Agenci liberalizmu w Kościele

Jeżeli nie możesz wroga zniszczyć, spróbuj przejąć nad nim kontrolę – tą dewizą posługiwały się od wieków różne systemy polityczne wrogie chrześcijaństwu. Zawsze chętnie witały one dywersantów, którzy przerabiali Kościół od wewnątrz na obraz i podobieństwo panującej ideologii. Nie inaczej jest dziś, w epoce demokracji liberalnej.
 Agenci liberalizmu w Kościele
/ fot. wygenerowane przez AI

Co musisz wiedzieć:

  • Katolik wypowiadający pogląd trudny do przyjęcia dla liberała napotyka szantaż: „Chrystus czyniłby inaczej – afirmował dialog, tolerancję, miłość i różnorodność!”.
  • Sam fakt łączenia liberalizmu z etykietą katolickiego kapłana wystarcza, by otrzymać platformę medialną.
  • Kościół, który boi się biedy, staje się zakładnikiem systemu, a agenci mają wtedy swoje pozycje gwarantowane.

 

„Męka Chrystusa trwa. Bo męką, i to wielką, jest być zmuszonym cierpieć to, że jedni chcą uczynić Go radykalnym socjalistą, inni nacjonalistą, że ci chcą go zrobić masonem, tamci jezuitą” – pisał Miguel de Unamuno w „Agonii chrystianizmu” w 1925 roku. Sto lat później należałoby tę listę otworzyć raczej liberalizmem, bo próby wpisania Chrystusa do klubu wolnościowych postępowców trwają w najlepsze. Na szczęście po doświadczeniach pierwszych ideologów komunistycznych, nacjonalistycznych i socjalistycznych rozpoznajemy ich metody bez trudu: polegają na sięganiu po te elementy Ewangelii i tradycji Kościoła, które powierzchownie przypominają ich własne idee, i uczynieniu z nich w świadomości wiernych samego jądra nauki Chrystusa.

 

Skąd my znamy tę melodię?

Każdy katolik, który wypowie pogląd trudny do przyjęcia dla liberała, natychmiast napotyka na kontrę w formie moralnego szantażu: „Chrystus czyniłby inaczej – afirmował przecież dialog, tolerancję, miłość bliźniego...”. Ta retoryka obejmuje zarówno ogólne postawy życiowe, jak i konkretne, politycznie uwikłane tematy: kryzys migracyjny, postulaty ruchu LGBT+, „prawa kobiet” czy aborcję. Oderwane od pierwotnego kontekstu i celu, jakim jest głoszenie Dobrej Nowiny wiodącej ku zbawieniu duszy – argumenty te stają się prymitywną manipulacją żerującą na brakach w wychowaniu religijnym.

Znakomitym przykładem jest wyrwana z kontekstu scena ucieczki Świętej Rodziny do Egiptu. Odarta z historycznych okoliczności służy dziś niekiedy za argument na rzecz poluzowania polityki migracyjnej – wszak „Chrystusa należy widzieć w każdym uchodźcy” przekraczającym zieloną granicę. Pomijając oczywisty fakt, że w większości przypadków mamy do czynienia nie z uchodźstwem, lecz z migracją zarobkową, warto przypomnieć za ks. Pawłem Bortkiewiczem, że Święta Rodzina nie zachowywała się roszczeniowo i wróciła do ojczyzny, gdy tylko minęło zagrożenie. Podobny mechanizm widać w popularnym powoływaniu się na przypowieść o miłosiernym Samarytaninie w debacie o masowej migracji. Wystarczy wyrwać historię z jej moralnego rdzenia (miłość bliźniego prowadząca ku Bogu) i podmienić cel na polityczny postulat, by stworzyć chwytliwe, lecz całkowicie fałszywe uzasadnienie.

Jeszcze bardziej prymitywnym zabiegiem jest rozszerzanie pojęcia tolerancji i braku wykluczenia, które Chrystus stosował wobec ludzi – na same grzechy popełniane przez nich dobrowolnie. W ten sposób zakłada się fałszywie, że grzech stanowi immanentną część tożsamości osoby (np. prostytucja, zachowania dewiacyjne). To rozumowanie zdradza również antropologiczną niekonsekwencję: zakłada się, że chrześcijanin może przestrzegać wszystkich, nawet najtrudniejszych biblijnych nakazów, a jednocześnie adwersarzy przedstawia się jako organicznie niezdolnych do powstrzymania się od własnych skłonności. Problem szczególnie wyraźnie widać w przypadku ruchu LGBT+, którego liberalny nurt przenika już do myśli teologicznej tak głęboko, że pojawiają się propozycje „reinterpretacji” grzechu sodomskiego – z aktywności homoseksualnej na… brak gościnności. To intelektualny afront wobec wierzących, przypominający równie absurdalne twierdzenia niektórych teologów, że apostolska wspólnota dóbr stanowi biblijne uzasadnienie dla systemu marksistowskiego. W obu przypadkach prawda objawiona zostaje sprowadzona do narzędzia politycznej agitacji.

Jeszcze poważniej robi się wtedy, gdy w grę wchodzi „problem” nawracania – burzący idylliczny nastrój liberalnej „wspólnoty pracy i konsumpcji”. W takich momentach pojawiają się interpretacje o rzekomej Chrystusowej tolerancji dla różnorodności, obejmującej nawet tych, którzy w Niego nie wierzą. Aby utrzymać tę wizję, trzeba jednak „zliberalizować” także zaświaty: wprowadzić koncepcję pustego piekła, niewykluczającego nikogo, i inne wynalazki, które idealnie wpisują się w klimat naszej epoki. W praktyce mają one jeden cel – spacyfikować religię, pozbawić ją roszczeń do stawiania oporu oficjalnej ideologii systemu. Wszystkie tego typu zabiegi opierają się jednak na mylnym przekonaniu, że chrześcijanin jest istotą naiwną i infantylną, która podąży za każdym zaklęciem zawierającym imię Jezusa, pomijając jakikolwiek proces myślowy. Taki obraz człowieka religijnego jest w wielu środowiskach w wyniku wiary we własną wyższość podtrzymywany. I ta pycha je gubi, bo „katoliberalizm” wciąż dla większości wydaje się produktem miałkim i jałowym, a przez to nieatrakcyjnym.

 

System awansu medialnego

Trudno wskazać dokładnie moment, w którym idea liberalnego Kościoła przebiła się w Polsce do głównego nurtu. Z pewnością poważnym kandydatem do tego miana byłoby powstanie nieformalnego systemu awansu medialnego dla teologów i duchownych, którzy wspierają narracje przeinaczające nauczanie Kościoła pod dyktando demoliberalizmu.

Od czasów „Gazety Wyborczej”, przez media publiczne za rządów Platformy Obywatelskiej, aż po dzisiejszy TVN, zawsze istniały „otwarte drzwi” dla duchownych gotowych wykorzystywać swój autorytet, by zakorzeniać w opinii publicznej przekonanie o kompatybilności (a nawet tożsamosci!) katolicyzmu i liberalizmu. Księża tacy jak Kazimierz Sowa czy Wojciech Lemański regularnie pojawiali się w programach publicystycznych o wielomilionowej widowni jako reprezentanci „Kościoła z ludzką twarzą” – stanowiący antytezę ojca Tadeusza Rydzyka, sympatyczniejsi od „ponurych kaznodziejów”, którzy „nic nie robią poza zakazywaniem i pouczaniem”. Nie jest to jednak rekrutacja w dawnym, totalitarnym stylu, jak w przypadku „księży patriotów” w krajach realnego socjalizmu. Dziś proces przebiega płynnie, niemal niezauważalnie: bez podpisów i formalnych deklaracji lojalności. W wielu wypadkach promowane osoby nie wyróżniają się ani głębią teologiczną, ani szczególnymi talentami (wyjątkiem są środowiskowi guru w rodzaju o. Ludwika Wiśniewskiego czy ks. Adama Bonieckiego). Jednak sam fakt łączenia liberalizmu z etykietą katolickiego kapłana wystarcza, by otrzymać platformę medialną. A gwałtowny awans społeczny przez ekspozycję w mediach uzależnia i cena w postaci roli figuranta systemu, który raz na jakiś czas widowiskowo splunie na „zatęchłą tradycję” i ortodoksję, nie wydaje się zbyt wygórowana.

Inną kategorię stanowią katoliberalni intelektualiści: biegli w szermierce teologicznej i obeznani w tradycji Kościoła. Oni nie posuną się do tak prostackich przeinaczeń; wiedzą za to, jak lawirować, omijać niebezpieczne antyliberalne rafy katolicyzmu, przesuwać akcenty i „poddawać pod rozwagę”, by odbiorca sam już wyciągnął oczekiwany przez nich wniosek. Ich odpowiedzialność jest większa niż tych, którzy połasili się jedynie na łatwą popularność, bo doskonale wiedzą, kto i w jakim celu się nimi posługuje. Trudno uwierzyć, by np. ktoś o takiej znajomości teologii i mechanizmów medialnych jak Tomasz Terlikowski nie zdawał sobie sprawy, w towarzystwie jakich „zakapiorów” znalazł się w filmie „Franciszkańska 3”. Z drugiej strony – historia polskiej inteligencji w czasach stalinizmu pokazuje, że proces samooszukiwania się nawet wybitnych jednostek może być niezwykle subtelny, a perspektywa korzyści potrafi tak skutecznie „zracjonalizować” wybory, że intelektualista będzie szczerze bronił nawet najbardziej radykalnych wolt. Dochodzi do tego mechanizm stopniowej zmiany otoczenia: katolicki dziennikarz, filozof czy teolog, który trafia do liberalnej redakcji, krok po kroku rozmiękcza swoje poglądy, uczy się relatywizować dotychczasowe przekonania, selekcjonuje wypowiedzi według oczekiwań pracodawcy... tym bardziej że po drugiej stronie nie ma już dokąd wracać. Wreszcie silnym czynnikiem jest indywidualna podatność na „ducha czasu” – siłę, która ma być nieodparta, potężna i onieśmielająca, niczym nowoczesna wersja „historycznej konieczności”.

 

Skazani na liberalizm?

System sowicie wynagradza swoich agentów. A demoliberalny osiągnął w tym prawdziwe mistrzostwo. Robi to subtelnie, bez ostentacyjnych aktów lojalności czy podpisywanych deklaracji, pozwalając swoim faworytom zachować o sobie dobre mniemanie. Błędem byłoby jednak sądzić, że wystarczy zdemaskować dywersantów, by Kościół przestał skręcać na liberalne tory. W pewnym sensie korumpuje go sam mechanizm funkcjonowania w systemie. Wierni, przesiąknięci klientelistycznym sposobem myślenia, przyzwyczajeni do wyboru sprofilowanych „produktów”, głosują nogami i portfelami na wygodny dla siebie kształt głoszonej doktryny. Aby utrzymać ich lojalność i materialne zaplecze, część hierarchii uczy się naginać do tych oczekiwań – trochę w myśl zasady: „Nasz klient, nasz pan”.

Mówimy oczywiście o tej części Kościoła, która uznaje, że bez wysokiego poziomu komfortu i zaplecza finansowego nie da się pełnić misji. W tym punkcie rozumowania pojawia się jednak brutalna prawda: tylko gotowość powrotu do ubóstwa – i to nie jako pobożnego hasła, lecz realnej postawy – daje szansę na zachowanie wierności doktrynie. Kościół, który boi się biedy, staje się zakładnikiem systemu, a agenci mają wtedy swoje pozycje gwarantowane.


 

POLECANE
Atak na polskiego ambasadora w Petersburgu. Rosyjskie media ujawniły napastników Wiadomości
Atak na polskiego ambasadora w Petersburgu. Rosyjskie media ujawniły napastników

Rosyjski niezależny serwis „Agenctwo” ujawnił, że za niedzielnym atakiem na Krzysztofa Krajewskiego, ambasadora RP w Rosji, mieli stać młodzi działacze związani z organizacjami wspieranymi przez partię Jedna Rosja. Według źródeł opozycyjnych mediów napastnicy byli aktywni w środowiskach blisko związanych z Kremlem oraz brali udział w wydarzeniach o charakterze polityczno-propagandowym.

Baraże coraz bliżej. Ujawniono, z kim Polacy rozpoczną walkę o MŚ Wiadomości
Baraże coraz bliżej. Ujawniono, z kim Polacy rozpoczną walkę o MŚ

Polska podejmie Albanię w półfinale baraży o awans do piłkarskich mistrzostw świata 2026. W przypadku zwycięstwa biało-czerwoni zmierzą się w decydującym spotkaniu na wyjeździe z lepszym z pary Ukraina - Szwecja. Losowanie odbyło się w siedzibie FIFA w Zurychu.

Ukraińscy żołnierze krytykują szkolenia w Polsce. Polskie wojsko odpowiada na zarzuty z ostatniej chwili
Ukraińscy żołnierze krytykują szkolenia w Polsce. Polskie wojsko odpowiada na zarzuty

W oficjalnym komunikacie 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej - jak donosi Portal Obronny - odrzuciła zarzuty przytoczone w materiale BBC News Ukraine, podkreślając, że przedstawione tam opisy szkoleń nie pokrywają się z realnymi procedurami stosowanymi w ramach misji EUMAM UA

Smutna wiadomość z regionalnej telewizji. Nie żyje ceniona dziennikarka Wiadomości
Smutna wiadomość z regionalnej telewizji. Nie żyje ceniona dziennikarka

Nie żyje Anna Migalska, dziennikarka od lat związanej z Częstochową, a później z katowicką redakcją. Była jedną z tych osób, które potrafiły opowiedzieć o Śląsku, Jurze i lokalnych historiach w wyjątkowy sposób.

Komunikat dla mieszkańców Lublina. Będzie drożej Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Lublina. Będzie drożej

W Lublinie zaczną obowiązywać wyższe ceny biletów komunikacji miejskiej. Decyzję w tej sprawie podjęli miejscy radni, przyjmując uchwałę przygotowaną przez prezydenta miasta. Część pasażerów zapłaci jednak tyle samo — dotyczy to osób rozliczających podatki w Lublinie oraz turystów korzystających ze specjalnych pakietów.

Trzaskowski z najwyższą pensją. Radni KO przegłosowali podwyżkę z wyrównaniem od lipca pilne
Trzaskowski z najwyższą pensją. Radni KO przegłosowali podwyżkę z wyrównaniem od lipca

Podczas gdy radni zwracają uwagę na brak środków na podwyżki dla pracowników miejskich jednostek, Warszawa zdecydowała o przyznaniu Rafałowi Trzaskowskiemu najwyższego możliwego wynagrodzenia – łącznie ponad 23 tys. zł brutto miesięcznie.

Prokuratura zajęła majątek Zbigniewa Ziobry z ostatniej chwili
Prokuratura zajęła majątek Zbigniewa Ziobry

Prokuratura twierdzi, że wartość rzekomej szkody sięga 143 mln zł, dlatego – jak przypomina rzecznik PK – zastosowano zabezpieczenie majątkowe, które ma zagwarantować wykonanie przyszłego wyroku. Jednocześnie 22 grudnia sąd ma rozpoznać wniosek o aresztowanie Zbigniewa Ziobry.

Chargé d'affaires Rosji wezwany do polskiego MSZ Wiadomości
Chargé d'affaires Rosji wezwany do polskiego MSZ

Po niedzielnym ataku na ambasadora RP w Petersburgu MSZ wezwało na rozmowę Andrieja Ordasza, charge d'affaires Rosji w Polsce – poinformował w czwartek w Brukseli rzecznik MSZ Maciej Wewiór.

Wiadomości
Coś pięknego i praktycznego w jednym – pomysły na upominki dla mam

Jeśli Twoja mama lubi użyteczne prezenty, z których może korzystać na co dzień, a Ty chcesz przy tym wręczyć jej coś pięknego, masz przed sobą pewne wyzwanie. Aby nieco Ci to ułatwić, mamy dla Ciebie kilka propozycji praktycznych, a zarazem efektownych czy wzruszających upominków. Sprawdź nasze pomysły!

Przemysław Babiarz w żałobie. Do dziennikarza płyną kondolencje Wiadomości
Przemysław Babiarz w żałobie. Do dziennikarza płyną kondolencje

Przemysław Babiarz, znany komentator sportowy, przeżywa ogromną osobistą tragedię. Po wieloletniej chorobie zmarła jego żona, Marzena Babiarz. Informację o jej śmierci podały lokalne media, a władze Przemyśla przekazały dziennikarzowi kondolencje.

REKLAMA

Agenci liberalizmu w Kościele

Jeżeli nie możesz wroga zniszczyć, spróbuj przejąć nad nim kontrolę – tą dewizą posługiwały się od wieków różne systemy polityczne wrogie chrześcijaństwu. Zawsze chętnie witały one dywersantów, którzy przerabiali Kościół od wewnątrz na obraz i podobieństwo panującej ideologii. Nie inaczej jest dziś, w epoce demokracji liberalnej.
 Agenci liberalizmu w Kościele
/ fot. wygenerowane przez AI

Co musisz wiedzieć:

  • Katolik wypowiadający pogląd trudny do przyjęcia dla liberała napotyka szantaż: „Chrystus czyniłby inaczej – afirmował dialog, tolerancję, miłość i różnorodność!”.
  • Sam fakt łączenia liberalizmu z etykietą katolickiego kapłana wystarcza, by otrzymać platformę medialną.
  • Kościół, który boi się biedy, staje się zakładnikiem systemu, a agenci mają wtedy swoje pozycje gwarantowane.

 

„Męka Chrystusa trwa. Bo męką, i to wielką, jest być zmuszonym cierpieć to, że jedni chcą uczynić Go radykalnym socjalistą, inni nacjonalistą, że ci chcą go zrobić masonem, tamci jezuitą” – pisał Miguel de Unamuno w „Agonii chrystianizmu” w 1925 roku. Sto lat później należałoby tę listę otworzyć raczej liberalizmem, bo próby wpisania Chrystusa do klubu wolnościowych postępowców trwają w najlepsze. Na szczęście po doświadczeniach pierwszych ideologów komunistycznych, nacjonalistycznych i socjalistycznych rozpoznajemy ich metody bez trudu: polegają na sięganiu po te elementy Ewangelii i tradycji Kościoła, które powierzchownie przypominają ich własne idee, i uczynieniu z nich w świadomości wiernych samego jądra nauki Chrystusa.

 

Skąd my znamy tę melodię?

Każdy katolik, który wypowie pogląd trudny do przyjęcia dla liberała, natychmiast napotyka na kontrę w formie moralnego szantażu: „Chrystus czyniłby inaczej – afirmował przecież dialog, tolerancję, miłość bliźniego...”. Ta retoryka obejmuje zarówno ogólne postawy życiowe, jak i konkretne, politycznie uwikłane tematy: kryzys migracyjny, postulaty ruchu LGBT+, „prawa kobiet” czy aborcję. Oderwane od pierwotnego kontekstu i celu, jakim jest głoszenie Dobrej Nowiny wiodącej ku zbawieniu duszy – argumenty te stają się prymitywną manipulacją żerującą na brakach w wychowaniu religijnym.

Znakomitym przykładem jest wyrwana z kontekstu scena ucieczki Świętej Rodziny do Egiptu. Odarta z historycznych okoliczności służy dziś niekiedy za argument na rzecz poluzowania polityki migracyjnej – wszak „Chrystusa należy widzieć w każdym uchodźcy” przekraczającym zieloną granicę. Pomijając oczywisty fakt, że w większości przypadków mamy do czynienia nie z uchodźstwem, lecz z migracją zarobkową, warto przypomnieć za ks. Pawłem Bortkiewiczem, że Święta Rodzina nie zachowywała się roszczeniowo i wróciła do ojczyzny, gdy tylko minęło zagrożenie. Podobny mechanizm widać w popularnym powoływaniu się na przypowieść o miłosiernym Samarytaninie w debacie o masowej migracji. Wystarczy wyrwać historię z jej moralnego rdzenia (miłość bliźniego prowadząca ku Bogu) i podmienić cel na polityczny postulat, by stworzyć chwytliwe, lecz całkowicie fałszywe uzasadnienie.

Jeszcze bardziej prymitywnym zabiegiem jest rozszerzanie pojęcia tolerancji i braku wykluczenia, które Chrystus stosował wobec ludzi – na same grzechy popełniane przez nich dobrowolnie. W ten sposób zakłada się fałszywie, że grzech stanowi immanentną część tożsamości osoby (np. prostytucja, zachowania dewiacyjne). To rozumowanie zdradza również antropologiczną niekonsekwencję: zakłada się, że chrześcijanin może przestrzegać wszystkich, nawet najtrudniejszych biblijnych nakazów, a jednocześnie adwersarzy przedstawia się jako organicznie niezdolnych do powstrzymania się od własnych skłonności. Problem szczególnie wyraźnie widać w przypadku ruchu LGBT+, którego liberalny nurt przenika już do myśli teologicznej tak głęboko, że pojawiają się propozycje „reinterpretacji” grzechu sodomskiego – z aktywności homoseksualnej na… brak gościnności. To intelektualny afront wobec wierzących, przypominający równie absurdalne twierdzenia niektórych teologów, że apostolska wspólnota dóbr stanowi biblijne uzasadnienie dla systemu marksistowskiego. W obu przypadkach prawda objawiona zostaje sprowadzona do narzędzia politycznej agitacji.

Jeszcze poważniej robi się wtedy, gdy w grę wchodzi „problem” nawracania – burzący idylliczny nastrój liberalnej „wspólnoty pracy i konsumpcji”. W takich momentach pojawiają się interpretacje o rzekomej Chrystusowej tolerancji dla różnorodności, obejmującej nawet tych, którzy w Niego nie wierzą. Aby utrzymać tę wizję, trzeba jednak „zliberalizować” także zaświaty: wprowadzić koncepcję pustego piekła, niewykluczającego nikogo, i inne wynalazki, które idealnie wpisują się w klimat naszej epoki. W praktyce mają one jeden cel – spacyfikować religię, pozbawić ją roszczeń do stawiania oporu oficjalnej ideologii systemu. Wszystkie tego typu zabiegi opierają się jednak na mylnym przekonaniu, że chrześcijanin jest istotą naiwną i infantylną, która podąży za każdym zaklęciem zawierającym imię Jezusa, pomijając jakikolwiek proces myślowy. Taki obraz człowieka religijnego jest w wielu środowiskach w wyniku wiary we własną wyższość podtrzymywany. I ta pycha je gubi, bo „katoliberalizm” wciąż dla większości wydaje się produktem miałkim i jałowym, a przez to nieatrakcyjnym.

 

System awansu medialnego

Trudno wskazać dokładnie moment, w którym idea liberalnego Kościoła przebiła się w Polsce do głównego nurtu. Z pewnością poważnym kandydatem do tego miana byłoby powstanie nieformalnego systemu awansu medialnego dla teologów i duchownych, którzy wspierają narracje przeinaczające nauczanie Kościoła pod dyktando demoliberalizmu.

Od czasów „Gazety Wyborczej”, przez media publiczne za rządów Platformy Obywatelskiej, aż po dzisiejszy TVN, zawsze istniały „otwarte drzwi” dla duchownych gotowych wykorzystywać swój autorytet, by zakorzeniać w opinii publicznej przekonanie o kompatybilności (a nawet tożsamosci!) katolicyzmu i liberalizmu. Księża tacy jak Kazimierz Sowa czy Wojciech Lemański regularnie pojawiali się w programach publicystycznych o wielomilionowej widowni jako reprezentanci „Kościoła z ludzką twarzą” – stanowiący antytezę ojca Tadeusza Rydzyka, sympatyczniejsi od „ponurych kaznodziejów”, którzy „nic nie robią poza zakazywaniem i pouczaniem”. Nie jest to jednak rekrutacja w dawnym, totalitarnym stylu, jak w przypadku „księży patriotów” w krajach realnego socjalizmu. Dziś proces przebiega płynnie, niemal niezauważalnie: bez podpisów i formalnych deklaracji lojalności. W wielu wypadkach promowane osoby nie wyróżniają się ani głębią teologiczną, ani szczególnymi talentami (wyjątkiem są środowiskowi guru w rodzaju o. Ludwika Wiśniewskiego czy ks. Adama Bonieckiego). Jednak sam fakt łączenia liberalizmu z etykietą katolickiego kapłana wystarcza, by otrzymać platformę medialną. A gwałtowny awans społeczny przez ekspozycję w mediach uzależnia i cena w postaci roli figuranta systemu, który raz na jakiś czas widowiskowo splunie na „zatęchłą tradycję” i ortodoksję, nie wydaje się zbyt wygórowana.

Inną kategorię stanowią katoliberalni intelektualiści: biegli w szermierce teologicznej i obeznani w tradycji Kościoła. Oni nie posuną się do tak prostackich przeinaczeń; wiedzą za to, jak lawirować, omijać niebezpieczne antyliberalne rafy katolicyzmu, przesuwać akcenty i „poddawać pod rozwagę”, by odbiorca sam już wyciągnął oczekiwany przez nich wniosek. Ich odpowiedzialność jest większa niż tych, którzy połasili się jedynie na łatwą popularność, bo doskonale wiedzą, kto i w jakim celu się nimi posługuje. Trudno uwierzyć, by np. ktoś o takiej znajomości teologii i mechanizmów medialnych jak Tomasz Terlikowski nie zdawał sobie sprawy, w towarzystwie jakich „zakapiorów” znalazł się w filmie „Franciszkańska 3”. Z drugiej strony – historia polskiej inteligencji w czasach stalinizmu pokazuje, że proces samooszukiwania się nawet wybitnych jednostek może być niezwykle subtelny, a perspektywa korzyści potrafi tak skutecznie „zracjonalizować” wybory, że intelektualista będzie szczerze bronił nawet najbardziej radykalnych wolt. Dochodzi do tego mechanizm stopniowej zmiany otoczenia: katolicki dziennikarz, filozof czy teolog, który trafia do liberalnej redakcji, krok po kroku rozmiękcza swoje poglądy, uczy się relatywizować dotychczasowe przekonania, selekcjonuje wypowiedzi według oczekiwań pracodawcy... tym bardziej że po drugiej stronie nie ma już dokąd wracać. Wreszcie silnym czynnikiem jest indywidualna podatność na „ducha czasu” – siłę, która ma być nieodparta, potężna i onieśmielająca, niczym nowoczesna wersja „historycznej konieczności”.

 

Skazani na liberalizm?

System sowicie wynagradza swoich agentów. A demoliberalny osiągnął w tym prawdziwe mistrzostwo. Robi to subtelnie, bez ostentacyjnych aktów lojalności czy podpisywanych deklaracji, pozwalając swoim faworytom zachować o sobie dobre mniemanie. Błędem byłoby jednak sądzić, że wystarczy zdemaskować dywersantów, by Kościół przestał skręcać na liberalne tory. W pewnym sensie korumpuje go sam mechanizm funkcjonowania w systemie. Wierni, przesiąknięci klientelistycznym sposobem myślenia, przyzwyczajeni do wyboru sprofilowanych „produktów”, głosują nogami i portfelami na wygodny dla siebie kształt głoszonej doktryny. Aby utrzymać ich lojalność i materialne zaplecze, część hierarchii uczy się naginać do tych oczekiwań – trochę w myśl zasady: „Nasz klient, nasz pan”.

Mówimy oczywiście o tej części Kościoła, która uznaje, że bez wysokiego poziomu komfortu i zaplecza finansowego nie da się pełnić misji. W tym punkcie rozumowania pojawia się jednak brutalna prawda: tylko gotowość powrotu do ubóstwa – i to nie jako pobożnego hasła, lecz realnej postawy – daje szansę na zachowanie wierności doktrynie. Kościół, który boi się biedy, staje się zakładnikiem systemu, a agenci mają wtedy swoje pozycje gwarantowane.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe