Obłęd unijnej polityki w soczewce: jak ideologiczne szaleństwo opanowuje wspólnotę

Nie mogło być bardziej symbolicznego otwarcia kampanii wyborczej do europarlamentu niż próba zablokowania partyjnego spotkania konserwatystów w Brukseli. To zdarzenie ogniskuje w sobie całe szaleństwo, jakie ogarnęło Wspólnotę.
Unia Europejska Obłęd unijnej polityki w soczewce: jak ideologiczne szaleństwo opanowuje wspólnotę
Unia Europejska / Wikimedia Commnons @Elke Wetzig

Przeganianie z sali do sali polityków prawicowych partii z całej UE, którzy chcieli dyskutować w Brukseli, nie było przypadkiem. Co prawda premier Belgii Alexander De Croo przeprosił za działania burmistrza jednej z dzielnic tamtejszej stolicy, który odmawiał przedstawicielom ugrupowań konserwatywnych i narodowych – w tym byłemu premierowi Mateuszowi Morawickiemu i szefowi węgierskiego rządu Viktorowi Orbánowi – prawa do debaty w kolejnych miejscach, ale działania lokalnego polityka były zgodne z nastrojami panującymi wśród europejskich lewicowo-liberalnych elit. Według nich prawo do swobodnej wypowiedzi nie powinno przysługiwać tym, którym nie podoba się kierunek, w jakim podąża Unia Europejska. 

Zachowanie mało znaczącego, lokalnego polityka z jednej strony odzwierciedla rewolucyjne nastawienie brukselskiej administracji, z drugiej wiele mówi o strachu przed merytoryczną dyskusją z oponentami, gdyż coraz mniej z tego, co dzieje się w UE, wyjaśnić można logicznymi argumentami, z trzeciej zaś uświadamia obawy establishmentu, który widzi, że władza może wymknąć się z rąk, a konserwatyści mogą przywrócić stary porządek. 
 

Nierówność traktowania 

 

Warto zwrócić uwagę na burmistrza dzielnicy Saint-Josse, który utrudniał spotkanie się politykom konserwatywnym. Emir Kir jest z pochodzenia Turkiem i do niedawna należał do Partii Socjalistycznej. 
Jest politykiem wyjątkowo kontrowersyjnym. Skłamał, podając swoje wykształcenie – twierdził, że posiada tytuł magisterski, ale nigdy nie obronił pracy. W samorządzie Brukseli sprawował funkcję sekretarza stanu ds. urbanistyki i porządku, ale okazał się wyjątkowo nieudolnym urzędnikiem. Przyznał się nawet do fatalnego zarządzania ośrodkami uboju rytualnego zorganizowanymi wspólnie z Zarządem Muzułmanów w Belgii. Sprawę rzezi owiec na ulicach Brukseli – do której dopuścił Emir Kir – opisywał nawet „The Wall Street Journal”. 

Mimo kompromitacji Emir Kir w 2012 roku wystartował w wyborach na burmistrza dzielnicy i zdobył największą liczbę głosów. Skandal z ubojem nie przeszkadzał belgijskim socjalistom, gdyż polityk zapewniał poparcie muzułmańskich wyborców. Z partii wyleciał dopiero w 2020 r. za kontakty z turecką skrajną prawicą. 
Niezgodna z belgijską konstytucją – co przyznał premier Alexander De Croo – próba uniemożliwienia legalnego, partyjnego zebrania wynikała więc z dwóch przesłanek. Po pierwsze, europejscy konserwatyści dążą do ograniczenia napływu imigrantów, szczególnie z krajów muzułmańskich, co jest sprzeczne z interesami wyborców Emira Kira. Po drugie, polityka europejska z założenia wyżej stawia prawa mniejszości niż większości, z czego muzułmanie w wielu zachodnich krajach nauczyli się korzystać. Dlatego burmistrz o takich właśnie korzeniach uznał, że podłe traktowanie europejskich konserwatystów jest czymś naturalnym i pożądanym oraz jest zgodne z traktowaniem ich przez polityków partii socjalistycznej, w szeregach której przecież jeszcze niedawno działał.

Oczywiście nie jesteśmy w stanie stwierdzić, na ile jego socjalistyczna afiliacja wynikała z rzeczywistych poglądów, a w jakim stopniu była wynikiem pragmatyzmu. Partia ta wyjątkowo przecież zabiega o prawa mniejszości – także religijnych i narodowych – kosztem chrześcijańskiej większości. Formacje konserwatywne i narodowe są więc wrogami zarówno socjalistów, jak i niechętnych do asymilacji imigrantów. Wspólny przeciwnik stworzył sojusz równie oczywisty, co egzotyczny. Muzułmańscy imigranci nie są przecież zwolennikami równości kobiet, przyznawania praw mniejszościom seksualnym czy sekularyzacji państwa. Socjalistów traktują więc raczej jako narzędzie do wzmocnienia swojej pozycji, by nie powiedzieć dosadniej – jak użytecznych idiotów. 
 

Lewicowa amnezja 

 

Emir Kir mimo złamania konstytucji oczywiście nie poniesie żadnej odpowiedzialności. Belgijski rząd nie będzie przecież chciał zrazić muzułmańskich wyborców, którzy mogą zdecydować o wynikach głosowania. Zwłaszcza że prawicę w całej Unii Europejskiej można bezkarnie oskarżać o wszystkie możliwe grzechy. 
Pierwszym jest sprzyjanie Putinowi. Oczywiście wiele można zarzucić Viktorowi Orbánowi i jego haniebnej polityce wobec Moskwy, ale to nie premier Węgier zapewnił Rosji transfery miliardów euro, dzięki którym mogła wzmacniać i rozbudować armię. Przez ponad dwie dekady konsekwentnie robiły to Niemcy – najpierw za kanclerza Gerharda Schrödera, a potem za Angeli Merkel. To właśnie Berlin zdecydował oprzeć swoją gospodarkę na tanim rosyjskim gazie. Dopóki miliardy metrów sześciennych tego paliwa były pompowane ze Wschodu na Zachód, nie przeszkadzało ono ekologom i obrońcom klimatu. Gaz był wówczas idealnym paliwem niskoemisyjnym. Orbán był tylko pilnym uczniem kolejnych kanclerzy.

Także szefowa francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen nie dostarczała Rosji uzbrojenia, ale robiły to rządy Nicolasa Sarkozy’ego i Emmanuela Macrona (nawet po ataku na Ukrainę w 2022 r.). To nie polscy, węgierscy, słowaccy czy francuscy prawicowi politycy zajmują bądź zajmowali wysokie stanowiska w zależnych od Kremla spółkach. Na petroruble połasili się raczej dawni członkowie rządów Niemiec, Austrii czy Holandii. Ich dziś nikt nie oskarża o współudział w wojnie, choć od ataku na Gruzję w 2008 r. i zajęcia Krymu w 2014 r. intencje Władimira Putina były jasne.

Fakty nie mają jednak znaczenia. Dziś o sprzyjanie Kremlowi oskarża się prawicę. Nawet w Polsce takie intencje przypisuje się Prawu i Sprawiedliwości, choć resetu z Rosją dokonywali Donald Tusk i Radosław Sikorski. To oni zdradzili białoruskich opozycjonistów czy próbowali sprzedać Lotos zależnej od Kremla spółce. 

Łatwiej partie prawicowe połączyć z Putinem, gdy nazwie się je populistyczno-nacjonalistycznymi, jak mają w zwyczaju zachodnie media. Choć żaden z tych przymiotników nie jest prawdziwy (populizm miał wynikać z realizowania woli wyborców bez zważania na opinię elit na przykład w sprawach afirmacji osób LGBT, a nacjonalizm przejawiał się w niechęci do niekontrolowanego napływu imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki), to jednak przypięcie ich do przeciwników pozwala usunąć się z debaty. 
 

Zamknąć im usta

 

Jeśli więc konserwatywną i narodową prawicę, która od stuleci kształtuje demokrację w Europie (w przeciwieństwie do radykalnych socjalistów i komunistów, będących jej przeciwnikami), uznamy za niegodnych rozmowy populistów współpracujących z krwawym reżimem w Moskwie, to jesteśmy o krok od przymusu objęcia jej kontrolą. I to właśnie dzieje się na naszych oczach. 

Nowe prawo przygotowywane przez Komisję Europejską zakłada karanie więzieniem za tzw. mowę nienawiści. Pozornie projekt ma chronić nas przed fake newsami, rosyjską propagandą i dezinformacją czy wzywaniem do przemocy wobec mniejszości. W rzeczywistości chodzi o stworzenie instytucji, która będzie stała na straży poprawności politycznej w mediach. Rodzaj rady będzie wyznaczał standardy, a operator cyfrowy (na przykład YouTube, Facebook, Platforma X czy WhatsApp) będzie miał obowiązek zgłoszenia do prokuratury przypadku naruszenia ustalonej przez urząd normy. Jeśli tego nie zrobi, nowa instytucja będzie mogła nałożyć karę. Na tym jednak nie koniec. Osoby często naruszające ustalone przez urzędników reguły mogą zostać na stałe zablokowane w mediach internetowych, czyli de facto wyłączone z publicznego obiegu. 

To rozwiązanie jest w rzeczywistości jeszcze bardziej skuteczne niż działalność cenzury za czasów PRL, gdyż samo napisanie nieprawomyślnego tekstu czy wypowiedzenie kontrowersyjnych słów – nawet bez ich opublikowania – może autora zaprowadzić przed prokuratora i sąd. Z komunistyczną cenzurą można było prowadzić swoistą grę, z algorytmem żartów nie będzie – doniesie na autora automatycznie. 

No i kwestia najistotniejsza – kto będzie kontrolował strażników poprawności? Oczywiście nie społeczeństwo, ale politycy, którzy nie pochodzą z demokratycznego wyboru, czyli unijni urzędnicy. O tym, co będzie dopuszczalne lub nie w publicznej debacie, będą decydowali właśnie oni. 

Dlatego w imię walki o wolność słowa, rzetelność i odpowiedzialność Unia Europejska będzie starała się zabrać nam jeden z ostatnich skrawków swobody. 

Czytaj także: Jacek Protasiewicz: Marcin Kierwiński wczoraj był napruty jak Messerschmitt

 

Zaskakujący pośpiech 

 

W tym wszystkim zaskakujące jest, dlaczego proces domykania systemu tak nagle przyspieszył? Skąd się wziął ten pośpiech we wprowadzaniu Zielonego Ładu, polityki klimatycznej, transformacji energetycznej, ujednolicania nauki w szkołach, pozbawiającej narody ich tożsamości, czy wreszcie ograniczanie wolności słowa? 

Polityczne wahadło ewidentnie w Europie wychyla się w prawo. Fala niezadowolenia ideologicznymi szaleństwami, które spowodują pauperyzację dużych grup społecznych, jest coraz bardziej widoczna. Lewicowi rewolucjoniści doskonale wiedzą, że znacznie łatwiej wprowadzić przepisy, niż je potem wycofać. Robią więc wszystko, by zdążyć, zanim będą musieli układać się z populistycznymi nacjonalistami. Albo, co gorsza, będą zmuszeni ustąpić im miejsca. 

Czytaj także: [Felieton „TS”] Karol Gac: Dla naszego dobra

 

Nowy numer

Tekst ukazał się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach. 

Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>

 


 

POLECANE
NFZ wydał ważny komunikat z ostatniej chwili
NFZ wydał ważny komunikat

Narodowy Fundusz Zdrowia wydał pilny komunikat. Do instytucji docierają kolejne sygnały o próbach wyłudzeń, w których oszuści podszywają się pod NFZ. Fałszywe SMS-y i e-maile mają nakłaniać do kliknięcia w niebezpieczne linki. Eksperci ostrzegają – możesz stracić nie tylko dane, ale i pieniądze.

Szokujące zachowanie europosła Platformy w odpowiedzi na pytania Telewizji Republika z ostatniej chwili
Szokujące zachowanie europosła Platformy w odpowiedzi na pytania Telewizji Republika

Republika opublikowała w swoich mediach społecznościowych serię pytań, jakie reporter telewizji zadał Krzysztofowi Brejzie. Europoseł był pytany o swoje kontakty z SKW w 2015 r. Powodem pytań, jak mówił reporter, miały być interpelacje poselskie in blanco znalezione w sejfie SKW, "takiej samej treści" jak te, które złożył do marszałka Sejmu ówczesny poseł PO Krzysztof Brejza.  

Spotkanie Karol Nawrocki – Friedrich Merz. Jest komunikat prezydenta RP z ostatniej chwili
Spotkanie Karol Nawrocki – Friedrich Merz. Jest komunikat prezydenta RP

Karol Nawrocki po raz pierwszy zabrał głos po spotkaniu z prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem i kanclerzem Friedrichem Merzem.

USA: Nie żyje legendarny aktor i reżyser Robert Redford z ostatniej chwili
USA: Nie żyje legendarny aktor i reżyser Robert Redford

We wtorek rano w swoim domu w stanie Utah zmarł Robert Redford, jeden z największych aktorów i reżyserów w historii Hollywood. Artysta odszedł we śnie. Miał 89 lat.

Wyłączenia prądu w Pomorskiem. Ważny komunikat dla mieszkańców z ostatniej chwili
Wyłączenia prądu w Pomorskiem. Ważny komunikat dla mieszkańców

Mieszkańcy województwa pomorskiego muszą przygotować się na planowane przerwy w dostawie energii elektrycznej. Energa Operator poinformowała o pracach modernizacyjnych i konserwacyjnych, które spowodują czasowe wyłączenia prądu w wielu miastach i mniejszych miejscowościach regionu.

Greckie media: „Nawrocki zbombardował Niemcy” gorące
Greckie media: „Nawrocki zbombardował Niemcy”

„«Bomba» Nawrockiego w Niemczech – Polska żąda reparacji wojennych w wysokości 1,3 biliona euro – Grecja… śpi” – pisze grecki Banking News. Artykuł jest pisany językiem „poprawnościowym”, wyraża jednak pewnego rodzaju zazdrość wobec asertywności prezydenta RP.

Co spadło na dom w Wyrykach? „Rz”: To nie dron, ale rakieta z polskiego F-16 Wiadomości
Co spadło na dom w Wyrykach? „Rz”: To nie dron, ale rakieta z polskiego F-16

Prokuratura Okręgowa w Lublinie prowadzi śledztwo w sprawie „niezidentyfikowanego obiektu latającego”, który spadł na dom w Wyrykach na Lubelszczyźnie. Według oficjalnego komunikatu obiekt „nie został na chwilę obecną zidentyfikowany ani jako dron, ani jako jego fragmenty”. Z kolei, jak donosi dziennik „Rzeczpospolita”, powołując się na swoich informatorów, na dom spadła rakieta wystrzelona z polskiego F-16.  

Radosław Sikorski uderza w Karola Nawrockiego. Jest odpowiedź z ostatniej chwili
Radosław Sikorski uderza w Karola Nawrockiego. Jest odpowiedź

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotkał się z prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, a następnie z kanclerzem Friedrichem Merzem. Szef MSZ Radosław Sikorski uznał to za dobrą okazję do twitterowych złośliwości.

Na profilach kanclerza Niemiec Friedricha Merza nie ma ani śladu po spotkaniu z prezydentem RP Karolem Nawrockim gorące
Na profilach kanclerza Niemiec Friedricha Merza nie ma ani śladu po spotkaniu z prezydentem RP Karolem Nawrockim

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotkał się z prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, a następnie z Kanclerzem Friedrichem Merzem. Co ciekawe, na oficjalnych profilach tego drugiego nie ma śladu po spotkaniu.

Jest oświadczenie niemieckiego rządu po rozmowie Merz–Nawrocki z ostatniej chwili
Jest oświadczenie niemieckiego rządu po rozmowie Merz–Nawrocki

W rozmowie z prezydentem Karolem Nawrockim kanclerz RFN Friedrich Merz zapewnił go, że w obliczu rosyjskiego zagrożenia Niemcy „mocno i niezachwianie” stoją po stronie Polski – przekazał we wtorek rzecznik niemieckiego rządu Sebastian Hille. Oświadczenie wydał także prezydent RFN, Steinmeier.

REKLAMA

Obłęd unijnej polityki w soczewce: jak ideologiczne szaleństwo opanowuje wspólnotę

Nie mogło być bardziej symbolicznego otwarcia kampanii wyborczej do europarlamentu niż próba zablokowania partyjnego spotkania konserwatystów w Brukseli. To zdarzenie ogniskuje w sobie całe szaleństwo, jakie ogarnęło Wspólnotę.
Unia Europejska Obłęd unijnej polityki w soczewce: jak ideologiczne szaleństwo opanowuje wspólnotę
Unia Europejska / Wikimedia Commnons @Elke Wetzig

Przeganianie z sali do sali polityków prawicowych partii z całej UE, którzy chcieli dyskutować w Brukseli, nie było przypadkiem. Co prawda premier Belgii Alexander De Croo przeprosił za działania burmistrza jednej z dzielnic tamtejszej stolicy, który odmawiał przedstawicielom ugrupowań konserwatywnych i narodowych – w tym byłemu premierowi Mateuszowi Morawickiemu i szefowi węgierskiego rządu Viktorowi Orbánowi – prawa do debaty w kolejnych miejscach, ale działania lokalnego polityka były zgodne z nastrojami panującymi wśród europejskich lewicowo-liberalnych elit. Według nich prawo do swobodnej wypowiedzi nie powinno przysługiwać tym, którym nie podoba się kierunek, w jakim podąża Unia Europejska. 

Zachowanie mało znaczącego, lokalnego polityka z jednej strony odzwierciedla rewolucyjne nastawienie brukselskiej administracji, z drugiej wiele mówi o strachu przed merytoryczną dyskusją z oponentami, gdyż coraz mniej z tego, co dzieje się w UE, wyjaśnić można logicznymi argumentami, z trzeciej zaś uświadamia obawy establishmentu, który widzi, że władza może wymknąć się z rąk, a konserwatyści mogą przywrócić stary porządek. 
 

Nierówność traktowania 

 

Warto zwrócić uwagę na burmistrza dzielnicy Saint-Josse, który utrudniał spotkanie się politykom konserwatywnym. Emir Kir jest z pochodzenia Turkiem i do niedawna należał do Partii Socjalistycznej. 
Jest politykiem wyjątkowo kontrowersyjnym. Skłamał, podając swoje wykształcenie – twierdził, że posiada tytuł magisterski, ale nigdy nie obronił pracy. W samorządzie Brukseli sprawował funkcję sekretarza stanu ds. urbanistyki i porządku, ale okazał się wyjątkowo nieudolnym urzędnikiem. Przyznał się nawet do fatalnego zarządzania ośrodkami uboju rytualnego zorganizowanymi wspólnie z Zarządem Muzułmanów w Belgii. Sprawę rzezi owiec na ulicach Brukseli – do której dopuścił Emir Kir – opisywał nawet „The Wall Street Journal”. 

Mimo kompromitacji Emir Kir w 2012 roku wystartował w wyborach na burmistrza dzielnicy i zdobył największą liczbę głosów. Skandal z ubojem nie przeszkadzał belgijskim socjalistom, gdyż polityk zapewniał poparcie muzułmańskich wyborców. Z partii wyleciał dopiero w 2020 r. za kontakty z turecką skrajną prawicą. 
Niezgodna z belgijską konstytucją – co przyznał premier Alexander De Croo – próba uniemożliwienia legalnego, partyjnego zebrania wynikała więc z dwóch przesłanek. Po pierwsze, europejscy konserwatyści dążą do ograniczenia napływu imigrantów, szczególnie z krajów muzułmańskich, co jest sprzeczne z interesami wyborców Emira Kira. Po drugie, polityka europejska z założenia wyżej stawia prawa mniejszości niż większości, z czego muzułmanie w wielu zachodnich krajach nauczyli się korzystać. Dlatego burmistrz o takich właśnie korzeniach uznał, że podłe traktowanie europejskich konserwatystów jest czymś naturalnym i pożądanym oraz jest zgodne z traktowaniem ich przez polityków partii socjalistycznej, w szeregach której przecież jeszcze niedawno działał.

Oczywiście nie jesteśmy w stanie stwierdzić, na ile jego socjalistyczna afiliacja wynikała z rzeczywistych poglądów, a w jakim stopniu była wynikiem pragmatyzmu. Partia ta wyjątkowo przecież zabiega o prawa mniejszości – także religijnych i narodowych – kosztem chrześcijańskiej większości. Formacje konserwatywne i narodowe są więc wrogami zarówno socjalistów, jak i niechętnych do asymilacji imigrantów. Wspólny przeciwnik stworzył sojusz równie oczywisty, co egzotyczny. Muzułmańscy imigranci nie są przecież zwolennikami równości kobiet, przyznawania praw mniejszościom seksualnym czy sekularyzacji państwa. Socjalistów traktują więc raczej jako narzędzie do wzmocnienia swojej pozycji, by nie powiedzieć dosadniej – jak użytecznych idiotów. 
 

Lewicowa amnezja 

 

Emir Kir mimo złamania konstytucji oczywiście nie poniesie żadnej odpowiedzialności. Belgijski rząd nie będzie przecież chciał zrazić muzułmańskich wyborców, którzy mogą zdecydować o wynikach głosowania. Zwłaszcza że prawicę w całej Unii Europejskiej można bezkarnie oskarżać o wszystkie możliwe grzechy. 
Pierwszym jest sprzyjanie Putinowi. Oczywiście wiele można zarzucić Viktorowi Orbánowi i jego haniebnej polityce wobec Moskwy, ale to nie premier Węgier zapewnił Rosji transfery miliardów euro, dzięki którym mogła wzmacniać i rozbudować armię. Przez ponad dwie dekady konsekwentnie robiły to Niemcy – najpierw za kanclerza Gerharda Schrödera, a potem za Angeli Merkel. To właśnie Berlin zdecydował oprzeć swoją gospodarkę na tanim rosyjskim gazie. Dopóki miliardy metrów sześciennych tego paliwa były pompowane ze Wschodu na Zachód, nie przeszkadzało ono ekologom i obrońcom klimatu. Gaz był wówczas idealnym paliwem niskoemisyjnym. Orbán był tylko pilnym uczniem kolejnych kanclerzy.

Także szefowa francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen nie dostarczała Rosji uzbrojenia, ale robiły to rządy Nicolasa Sarkozy’ego i Emmanuela Macrona (nawet po ataku na Ukrainę w 2022 r.). To nie polscy, węgierscy, słowaccy czy francuscy prawicowi politycy zajmują bądź zajmowali wysokie stanowiska w zależnych od Kremla spółkach. Na petroruble połasili się raczej dawni członkowie rządów Niemiec, Austrii czy Holandii. Ich dziś nikt nie oskarża o współudział w wojnie, choć od ataku na Gruzję w 2008 r. i zajęcia Krymu w 2014 r. intencje Władimira Putina były jasne.

Fakty nie mają jednak znaczenia. Dziś o sprzyjanie Kremlowi oskarża się prawicę. Nawet w Polsce takie intencje przypisuje się Prawu i Sprawiedliwości, choć resetu z Rosją dokonywali Donald Tusk i Radosław Sikorski. To oni zdradzili białoruskich opozycjonistów czy próbowali sprzedać Lotos zależnej od Kremla spółce. 

Łatwiej partie prawicowe połączyć z Putinem, gdy nazwie się je populistyczno-nacjonalistycznymi, jak mają w zwyczaju zachodnie media. Choć żaden z tych przymiotników nie jest prawdziwy (populizm miał wynikać z realizowania woli wyborców bez zważania na opinię elit na przykład w sprawach afirmacji osób LGBT, a nacjonalizm przejawiał się w niechęci do niekontrolowanego napływu imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki), to jednak przypięcie ich do przeciwników pozwala usunąć się z debaty. 
 

Zamknąć im usta

 

Jeśli więc konserwatywną i narodową prawicę, która od stuleci kształtuje demokrację w Europie (w przeciwieństwie do radykalnych socjalistów i komunistów, będących jej przeciwnikami), uznamy za niegodnych rozmowy populistów współpracujących z krwawym reżimem w Moskwie, to jesteśmy o krok od przymusu objęcia jej kontrolą. I to właśnie dzieje się na naszych oczach. 

Nowe prawo przygotowywane przez Komisję Europejską zakłada karanie więzieniem za tzw. mowę nienawiści. Pozornie projekt ma chronić nas przed fake newsami, rosyjską propagandą i dezinformacją czy wzywaniem do przemocy wobec mniejszości. W rzeczywistości chodzi o stworzenie instytucji, która będzie stała na straży poprawności politycznej w mediach. Rodzaj rady będzie wyznaczał standardy, a operator cyfrowy (na przykład YouTube, Facebook, Platforma X czy WhatsApp) będzie miał obowiązek zgłoszenia do prokuratury przypadku naruszenia ustalonej przez urząd normy. Jeśli tego nie zrobi, nowa instytucja będzie mogła nałożyć karę. Na tym jednak nie koniec. Osoby często naruszające ustalone przez urzędników reguły mogą zostać na stałe zablokowane w mediach internetowych, czyli de facto wyłączone z publicznego obiegu. 

To rozwiązanie jest w rzeczywistości jeszcze bardziej skuteczne niż działalność cenzury za czasów PRL, gdyż samo napisanie nieprawomyślnego tekstu czy wypowiedzenie kontrowersyjnych słów – nawet bez ich opublikowania – może autora zaprowadzić przed prokuratora i sąd. Z komunistyczną cenzurą można było prowadzić swoistą grę, z algorytmem żartów nie będzie – doniesie na autora automatycznie. 

No i kwestia najistotniejsza – kto będzie kontrolował strażników poprawności? Oczywiście nie społeczeństwo, ale politycy, którzy nie pochodzą z demokratycznego wyboru, czyli unijni urzędnicy. O tym, co będzie dopuszczalne lub nie w publicznej debacie, będą decydowali właśnie oni. 

Dlatego w imię walki o wolność słowa, rzetelność i odpowiedzialność Unia Europejska będzie starała się zabrać nam jeden z ostatnich skrawków swobody. 

Czytaj także: Jacek Protasiewicz: Marcin Kierwiński wczoraj był napruty jak Messerschmitt

 

Zaskakujący pośpiech 

 

W tym wszystkim zaskakujące jest, dlaczego proces domykania systemu tak nagle przyspieszył? Skąd się wziął ten pośpiech we wprowadzaniu Zielonego Ładu, polityki klimatycznej, transformacji energetycznej, ujednolicania nauki w szkołach, pozbawiającej narody ich tożsamości, czy wreszcie ograniczanie wolności słowa? 

Polityczne wahadło ewidentnie w Europie wychyla się w prawo. Fala niezadowolenia ideologicznymi szaleństwami, które spowodują pauperyzację dużych grup społecznych, jest coraz bardziej widoczna. Lewicowi rewolucjoniści doskonale wiedzą, że znacznie łatwiej wprowadzić przepisy, niż je potem wycofać. Robią więc wszystko, by zdążyć, zanim będą musieli układać się z populistycznymi nacjonalistami. Albo, co gorsza, będą zmuszeni ustąpić im miejsca. 

Czytaj także: [Felieton „TS”] Karol Gac: Dla naszego dobra

 

Nowy numer

Tekst ukazał się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach. 

Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe