a później także krytykujące sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej stały się najbardziej znienawidzoną grupą wśród wyborców liberalnych i lewicowych. 

Wolność wyboru, nawet jeśli formalnie pozostała, miała być ograniczona, a dokładniej pozbawiona zdrowego rozsądku – jaki sens miało oddawanie głosu na formację, która i tak znajdzie się w izolacji. W rzeczywistości oznaczało to odebranie połowie Polaków prawa do decydowania o własnym losie. Tylko lepsza, bardziej europejska, otwarta, postępowa i uśmiechnięta część społeczeństwa zasługiwała na prawo wyborcze. Pozostałych należało zamknąć w swoistym rezerwacie – mogli pracować, uczyć się i żyć, ale tylko jako poddani bardziej świadomych obywateli. 

Czytaj także: Niemcy: imigranci pobili się w ośrodku metalowymi prętami
 

Podwójny błąd demokracji

 

Okazało się jednak, że miękkie metody się nie sprawdziły. Partia reprezentująca motłoch – przy okazji każdych wyborów liberalne media podkreślają, że na PiS głosuje prowincja, rolnicy i ludzie gorzej wykształceni, pomijają, że są to także osoby bardziej przywiązane do polskości, wierzące, o silniejszych uczuciach patriotycznych – ponownie sięgnęła po władzę. I to samodzielnie. 

Nie spowodowało to refleksji, że wolność wyboru oznacza także akceptowanie niekorzystnych wyników głosowania. Wręcz przeciwnie. Od pierwszych dni rządów prawicy rozpoczął się proces jej delegitymizacji na każdym polu. Wybrane w demokratycznym głosowaniu władze były traktowane jak najeźdźcy, którzy odbierają jedynym prawowitym spadkobiercom należne im przywileje, stanowiska, zaszczyty i splendor. 

Na salony wpuszczono barbarzyńców. Nie było istotne, że lepiej wykształconych i przygotowanych do rządzenia od poprzedników, posiadających program polityczny oraz wizję rozwoju. Najważniejsze było to, że ludzie, którzy przejęli władzę, zaczęli reprezentować interesy tłuszczy, którą liberalno-lewicowe elity tak bardzo pogardzały. Natychmiast nazwano ich populistami. 

Pedagogika wstydu, której zadaniem było przekonanie Polaków, że muszą się zmienić, by dorównać cywilizowanym narodom Europy, nagle przestała być obowiązującą w państwie doktryną. Okazało się, że jesteśmy nie tylko wyjątkowo pracowici i zaradni, ale też nasza historia jest bardziej powodem do dumy niż zapomnienia. A jeśli pojawiają się na niej plamy wstydu, zaprzaństwa i zbrodni, to ich sprawcami byli raczej przodkowie postępowych elit. 
 

Nihilizm kontra wolność

 

Tym razem odzyskanej władzy przedstawiciele lepszej części społeczeństwa nie zamierzają oddać. Nie chcą popełnić tego samego błędu co poprzednio, gdyby byli zbyt pobłażliwi dla motłochu i jego przedstawicieli. Ani myślą oglądać się na demokrację, państwo prawa, prawny formalizm, ład czy znaczenie instytucji. Demokracja zawiodła, więc trzeba sięgnąć po siłę. Prawem staje się wola przywódcy, dla którego przepisy nie mogą być ograniczeniem czy przeszkodą. On po prostu musi zrealizować swój plan anihilacji przeciwnika. W imię wyższych racji, przywracania praworządności czy naprawy relacji z Unią Europejską ekipa ogłaszająca się demokratami podeptała wszystkie fundamenty wolności. Od swobody wypowiedzi po nienaruszalność poselskiego immunitetu. 

Nie chodziło o tę czy inną interpretację prawa, ale o ostentacyjne demonstrowanie pogardy dla dotychczasowych zasad. Nawet jeśli posłowie Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik powinni znaleźć się w więzieniu, to w państwie prawa ich umieszczenie za kratkami mogłoby się odbyć dopiero w chwili, gdy usunięte zostałyby wszelkie wątpliwości prawne. Tylko w ten sposób można uchronić się przed samowolą władzy, która zechce pozbyć się przeciwników politycznych, zamykając ich w więzieniach. 

Rząd Donalda Tuska postąpił dokładnie odwrotnie – uwięzienie dwóch posłów PiS miało być spektaklem, który udowodni, że tym razem władza się nie cofnie. Aby wszak mogła wrócić demokracja w wersji fasadowej, konieczne jest użycie środków nadzwyczajnych. Praworządność zapanuje dopiero wtedy, gdy ostatecznie lewicowo-liberalne elity rozprawią się z wrogiem, a ci, którzy go popierają, uznają przywódczą rolę oświeconych sił. Wystarczy jeśli zrobią to ze strachu lub za pieniądze. Najważniejsze, by już nigdy demokracja nie płatała figli i nie otworzyła drogi do władzy reprezentantom ciemnoty. Aby to osiągnąć, rząd musi się ostatecznie wyrzec wartości, gdyż te są ciągle domeną świata, z którym walczą. Może postawić jedynie na nihilizm, kłamstwo i oszustwo, gdyż tylko one umożliwiają zniewolenie ludzi myślących inaczej.
 

Ostatnie wybory pokazały jednak, że demokracja ciągle nie chodzi na pasku elit. Wściekłość premiera Tuska nie wynika z tego, że nie będzie rządził w tylu sejmikach, w ilu pragnął. Problemem jest to, że nie udało mu się zmiażdżyć PiS-u, a obywatele wcale się go nie boją. 
 

Nowy numer

Tekst ukaże się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach. 

Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe