Deutsche Quelle: Niemiecki rząd ma problem - sfałszowano dane w sprawie niemieckich elektrowni atomowych?
I wtedy medialno-polityczny mikrokosmos Berlina podzielił się na dwa obozy. Jeden ostentacyjnie zbagatelizował aferę, a drugi dorzucał drwa do ognia licząc na błyskawiczną dymisję zielonego ministra. A Habeck, jak to Habeck – wzruszył ramionami i stwierdził, że żadnej afery nie było.
Czytaj także: Aktywiści "Ostatniego Pokolenia" mieli zablokować karetkę pogotowia
Zeitenwende i AfD
W czwartek, 25 kwietnia niemieccy deputowani wysłuchali krótkiego wystąpienia Ewy Högl, pełnomocniczki rządu federalnego ds. obrony, która przedstawiła raport ilustrujący sukcesy, bolączki i plany Bundeswehry za 2023 rok. Lektura tych co roku wydawanych raportów pozwala na wyrobienie sobie zdania o stanie niemieckich sił zbrojnych, a może i na zrozumienie, dlaczego Niemcom pewne sprawy idą wolniej niż powinny. Sam raport został przez garstkę obecnych na sali plenarnej Bundestagu parlamentarzystów przyjęty z zadowoleniem jako pewnego rodzaju dowód na to, że Niemcy mają armię i nie próżnują.
„Pański interes służy rosyjskiemu prezydentowi”
Atmosferę nadpsuł nieco poseł AfD Hannes Gnauck, który korzystając z okazji, że może zabrać głos skrytykował Zeitenwende i wbił kilka szpilek posłance FDP, Agnes Strack-Zimmermann, szefowej Komisji Obrony Bundestagu znanej z tego, że zawsze domaga się większego wsparcia militarnego dla Ukrainy i robi to w dość bezpardonowy sposób nie odmawiając sobie nawet połajanek pod adresem Olafa Scholza. Poseł AfD po pierwsze stwierdził, że skoro Strack-Zimmermann nie pofatygowała się na debatę, to raport o stanie Bundeswehry musi być nieszczególnie istotny, a po drugie, że posłanka zamiast ubiegać się o mandat europosła w nadchodzących wyborach do PE, powinna założyć hełm na głowę, wskoczyć do czołgu i obrać kierunek wschód. Gnauck zakończył swoją mowę postulatem by już więcej nie dozbrajać Ukrainy i pouczył swoich kolegów, że na gmachu Reichstagu złotymi literami wypisano „narodowi niemieckiemu” więc niech Niemcy lepiej zajmą się sobą.
I to był chyba, mimo swej absolutnej typowości dla polityków AfD, najbardziej żywiołowy komentarz do raportu, jaki pojawił się w czwartkowej, dość sennej debacie. Jednocześnie był to komentarz świadczący o pewnej już nawet nieukrywanej nerwowości posłów AfD, którzy wcześniej tego samego dnia sami byli przedmiotem debaty. I to debaty dotyczącej oskarżeń pod adresem „czarnych koni” AfD na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego, czyli Maxa Kraha i Petra Bystrona, którzy stali się jeszcze sławniejsi niż dotychczas za sprawą afery szpiegowskiej z Chinami w tle i oskarżeniami o przyjmowanie podarków od Federacji Rosyjskiej. „Pański interes Panie Chrupalla służy rosyjskiemu prezydentowi a politycznym wzorem dla pana partii jest komunistyczna partia Chin. AfD jest hańbą dla niemieckiego parlamentu i naszego kraju” – stwierdził Konstantin von Notz z Zielonych zwracając się do współprzewodniczącego AfD, Tino Chrupalli. „Rząd, który podburza przeciw opozycji przypomina o najmroczniejszych rozdziałach niemieckiej historii. (…) Oczekuję od was twardych dowodów winy, bez nich obowiązuje domniemanie niewinności” – zrewanżował się Stephan Kraute z AfD i zapytał, dlaczego służby „nie poinformowały AfD o tym, że asystent Kraha jest podejrzany tylko pozwoliły by pracował dla europosła”. Kraute zarzucił ponadto państwu niemieckiemu, że „nie wie komu przyznaje niemieckie obywatelstwo” ponieważ „jak wynika z medialnych doniesień zatrzymany asystent już wcześniej miał wzbudzać zainteresowanie służb”. Philipp Amthor z CDU/CSU nazwał AfD „partią zdrajców i pomocnikiem państw, które prowadzą kampanie dezinformacyjne w Niemczech”. Amthor zacytował też kilka zdań z książki Maxa Kraha, w którym podawał w wątpliwość inteligencję kobiet, chcąc wykazać, że eurodeputowany AfD to człowiek wielu talentów. Atmosfera na sali była gorąca i utrzymała się do piątku, kiedy inny poseł AfD, w trakcie innej debaty podszedł do pulpitu a z sali któryś z posłów rzucił: „Russia Today”!
Zresztą kolejne zamieszanie wokół partii Alice Weidel i Tino Chrupalli ma nie tylko wymiar wewnątrzpolitycznej debaty, ale i jest żywym termometrem poparcia dla AfD. Poparcia, podkreślmy, wysokiego, które od blisko roku spędza sen z powiek pozostałym partiom i którego niczym uporczywej gorączki nie dało się do tej pory zbić.
Jak wynika z ogłoszonego w piątek sondażu ZDF, AfD straciła jeden punkt procentowy i może dziś liczyć na 17 proc. poparcia, co oznacza najniższy wynik odnotowany od maja 2023 r. i zresztą w porównaniu z FDP (4 proc.) czy SPD (15 proc.) wciąż jest dobrym wynikiem - jednak podziałka drgnęła. W piątek tygodnik „Der Spiegel” podbił jeszcze piłeczkę publikując artykuł o tym, że we wrześniu 2022 r na Kremlu opracowano tzw. manifest dla AfD rekomendujący cele i taktykę dla tej partii. „Der Spiegel” zestawił fragmenty manifestu (którym dysponuje redakcja) z jednym z przemówień Björna Höckego, kandydata AfD na premiera Turyngii (wybory już 1 września) wskazując na pewne zbieżności w argumentacji Höckego i rekomendacjach z manifestu. Zresztą to też swoją drogą ciekawe, ponieważ wg. Spiegla, w manifeście na przykład podkreślano, że AfD powinna podkreślać w debacie topniejące znaczenie Niemiec jako państwa dogodnego dla prowadzenia biznesu czy postępującą pauperyzację części społeczeństwa niemieckiego. Przy całym szacunku dla wychwycenia tych analogii do narracji eksploatowanej do bólu przez AfD, nie trzeba być mistrzem dedukcji by tego typu argumenty odnaleźć również w wypowiedziach polityków CDU i CSU, a statystyki ubóstwa bynajmniej nie sterowane przez AfD nie wystawiają polityce rządu Olafa Scholza najlepszego świadectwa. To samo tyczy się nie tylko prestiżowych instytutów badań nad gospodarką światową, licznie w Niemczech reprezentowanych, ale i dziennikarzy ekonomicznych wprost kreślących nie zawsze różowe scenariusze dla niemieckiej gospodarki. Może warto pamiętać, że dezinformacja żywi się też faktami, a im bardziej sprzyjające tym gęstsza sieć.
Czytaj także: To koniec tanich wakacji all inclusive? Popularna wyspa mówi "nie" wczasowiczom
Za mało stelaży, ale hełmów pod dostatkiem
Wracając do raportu Ewy Högl – na początek trochę cyferek i procentów. W 2023 r budżet obronny Niemiec wyniósł 58,5 mld euro – z czego 8,4 mld euro przelane z Sondervermögen, czyli słynnego 100-miliardowego funduszu specjalnego dla Bundeswehry, za sprawą którego kanclerz Olaf Scholz miał postawić na nogi niemiecką armię. W raporcie czytamy, że Niemcom i w ubiegłym roku nie udało się dorównać tym państwom NATO, które wydają na obronę ustalone 2 proc. PKB a nawet więcej, ale za to Olaf Scholz w listopadzie ubiegłego roku podtrzymał chęć osiągnięcia wyznaczonego celu, co daje nadzieje na osiągnięcie go w niedalekiej, choć bliżej nie określonej przyszłości. W 2023 r najwięcej środków pochłonęły koszty utrzymania kadr, aż 20,63 mld euro, zaś na zaopatrzenie w nowy sprzęt wojskowy wydano 8 mld euro, spadek o blisko 20 proc. w stosunku do 2022 r., ale to ponoć rezultat przeniesienia części kontraktów do funduszu specjalnego. Co się tyczy samego funduszu, według wstępnego rocznego sprawozdania finansowego za 2023 r. około 5,8 mld euro już z funduszu wydano, a 60 mld euro ma być zakontraktowane na poczet planowanych wydatków modernizacyjnych. Przy czym całość z tej puli ma zostać wydana do końca 2027 r., a kolejne wydatki – przynajmniej na razie – mają być pokrywane z regularnego budżetu na obronę, który będzie musiał być znacznie podwyższony by sprostać postawionym przez resort celom. Chodzi m.in. o sfinansowanie stacjonowania Bundeswehry na Litwie i pokrycie coraz wyższych kosztów utrzymania sił zbrojnych spowodowanych głównie skokowym wzrostem cen paliw, energii. Dla porównania: w 2021 r. niemieckie siły zbrojne za same koszty ogrzewania i prądu zapłaciły 320 mln euro, rok później było to 410 mln, a w 2023 r. już ponad miliard euro. Jedną z największych bolączek Bundeswehry była i wciąż nadal jest biurokracja spowalniająca proces zaopatrzenia, składania zamówień itd., w lipcu 2022 r Niemcy na mocy ustawy mającej przyspieszyć proces zamówień znieśli część biurokratycznych hamulców, ale i na nowo ustawili priorytety dotyczące zakupów uzbrojenia – dewizą stało się sięganie po to, co jest już dostępne na rynku od ręki, w miejsce dotychczasowego stawiania na elementy uzbrojenia skrojone na miarę Bundeswehry, co generowało długi okres oczekiwania. Na pewne zmiany zdecydowano o się też w przypadku niewielkich zakupów, które wcześniej podlegały długotrwałym i męczącym procedurom. Na tym odcinku luzowano przepisy od 2019 r., czyli przed rosyjską agresją na Ukrainę, ale dopiero po rozpoczęciu wojny na poważnie zajęto się sprawą i pozwolono kupować jednostkom potrzebne narzędzia i części wyposażenia dostępne powszechnie w sklepach, od ręki za tzw. Handgeld. I niby sporo usprawniono, ale w raporcie nie brakuje przykładów na to, że nie wszystko idzie jak z płatka. Chociażby taki:
„Członek załogi jednostki morskiej skarżył się, że standardowy komponent (…), dostępny w każdym sklepie z artykułami elektrycznymi, nie mógł zostać zakupiony od ręki a czekanie na dostarczenie go przewidzianymi kanałami zajęło miesiące. Żołnierz zasugerował by można było od ręki kupować niedrogie i dostępne części zamiennie [zamiast czekać na nie kilka miesięcy] i tym samym szybko przywracać gotowość operacyjną”. Jednak jego wniosek praktycznie utknął, ponieważ „do końca roku sprawozdawczego jeszcze nie zakończono przeglądu”.
Trudności nastręczały w 2023 r. niemieckim żołnierzom niesprawność lub brak podstawowego sprzętu, np. radiostacji. Przestarzały sprzęt (Bundeswehra ma na stanie nawet radiostacje z lat 80. XX w) utrudniał porozumiewanie się z partnerami w NATO, a jak już zakupiono nowoczesne radiostacje to problemem okazał się brak kompatybilności między nowymi a starymi systemami. Podczas jednych ćwiczeń, żołnierze musieli nawet pożyczać sprzęt do komunikowania się z miejscowych urzędów, bo zabrakło im siedmiu radiostacji typu AN/PRC-117. A potem pojawił się kolejny kłopot, tym razem z montażem 20 tys. nowo zakupionych urządzeń do pojazdów Bundeswehry. I o tym też w swoim raporcie wspomina Ewa Högl. Jak i o tym, że „niemieccy żołnierze z grupy bojowej eFP na Litwie w 2024 r w końcu otrzymają nowoczesne szyfrowane radiotelefony”.
Högl odnotowała też, że dzięki decyzji Komisji Budżetowej Bundestagu, która zezwoliła na wydanie dodatkowych 2,4 mld euro na doposażenie wojska, żołnierze otrzymują coraz więcej kamizelek ochronnych, hełmów, plecaków i odzieży bojowej i to „sześć lat wcześniej niż pierwotnie planowano”. W obliczu jednak tak szybkich zakupów okazało się, że brakuje stelaży, szafek i magazynów mogących pomieścić te powiększone zasoby żołnierskiej garderoby. Postanowiono więc wdrożyć kolejne rozwiązania, tym razem związane z meblowaniem koszar. Nie wszystko przebiegało jednak bezkolizyjnie. np. żołnierze zakwaterowani w koszarach Knüll w Schwarzenbornie narzekali na drewniane wyposażenie nijak nie spełniające ich oczekiwań.
A w innym miejscu strzelcy skarżyli się na niemożność zakupu słuchawek ochronnych, a jak sami już zaopatrzyli się w nie na własny koszt to Bundeswehra nie miała narzędzi by im koszt słuchawek zwrócić.
Co się tyczy liczebności niemieckich sił zbrojnych, to w grudniu 2023 r w armii służyło łącznie 181 514 żołnierzy, o 1 537 mniej niż w 2022 r. więc armia się kurczy. Największe braki kadrowe odczuwa marynarka, gdzie obsadzonych jest tylko 79 proc. stanowisk. Niemcom brakuje też pilotów, ale w raporcie nie ujawniono konkretnych danych. Podano zaś te dotyczące średniego wieku żołnierzy i wynosił on w grudniu 2023 r. 33,8 lata.
Przedmiotem opracowania było też szukanie nowych kadr. Jak wynika z raportu, w związku z pandemią Covid-19, Bundeswehra nie mogła zabiegać o nowych żołnierzy, a po pandemii zainteresowanie młodych Niemców jeszcze bardziej spadło. W 2020 r jeszcze 28 proc. młodych mężczyzn wyobrażało sobie siebie w mundurze, w przypadku kobiet wskaźnik ten spadł z 13 do 6 proc. Niemcy zniosły w 2011 r obowiązkową służbę wojskową, a w ostatnich miesiącach minister obrony, Boris Pistorius wiele razy wspominał o potrzebie wzmocnienia sił zbrojnych, ale jak do tej pory stanęło na dyskusjach o ewentualnym wzięciu za wzór modelu szwedzkiego. Bundeswehra stara się zainteresować młodych przy okazji różnych pikników, kongresów, targów pracy, ale i np. rozstawiając stoiska promujące służbę wojskową w centrach handlowych. Poza tym prawo zezwala na przyjmowanie na łagodniejszą formę służby 17-latków, z czego armia korzysta. Część z tych młodych zostaje po osiągnięciu pełnoletności. W 2022 r 17-latkowie stanowili 10,6 proc. wszystkich wstępujących na służbę, mogą oni ze względu na swój młody wiek specjalnego traktowania i ochrony.
Raport Ewy Högl liczy 176 stron więc z obiektywnych względów nie sposób gruntownie omówić w jednym tekście wszystkich rozdziałów i wątków w nim poruszonych, ale zainteresowani zapoznaniem się z oryginałem znajdą w nim sporo danych i ciekawostek dotyczących nie tylko liczb i procentów czy skali wydatków, ale też kwestii związanych z socjologiczną stroną niemieckich sił zbrojnych, co stanowi od czasu Ursuli von der Leyen pewien pogłębiający się z roku na rok trend, ale i chyba znak czasów.
Robert Habeck ma problem i nie ma problemu
W sobotę, 27 kwietnia niemiecka telewizja publiczka wyświetli film oparty o książkę, którą Robert Habeck napisał lata temu ze swoją małżonką. To był ten czas w życiu dzisiejszego wicekanclerza i ministra, kiedy oddawał się pisaniu i przekładaniu książek z angielskiego na niemiecki. Ten czas się jednak skończył i dziś Robert Habeck ma na głowie inne sprawy i afery.
Zaledwie tydzień temu „zielony” wicekanclerz i minister gospodarki był z wizytą na Ukrainie – naturalnie w towarzystwie mocnej grupy przedstawicieli niemieckiego biznesu. Składał kwiaty, chwalił gospodarzy, rozmawiał o europejskim (czyli niemieckim) wkładzie w odbudowę Ukrainy, otwierał fabrykę dronów niemieckiej firmy Quantum-Systems i zapowiadał, że odbudowywane szkoły będą ogrzewane niemieckimi panelami solarnymi. Dziennikarze podkreślali, że wizyta energicznego wicekanclerza odbywała się w cieniu alarmów bombowych. Krótko mówiąc - nie dość że dba o europejskie (czyli niemieckie) interesy i potrafi się lepiej zaprezentować niż kostyczny Scholz, to jeszcze jest odważny… Jak tu nie lubić takiego polityka?
Owszem można nie lubić. Zieloni oskarżani są dziś przez opinię publiczną o błędy w transformacji energetycznej i postrzegani jako Verbotspartei – partia ideologów zakazująca ludziom palenia w kominkach , która gdyby mogła, pozbawiłaby ich również prawa do korzystania z samochodów. Ale ta żywiołowa niechęć części wyborców nie przekłada się na poglądy większości dziennikarzy. W tej grupie nadal nosi się poglądy czerwono-zielone. Trudno się dziwić, że tylko część niemieckich mediów podjęła temat wątpliwości wokół funkcjonowania podległego Habeckowi resortu. A jednak problem jest. I to spory. Czy ten zielony wicekanclerz wraz z zieloną minister środowiska Steffi Lemke wprowadzili w błąd niemiecką opinię publiczną w sprawie ostatecznego wyłączenia elektrowni atomowych? Odpowiedź na tak postawione pytanie na miesiąc przed europejskimi wyborami mogłaby się okazać bardzo kosztowna. Być może zbyt kosztowna dla dalszego trwania Ampelkoalition. Dlatego nie wszyscy chcą je stawiać.
Zarzuty Magazynu „Cicero” dotyczą ukrycia przez Habecka i Lemke wewnętrznych ministerialnych dokumentów z wiosny 2022. W obliczu konieczności zerwania zależności energetycznej od Rosji ich autorzy zalecali rządowi dalszą eksploatację działających jeszcze w Niemczech elektrowni atomowych. Wicekanclerz i minister środowiska mieli zignorować wewnętrzne ekspertyzy i rekomendować gabinetowi zamknięcie „niemieckiego atomu” do końca 2022 roku. Sprawa terminu i celowości zamknięcia ostatnich bloków jądrowych była wtedy przedmiotem koalicyjnej ale i ogólnoniemieckiej polemiki. Ostatecznie sprawę rozstrzygnął sam kanclerz przesuwając proces do kwietnia 2023. W ten sposób rok temu zakończyła się historia rozpoczęta decyzją rządu Angeli Merkel z 2011 roku. Pani Kanclerz i jej doradcy liczyli, że atom zostanie zastąpiony „bezpiecznym” rosyjskim gazem a potem zapanuje eko-raj (zbudowany naturalnie przez niemieckie, „zielone” i „czyste” firmy)… Dziś wiemy, że te zamiary – jak to się czasem zdarza w historii z perfekcyjnymi niemieckimi planami – nie do końca się powiodły. Ceny energii wariują, firmy uciekają, o powrocie do atomu mówi nie tylko AfD. Również chadecy jakoś niezbyt głośno przyznają się do tego elementu dziedzictwa byłej „Cesarzowej Europy”. No właśnie – czy z działającymi chociaż dwoma czy trzema blokami jądrowymi obywatele Republiki Federalnej płaciliby mniejsze rachunki? Eksperci, jak to eksperci. mają różne zdania. Ale połączenie z tego pytania z informacjami o jakiś zagubionych w zielonych ministerstwach dokumentach mogłoby się okazać dużo bardziej interesujące dla przeciętnych wyborców niż niejasne kontakty polityków skrajnej prawicy. Sprawa ma też wymiar wewnątrzkoalicyjny. Politycy FDP już powiedzieli, że są „rozczarowani” postawą wicekanclerza i że Zieloni stawiają ideologię ponad naukowymi faktami. A chadecka opozycja wspomina o potrzebie komisji śledczej. Na razie Habeck poszedł w piątek rano na posiedzenie zwykłej komisji Bundestagu do spraw klimatu i energii. Powiedział że nie wiedział nic o żadnych dokumentach, coś tam musiało dotrzeć do jego zastępcy, którego nie ma już w resorcie, tak w ogóle to jakieś maile mogły się gdzieś tam wyminąć, niektóre ministerialne ekspertyzy są tajne etc. A samo odejście od atomu było jak najbardziej słuszne. Zatem – kein Problem. Czy rzeczywiście?