[Nasz Wywiad] Wiceprezes Dzieciakom.org Mariusz Kotlarczyk: Nie przeszkadzajcie ojcom być rodzicami

- Opieka naprzemienna nad dziećmi po rozwodzie rodziców to nie panaceum, ale zdecydowanie najlepszy model opieki. Tymczasem ojcowie mają dziś płacić i siedzieć cicho - mówi w rozmowie z Maciejem Chudkiewiczem Mariusz Kotlarczyk, wiceprezes Stowarzyszenia dzieciakom.org, student prawa i zaangażowany tata.
archiwum [Nasz Wywiad] Wiceprezes Dzieciakom.org Mariusz Kotlarczyk: Nie przeszkadzajcie ojcom być rodzicami
archiwum / M. Kotlarczyk

Jak naprawdę jest z opieką naprzemienną? Słyszy się, że to samo zło. Padają argumenty: „dziecko to nie worek ziemniaków”, „nikt nie ma ochoty się ciągle przeprowadzać”, „dziecko potrzebuje jednego domu i stabilizacji”, „no ale jak sprawować opiekę naprzemienną, gdy rodzice mieszkają daleko od siebie”, „przecież dziecko nie może chodzić do dwóch szkół”, „opieka naprzemienna jest po to, żeby uniknąć alimentów”.

Do niedawna sam byłem przeciwnikiem opieki naprzemiennej. Kupowałem te argumenty. Wydawało mi się, że tak faktycznie jest, bo kto chciałby się ciągle przeprowadzać, pakować walizki i żyć w ciągłej podróży? Pewnie mało kto, ale najważniejsze jest to, że to postrzeganie z perspektywy dorosłego i ukształtowanego człowieka, któremu trudno się adaptować do ciągłych zmian. Wiadomo, choćby z psychologii, że lubimy stałość i nie lubimy zmian. Tymczasem dziecko funkcjonuje zupełnie inaczej, ma niewyobrażalne wręcz możliwości adaptacyjne, coś co dla nas wydaje się nie do pomyślenia, dla samego dziecka może być naturalne, oczywiste. Mam tu na myśli choćby dwa domy – mamy i taty, które można urządzić w taki sposób, by czynności związane z przenoszeniem zabawek, ubrań czy artykułów szkolnych ograniczyć do niezbędnego minimum. Zadbać by dziecko i w jednym i drugim domu miało to samo albo bardzo zbliżone wyposażenie, zabawki, ubrania, dzięki czemu będzie się czuło bezpiecznie.  Dla wielu dzieci funkcjonujących w opiece naprzemiennej to zupełnie naturalne, że mają dwa domy, choć nam dorosłym, wydaje się to nie do pomyślenia.

No to co to znaczy: dom?

Dom w naszym języku oznacza coś co np. w języku angielskim funkcjonuje na dwóch płaszczyznach – mentalnej (home) oraz fizycznej (house). W naszym - dorosłym postrzeganiu ograniczamy się do narzucania dziecku własnych przekonań, które kojarzymy wyłącznie z obszarem „house”, czyli dom jako budynek, mieszkanie, cztery kąty a przecież zdecydowanie ważniejsze jest to poczucie mentalne – „home”, z którym związane są m.in. uczucia i emocje. To jest prawdziwy dom i nie mam wątpliwości, że taki dom mogą stworzyć oboje kochający rodzice. Dodam tylko (nie wchodząc w zawiłości prawnicze), że opieka naprzemienna powinna być w mojej opinii „nadrzędna”, co nie oznacza, że byłaby dostępna dla każdego. Nie muszę chyba przekonywać, że powinna pozostać niedostępna tylko dla osób ze skrajnymi dysfunkcjami, ale powinna być równocześnie dostępna, nawet jeśli jeden z rodziców sprzeciwia się temu, by drugi rodzic mógł ją sprawować.

No właśnie. Ojcowie bardzo często narzekają na sądy, które przyznają w sytuacji konfliktu rodziców opiekę nad dziećmi matce. I potem niektóre z nich specjalnie ten konflikt nakręcają.

Poszedłbym krok dalej – w przypadku blokady ze strony jednego z z rodziców, to jemu ostatecznie ograniczyłbym władzę rodzicielską. W toku badań nad m.in. opieką naprzemienną nie pozostały żadne wątpliwości, że alienacja rodzicielska i izolowanie dziecka przez rodzica pierwszoplanowego od drugiego rodzica niszczy zarówno psychikę i, jak się ostatnio okazało, również obszar związany z fizycznością dziecka. W toku ostatnich badań okazało się np., że izolowanie (alienowanie) dzieci od ojców, powoduje uszkodzenia ich chromosomów, co wynika wprost z szybszego w takich przypadkach skracania chroniących chromosomy telomerów. To przerażające wyniki uzyskane przez naukowców dwóch wiodących światowych uczelni: Princeton University oraz Columbia University. Dotyczy to również dzieci, których rodzice dobrowolnie się od nich izolują, wyrządzając im podobna krzywdę, jak rodzice alienujący dzieci czy też utrudniający z nimi kontakty. Dlatego tak ważne jest docenianie tych rodziców, którzy pomimo rozstania chcą i zachowują więzi i relacje z dziećmi, bo to oni dają świadectwo innym, jak to robić. 

No tak, ale przez ostatnie lata politycy przyłożyli się bardziej do walki o skuteczne płacenie alimentów, zazwyczaj przez ojców, niż do równej opieki.

Zastanawia mnie dlaczego kolejne ekipy polityczne zwracały uwagę głównie na ten aspekt. Najgłośniej mówiono o pieniądzach, pomijając zupełnie ochronę rodzicielstwa, uczuć, emocji, więzi i relacji z dzieckiem, które w ten sposób odczuwa przecież stabilizację, która koreluje z poczuciem bezpieczeństwa.
Wspominam o tym przy okazji niedawnej nowelizacji art. 209 Kodeksu karnego, która ma zabezpieczać prawa dzieci do zapewnionych przez oboje rodziców środków utrzymania, w odniesieniu do obowiązku alimentacyjnego, który nie polega wyłącznie na świadczeniach materialnych a który ciąży na obojgu rodzicach. A przecież sama opieka naprzemienna nie wyklucza się z obowiązkiem alimentacji, jak często mówią jej przeciwnicy, którzy nieprawdziwie twierdzą, że rodzice chcący sprawować opiekę naprzemienną, chcą uciec od alimentacji. Alimentacja to przecież nie tylko pieniądze, ale też osobiste starania o utrzymanie i wychowanie dziecka. Dotyczy to obojga rodziców i nawet w przypadku opieki naprzemiennej, w przypadku np. znacznych dysproporcji zarobkowo-majątkowych pomiędzy obojgiem rodziców, potocznie rozumiana alimentacja należna dziecku, może wciąż zostać utrzymana, co leży przecież w gestii sądów.
Nie trzeba chyba jakoś specjalnie dowodzić i oczywiste jest, że dziecko powinno funkcjonować w jednym środowisku (jedna szkoła, środowisko rówieśnicze, etc) a rodzice powinni mieszkać blisko siebie, same zaś okresy przebywania dziecka pod pieczą jednego czy drugiego rodzica, powinny być dostosowane do etapu rozwojowego i potrzeb dziecka. 

Wspomniał Pan na początku, że sam był przeciwny opiece naprzemiennej. 

Tak naprawdę do wyrobienia zdania i ukształtowania stanowiska potrzebowałem trzech  elementów: wyników badań, obserwacji no i czasu. Aktualnie nie mam wątpliwości, że w przypadku rozstania się rodziców opieka naprzemienna jest najlepszą formą opieki nad dzieckiem. Wynika to m.in. z analizy wielu wyników badań, głównie zagranicznych (np. dr. Roberta Bausermana, dr. Lindy Nielsen czy dr. Edward Kruk), ale również naszych rodzimych, zrealizowanych niedawno przez wiodącą polską jednostkę naukową. Nie mogę jeszcze o nich powiedzieć za dużo, bo dopiero trwają przygotowania do publikacji wyników tych pierwszych polskich badań nad opieką naprzemienną, co wiąże się z określoną „metodologią/metodyką” takich prac badawczych. Pomimo, że z prywatnych źródeł wiem, że podobnie jak w innych państwach – również i u nas - opieka naprzemienna wypadła korzystniej niż opieka jednego rodzica (tzw. opieka wyłączna), to nie jestem uprawniony do podania do publicznej wiadomości wyników tych analiz. Jeszcze chwila, myślę, że to kwestia kilku najbliższych tygodni i ogół społeczeństwa będzie mógł się zapoznać z ich rezultatami. Wówczas nie powinno być wątpliwości co jest korzystniejsze dla dziecka.

To dlaczego ten model opieki jest tak niepopularny?

Wspomniałem już o mitach i stereotypach i obawach związanych z „nowościami”. Te zostały obalone w trakcie wielu, długoletnich badań, co nie zmienia faktu, że w naszym rodzimym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że tata dziecka (po rozstaniu) powinien się skupić na alimentacji, co ciekawe – rozumianej głównie jako comiesięczne przelewy na konto mamy dziecka. Jeśli spotkania z dzieckiem, to w formie reglamentowanych często do kilkunastu godzin w miesiącu -  tzw. „kontaktów”, często nazywanych przez mamy „widzeniami”. Wiedział Pan, że do ściśle określonych „widzeń” z dziećmi uprawnieni są więźniowe, często w wymiarze czasowym - znacznie przekraczającym zasądzane rozwiedzionym rodzicom kontakty?  
Kolejną przeszkodą wydają się więc być same Sądy Rodzinne (oraz orzecznictwo), którym wystarczy konflikt, by często amputować dziecku jednego rodzica. Rzekomo dla jego ochrony i dobra dziecka, które jest pojęciem nieostrym, subiektywnym, uznaniowym, nie mającym żadnej definicji. 
Nie mniej ważnym aspektem – i tu Pana zaskoczę jest obawa i niechęć wielu (nie tylko) ojców - do takiej formy opieki. 

Dlaczego tak jest?

Wynika to z wielu powodów, głównie z utrwalonych i pokutujących przekonań i stereotypów, ale również dlatego, że wielu ojców jest odsuwanych od dzieci. Ileż to razy słyszeliśmy od mamy naszego dziecka czy teściowej – „zostaw, ja to zrobię lepiej”. Ojcowie się więc boją, wielu odpuszcza, bo zwyczajnie, szczególnie na początku, nie potrafi zająć się dzieckiem. Taki tata boi się często, że będzie nie dość delikatny, że może zrobić dziecku krzywdę. Wciąż zbyt często się zdarza, że kobieta, która staje się mamą, zapomina o tym, że jest żoną, przyjaciółką i nie owijając w bawełnę – również kochanką. Instynkt macierzyński jest naturalny, my mężczyźni musimy się instynktu ojcowskiego jakby „nauczyć”. Mama naszego dziecka może nam pomóc albo nas zniechęcić a co gorsza – odseparować całkiem od dziecka.
Trzeba koniecznie dodać, że w polskich sądach rodzinnych najcięższe (niestety) boje toczą ci rodzice (głównie ojcowie), którzy chcą się zajmować dziećmi. Ignoranci odpuszczają na całej linii, często są pozbawiani władzy rodzicielskiej, wielu z nich rozstając się z mamą ich dzieci, zapomina (niestety) o samych dzieciach. Nie będę się odnosił teraz do przyczyn takiego zachowania, które według mnie są bardzo złożone i zróżnicowane, muszę jednak z przykrością stwierdzić, że trwające w najlepsze, zwalczanie ojcostwa zaangażowanego, odpowiedzialnego i merytorycznego, jest prostą drogą do rozkładu społeczeństwa. Pozwolę sobie zadać retoryczne pytanie – kto wychowywał tych wszystkich „złych ojców”, których teraz tak swobodnie odsądza się od czci?
Czy to właściwa droga – tępić tych odpowiedzialnych ojców, dla których dzieci są wszystkim, podczas gdy to oni – właściwie zaadoptowani, mogą dać społeczeństwu świadectwo ww. odpowiedzialnego, merytorycznego i zaangażowanego ojcostwa? Nie mam żadnych wątpliwości, że opieka naprzemienna, poza tym, że odciąży w trudnym procesie wychowawczym wiele mam, umożliwiając im samorealizację na wielu płaszczyznach, pozwoli szybko się zorientować jakie kto ma predyspozycje, umiejętności i kompetencje do jej sprawowania. Przecież nikt z nas nie urodził się rodzicem, tego trzeba się nauczyć. Sama natura nie ograniczyła możliwości naszej prokreacji od potencjalnie zdanego egzaminu z rodzicielstwa.
To wyzwanie dla rządzących i elit – by wreszcie dostrzegli problem i zagwarantowali równość obywateli naszego społeczeństwa, na którą niedawno powoływali się sami sędziowie. To przecież w Konstytucji, w jej 33 artykule jest zapis wedle którego: „Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym”. Czyżby?

Najważniejszym chyba argumentem przeciw opiece naprzemiennej jest przytaczany często konflikt między rodzicami.

To niestety flagowy argument przeciw i warto poświęcić mu szczególną uwagę. Zadam Panu pytanie: czy w sytuacji, w której osiąga Pan określone, długofalowe korzyści, zrezygnuje Pan z nich dla wątpliwej w Pana ocenie idei? Obawiam się, że nie, szczególnie jeśli mocno utwierdził się Pan w przekonaniu, że robi dobrze. Osoby reprezentujące tę samą grupę społeczną czy też poglądy są często tak silnym lobby, że wychodzenie przed szereg z kagankiem oświaty, mogłoby się okazać społecznym samobójstwem, powodem do napiętnowania Pana, ostracyzmu. 
Mam tu na myśli wspomniany KONFLIKT. Jeśli jedno z rodziców nie chce się porozumieć bo „ma”: dziecko, alimenty czy świadczenia z programu 500+, to po co ma się dogadać? Pomijam aspekt z jakim napiętnowaniem społecznym musi się liczyć np. matka, która dobrowolnie dzieli się opieką nad dzieckiem. W oczach przede wszystkim starszego pokolenia jest ucieleśnieniem zła czy zaprzeczeniem idei macierzyństwa. To straszne, jak wciąż bardzo często jest postrzegane ojcostwo. Zdyskredytowane, ośmieszane, wyszydzane. Zaczyna się od bajek, kreskówek i trwa potem w najlepsze – nie czas teraz i miejsce, by o tym mówić, ale proszę sobie obejrzeć choćby bardzo popularną wśród polskich dzieci bajkę pt. „Świnka Peppa” – tata świnka jest w tej bajce pokazywany jako nieudacznik i ciamajda. Kto zawsze ratuje sytuację? Oczywiście - mama świnka. To przekazy, które zapadają w podświadomość i utrwalają się z każdym rokiem w kształtowanych osobowościach młodych ludzi. Moich i Pańskich dzieci. Naszych dzieci.

Moja 3 letnia córka i 5 letni syn też to oglądają.

Przecież to oni za 20-30 lat będą tworzyć te podstawowe komórki społeczne, jakimi są rodziny. Czy rodzic, który alienuje (izoluje) teraz dziecko od drugiego rodzica, manipulując nim, powodując konflikt lojalnościowy, uprawiając tzw. triangulację, zakłada, że za 20-30 lat on sam (ten rodzic) może być alienowaną babcią, jednocześnie rodzicem swojego alienowanego dziecka? Nie sądzę, myślimy, tu i teraz i nie zdajemy sobie sprawy, że nasze dzieci powielają nasze „wzorce” i często je powtórzą, głównie dzięki temu co sami teraz robimy.
W mojej więc opinii sam konflikt nie powinien być przeszkodą dla orzekania opieki naprzemiennej, właśnie dlatego, że jest on wykorzystywany do utrwalania statusu quo, tzn. nie porozumiewania się - w celu osiągania korzyści. Rękę do tego przykładają często biegli, którzy opiniują w takich sprawach, niesprawiedliwie i niesłusznie wybierając „lepszego” rodzica. 
Jaką szansę ma w Polsce ojciec, często odsuwany od dziecka albo biegający za przysłowiowym chlebem? Jeśli różnicujemy ludzi na zasadzie lepszy/gorszy, wynik jest z góry przesądzony. Całe to sądowe show to teatr, z góry ustalonym werdyktem. Tak być nie powinno. Dzieci mają prawo do wychowania przez oboje rodziców, co w 2015 roku zostało zapisane w znowelizowanym Kodeksie Rodzinnym i Opiekuńczym, czyli skodyfikowane i na stałe utrwalone ustawą, w polskim systemie prawnym. Póki co, w nawiązaniu do statystyk z sądów, do których mamy dostęp, to tylko puste frazesy. 
My sami - zaangażowani ojcowie, walczący o prawo do opieki nad dziećmi, nie kupujemy retoryki, że nic nie da się zrobić, szczególnie, że kilkoro z nas studiuje od dłuższego czasu prawo, zarówno teoretycznie, jak i w praktyce. Podzielamy stanowisko samych (niektórych) Sędziów, którzy de facto mają narzędzia i instrumenty do dyscyplinowania rodziców, choćby art. 109 i kolejne artykuły Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego. Mogą z tych przepisów korzystać, ale nie wiedzieć dlaczego, nie korzystają, często tłumacząc to doraźnym dobrem dziecka i zupełnie zapominając o długofalowych konsekwencjach np. alienacji (izolacji) rodzicielskiej. To przyklepywanie oraz legitymizowanie istniejących patologii i utrwalanie niekorzystnego społecznie statusu quo.

Spodziewa się Pan, że ojcowie będą mogli liczyć na równość w obszarze życia rodzinnego?

Mam nadzieję, że tak. Wiem jednak, że mężczyźni, ojcowie, często nie zdają sobie sprawy z tego co się z nimi stanie, jeśli w przypadku konfliktu i rozstania ze swoją partnerką czy żoną, zapragną pozostać pełnoprawnymi rodzicami swoich dzieci. Bardzo fajnie mówią o takim podejściu Amerykanie, twierdząc, że „jest fajnie jak jest fajnie”.
Wielu przyszłych rozwodników i/lub rodziców żyje w nieświadomości. Nie spodziewają się tego, że „karą” za rozpad związku czy małżeństwa, będą „widzenia” oraz alimentacja ograniczona często do przelewu na konto rodzica pierwszoplanowego. To przerażające, że w części społeczeństwa pokutuje przekonanie, że ojciec powinien się cieszyć, że może okazjonalnie widywać dzieci. Trudno się dziwić, że wielu z nich czasem puszczają nerwy, spalają się i wypalają, gdy latami bezskutecznie wojują o te „widzenia”. To bardzo prosta droga do przypięcia łatki;: przemocowca, furiata, niezrównoważonego czy aspołecznego osobnika. Jak się muszą czuć rodzice, którzy powinni (muszą) alimentować dzieci, od niedawna pod rygorem pójścia do więzienia, podczas gdy nie są podejmowane skuteczne działania i inicjatywy, które pozwoliłyby obojgu rodzicom na podstawową, dogmatyczną i naturalną funkcję, wynikającą z faktu posiadania dzieci – być rodzicem. Długo moglibyśmy o tym polemizować, bo z takimi problemami borykali się przecież nasi dziadkowie i ojcowie. Jeśli nic z tym nie zrobimy, z tą problematyką będą się borykać i nasze dzieci. 
W ocenie coraz szerszej grupy ludzi trzeba pomyśleć o konsolidacji męskiej części społeczeństwa, nie tylko ojcowskiej, może warto pomyśleć o założeniu jakiegoś ruchu, powołaniu do życia jakiejś inicjatywy. Skoro feministki walczyły o równość i równouprawnienie, skoro nas ojców władza nie słucha, może czas by skuteczniej zacząć edukować mężczyzn i ojców? By mieli świadomość, że w sytuacji gdy dojdzie do rozstania, które dotyczy aktualnie około 40% małżeństw (zapewne większego odsetka w przypadku związków nieformalnych), w sądzie rodzinnym będą stali na straconej pozycji. 
Nasze prężne i skonsolidowane środowisko ma pomysły co i jak zrobić, by wszyscy a przynajmniej większość „interesariuszy” była zadowolona i by - przede wszystkim – wszystko to odbyło się z jak najmniejszą szkodą dla dziecka. Wymaga to jednakże zaangażowania osób decyzyjnych. Pracujemy cały czas nad tym, by tak było i by władza zechciała z nami rozmawiać. Coraz skuteczniej i nie odpuścimy, póki cel nie zostanie osiągnięty. 
Dodam na koniec w ramach ciekawostki, że zainteresowaliśmy się ostatnio tzw. małżeństwami aranżowanymi, tj. takimi gdzie rodzice wybierają dzieciom przyszłych małżonków. U nas nie do pomyślenia, ale w świadomości społecznej wciąż funkcjonują pojęcia typy „swat”, „swatka”, „swaci”, będące pozostałościami dawnych, przede wszystkim ludowych „obrzędów”. Co ciekawe ludzie przymuszani w ten sposób do zgodnego współistnienia z czasem zaczynają owocnie współpracować i są faktycznie bardziej zgodni. To podobny mechanizm jak ten zgodnie z którym przed popełnieniem czynów zabronionych chroni nie tyle sama potencjalna kara, co nieuchronność jej wymierzenia. 
To według nas droga do tego, by wygaszać konflikty, które w sytuacjach rozwodów i rozstań są zupełnie naturalne. Przecież gdyby ich nie było, większość związków i małżeństw udałoby się zachować, co jest o tyle istotne, że chociażby sami biegli - zamiast asystować w obliczu konfliktu, często go podkręcając stygmatyzującym oznaczaniem rodziców jako lepszy / gorszy, mogliby inicjować praktyki pojednawczo-terapeutyczne, które niektórym parom pomogłyby wrócić  na właściwe tory w związku czy relacji. W opozycji do najczęstszych aktualnie praktyk - gdy jeden rodzic ma przewagę procesową nad drugim – tj. dominację będącą de facto przemocą, która w odpowiedzi na ww. przemoc, nierzadko wywołuje agresję.

Co by to dało?

Skutkowałoby to w naszej ocenie coraz bardziej aktywną współpracą rodziców, z czasem zgodnie współpracujących dla dobra dzieci. Ci właśnie zaangażowani rodzice mogliby innym dać świadectwo odpowiedzialnego i merytorycznego rodzicielstwa. Tym  z kolei, którzy nie podołaliby takiej formie opieki (naprzemiennej) pozwoliłoby realizować się w formie kontaktów, które mogłyby być dla nich bardziej odpowiednią opcją, o czym mogliby się przekonać sami, bez przymusu i sprowadzania ich do roli rodzica drugiej kategorii, zobowiązanych przede wszystkim do płacenia. Jednocześnie – skutkowałoby to eliminacją często sztucznie podtrzymywanych konfliktów a wszystko po to, by każde dziecko miało choć szansę na to, by być wychowywanym przez oboje rodziców. Nie jest do tego potrzebna początkowa zgoda, która często się po prostu wielu rodzicom nie opłaca. 
Czas się zastanowić – co jest lepsze – faktyczne dobro dziecka i faktyczna sprawiedliwość oraz rzeczywiste prawo dziecka do wychowania (kontakty to nie wychowywanie) przez oboje rodziców, czy krzywda dziecka i często – równoległe niszczenie drugiego rodzica. Musimy zmienić istniejący status quo, inaczej podobną polemikę będą za 20-30 lat prowadzić nasze dzieci.

 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat z ostatniej chwili
Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat

Nie żyje polska mistrzyni świata i Europy Wiktoria Sieczka. Utalentowana trójboistka siłowa miała zaledwie 20 lat.

KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty z ostatniej chwili
KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty

1,3 mld zł uwolnionych spod sankcji – Krajowa Administracja Skarbowa odmraża środki rosyjskich firm w Polsce, które zablokowano im w 2022 r. – podaje w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolita".

Katarzyna Cichopek: Jestem po kolejnych badaniach z ostatniej chwili
Katarzyna Cichopek: "Jestem po kolejnych badaniach"

Katarzyna Cichopek podzieliła się w mediach społecznościowych ze swoimi obserwatorami ważną wiadomością.

Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat z ostatniej chwili
Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat

Inflacja w marcu wyniosła w Polsce 1,9 proc. rok do roku – podał Główny Urząd Statystyczny. To najniższy poziom inflacji od pięciu lat.

Ekspert TVN grozi: od czasu do czasu dziennikarz powinien oberwać 'po łbie' Wiadomości
Ekspert TVN grozi: "od czasu do czasu dziennikarz powinien oberwać 'po łbie'"

Redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk opublikował na platformie "X" (dawniej "Twitter") post z linkiem do artykułu Onetu pt. "Jacek Dubois sam siedział na ławie oskarżonych. Stworzył duet z Romanem Giertychem". Natychmiast odezwali się obrońcy "mecenasa Koalicji 13 grudnia".

Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej.

Tajemniczy wpis Tuska: Wiecie, o czym mówię z ostatniej chwili
Tajemniczy wpis Tuska: "Wiecie, o czym mówię"

Donald Tusk opublikował na platformie enigmatyczny wpis. Wielu internautów zastanawia się do czego odnosi się premier.

Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Król Karol III zrezygnował z ostatniej chwili
Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Król Karol III zrezygnował

W ostatnim czasie brytyjskie media obiegły niepokojące doniesienia w sprawie stanu zdrowia króla Karola III. Tabloid „In Touch” donosił, że jest coraz gorzej. Monarcha musiał zrezygnować.

Tusk: Nie chcę nikogo straszyć, ale wojna nie jest już pojęciem z przeszłości z ostatniej chwili
Tusk: "Nie chcę nikogo straszyć, ale wojna nie jest już pojęciem z przeszłości"

Nie chcę nikogo straszyć, ale wojna nie jest już pojęciem z przeszłości. Jest realna, w gruncie rzeczy zaczęła się ponad dwa lata temu. To, co obecnie najbardziej niepokoi, to fakt, że możliwy jest dosłownie każdy scenariusz. Takiej sytuacji nie mieliśmy od 1945 roku – uważa szef polskiego rządu Donald Tusk.

Wojsko poderwało samoloty. Dowództwo Operacyjne wydało komunikat z ostatniej chwili
Wojsko poderwało samoloty. Dowództwo Operacyjne wydało komunikat

Dzisiejszej nocy obserwowana jest intensywna aktywność lotnictwa dalekiego zasięgu Federacji Rosyjskiej, związana z uderzeniami rakietowymi wykonywanymi na obiekty znajdujące się na terytorium Ukrainy – przekazało na platformie X Dowództwo Operacyjne.

REKLAMA

[Nasz Wywiad] Wiceprezes Dzieciakom.org Mariusz Kotlarczyk: Nie przeszkadzajcie ojcom być rodzicami

- Opieka naprzemienna nad dziećmi po rozwodzie rodziców to nie panaceum, ale zdecydowanie najlepszy model opieki. Tymczasem ojcowie mają dziś płacić i siedzieć cicho - mówi w rozmowie z Maciejem Chudkiewiczem Mariusz Kotlarczyk, wiceprezes Stowarzyszenia dzieciakom.org, student prawa i zaangażowany tata.
archiwum [Nasz Wywiad] Wiceprezes Dzieciakom.org Mariusz Kotlarczyk: Nie przeszkadzajcie ojcom być rodzicami
archiwum / M. Kotlarczyk

Jak naprawdę jest z opieką naprzemienną? Słyszy się, że to samo zło. Padają argumenty: „dziecko to nie worek ziemniaków”, „nikt nie ma ochoty się ciągle przeprowadzać”, „dziecko potrzebuje jednego domu i stabilizacji”, „no ale jak sprawować opiekę naprzemienną, gdy rodzice mieszkają daleko od siebie”, „przecież dziecko nie może chodzić do dwóch szkół”, „opieka naprzemienna jest po to, żeby uniknąć alimentów”.

Do niedawna sam byłem przeciwnikiem opieki naprzemiennej. Kupowałem te argumenty. Wydawało mi się, że tak faktycznie jest, bo kto chciałby się ciągle przeprowadzać, pakować walizki i żyć w ciągłej podróży? Pewnie mało kto, ale najważniejsze jest to, że to postrzeganie z perspektywy dorosłego i ukształtowanego człowieka, któremu trudno się adaptować do ciągłych zmian. Wiadomo, choćby z psychologii, że lubimy stałość i nie lubimy zmian. Tymczasem dziecko funkcjonuje zupełnie inaczej, ma niewyobrażalne wręcz możliwości adaptacyjne, coś co dla nas wydaje się nie do pomyślenia, dla samego dziecka może być naturalne, oczywiste. Mam tu na myśli choćby dwa domy – mamy i taty, które można urządzić w taki sposób, by czynności związane z przenoszeniem zabawek, ubrań czy artykułów szkolnych ograniczyć do niezbędnego minimum. Zadbać by dziecko i w jednym i drugim domu miało to samo albo bardzo zbliżone wyposażenie, zabawki, ubrania, dzięki czemu będzie się czuło bezpiecznie.  Dla wielu dzieci funkcjonujących w opiece naprzemiennej to zupełnie naturalne, że mają dwa domy, choć nam dorosłym, wydaje się to nie do pomyślenia.

No to co to znaczy: dom?

Dom w naszym języku oznacza coś co np. w języku angielskim funkcjonuje na dwóch płaszczyznach – mentalnej (home) oraz fizycznej (house). W naszym - dorosłym postrzeganiu ograniczamy się do narzucania dziecku własnych przekonań, które kojarzymy wyłącznie z obszarem „house”, czyli dom jako budynek, mieszkanie, cztery kąty a przecież zdecydowanie ważniejsze jest to poczucie mentalne – „home”, z którym związane są m.in. uczucia i emocje. To jest prawdziwy dom i nie mam wątpliwości, że taki dom mogą stworzyć oboje kochający rodzice. Dodam tylko (nie wchodząc w zawiłości prawnicze), że opieka naprzemienna powinna być w mojej opinii „nadrzędna”, co nie oznacza, że byłaby dostępna dla każdego. Nie muszę chyba przekonywać, że powinna pozostać niedostępna tylko dla osób ze skrajnymi dysfunkcjami, ale powinna być równocześnie dostępna, nawet jeśli jeden z rodziców sprzeciwia się temu, by drugi rodzic mógł ją sprawować.

No właśnie. Ojcowie bardzo często narzekają na sądy, które przyznają w sytuacji konfliktu rodziców opiekę nad dziećmi matce. I potem niektóre z nich specjalnie ten konflikt nakręcają.

Poszedłbym krok dalej – w przypadku blokady ze strony jednego z z rodziców, to jemu ostatecznie ograniczyłbym władzę rodzicielską. W toku badań nad m.in. opieką naprzemienną nie pozostały żadne wątpliwości, że alienacja rodzicielska i izolowanie dziecka przez rodzica pierwszoplanowego od drugiego rodzica niszczy zarówno psychikę i, jak się ostatnio okazało, również obszar związany z fizycznością dziecka. W toku ostatnich badań okazało się np., że izolowanie (alienowanie) dzieci od ojców, powoduje uszkodzenia ich chromosomów, co wynika wprost z szybszego w takich przypadkach skracania chroniących chromosomy telomerów. To przerażające wyniki uzyskane przez naukowców dwóch wiodących światowych uczelni: Princeton University oraz Columbia University. Dotyczy to również dzieci, których rodzice dobrowolnie się od nich izolują, wyrządzając im podobna krzywdę, jak rodzice alienujący dzieci czy też utrudniający z nimi kontakty. Dlatego tak ważne jest docenianie tych rodziców, którzy pomimo rozstania chcą i zachowują więzi i relacje z dziećmi, bo to oni dają świadectwo innym, jak to robić. 

No tak, ale przez ostatnie lata politycy przyłożyli się bardziej do walki o skuteczne płacenie alimentów, zazwyczaj przez ojców, niż do równej opieki.

Zastanawia mnie dlaczego kolejne ekipy polityczne zwracały uwagę głównie na ten aspekt. Najgłośniej mówiono o pieniądzach, pomijając zupełnie ochronę rodzicielstwa, uczuć, emocji, więzi i relacji z dzieckiem, które w ten sposób odczuwa przecież stabilizację, która koreluje z poczuciem bezpieczeństwa.
Wspominam o tym przy okazji niedawnej nowelizacji art. 209 Kodeksu karnego, która ma zabezpieczać prawa dzieci do zapewnionych przez oboje rodziców środków utrzymania, w odniesieniu do obowiązku alimentacyjnego, który nie polega wyłącznie na świadczeniach materialnych a który ciąży na obojgu rodzicach. A przecież sama opieka naprzemienna nie wyklucza się z obowiązkiem alimentacji, jak często mówią jej przeciwnicy, którzy nieprawdziwie twierdzą, że rodzice chcący sprawować opiekę naprzemienną, chcą uciec od alimentacji. Alimentacja to przecież nie tylko pieniądze, ale też osobiste starania o utrzymanie i wychowanie dziecka. Dotyczy to obojga rodziców i nawet w przypadku opieki naprzemiennej, w przypadku np. znacznych dysproporcji zarobkowo-majątkowych pomiędzy obojgiem rodziców, potocznie rozumiana alimentacja należna dziecku, może wciąż zostać utrzymana, co leży przecież w gestii sądów.
Nie trzeba chyba jakoś specjalnie dowodzić i oczywiste jest, że dziecko powinno funkcjonować w jednym środowisku (jedna szkoła, środowisko rówieśnicze, etc) a rodzice powinni mieszkać blisko siebie, same zaś okresy przebywania dziecka pod pieczą jednego czy drugiego rodzica, powinny być dostosowane do etapu rozwojowego i potrzeb dziecka. 

Wspomniał Pan na początku, że sam był przeciwny opiece naprzemiennej. 

Tak naprawdę do wyrobienia zdania i ukształtowania stanowiska potrzebowałem trzech  elementów: wyników badań, obserwacji no i czasu. Aktualnie nie mam wątpliwości, że w przypadku rozstania się rodziców opieka naprzemienna jest najlepszą formą opieki nad dzieckiem. Wynika to m.in. z analizy wielu wyników badań, głównie zagranicznych (np. dr. Roberta Bausermana, dr. Lindy Nielsen czy dr. Edward Kruk), ale również naszych rodzimych, zrealizowanych niedawno przez wiodącą polską jednostkę naukową. Nie mogę jeszcze o nich powiedzieć za dużo, bo dopiero trwają przygotowania do publikacji wyników tych pierwszych polskich badań nad opieką naprzemienną, co wiąże się z określoną „metodologią/metodyką” takich prac badawczych. Pomimo, że z prywatnych źródeł wiem, że podobnie jak w innych państwach – również i u nas - opieka naprzemienna wypadła korzystniej niż opieka jednego rodzica (tzw. opieka wyłączna), to nie jestem uprawniony do podania do publicznej wiadomości wyników tych analiz. Jeszcze chwila, myślę, że to kwestia kilku najbliższych tygodni i ogół społeczeństwa będzie mógł się zapoznać z ich rezultatami. Wówczas nie powinno być wątpliwości co jest korzystniejsze dla dziecka.

To dlaczego ten model opieki jest tak niepopularny?

Wspomniałem już o mitach i stereotypach i obawach związanych z „nowościami”. Te zostały obalone w trakcie wielu, długoletnich badań, co nie zmienia faktu, że w naszym rodzimym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że tata dziecka (po rozstaniu) powinien się skupić na alimentacji, co ciekawe – rozumianej głównie jako comiesięczne przelewy na konto mamy dziecka. Jeśli spotkania z dzieckiem, to w formie reglamentowanych często do kilkunastu godzin w miesiącu -  tzw. „kontaktów”, często nazywanych przez mamy „widzeniami”. Wiedział Pan, że do ściśle określonych „widzeń” z dziećmi uprawnieni są więźniowe, często w wymiarze czasowym - znacznie przekraczającym zasądzane rozwiedzionym rodzicom kontakty?  
Kolejną przeszkodą wydają się więc być same Sądy Rodzinne (oraz orzecznictwo), którym wystarczy konflikt, by często amputować dziecku jednego rodzica. Rzekomo dla jego ochrony i dobra dziecka, które jest pojęciem nieostrym, subiektywnym, uznaniowym, nie mającym żadnej definicji. 
Nie mniej ważnym aspektem – i tu Pana zaskoczę jest obawa i niechęć wielu (nie tylko) ojców - do takiej formy opieki. 

Dlaczego tak jest?

Wynika to z wielu powodów, głównie z utrwalonych i pokutujących przekonań i stereotypów, ale również dlatego, że wielu ojców jest odsuwanych od dzieci. Ileż to razy słyszeliśmy od mamy naszego dziecka czy teściowej – „zostaw, ja to zrobię lepiej”. Ojcowie się więc boją, wielu odpuszcza, bo zwyczajnie, szczególnie na początku, nie potrafi zająć się dzieckiem. Taki tata boi się często, że będzie nie dość delikatny, że może zrobić dziecku krzywdę. Wciąż zbyt często się zdarza, że kobieta, która staje się mamą, zapomina o tym, że jest żoną, przyjaciółką i nie owijając w bawełnę – również kochanką. Instynkt macierzyński jest naturalny, my mężczyźni musimy się instynktu ojcowskiego jakby „nauczyć”. Mama naszego dziecka może nam pomóc albo nas zniechęcić a co gorsza – odseparować całkiem od dziecka.
Trzeba koniecznie dodać, że w polskich sądach rodzinnych najcięższe (niestety) boje toczą ci rodzice (głównie ojcowie), którzy chcą się zajmować dziećmi. Ignoranci odpuszczają na całej linii, często są pozbawiani władzy rodzicielskiej, wielu z nich rozstając się z mamą ich dzieci, zapomina (niestety) o samych dzieciach. Nie będę się odnosił teraz do przyczyn takiego zachowania, które według mnie są bardzo złożone i zróżnicowane, muszę jednak z przykrością stwierdzić, że trwające w najlepsze, zwalczanie ojcostwa zaangażowanego, odpowiedzialnego i merytorycznego, jest prostą drogą do rozkładu społeczeństwa. Pozwolę sobie zadać retoryczne pytanie – kto wychowywał tych wszystkich „złych ojców”, których teraz tak swobodnie odsądza się od czci?
Czy to właściwa droga – tępić tych odpowiedzialnych ojców, dla których dzieci są wszystkim, podczas gdy to oni – właściwie zaadoptowani, mogą dać społeczeństwu świadectwo ww. odpowiedzialnego, merytorycznego i zaangażowanego ojcostwa? Nie mam żadnych wątpliwości, że opieka naprzemienna, poza tym, że odciąży w trudnym procesie wychowawczym wiele mam, umożliwiając im samorealizację na wielu płaszczyznach, pozwoli szybko się zorientować jakie kto ma predyspozycje, umiejętności i kompetencje do jej sprawowania. Przecież nikt z nas nie urodził się rodzicem, tego trzeba się nauczyć. Sama natura nie ograniczyła możliwości naszej prokreacji od potencjalnie zdanego egzaminu z rodzicielstwa.
To wyzwanie dla rządzących i elit – by wreszcie dostrzegli problem i zagwarantowali równość obywateli naszego społeczeństwa, na którą niedawno powoływali się sami sędziowie. To przecież w Konstytucji, w jej 33 artykule jest zapis wedle którego: „Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym”. Czyżby?

Najważniejszym chyba argumentem przeciw opiece naprzemiennej jest przytaczany często konflikt między rodzicami.

To niestety flagowy argument przeciw i warto poświęcić mu szczególną uwagę. Zadam Panu pytanie: czy w sytuacji, w której osiąga Pan określone, długofalowe korzyści, zrezygnuje Pan z nich dla wątpliwej w Pana ocenie idei? Obawiam się, że nie, szczególnie jeśli mocno utwierdził się Pan w przekonaniu, że robi dobrze. Osoby reprezentujące tę samą grupę społeczną czy też poglądy są często tak silnym lobby, że wychodzenie przed szereg z kagankiem oświaty, mogłoby się okazać społecznym samobójstwem, powodem do napiętnowania Pana, ostracyzmu. 
Mam tu na myśli wspomniany KONFLIKT. Jeśli jedno z rodziców nie chce się porozumieć bo „ma”: dziecko, alimenty czy świadczenia z programu 500+, to po co ma się dogadać? Pomijam aspekt z jakim napiętnowaniem społecznym musi się liczyć np. matka, która dobrowolnie dzieli się opieką nad dzieckiem. W oczach przede wszystkim starszego pokolenia jest ucieleśnieniem zła czy zaprzeczeniem idei macierzyństwa. To straszne, jak wciąż bardzo często jest postrzegane ojcostwo. Zdyskredytowane, ośmieszane, wyszydzane. Zaczyna się od bajek, kreskówek i trwa potem w najlepsze – nie czas teraz i miejsce, by o tym mówić, ale proszę sobie obejrzeć choćby bardzo popularną wśród polskich dzieci bajkę pt. „Świnka Peppa” – tata świnka jest w tej bajce pokazywany jako nieudacznik i ciamajda. Kto zawsze ratuje sytuację? Oczywiście - mama świnka. To przekazy, które zapadają w podświadomość i utrwalają się z każdym rokiem w kształtowanych osobowościach młodych ludzi. Moich i Pańskich dzieci. Naszych dzieci.

Moja 3 letnia córka i 5 letni syn też to oglądają.

Przecież to oni za 20-30 lat będą tworzyć te podstawowe komórki społeczne, jakimi są rodziny. Czy rodzic, który alienuje (izoluje) teraz dziecko od drugiego rodzica, manipulując nim, powodując konflikt lojalnościowy, uprawiając tzw. triangulację, zakłada, że za 20-30 lat on sam (ten rodzic) może być alienowaną babcią, jednocześnie rodzicem swojego alienowanego dziecka? Nie sądzę, myślimy, tu i teraz i nie zdajemy sobie sprawy, że nasze dzieci powielają nasze „wzorce” i często je powtórzą, głównie dzięki temu co sami teraz robimy.
W mojej więc opinii sam konflikt nie powinien być przeszkodą dla orzekania opieki naprzemiennej, właśnie dlatego, że jest on wykorzystywany do utrwalania statusu quo, tzn. nie porozumiewania się - w celu osiągania korzyści. Rękę do tego przykładają często biegli, którzy opiniują w takich sprawach, niesprawiedliwie i niesłusznie wybierając „lepszego” rodzica. 
Jaką szansę ma w Polsce ojciec, często odsuwany od dziecka albo biegający za przysłowiowym chlebem? Jeśli różnicujemy ludzi na zasadzie lepszy/gorszy, wynik jest z góry przesądzony. Całe to sądowe show to teatr, z góry ustalonym werdyktem. Tak być nie powinno. Dzieci mają prawo do wychowania przez oboje rodziców, co w 2015 roku zostało zapisane w znowelizowanym Kodeksie Rodzinnym i Opiekuńczym, czyli skodyfikowane i na stałe utrwalone ustawą, w polskim systemie prawnym. Póki co, w nawiązaniu do statystyk z sądów, do których mamy dostęp, to tylko puste frazesy. 
My sami - zaangażowani ojcowie, walczący o prawo do opieki nad dziećmi, nie kupujemy retoryki, że nic nie da się zrobić, szczególnie, że kilkoro z nas studiuje od dłuższego czasu prawo, zarówno teoretycznie, jak i w praktyce. Podzielamy stanowisko samych (niektórych) Sędziów, którzy de facto mają narzędzia i instrumenty do dyscyplinowania rodziców, choćby art. 109 i kolejne artykuły Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego. Mogą z tych przepisów korzystać, ale nie wiedzieć dlaczego, nie korzystają, często tłumacząc to doraźnym dobrem dziecka i zupełnie zapominając o długofalowych konsekwencjach np. alienacji (izolacji) rodzicielskiej. To przyklepywanie oraz legitymizowanie istniejących patologii i utrwalanie niekorzystnego społecznie statusu quo.

Spodziewa się Pan, że ojcowie będą mogli liczyć na równość w obszarze życia rodzinnego?

Mam nadzieję, że tak. Wiem jednak, że mężczyźni, ojcowie, często nie zdają sobie sprawy z tego co się z nimi stanie, jeśli w przypadku konfliktu i rozstania ze swoją partnerką czy żoną, zapragną pozostać pełnoprawnymi rodzicami swoich dzieci. Bardzo fajnie mówią o takim podejściu Amerykanie, twierdząc, że „jest fajnie jak jest fajnie”.
Wielu przyszłych rozwodników i/lub rodziców żyje w nieświadomości. Nie spodziewają się tego, że „karą” za rozpad związku czy małżeństwa, będą „widzenia” oraz alimentacja ograniczona często do przelewu na konto rodzica pierwszoplanowego. To przerażające, że w części społeczeństwa pokutuje przekonanie, że ojciec powinien się cieszyć, że może okazjonalnie widywać dzieci. Trudno się dziwić, że wielu z nich czasem puszczają nerwy, spalają się i wypalają, gdy latami bezskutecznie wojują o te „widzenia”. To bardzo prosta droga do przypięcia łatki;: przemocowca, furiata, niezrównoważonego czy aspołecznego osobnika. Jak się muszą czuć rodzice, którzy powinni (muszą) alimentować dzieci, od niedawna pod rygorem pójścia do więzienia, podczas gdy nie są podejmowane skuteczne działania i inicjatywy, które pozwoliłyby obojgu rodzicom na podstawową, dogmatyczną i naturalną funkcję, wynikającą z faktu posiadania dzieci – być rodzicem. Długo moglibyśmy o tym polemizować, bo z takimi problemami borykali się przecież nasi dziadkowie i ojcowie. Jeśli nic z tym nie zrobimy, z tą problematyką będą się borykać i nasze dzieci. 
W ocenie coraz szerszej grupy ludzi trzeba pomyśleć o konsolidacji męskiej części społeczeństwa, nie tylko ojcowskiej, może warto pomyśleć o założeniu jakiegoś ruchu, powołaniu do życia jakiejś inicjatywy. Skoro feministki walczyły o równość i równouprawnienie, skoro nas ojców władza nie słucha, może czas by skuteczniej zacząć edukować mężczyzn i ojców? By mieli świadomość, że w sytuacji gdy dojdzie do rozstania, które dotyczy aktualnie około 40% małżeństw (zapewne większego odsetka w przypadku związków nieformalnych), w sądzie rodzinnym będą stali na straconej pozycji. 
Nasze prężne i skonsolidowane środowisko ma pomysły co i jak zrobić, by wszyscy a przynajmniej większość „interesariuszy” była zadowolona i by - przede wszystkim – wszystko to odbyło się z jak najmniejszą szkodą dla dziecka. Wymaga to jednakże zaangażowania osób decyzyjnych. Pracujemy cały czas nad tym, by tak było i by władza zechciała z nami rozmawiać. Coraz skuteczniej i nie odpuścimy, póki cel nie zostanie osiągnięty. 
Dodam na koniec w ramach ciekawostki, że zainteresowaliśmy się ostatnio tzw. małżeństwami aranżowanymi, tj. takimi gdzie rodzice wybierają dzieciom przyszłych małżonków. U nas nie do pomyślenia, ale w świadomości społecznej wciąż funkcjonują pojęcia typy „swat”, „swatka”, „swaci”, będące pozostałościami dawnych, przede wszystkim ludowych „obrzędów”. Co ciekawe ludzie przymuszani w ten sposób do zgodnego współistnienia z czasem zaczynają owocnie współpracować i są faktycznie bardziej zgodni. To podobny mechanizm jak ten zgodnie z którym przed popełnieniem czynów zabronionych chroni nie tyle sama potencjalna kara, co nieuchronność jej wymierzenia. 
To według nas droga do tego, by wygaszać konflikty, które w sytuacjach rozwodów i rozstań są zupełnie naturalne. Przecież gdyby ich nie było, większość związków i małżeństw udałoby się zachować, co jest o tyle istotne, że chociażby sami biegli - zamiast asystować w obliczu konfliktu, często go podkręcając stygmatyzującym oznaczaniem rodziców jako lepszy / gorszy, mogliby inicjować praktyki pojednawczo-terapeutyczne, które niektórym parom pomogłyby wrócić  na właściwe tory w związku czy relacji. W opozycji do najczęstszych aktualnie praktyk - gdy jeden rodzic ma przewagę procesową nad drugim – tj. dominację będącą de facto przemocą, która w odpowiedzi na ww. przemoc, nierzadko wywołuje agresję.

Co by to dało?

Skutkowałoby to w naszej ocenie coraz bardziej aktywną współpracą rodziców, z czasem zgodnie współpracujących dla dobra dzieci. Ci właśnie zaangażowani rodzice mogliby innym dać świadectwo odpowiedzialnego i merytorycznego rodzicielstwa. Tym  z kolei, którzy nie podołaliby takiej formie opieki (naprzemiennej) pozwoliłoby realizować się w formie kontaktów, które mogłyby być dla nich bardziej odpowiednią opcją, o czym mogliby się przekonać sami, bez przymusu i sprowadzania ich do roli rodzica drugiej kategorii, zobowiązanych przede wszystkim do płacenia. Jednocześnie – skutkowałoby to eliminacją często sztucznie podtrzymywanych konfliktów a wszystko po to, by każde dziecko miało choć szansę na to, by być wychowywanym przez oboje rodziców. Nie jest do tego potrzebna początkowa zgoda, która często się po prostu wielu rodzicom nie opłaca. 
Czas się zastanowić – co jest lepsze – faktyczne dobro dziecka i faktyczna sprawiedliwość oraz rzeczywiste prawo dziecka do wychowania (kontakty to nie wychowywanie) przez oboje rodziców, czy krzywda dziecka i często – równoległe niszczenie drugiego rodzica. Musimy zmienić istniejący status quo, inaczej podobną polemikę będą za 20-30 lat prowadzić nasze dzieci.

 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe