"Rewolucja zdrowego rozsądku" Trumpa obala DEI

Donald Trump rozpoczął w Stanach Zjednoczonych "rewolucję zdrowego rozsądku". Od jego zaprzysiężenia minęły zaledwie trzy tygodnie, a zdrowy rozsądek już wkracza do amerykańskiego życia z wielkim impetem i na wielu frontach.
Donald Trump
Donald Trump / EPA/WILL OLIVER Dostawca: PAP/EPA.

Jednym z najbardziej zdecydowanych posunięć Trumpa jest zerwanie z absurdem, jaki jest w Stanach określany skrótem DEI. Za tymi literami kryją się trzy cele: diversity (różnorodność), equity (równość) oraz inclusion (włączenie).

 

O co w tym chodzi?

Lewicowa burmistrz Los Angeles, Karen Bass, o której ostatnio wiele się mówiło przy okazji pożarów, wspominała w wywiadach, że zawsze, gdy wchodzi do jakiejś instytucji w swoim mieście, patrzy na zgromadzonych tam ludzi i zadaje sobie jedno pytanie - "Kogo tu brakuje?". To właśnie jest typowe podejście zgodne z DEI. Koniecznie potrzebna jest jednak ważna uwaga: "Kogo tu brakuje?" nie jest - wbrew oczekiwaniom - pytaniem o to, czy brakuje tu fachowców, specjalistów, ludzi z doświadczeniem, innowatorów, ludzi z pomysłami. Jest to pytanie o to, dlaczego nie ma kobiet? Zwłaszcza, czarnych kobiet. I kobiet homoseksualnych. Kobiet niepełnosprawnych. Kobiet, które były mężczyznami. Mężczyzn, którzy byli kobietami. Dlaczego wśród mężczyzn jest tak mało Latynosów? Dlaczego nie jest więcej Czarnych? Gdzie są geje? Gdzie są przedstawiciele narodów z wysp na Pacyfiku? Gdzie są przedstawiciele innych "genderów"? Dlaczego nie ma więcej innych reprezentantów kolejnych liter z szeregu LGBTQ+?

 

Sednem jest stwarzanie pozorów

To są pytania o pierwszą literę, czyli "różnorodność". I już widać absurdalność takiego podejścia. Dogmatem jest bowiem uznanie - z tajemniczego powodu - za oczywistość, że tak rozumiana różnorodność jest wartością samą w sobie i w dodatku wartością najważniejszą. Różnorodność obejmuje płeć, pochodzenie etniczne, orientację seksualną, niepełnosprawność, kolor skóry, religię i gender. Dlatego instytucje, firmy średnie i duże, wielkie i gigantyczne korporacje zatrudniają pracowników tak, żeby ta różnorodność według kryteriów całkowicie nieistotnych dla ich celów była widoczna w statystykach. Powstaje korporacyjna subkultura, w której homoseksualna, czarnoskóra kobieta z jakąś niepełnosprawnością staje się wymarzonym pracownikiem. A ideałem jest, gdyby była jeszcze "trans", czyli po zmianie płci. Nie ma tu przymusu prawnego, żeby tak zatrudniać, ale istnieje silna "kulturowa" presja. W większych firmach powstały specjalne "departamenty", których oficjalnym zadaniem jest czuwanie nad przestrzeganiem DEI oraz "budowanie wrażliwości" wobec tych celów, poprzez szkolenia, kursy, wykłady i instrukcje dla pracowników. Jednak rzeczywistym celem tych departamentów jest zastanawianie się, jak mogłyby skutecznie udawać, że coś robią i uzasadniać tymi pozornymi działaniami przyznanie im większego budżetu na kolejne lata. Bo wszystko tu jest udawaniem, a rzeczywistym sednem jest stwarzanie pozorów. Mówiąc bez ogródek: jeżeli jakakolwiek instytucja zatrudnia białego, heteroseksualnego mężczyznę - naraża się na zarzut niespełnienia wymogu "różnorodności". Czyli może być uznana za wsteczną, reakcyjną, rasistowską, homofobiczną, transfobiczną, tamującą progres, zasługującą na potępienie. Pod względem prawnym nic z tego nie wynika, ale reputacja firmy może zostać zniszczona. Dlatego trzeba tworzyć pozory, że dba się o DEI. Te trzy litery to taki bezsensowny moloch, którego trzeba wynosić na ołtarze i składać mu ofiary.

 

Na początku - donos na samego siebie

W wielu firmach i korporacjach kandydaci na pracowników muszą składać pisemne oświadczenia o tym, jak planują realizować cele DEI. Błąd popełniają ci naiwni Biali, którzy piszą, że są wrogami dyskryminacji rasowej i wszystkich będą traktować równo i sprawiedliwie. To za mało! Wymagane jest stwierdzenie, że podejmą aktywną walkę z rasizmem, a to wymaga traktowania Czarnych tak, aby naprawiać wyrządzone im historyczne krzywdy. Czyli, de facto, trzeba ich faworyzować. A walkę z rasizmem należy rozpocząć od przemiany samego siebie, bo kolejnym dogmatem jest uznanie, że wszyscy Biali są - ze swej natury - rasistami. Czyli najlepiej na wstępie złożyć samokrytykę w stylu publicznych donosów na siebie samego z epoki stalinizmu czy rewolucji kulturalnej w maoistowskich Chinach.

 

Walka z rasizmem prowadzi do dyskryminacji Białych

Druga litera w skrótowcu DEI, czyli równość, nie oznacza - wbrew pozorom - równych szans, ale zapewnienie równości ostatecznych rezultatów. W teorii jest to ułatwianie rozwoju zawodowego tym, którzy mieli trudniejsze warunki do zdobywania kwalifikacji. W życiowej praktyce oznacza to jednak, że przedstawiciel każdej z grup mniejszościowych będzie oceniany według taryfy ulgowej. Po prostu będziemy udawać, że ktoś, kto nie ma predyspozycji lub wiedzy i umiejętności, jest znakomitym pracownikiem, ponieważ należy do jakiejś grupy mniejszościowej - np. jest homoseksualnym Murzynem. A więc - jako członek grupy historycznie dyskryminowanej, niezasłużenie źle traktowanej - jest obecnie uprawniony do preferencyjnego, niezasłużenie dobrego traktowania. Równe traktowanie jest, według reguł DEI, niewystarczające. Jak doskonale wiadomo, piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. Zgodnie z tą regułą, szlachetne w intencjach zwalczanie rasizmu prowadzi do tzw. "odwróconego rasizmu". Traktowanie jednych lepiej, nieuchronnie oznacza traktowanie innych gorzej.
 
Te dwie litery wieńczy obecność trzeciej reprezentującej "włączenie", czyli upewnienie się, że mniejszości rasowe, etniczne, seksualne itd. są zaproszone do udziału w głównym nurcie życia firmy lub instytucji. W praktyce, polega to na włączaniu ich w proces podejmowania różnego rodzaju decyzji bez koniecznych kwalifikacji - znów jedynie ze względu na przynależność do szczególnej grupy mniejszościowej.

DEI oznacza zarazem stawianie coraz "ambitniejszych" celów - żeby np. udział Czarnych w zarządzaniu firmą czy korporacją wyniósł 20%, albo 25% czy nawet 30%. Po powstaniu ruchu BLM i szaleństwa "woke" pojawił się niepisany, ale powszechny przymus stosowania DEI. Dopiero wtedy, gdy te wymagania DEI były przestrzegane, firma mogła liczyć na zamówienia rządowe, a instytucje naukowe - na granty.

 

DEI prowadzi do upadku

Jest rzeczą oczywistą, że jeżeli kryteriami zatrudnienia i awansu nie są takie cechy jak fizyczna i psychiczna predyspozycja, fachowość, inteligencja, wiedza i pracowitość, natomiast są nimi kolor skóry lub preferencje seksualne, to poziom wykonywanej pracy musi się drastycznie obniżać. Rezultaty będą marne lub nawet nie będzie ich wcale.

Na przykład władze miasta Los Angeles są dumne, że szefową straży pożarnej jest pierwsza w historii kobieta, homoseksualna, z żoną i dziećmi. Tym się szczycą. I nie pozwolą złego słowa o niej powiedzieć, mimo że nie sprawdziła przed pożarami, czy w zbiorniku będzie woda do gaszenia, więc strażacy nie mieli czym gasić płonących domów. Ta sama szefowa straży pożarnej na pytanie, ile kobiet zatrudnionych w szeregach straży ją zadowoli, odpowiedziała, że "zawsze ich będzie za mało". Mimo że kobiety fizycznie do tej pracy kwalifikują się gorzej niż mężczyźni. Szaleństwo polega tu na fetyszyzacji udziału kobiet tam, gdzie z przyczyn obiektywnych po prostu nie powinno ich być. 

Nie potrzeba daleko szukać przykładu, jak DEI prowadzi do upadku. Wszystko wskazuje, że Joe Biden wybrał Kamalę Harris na stanowisko wiceprezydenta nie dlatego, że się nadawała (przecież w prawyborach w 2020 roku - co media przemilczały - na 37 milionów głosujących otrzymała zaledwie 844 głosy, czyli 0%), ale wyłącznie dlatego, że była kobietą, w dodatku reprezentującą mniejszość rasową i etniczną. Demokraci wpadli w ten sposób we własne sidła. Harris była boleśnie słabą kandydatką, więc przegrała wybory prezydenckie. Jej kobiecość, kolor skóry i etniczne korzenie nie stanowiły wartości dla wyborców, bo wyborcy jeszcze nie całkiem oszaleli.

 

Jeden podpis zmienia wszystko

Wiele największych firm w USA - Google, Boeing, United Airlines, Disney, Mattel - zaakceptowało i zaczęło stosować na szeroką skalę zasady DEI. Te korporacje zatrudniają i awansują pracowników biorąc pod uwagę bardziej kolor ich skóry i orientację seksualną, niż wykształcenie i kwalifikacje.

A teraz przyszedł Trump i jednym podpisem wypowiedział wojnę DEI. Na stronie Białego Domu czytamy, że decyzja prezydenta "kładzie kres dyskryminacji ze względu na „różnorodność, równość i integrację” (DEI) w federalnej sile roboczej oraz w kontraktach i wydatkach federalnych. Procedury rekrutacyjne będą nagradzać indywidualne inicjatywy, umiejętności, wyniki i ciężką pracę, a nie nakazy lub wymagania związane z DEI." Ta decyzja ma kolosalne znaczenie, bo rząd USA jest największym pracodawcą w kraju, zatrudniającym 3 miliony pracowników - prawie dwa razy więcej niż największy pracodawca w sektorze prywatnym.

I ten przykład z góry działa! Gdy piszę te słowa, przychodzi wiadomość, że firma Google właśnie wycofuje się z DEI. A już wcześniej zrobiły to Amazon, Meta, Target, McDonald's i Walmart.
 


 

POLECANE
Od północy kontrole na granicach. Szef MSWiA zapowiada z ostatniej chwili
Od północy kontrole na granicach. Szef MSWiA zapowiada

Szef MSWiA Tomasz Siemoniak poinformował w niedzielę, że z meldunków otrzymanych m.in. od wojewodów i służb wynika, że jesteśmy w pełni gotowi do wprowadzenia od północy tymczasowych kontroli na granicach z Niemcami oraz Litwą.

Niemcy: odparliśmy atak polskiego drona z ostatniej chwili
Niemcy: "odparliśmy atak polskiego drona"

Niemiecka policja federalna przekazała, że powstrzymała drona nadlatującego z Polski. Policja rozważa postępowanie karne i administracyjne wobec operatora drona.

Płoną hale magazynowe w Kędzierzynie-Koźlu. Nowe informacje z ostatniej chwili
Płoną hale magazynowe w Kędzierzynie-Koźlu. Nowe informacje

W Kędzierzynie-Koźlu pali się hurtownia ze sprzętem elektrycznym. Na miejscu pracuje już ponad stu strażaków. Dwóch ratowników jest poszkodowanych. Ogłoszono alert RCB z apelem, by w promieniu kilometra od pożaru zamykać okna.

Prowokator wyprowadzony podczas konferencji Jarosława Kaczyńskiego na granicy z Niemcami z ostatniej chwili
Prowokator wyprowadzony podczas konferencji Jarosława Kaczyńskiego na granicy z Niemcami

Podczas konferencji szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego w Rosówku na granicy polsko-niemieckiej doszło do incydentu – policja wyprowadziła jednego z prowokatorów.

Prezes PZPN: Wiem, kto zostanie nowym selekcjonerem reprezentacji Polski z ostatniej chwili
Prezes PZPN: Wiem, kto zostanie nowym selekcjonerem reprezentacji Polski

Prezes PZPN Cezary Kulesza wybrał już selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski – informują media. Jak przekazało Radio Zet, trwa ustalanie warunków i wkrótce ma zostać wydany komunikat w sprawie następcy Michała Probierza. Dokładna data nie jest znana.

Komunikat dla mieszkańców Poznania z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Poznania

Od 7 lipca kolejne zwężenia i objazdy na S11 pod Poznaniem – sprawdź, gdzie zwolnić i jak ominąć remont.

Kłęby dymu nad miastem. Płonie hala w Kędzierzynie-Koźlu Wiadomości
Kłęby dymu nad miastem. Płonie hala w Kędzierzynie-Koźlu

W niedzielę, 6 lipca, w Kędzierzynie-Koźlu wybuchły dwa pożary. Strażacy najpierw gasili las, potem halę z rowerami i hulajnogami.

IMGW wydał nowy komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał nowy komunikat. Oto co nas czeka

Jak poinformował Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, Europa Wschodnia, Południowa oraz zachodnie krańce będą pod wpływem wyżów, a pozostała część kontynentu - pod wpływem niżów znad Skandynawii oraz północnych Włoch z pofalowanym frontem atmosferycznym.

Tak miał wyglądać przepis, który miał zdejmować odpowiedzialność z przestępców w rządzie Tuska? z ostatniej chwili
Tak miał wyglądać przepis, który miał zdejmować odpowiedzialność z przestępców w rządzie Tuska?

Grupa „bodnarowców” ma już gotową ustawę bezkarnościową! Miałaby ona zapewnić bezkarność środowisku związanym z obecną władzą w związku z ich bezprawnymi działaniami po 15 października 2023 roku – przekazał dziennikarz Michał Karnowski na antenie Telewizji wPolsce24.

Tragedia nad jeziorem Długie. Nie żyje 12-letnia dziewczynka Wiadomości
Tragedia nad jeziorem Długie. Nie żyje 12-letnia dziewczynka

Do dramatycznego zdarzenia doszło w sobotni wieczór, 5 lipca, nad jeziorem Długie w Rzepinie. Służby otrzymały zgłoszenie o zaginięciu 12-letniej dziewczynki po godzinie 18. Na miejsce natychmiast skierowano duże siły ratownicze – w tym strażaków, ratowników medycznych i policję.

REKLAMA

"Rewolucja zdrowego rozsądku" Trumpa obala DEI

Donald Trump rozpoczął w Stanach Zjednoczonych "rewolucję zdrowego rozsądku". Od jego zaprzysiężenia minęły zaledwie trzy tygodnie, a zdrowy rozsądek już wkracza do amerykańskiego życia z wielkim impetem i na wielu frontach.
Donald Trump
Donald Trump / EPA/WILL OLIVER Dostawca: PAP/EPA.

Jednym z najbardziej zdecydowanych posunięć Trumpa jest zerwanie z absurdem, jaki jest w Stanach określany skrótem DEI. Za tymi literami kryją się trzy cele: diversity (różnorodność), equity (równość) oraz inclusion (włączenie).

 

O co w tym chodzi?

Lewicowa burmistrz Los Angeles, Karen Bass, o której ostatnio wiele się mówiło przy okazji pożarów, wspominała w wywiadach, że zawsze, gdy wchodzi do jakiejś instytucji w swoim mieście, patrzy na zgromadzonych tam ludzi i zadaje sobie jedno pytanie - "Kogo tu brakuje?". To właśnie jest typowe podejście zgodne z DEI. Koniecznie potrzebna jest jednak ważna uwaga: "Kogo tu brakuje?" nie jest - wbrew oczekiwaniom - pytaniem o to, czy brakuje tu fachowców, specjalistów, ludzi z doświadczeniem, innowatorów, ludzi z pomysłami. Jest to pytanie o to, dlaczego nie ma kobiet? Zwłaszcza, czarnych kobiet. I kobiet homoseksualnych. Kobiet niepełnosprawnych. Kobiet, które były mężczyznami. Mężczyzn, którzy byli kobietami. Dlaczego wśród mężczyzn jest tak mało Latynosów? Dlaczego nie jest więcej Czarnych? Gdzie są geje? Gdzie są przedstawiciele narodów z wysp na Pacyfiku? Gdzie są przedstawiciele innych "genderów"? Dlaczego nie ma więcej innych reprezentantów kolejnych liter z szeregu LGBTQ+?

 

Sednem jest stwarzanie pozorów

To są pytania o pierwszą literę, czyli "różnorodność". I już widać absurdalność takiego podejścia. Dogmatem jest bowiem uznanie - z tajemniczego powodu - za oczywistość, że tak rozumiana różnorodność jest wartością samą w sobie i w dodatku wartością najważniejszą. Różnorodność obejmuje płeć, pochodzenie etniczne, orientację seksualną, niepełnosprawność, kolor skóry, religię i gender. Dlatego instytucje, firmy średnie i duże, wielkie i gigantyczne korporacje zatrudniają pracowników tak, żeby ta różnorodność według kryteriów całkowicie nieistotnych dla ich celów była widoczna w statystykach. Powstaje korporacyjna subkultura, w której homoseksualna, czarnoskóra kobieta z jakąś niepełnosprawnością staje się wymarzonym pracownikiem. A ideałem jest, gdyby była jeszcze "trans", czyli po zmianie płci. Nie ma tu przymusu prawnego, żeby tak zatrudniać, ale istnieje silna "kulturowa" presja. W większych firmach powstały specjalne "departamenty", których oficjalnym zadaniem jest czuwanie nad przestrzeganiem DEI oraz "budowanie wrażliwości" wobec tych celów, poprzez szkolenia, kursy, wykłady i instrukcje dla pracowników. Jednak rzeczywistym celem tych departamentów jest zastanawianie się, jak mogłyby skutecznie udawać, że coś robią i uzasadniać tymi pozornymi działaniami przyznanie im większego budżetu na kolejne lata. Bo wszystko tu jest udawaniem, a rzeczywistym sednem jest stwarzanie pozorów. Mówiąc bez ogródek: jeżeli jakakolwiek instytucja zatrudnia białego, heteroseksualnego mężczyznę - naraża się na zarzut niespełnienia wymogu "różnorodności". Czyli może być uznana za wsteczną, reakcyjną, rasistowską, homofobiczną, transfobiczną, tamującą progres, zasługującą na potępienie. Pod względem prawnym nic z tego nie wynika, ale reputacja firmy może zostać zniszczona. Dlatego trzeba tworzyć pozory, że dba się o DEI. Te trzy litery to taki bezsensowny moloch, którego trzeba wynosić na ołtarze i składać mu ofiary.

 

Na początku - donos na samego siebie

W wielu firmach i korporacjach kandydaci na pracowników muszą składać pisemne oświadczenia o tym, jak planują realizować cele DEI. Błąd popełniają ci naiwni Biali, którzy piszą, że są wrogami dyskryminacji rasowej i wszystkich będą traktować równo i sprawiedliwie. To za mało! Wymagane jest stwierdzenie, że podejmą aktywną walkę z rasizmem, a to wymaga traktowania Czarnych tak, aby naprawiać wyrządzone im historyczne krzywdy. Czyli, de facto, trzeba ich faworyzować. A walkę z rasizmem należy rozpocząć od przemiany samego siebie, bo kolejnym dogmatem jest uznanie, że wszyscy Biali są - ze swej natury - rasistami. Czyli najlepiej na wstępie złożyć samokrytykę w stylu publicznych donosów na siebie samego z epoki stalinizmu czy rewolucji kulturalnej w maoistowskich Chinach.

 

Walka z rasizmem prowadzi do dyskryminacji Białych

Druga litera w skrótowcu DEI, czyli równość, nie oznacza - wbrew pozorom - równych szans, ale zapewnienie równości ostatecznych rezultatów. W teorii jest to ułatwianie rozwoju zawodowego tym, którzy mieli trudniejsze warunki do zdobywania kwalifikacji. W życiowej praktyce oznacza to jednak, że przedstawiciel każdej z grup mniejszościowych będzie oceniany według taryfy ulgowej. Po prostu będziemy udawać, że ktoś, kto nie ma predyspozycji lub wiedzy i umiejętności, jest znakomitym pracownikiem, ponieważ należy do jakiejś grupy mniejszościowej - np. jest homoseksualnym Murzynem. A więc - jako członek grupy historycznie dyskryminowanej, niezasłużenie źle traktowanej - jest obecnie uprawniony do preferencyjnego, niezasłużenie dobrego traktowania. Równe traktowanie jest, według reguł DEI, niewystarczające. Jak doskonale wiadomo, piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. Zgodnie z tą regułą, szlachetne w intencjach zwalczanie rasizmu prowadzi do tzw. "odwróconego rasizmu". Traktowanie jednych lepiej, nieuchronnie oznacza traktowanie innych gorzej.
 
Te dwie litery wieńczy obecność trzeciej reprezentującej "włączenie", czyli upewnienie się, że mniejszości rasowe, etniczne, seksualne itd. są zaproszone do udziału w głównym nurcie życia firmy lub instytucji. W praktyce, polega to na włączaniu ich w proces podejmowania różnego rodzaju decyzji bez koniecznych kwalifikacji - znów jedynie ze względu na przynależność do szczególnej grupy mniejszościowej.

DEI oznacza zarazem stawianie coraz "ambitniejszych" celów - żeby np. udział Czarnych w zarządzaniu firmą czy korporacją wyniósł 20%, albo 25% czy nawet 30%. Po powstaniu ruchu BLM i szaleństwa "woke" pojawił się niepisany, ale powszechny przymus stosowania DEI. Dopiero wtedy, gdy te wymagania DEI były przestrzegane, firma mogła liczyć na zamówienia rządowe, a instytucje naukowe - na granty.

 

DEI prowadzi do upadku

Jest rzeczą oczywistą, że jeżeli kryteriami zatrudnienia i awansu nie są takie cechy jak fizyczna i psychiczna predyspozycja, fachowość, inteligencja, wiedza i pracowitość, natomiast są nimi kolor skóry lub preferencje seksualne, to poziom wykonywanej pracy musi się drastycznie obniżać. Rezultaty będą marne lub nawet nie będzie ich wcale.

Na przykład władze miasta Los Angeles są dumne, że szefową straży pożarnej jest pierwsza w historii kobieta, homoseksualna, z żoną i dziećmi. Tym się szczycą. I nie pozwolą złego słowa o niej powiedzieć, mimo że nie sprawdziła przed pożarami, czy w zbiorniku będzie woda do gaszenia, więc strażacy nie mieli czym gasić płonących domów. Ta sama szefowa straży pożarnej na pytanie, ile kobiet zatrudnionych w szeregach straży ją zadowoli, odpowiedziała, że "zawsze ich będzie za mało". Mimo że kobiety fizycznie do tej pracy kwalifikują się gorzej niż mężczyźni. Szaleństwo polega tu na fetyszyzacji udziału kobiet tam, gdzie z przyczyn obiektywnych po prostu nie powinno ich być. 

Nie potrzeba daleko szukać przykładu, jak DEI prowadzi do upadku. Wszystko wskazuje, że Joe Biden wybrał Kamalę Harris na stanowisko wiceprezydenta nie dlatego, że się nadawała (przecież w prawyborach w 2020 roku - co media przemilczały - na 37 milionów głosujących otrzymała zaledwie 844 głosy, czyli 0%), ale wyłącznie dlatego, że była kobietą, w dodatku reprezentującą mniejszość rasową i etniczną. Demokraci wpadli w ten sposób we własne sidła. Harris była boleśnie słabą kandydatką, więc przegrała wybory prezydenckie. Jej kobiecość, kolor skóry i etniczne korzenie nie stanowiły wartości dla wyborców, bo wyborcy jeszcze nie całkiem oszaleli.

 

Jeden podpis zmienia wszystko

Wiele największych firm w USA - Google, Boeing, United Airlines, Disney, Mattel - zaakceptowało i zaczęło stosować na szeroką skalę zasady DEI. Te korporacje zatrudniają i awansują pracowników biorąc pod uwagę bardziej kolor ich skóry i orientację seksualną, niż wykształcenie i kwalifikacje.

A teraz przyszedł Trump i jednym podpisem wypowiedział wojnę DEI. Na stronie Białego Domu czytamy, że decyzja prezydenta "kładzie kres dyskryminacji ze względu na „różnorodność, równość i integrację” (DEI) w federalnej sile roboczej oraz w kontraktach i wydatkach federalnych. Procedury rekrutacyjne będą nagradzać indywidualne inicjatywy, umiejętności, wyniki i ciężką pracę, a nie nakazy lub wymagania związane z DEI." Ta decyzja ma kolosalne znaczenie, bo rząd USA jest największym pracodawcą w kraju, zatrudniającym 3 miliony pracowników - prawie dwa razy więcej niż największy pracodawca w sektorze prywatnym.

I ten przykład z góry działa! Gdy piszę te słowa, przychodzi wiadomość, że firma Google właśnie wycofuje się z DEI. A już wcześniej zrobiły to Amazon, Meta, Target, McDonald's i Walmart.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe