Mariusz Patey rozmawia z Jadwigą Chmielowską: „Nie godziłam się na kompromisy, dlatego wybrałam Solidarność Walczącą”

Uważałam, że Polska może być niepodległym krajem; całkowicie niepodległym, bo ten komunizm w naszych polskich warunkach przybierał specyficzną formę – tak jak w dowcipie, w którym mówiło się, że Polska stanowi barak w łagrze sowieckim, ale jest to najweselszy barak. Moskale zdawali sobie sprawę z tego, że w Polsce nawet członkowie partii, nawet tzw. komuniści, nie wierzą w komunizm i są członkami partii tylko dlatego, by mieć mieszkanie lub samochód. Ale żeby wybić się na niepodległość, należy zacząć myśleć o tym, że można żyć w niepodległym kraju.

zdjęcie: arch. autora

Mariusz Patey: Co sprawiło, że zaangażowała się Pani w działalność opozycyjną jeszcze przed sierpniem 1980 roku?

Jadwiga Chmielowska: Uważałam, że Polska może być niepodległym krajem; całkowicie niepodległym, bo ten komunizm w naszych polskich warunkach przybierał specyficzną formę – tak jak w dowcipie, w którym mówiło się, że Polska stanowi barak w łagrze sowieckim, ale jest to najweselszy barak. Moskale zdawali sobie sprawę z tego, że w Polsce nawet członkowie partii, nawet tzw. komuniści, nie wierzą w komunizm i są członkami partii tylko dlatego, by mieć mieszkanie lub samochód. Ale żeby wybić się na niepodległość, należy zacząć myśleć o tym, że można żyć w niepodległym kraju. Dlatego kiedy tylko zaczęły wychodzić podziemne gazetki i książki, włączyłam się w kolportaż. Dostawaliśmy od Aleksandra Gleichgewichta i od kolegów z Wrocławia książki, gazetki i zaczęliśmy je tutaj z Januszem Irzykiem kolportować na Śląsku.

Była dość spora grupa, która powstała przed 1980 rokiem. Zresztą ta grupa pomagała mi ukrywać się tak długo bez wpadki, gdyż były to sprawdzone osoby, nigdy wcześniej nikt z nas nie zdradził. Tak więc gdy później mówiono mi, że Związek Sowiecki jest tak silny i „могучий” (z ros. potężny), że w ogóle nie mamy co myśleć o niepodległości, no to powiedziałam: „To w takim razie trzeba rozwalić Związek Radziecki”. No i koledzy z podziemia stwierdzili, że już mi odbija w tym podziemiu. Okazało się jednak, że wiele osób myśli podobnie jak ja, zwłaszcza na Wschodzie, czyli od Azerbejdżanu przez Gruzję, Armenię, Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę i Estonię, a także Kazachstan i Uzbekistan. Te wszystkie azjatyckie republiki nie chciały dyktatu Kremla. Wspólnymi siłami, bo samemu nie udałoby się rozbić tego imperium zła, zostały podjęte próby osłabienia go od wewnątrz. Ludzie, którzy kochali swoje ojczyzny, swoje narody, potrafili się zjednoczyć i przeciwstawić Związkowi Sowieckiemu i Moskwie.

M.P.: Po wprowadzeniu stanu wojennego wielu działaczy kontynuowało działalność w ramach struktur NSZZ „Solidarność”. Dlaczego Pani wybrała Solidarność Walczącą?

J.Ch.: Kontynuowałam działalność konspiracyjną najpierw w ramach Solidarności, ale ta Solidarność oficjalna, firmowana przez Adama Michnika czy Zbigniewa Bujaka, nie chciała mnie. Myśmy mieli bardzo silne struktury na Śląsku, nazywaliśmy się Regionalna Komisja Koordynacyjna. I to była działalność związkowa; nasze struktury sięgały od Rybnika poprzez Gliwice do Katowic, w każdym praktycznie śląskim mieście. Nazwaliśmy się Regionalną Komisją Koordynacyjną, bo były tam różne organizacje miejskie i zakładowe, a my zajmowaliśmy się koordynacją ich prac. 

To dość długo trwało. Solidarność Walcząca zaproponowała mi współpracę w 1985, czyli do maja 1985 roku byłam tylko szefem Regionalnej Komisji Koordynacyjnej. No a potem zostałam przewodniczącą Solidarności Walczącej oddziału Katowice oraz Regionalnej Komisji Koordynacyjnej regionu śląsko-dąbrowskiego Solidarności.

M.P.: A jak wyglądała codzienna konspiracja w latach, gdy była Pani poszukiwana listem gończym?

J.Ch.: Przez pierwsze dwa tygodnie co noc spałam w innym miejscu, żeby nie można mnie było namierzyć, nawet jakby ktoś zdradził. Potem byłam po parę, paręnaście dni w jednym miejscu. Zawsze miałam dobre legendowanie, kim jestem. Dość długo mieszkałam w Bytomiu i to była moja kwatera główna. Tam udawałam narzeczoną i miałam legendowanie, jaki jest mój zawód, dlaczego znikam czasem na kilka tygodni, dlaczego potem siedzę na miejscu kilka tygodni. Pracowałam z kolegą (także działaczem podziemia, Krzysztofem Łucykiem), bo on założył firmę elektryczną i to były usługi elektryczne, a ja jako inżynier-elektronik pomagałam mu w tej firmie w pracy. Miałam pieniądze na ukrywanie się, na druk, na kupno papieru, farby.

M.P.: Czy dużo miała Pani konspiratorów pod sobą?

J.Ch.: Bardzo dużo, nie liczyłam tego; było kilkaset mieszkań. Praktycznie można powiedzieć, że nie tyle w każdym mieście, ile w każdej dzielnicy miast śląskich miałam kwatery konspiracyjne. Oprócz tego miałam pod sobą właścicieli mieszkań, łączników, kolporterów i drukarzy. To była armia ludzi.

M.P.: Katowicki oddział SW, którym Pani kierowała, miał opinię jednego z najbardziej aktywnych. Jakie działania uważa Pani za najważniejsze?

J.Ch.: Na przykład nie mieliśmy problemów z blachami do offsetu, bo myśmy mieli kontakt z przemytnikami, którzy kupowali w Czechosłowacji blachy do krycia dachów i te blachy były przerzucane na Śląsk. 

Trafiała do nas bardzo sprawna i aktywna młodzież, która głównie włączyła się już pod koniec PRL-u, czyli w latach 1987–1988. W pewnym momencie chciałam przekazać kierowanie oddziałem tej młodzieży. Była to młodzież licealna, studencka. Warto wymienić na przykład Marka Żelaznego jako takiego lidera.

M.P.: A w drugiej połowie lat 80. zaangażowała się Pani we współpracę z dysydentami ze Wschodu. Skąd pomysł na utworzenie autonomicznego Wydziału Wschodniego?

J.Ch.: Byłam przekonana, że aby Polska odzyskała niepodległość, należało zniszczyć Związek Sowiecki. Wiedzieliśmy, że KGB nie jest jak polska bezpieka, w której ludzie pracują od 7 do 15 i bez zapału, kiedy im się chce. To byli zupełnie inni ludzie, fachowcy. Mieliśmy świadomość, że z naszej strony powinniśmy wyłonić osoby szczególnie przygotowane. 

Piotr Hlebowicz, który jeździł do rodziny na Białorusi, przywiózł w 1987 roku wiadomość, że w Sowietach zaczyna się coś dziać, że puszczają więźniów. Otwiera się zatem okno możliwości dla naszych działań. No i faktycznie stworzyliśmy Wydział Wschodni Solidarności Walczącej. Trochę inny niż reszta. Oboje byliśmy współprzewodniczącymi – Piotr Hlebowicz i ja. W Wydziale Wschodnim SW byli m.in. prof. Leszek Bednarczuk, prof. Selim Chazbijewicz, dr Janusz Kamocki, Maciej Ruszczyński, współpracowali Lech Jęczmyk, Wioleta i Lech Osiakowie, Sebastian Rybarczyk, Marek Biesiada, Piotr Pacholski, Tadeusz Markiewicz i wiele innych osób.

M.P.: Miała Pani kontakt z działaczami opozycyjnymi ze Związku Sowieckiego. Jak wyglądały te spotkania z nimi?

J.Ch.: Dowiedzieliśmy się od informatorów Piotra, że w Związku Sowieckim nadchodzi pierestrojka. Gorbaczow usiłuje przekonać Zachód, że teraz Rosja to już nie jest Związek Sowiecki, tylko zupełnie inna Rosja. Faktycznie mu się to udało. 

Natomiast starzy dysydenci… Nie lubię tego słowa, bo to były w większości osoby walczące o niepodległość swoich krajów. Rosja była państwem kolonialnym, a ZSRR było jego kontynuacją. To nie były osoby, które tylko kontestują ustrój, choć może wśród Rosjan tacy byli. Oni, zwłaszcza ci z nierosyjskich republik i regionów, w większości uważali, że jest to tzw. „maskirovka”, działania Kremla mające oszukać Zachód i odwrócić jego uwagę od prawdziwych celów. Twierdzili, że to gra pod nazwą „перестройка”. Tak, „перестроить” (z ros. przebudować), żeby pozyskać zasoby Zachodu i nie oddać władzy.

I gdy to się zaczęło, doszliśmy z Piotrem do wniosku, że należy powołać osobny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej, który się będzie zajmował tylko tym problemem, będzie przemycał książki w różnych językach do poszczególnych republik. Będzie wspierał samizdaty, czyli druk nielegalnych gazet i książek. Dlatego przywoziliśmy zarówno maszyny offsetowe, które kupowała Irena Lasota. Piotr Hlebowicz, Tadeusz Markiewicz i Piotr Izgarszew je tutaj naprawiali i serwisowali, jeśli były jakieś uszkodzenia lub sprzęt się zużył. Wysyłaliśmy też sita, materiał do sita, który też organizowała Irena Lasota z Waszyngtonu.

M.P.: Czy to Piotr Hlebowicz kontaktował się z tymi opozycjonistami? 

J.Ch.: Piotr jeździł do swojej rodziny, która mieszkała pod Grodnem i w Grodnie. Bywał także w Wilnie. Tam poznał ludzi z Ligi Wolności Litwy: Antanasa Terleckasa, Andriusa Tučkusa, Leonardasa Vilkasa, Genutė Šakalienė. Oni wszyscy siedzieli w łagrach. Na przykład Antanas Terleckas dwanaście lat spędził w łagrach i na zsyłkach. Tučkus też miał wyrok. To przez nich, przez Antanasa poznaliśmy jego kolegów z łagrów – kolegów, znajomych z innych republik, do których on miał zaufanie. I podjęłam taką decyzję, że my na przykład współpracujemy z Gruzinem, tylko jeśli Łotysz i Ukrainiec dobrze o nim mówią. Bo bałam się, że ludzie z tego samego środowiska nie będą chcieli mówić źle o kolegach, nawet jeśli mają jakieś wątpliwości. No i w ten sposób nasza współpraca, czyli Wydział Wschodni SW, dotarła do wszystkich republik Związku Sowieckiego. Na Litwie współpracowaliśmy również z Litewską Partią Demokratyczną (lider – Saulius Pečeliunas) i z organizacją młodzieżową „Młoda Litwa” (Stasys Buškiavičius).

Jeździłam jednak głównie po krajach muzułmańskich. Może to dziwnie zabrzmi, ale właśnie do Kazachstanu, Azerbejdżanu. Natomiast Piotr przy okazji zajmował się także Polakami. On też jeździł do Kazachstanu, bo tam mieszkało dużo Polaków, potomków ofiar zsyłek z lat 1934–1936. Organizował szkoły polskie; później też, jak myśmy już skończyli naszą aktywność w związku z rozpadem ZSRS, jeździł na Syberię, Białoruś – to były główne miejsca Piotra.

Jako organizacja, docieraliśmy do większości republik ówczesnego ZSRS. Często jeździłam do Gruzji. Czasem było tak, że nasze pobyty trwały po trzy miesiące, a potem wracaliśmy do Polski na dwa tygodnie i znowu objazd po tych wszystkich republikach. Dość sporo czasu spędzałam też na Ukrainie. Szczególnie ciepło wspominam spotkania i współpracę z Tatarami krymskimi; kilka razy byłam na Krymie.

M.P.: Jesteście katolikami, a słyszałem, że woziliście Koran…

J.Ch.: To było tak, że współpracowali z nami nasi Tatarzy krymscy. Nasi, to znaczy polscy Tatarzy krymscy, m.in. Selim Chazbijewicz, polski Tatar, którego rodzina od siedmiuset lat mieszka w Polsce. I to on wymyślił, że można szkodzić Rosji, która jest bardzo zateizowana, przez propagowanie Koranu w krajach o tradycji muzułmańskiej. Stwierdziłam, że skoro Piotr wozi Biblię głównie do republik chrześcijańskich – niezależnie czy to prawosławnych, czy katolickich – to my możemy do muzułmańskich krajów przywozić Koran.

M.P.: Jak to – katoliczka wywoziła Koran? Nie budziło to zdziwienia?

J.Ch.: Nie, ponieważ ja im mówiłam wprost, że my ich nie będziemy nawracać, tylko traktujemy to jako formę dywersji. Jeśli coś może przeszkodzić Moskwie, to ja na pewno to będę robiła. I oni to świetnie rozumieli. 

M.P.: Byliście też na zjeździe dysydentów Związku Sowieckiego w Gruzji. Jak udało się wam dostać na taki zjazd? I jakie były tego konsekwencje?

J.Ch.: Nie tyle myśmy byli zaproszeni, co byliśmy współorganizatorami tego wydarzenia. To było w ramach szerszej organizacji utworzonej w grudniu 1991 roku zrzeszającej grupy antykomunistów z całego bloku wschodniego. Inicjatorami Centrum Koordynacyjnego „Warszawa ‘90” byli Wojciech Stando i Roman Zaleski (młodzi członkowie SW), a także Vladimir Bukowski, Kornel Morawiecki oraz Paruyr Hayrikyan. 

„Warszawa ‘90” robiła zjazdy antykomunistów i koordynowała działania na wielkiej przestrzeni rozpadającego się bloku państw komunistycznych. Były spotkania w Maardu w Estonii, w Bursztynie i Stanisławowie na Ukrainie, w Moskwie oraz w Tbilisi w Gruzji. My byliśmy współorganizatorami tych spotkań. Nie wszystko szło jak po maśle. Na przykład zdarzyła się taka nieprzyjemna sytuacja: Antybolszewicki Blok Narodów chciał przejąć tę całą naszą inicjatywę na konferencji w Tbilisi; to chyba był koniec 1991 roku. Wiedzieliśmy, że ta inicjatywa powstała jeszcze za czasów upadającej III Rzeszy. Na pewno była zinfiltrowana przez służby sowieckie. Lech Jęczmyk – znający historię Antybolszewickiego Bloku Narodów – przestrzegł nas przed możliwą prowokacją. I udało się nam uniknąć związania nas, a także innych opozycjonistów, z nimi. Dziwnym zbiegiem okoliczności zaraz potem każdy z nas miał zatrucie pokarmowe. Na szczęście skończyło się tylko na kłopotach żołądkowych itp. Takie problemy miały delegacje polska i litewska. Byli zdrowi tylko ci, którzy nie jedli kolacji… No, ale w sumie nic się strasznego nie stało. Byliśmy młodzi, silni – więc przeżyliśmy.

M.P.: Mielicie także kontakty z Ukraińcami. Na początku lat 90. żyli jeszcze członkowie UPA, którzy uczestniczyli w rzezi na Polakach. Jak wtedy rozwiązywaliście trudne kwestie historyczne? 

J.Ch.: Byli członkowie UPA, którzy zdawali sobie sprawę, że gloryfikacja UPA będzie utrudniać relacje z Polską, byli przeciwni stawianiu pomników tym, którzy byli odpowiedzialni za rzeź polskich cywili. Niestety pojawili się farbowani patrioci, z reguły byli komsomolcy, którzy za pieniądze tzw. diaspory kanadyjskiej zaczęli stawiać pomniki działaczom OUN. Byli łagiernicy nie mogli się otwarcie przeciwstawić, bo byliby natychmiast przez tych rzekomych patriotów oskarżani o brak patriotyzmu czy o układy z Moskalami. Porozumieliśmy się, że gdy będzie stawiany jakiś pomnik, to Polacy mieli natychmiast reagować: pisać protesty, demonstrować. Rozmawiałam na ten temat z Andrzejem Ananiczem, ówczesnym podsekretarzem stanu w polskim MSZ .

Informacje o inicjatywach zagrażających polsko-ukraińskim relacjom miał od moich ukraińskich współpracowników otrzymywać Roman Kryk (szef ukraińskiego biura informacyjnego w Warszawie), a następnie informować polskie władze w Warszawie. Nie wiem, co poszło nie tak, ale strona Polska nie była aktywna. Podobne działania w Polsce (czyli tworzenie upamiętnień UPA) były także finansowane przez tych samych ludzi z Kanady. Muszę tu dodać, że nie mieliśmy złudzeń, że to były środowiska mocno zinfiltrowane przez KGB. Było także wielu „pożytecznych idiotów” patrzących na politykę z perspektywy mieszkańca dalekiej Kanady, który nie musi martwić się o swoją wolność. Wtedy łatwiej o radykalizm i ignorowanie potrzeb sąsiadów.

M.P.: W latach 1990–1991 doszło do próby utworzenia tzw. Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego na Wileńszczyźnie. Niektórzy nazywali to próbą utworzenia „Polskiego Karabachu”. Jak Pani to odebrała?

J.Ch.: Dla mnie to była próba stworzenia następnego Karabachu lub Królewca, ponieważ miał być to obszar terytorialny w składzie Związku Sowieckiego, a nie autonomia w składzie Litwy – czyli drugi Królewiec. Natomiast to, co by się działo, przypominałoby faktycznie drugi Karabach. Bo Karabach tak mniej więcej wygląda jak ta ziemia litewska. Są duże skupiska Polaków i Litwinów. To nie było tak, że jakiś teren zamieszkiwali sami Polacy, a jakiś inny – sami Litwini. 

Poza tym znałam historię powstania tego Nadgornego Karabachu i ruchu Wolny Karabach (Komitet „Karabach”), utworzonego w 1987 roku m.in. przez Levona Ter-Petrosjana. Ten człowiek był wcześniej aparatczykiem partyjnym w Moskwie. Tak że mnie to od początku bardzo niedobrze pachniało. Jednak później, gdy został już prezydentem Armenii, Petrosjan nie uznał Górskiego Karabachu jako oddzielnego państwa, gdyż mogłoby to zachwiać prestiż Armenii na arenie międzynarodowej. 

Poza tym wiedziałam, że coś się dzieje już w Gruzji. W gruzińskich prowincjach Abchazji i Osetii stworzono wtedy ruchy, które miały zdestabilizować Gruzję. Ludzie, z którymi mieliśmy się spotkać – Zurab Chavchavadze i Merab Kostawa – osoby o dużym autorytecie, mogące zapobiec secesji z inspiracji Moskwy, w drodze powrotnej z Abchazji zginęli w wypadku – to wydarzyło się 13 października 1989 roku. Były przypuszczenia o możliwym zaangażowaniu KGB. Smutne to było, ale takie rzeczy się działy w przestrzeni postsowieckiej. 

Dla mnie projekt autonomii polskiej na Litwie pod protektoratem Moskwy był próbą destabilizacji zarówno Polski, jak i Litwy. Wyobraźmy sobie taki Karabach albo Naddniestrze na Litwie. Wtedy Polska i Litwa stają przeciwko sobie i mają zablokowane wejście do NATO. I kto na tym korzysta? Oczywiście Moskwa. 

Kiedy 6 września 1990 roku dowiedzieliśmy się z Piotrem od Andriusa Tučkusa, że w Ejszyszkach Anicet Brodawski, Iwan Tichanowicz (potem przedstawiający się w Polsce jako Jan Ciechanowicz) i Czesław Wysocki – tzw. polscy działacze deputowani do Rady Najwyższej ZSRR – organizują zebranie i ma się odbyć głosowanie przedstawicieli polskiej wspólnoty nad powołaniem Komitetu Polskiego, skojarzyło się to nam z Komitetem Karabachskim. No i że mają głosować za wyjściem spod jurysdykcji Litwy i podlegać bezpośrednio Kremlowi. 

Dotarliśmy na miejsce. Wiec już się rozpoczął. Część Polaków argumentowała, że byłby to pierwszy krok do późniejszego przyłączenia do Polski. Wysłuchaliśmy przemowy Ciechanowicza, ale podaliśmy jego argumenty w wątpliwość. Zapytałam z sali, czy przemawia on jako Polak, czy jako komunista, deputowany Rady Najwyższej ZSRR. Dodałam, że jako reprezentant Związku Sowieckiego działa na korzyść Kremla, a jeśli czuje się Polakiem, to dlaczego chce stworzyć drugi Karabach przy polskiej granicy. Polak walczący o przyłączenie polskiej ziemi do ZSRR jest zdrajcą, a wywołanie bratobójczej wojny z Litwą walczącą o niepodległość jest działaniem na szkodę Polski, gdyż żaden Polak nie chce być wolny „z łaski Moskwy”.

Na szczęście większość uczestników wykazała zdrowy rozsądek i w głosowaniu koncepcja Iwana Tichanowicza upadła. Już później – jako dr Jan Ciechanowicz – do śmierci nas nienawidził, nie mógł zapomnieć swojej porażki. Rozgłaszał m.in. plotki, że współpracowaliśmy z KGB.

Jan Ciechanowicz przeprowadził się potem do Polski i wykładał w jakieś wyższej szkole na Podkarpaciu i uczył polską młodzież „patriotyzmu”. 

Ani Polska, ani Litwa nie wykorzystały euforii, jaka towarzyszyła obu krajom po odzyskaniu niepodległości.

M.P.: A jakie były konsekwencje tamtych wydarzeń?

J.Ch.: Konsekwencja była taka, że ten obszar zamieszkały przez Polaków pozostał dalej na Litwie. Powstała Polska Autonomia, lecz związana z wolną Litwą. Istniała około roku, potem Litwini ją zlikwidowali; bali się sowieckich prowokacji. Polacy w większości postępowali lojalnie w stosunku do państwa litewskiego. W ramach samorządu terytorialnego mają duży wpływ na zarządzanie tymi terenami. Nawet w centralnym rządzie litewskim byli przedstawiciele mniejszości polskiej. Niestety, byli także Polacy, którzy nosili wstążeczki georgijewskie. To oznacza, że ci raczej nie byli ulubieńcami Litwinów ani nas. Bo to symbol rosyjskiego ekspansjonizmu skierowanego nie tylko przeciwko niepodległości Czeczenii i Ukrainy, lecz także naszej niepodległości. Litwini – tak jak my, Polacy – walczyli o swoją niepodległość. Należy uznać to, że oni nie chcą być z Moskwą. Oni się bali, że wszystko skończy się tym, że znowu wpadną w łapy Moskali.

M.P.: No to powinni być wam wdzięczni. I czy w dalszym ciągu podtrzymujecie relacje ze swoimi przyjaciółmi z Litwy?

J.Ch.: Ależ oczywiście. Chcę przypomnieć, że zaangażowaliśmy się w obronę parlamentu, obronę wieży telewizyjnej… Z tamtych czasów mamy przyjaciół i te przyjaźnie są do dzisiaj. Wtedy to już mógł być odbierany pierwszy kanał Telewizji Polskiej, ale ponieważ nie uzgodniono spraw związanych z licencjami i prawami autorskimi, wyłączono potem sygnał na długi czas. Ze smutkiem stwierdzam, że niektóre decyzje niepodległej już Polski były co najmniej niezrozumiałe. Pierwszym ambasadorem Polski nie została osoba aktywnie działająca na rzecz współpracy Polski z Litwą, mająca dobre prywatne kontakty z nowymi elitami władzy, a nie oportunistami, ludźmi systemu komunistycznego – jak pan Jan Widacki, obrońca tow. Karkoszki, zwolennik demokracji dla „swoich”. To było wielkie nieporozumienie. Ostrzegałam Litwinów. Wtedy właśnie, za jego kadencji, zaczęły się psuć relacje między Polakami i Litwinami… No, ale potem to się uspokoiło. Obecnie jest kilka kanałów polskich. Było świetne Studio Wilno za poprzedniego rządu prawicy. Niestety, polska kultura i rozrywka musi dziś konkurować z ofertą rosyjską. Za PRL-u mieszkańcy przygranicznych miejscowości chętnie oglądali polską telewizję, bo miała po prostu lepszą ofertę. Teraz niestety Kreml wydaje dużo na kulturę; tłumaczy się na rosyjski najnowsze filmy kina światowego i pokazuje się je za darmo. Poza tym rosyjska kinematografia produkuje olbrzymią ilość filmów fabularnych, w większości wojennych i tzw. historycznych, które są nośnikiem promującym „ruski mir” i propagandę Kremla. Polacy znowu poddawani są miękkiej rusyfikacji. Rząd litewski zaczął ten problem rozumieć. Sądzę, że stosunki między państwami się normują. Wreszcie jest częściowa zgoda na polską pisownię polskich nazwisk. Polskie szkoły też już dziś nie są przedmiotem ataków. Po prostu trzeba zdać sobie sprawę, że Litwini są bardzo małym narodem i oni się boją, że jeśli Polacy idą razem do wyborów z Rosjanami, to mają przed oczami rusyfikację Litwy i trzeba sobie zdać z tego sprawę.

M.P.: Czy z perspektywy lat decyzja o wyborze drogi bezkompromisowej, związanej z Solidarnością Walczącą była dla Pani obciążeniem, czy raczej źródłem siły?

J.Ch.: Ale przecież teraz widać po tych 30 latach, że to ja miałam rację. Nie ci, którzy wierzyli w płynną transformację w ramach systemu sowieckiego, propagowaną przez Adama Michnika, Zbigniewa Bujaka i tę całą kamarylę okrągłostołową, ale my, którzy wtedy byliśmy uważani za radykalnych, bo chcieliśmy mieć niepodległe państwo. I teraz widać, że naród nam przyznał rację.

M.P.: I na zakończenie: jaka lekcja z Pani doświadczenia jest dziś najbardziej aktualna dla młodych ludzi w Polsce?

J.Ch.: Należy zawsze dokonywać wyboru przemyślanego i przy tym wyborze już trwać. Nie wolno być chwiejnym i nie wolno się dać kupić. Polska zwyciężyła i będzie zwyciężać dopóki będą Polacy patrioci, dla których dobro Ojczyzny, dobro wspólne, nie będzie obojętne.

M.P.: Dziękuję za rozmowę! Życzę zdrowia i sił do kontynuowania Pani misji. Historia – jak widać – jeszcze się nie skończyła…

 

rozmawiał: Mariusz Patey

współpraca: Włada Janczy

 


 

POLECANE
Pilny komunikat RCB dla kilku województw z ostatniej chwili
Pilny komunikat RCB dla kilku województw

W dniach 10-17 października 2025 r. odbędą zrzuty szczepionek przeciw wściekliźnie dla lisów w woj. łódzkim, mazowieckim i świętokrzyskim. Nie dotykaj kapsułek, chroń zwierzęta – informuje RCB.

Niemcy zaostrzają prawo. Paszporty dla migrantów na nowych zasadach Wiadomości
Niemcy zaostrzają prawo. Paszporty dla migrantów na nowych zasadach

Koniec z tzw.  naturalizacją turbo w Niemczech. Migranci nie będą już mogli dostawać niemieckiego paszportu po trzech latach pobytu w kraju. Teraz trzeba będzie się o niego starać przynajmniej pięć lat. Głos lokalne mediów w Niemczech, przytaczany przez dw.com jest jednoznaczny i wspierający decyzje Bundestagu. "Paszport to nagroda, nie obietnica" - czytamy między innymi na stronach tamtejszych serwisów. 

Prezydent napisał do von der Leyen. Jasny sprzeciw Polski z ostatniej chwili
Prezydent napisał do von der Leyen. Jasny sprzeciw Polski

Prezydent Karol Nawrocki napisał list do szefowej KE Ursuli von der Leyen, w którym przekazał jasno: ''Polska odrzuca pakt migracyjny przymusową relokację nielegalnych migrantów''.

Żałoba w całym kraju. Nie żyje legendarny trener z ostatniej chwili
Żałoba w całym kraju. Nie żyje legendarny trener

Cała Argentyna pogrążyła się w żałobie. W wieku 69 lat zmarła legendarny trener Miguel Angel Russo. Szkoleniowiec przez długi czas walczył z rakiem.

Giertych: Jesteśmy na pełnej ścieżce, żeby wygrać kolejne wybory z ostatniej chwili
Giertych: "Jesteśmy na pełnej ścieżce, żeby wygrać kolejne wybory"

– Wydaje mi się, że jesteśmy na pełnej ścieżce, żeby wygrać następne wybory parlamentarne – powiedział poseł KO Roman Giertych. Tymczasem tygodnik "Wprost" opisuje atmosferę w Platformie Obywatelskiej jako pogodzenie się z nadchodzącą porażką w wyborach.

Aktywiści udawali państwową instytucję? Ogłaszają koniec działalności z ostatniej chwili
Aktywiści udawali państwową instytucję? Ogłaszają koniec działalności

Sąd Okręgowy w Sieradzu prawomocnie uznał interwencję DIOZ za "zuchwałą kradzież mienia", a nie ratowanie zwierzęcia. W reakcji organizacja ogłosiła zakończenie działalności.

Rozpoznajesz tego mężczyznę? Policja apeluje o pomoc z ostatniej chwili
Rozpoznajesz tego mężczyznę? Policja apeluje o pomoc

Poszukiwany jest mężczyzna zmarły 16.05.2025 w Opolu. Policja publikuje rekonstrukcję wizerunku i prosi o kontakt osoby, które go rozpoznają.

Donald Trump ogłosił przełom. Izrael i Hamas reagują z ostatniej chwili
Donald Trump ogłosił przełom. Izrael i Hamas reagują

Prezydent USA Donald Trump poinformował w środę, że Izrael i Hamas zatwierdziły pierwszy etap amerykańskiego planu pokojowego dla Strefy Gazy. Zapewnił, że zgodnie z przyjętymi ustaleniami wszyscy żydowscy zakładnicy zostaną wkrótce uwolnieni, a Izrael wycofa swoje wojska na uzgodnione wcześniej pozycje.

Komunikat dla mieszkańców woj. małopolskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. małopolskiego

Małopolska rusza z Małopolskim Systemem Wspierania Transformacji Cyfrowej Szkół (MSWTCS). 49 partnerów, 220 szkół i 12,5 tys. osób obejmie cyfrowa transformacja finansowana z UE.

Kanał Zero dostał koncesję. Jest komunikat KRRiTV gorące
Kanał Zero dostał koncesję. Jest komunikat KRRiTV

„KRRiT udzieliła koncesji satelitarnej spółce KANAŁ ZERO TV na rozpowszechnianie programu telewizyjnego pod nazwą «Kanał Zero TV»” – czytamy w komunikacie po posiedzeniu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji 8.10.2025.

REKLAMA

Mariusz Patey rozmawia z Jadwigą Chmielowską: „Nie godziłam się na kompromisy, dlatego wybrałam Solidarność Walczącą”

Uważałam, że Polska może być niepodległym krajem; całkowicie niepodległym, bo ten komunizm w naszych polskich warunkach przybierał specyficzną formę – tak jak w dowcipie, w którym mówiło się, że Polska stanowi barak w łagrze sowieckim, ale jest to najweselszy barak. Moskale zdawali sobie sprawę z tego, że w Polsce nawet członkowie partii, nawet tzw. komuniści, nie wierzą w komunizm i są członkami partii tylko dlatego, by mieć mieszkanie lub samochód. Ale żeby wybić się na niepodległość, należy zacząć myśleć o tym, że można żyć w niepodległym kraju.

zdjęcie: arch. autora

Mariusz Patey: Co sprawiło, że zaangażowała się Pani w działalność opozycyjną jeszcze przed sierpniem 1980 roku?

Jadwiga Chmielowska: Uważałam, że Polska może być niepodległym krajem; całkowicie niepodległym, bo ten komunizm w naszych polskich warunkach przybierał specyficzną formę – tak jak w dowcipie, w którym mówiło się, że Polska stanowi barak w łagrze sowieckim, ale jest to najweselszy barak. Moskale zdawali sobie sprawę z tego, że w Polsce nawet członkowie partii, nawet tzw. komuniści, nie wierzą w komunizm i są członkami partii tylko dlatego, by mieć mieszkanie lub samochód. Ale żeby wybić się na niepodległość, należy zacząć myśleć o tym, że można żyć w niepodległym kraju. Dlatego kiedy tylko zaczęły wychodzić podziemne gazetki i książki, włączyłam się w kolportaż. Dostawaliśmy od Aleksandra Gleichgewichta i od kolegów z Wrocławia książki, gazetki i zaczęliśmy je tutaj z Januszem Irzykiem kolportować na Śląsku.

Była dość spora grupa, która powstała przed 1980 rokiem. Zresztą ta grupa pomagała mi ukrywać się tak długo bez wpadki, gdyż były to sprawdzone osoby, nigdy wcześniej nikt z nas nie zdradził. Tak więc gdy później mówiono mi, że Związek Sowiecki jest tak silny i „могучий” (z ros. potężny), że w ogóle nie mamy co myśleć o niepodległości, no to powiedziałam: „To w takim razie trzeba rozwalić Związek Radziecki”. No i koledzy z podziemia stwierdzili, że już mi odbija w tym podziemiu. Okazało się jednak, że wiele osób myśli podobnie jak ja, zwłaszcza na Wschodzie, czyli od Azerbejdżanu przez Gruzję, Armenię, Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę i Estonię, a także Kazachstan i Uzbekistan. Te wszystkie azjatyckie republiki nie chciały dyktatu Kremla. Wspólnymi siłami, bo samemu nie udałoby się rozbić tego imperium zła, zostały podjęte próby osłabienia go od wewnątrz. Ludzie, którzy kochali swoje ojczyzny, swoje narody, potrafili się zjednoczyć i przeciwstawić Związkowi Sowieckiemu i Moskwie.

M.P.: Po wprowadzeniu stanu wojennego wielu działaczy kontynuowało działalność w ramach struktur NSZZ „Solidarność”. Dlaczego Pani wybrała Solidarność Walczącą?

J.Ch.: Kontynuowałam działalność konspiracyjną najpierw w ramach Solidarności, ale ta Solidarność oficjalna, firmowana przez Adama Michnika czy Zbigniewa Bujaka, nie chciała mnie. Myśmy mieli bardzo silne struktury na Śląsku, nazywaliśmy się Regionalna Komisja Koordynacyjna. I to była działalność związkowa; nasze struktury sięgały od Rybnika poprzez Gliwice do Katowic, w każdym praktycznie śląskim mieście. Nazwaliśmy się Regionalną Komisją Koordynacyjną, bo były tam różne organizacje miejskie i zakładowe, a my zajmowaliśmy się koordynacją ich prac. 

To dość długo trwało. Solidarność Walcząca zaproponowała mi współpracę w 1985, czyli do maja 1985 roku byłam tylko szefem Regionalnej Komisji Koordynacyjnej. No a potem zostałam przewodniczącą Solidarności Walczącej oddziału Katowice oraz Regionalnej Komisji Koordynacyjnej regionu śląsko-dąbrowskiego Solidarności.

M.P.: A jak wyglądała codzienna konspiracja w latach, gdy była Pani poszukiwana listem gończym?

J.Ch.: Przez pierwsze dwa tygodnie co noc spałam w innym miejscu, żeby nie można mnie było namierzyć, nawet jakby ktoś zdradził. Potem byłam po parę, paręnaście dni w jednym miejscu. Zawsze miałam dobre legendowanie, kim jestem. Dość długo mieszkałam w Bytomiu i to była moja kwatera główna. Tam udawałam narzeczoną i miałam legendowanie, jaki jest mój zawód, dlaczego znikam czasem na kilka tygodni, dlaczego potem siedzę na miejscu kilka tygodni. Pracowałam z kolegą (także działaczem podziemia, Krzysztofem Łucykiem), bo on założył firmę elektryczną i to były usługi elektryczne, a ja jako inżynier-elektronik pomagałam mu w tej firmie w pracy. Miałam pieniądze na ukrywanie się, na druk, na kupno papieru, farby.

M.P.: Czy dużo miała Pani konspiratorów pod sobą?

J.Ch.: Bardzo dużo, nie liczyłam tego; było kilkaset mieszkań. Praktycznie można powiedzieć, że nie tyle w każdym mieście, ile w każdej dzielnicy miast śląskich miałam kwatery konspiracyjne. Oprócz tego miałam pod sobą właścicieli mieszkań, łączników, kolporterów i drukarzy. To była armia ludzi.

M.P.: Katowicki oddział SW, którym Pani kierowała, miał opinię jednego z najbardziej aktywnych. Jakie działania uważa Pani za najważniejsze?

J.Ch.: Na przykład nie mieliśmy problemów z blachami do offsetu, bo myśmy mieli kontakt z przemytnikami, którzy kupowali w Czechosłowacji blachy do krycia dachów i te blachy były przerzucane na Śląsk. 

Trafiała do nas bardzo sprawna i aktywna młodzież, która głównie włączyła się już pod koniec PRL-u, czyli w latach 1987–1988. W pewnym momencie chciałam przekazać kierowanie oddziałem tej młodzieży. Była to młodzież licealna, studencka. Warto wymienić na przykład Marka Żelaznego jako takiego lidera.

M.P.: A w drugiej połowie lat 80. zaangażowała się Pani we współpracę z dysydentami ze Wschodu. Skąd pomysł na utworzenie autonomicznego Wydziału Wschodniego?

J.Ch.: Byłam przekonana, że aby Polska odzyskała niepodległość, należało zniszczyć Związek Sowiecki. Wiedzieliśmy, że KGB nie jest jak polska bezpieka, w której ludzie pracują od 7 do 15 i bez zapału, kiedy im się chce. To byli zupełnie inni ludzie, fachowcy. Mieliśmy świadomość, że z naszej strony powinniśmy wyłonić osoby szczególnie przygotowane. 

Piotr Hlebowicz, który jeździł do rodziny na Białorusi, przywiózł w 1987 roku wiadomość, że w Sowietach zaczyna się coś dziać, że puszczają więźniów. Otwiera się zatem okno możliwości dla naszych działań. No i faktycznie stworzyliśmy Wydział Wschodni Solidarności Walczącej. Trochę inny niż reszta. Oboje byliśmy współprzewodniczącymi – Piotr Hlebowicz i ja. W Wydziale Wschodnim SW byli m.in. prof. Leszek Bednarczuk, prof. Selim Chazbijewicz, dr Janusz Kamocki, Maciej Ruszczyński, współpracowali Lech Jęczmyk, Wioleta i Lech Osiakowie, Sebastian Rybarczyk, Marek Biesiada, Piotr Pacholski, Tadeusz Markiewicz i wiele innych osób.

M.P.: Miała Pani kontakt z działaczami opozycyjnymi ze Związku Sowieckiego. Jak wyglądały te spotkania z nimi?

J.Ch.: Dowiedzieliśmy się od informatorów Piotra, że w Związku Sowieckim nadchodzi pierestrojka. Gorbaczow usiłuje przekonać Zachód, że teraz Rosja to już nie jest Związek Sowiecki, tylko zupełnie inna Rosja. Faktycznie mu się to udało. 

Natomiast starzy dysydenci… Nie lubię tego słowa, bo to były w większości osoby walczące o niepodległość swoich krajów. Rosja była państwem kolonialnym, a ZSRR było jego kontynuacją. To nie były osoby, które tylko kontestują ustrój, choć może wśród Rosjan tacy byli. Oni, zwłaszcza ci z nierosyjskich republik i regionów, w większości uważali, że jest to tzw. „maskirovka”, działania Kremla mające oszukać Zachód i odwrócić jego uwagę od prawdziwych celów. Twierdzili, że to gra pod nazwą „перестройка”. Tak, „перестроить” (z ros. przebudować), żeby pozyskać zasoby Zachodu i nie oddać władzy.

I gdy to się zaczęło, doszliśmy z Piotrem do wniosku, że należy powołać osobny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej, który się będzie zajmował tylko tym problemem, będzie przemycał książki w różnych językach do poszczególnych republik. Będzie wspierał samizdaty, czyli druk nielegalnych gazet i książek. Dlatego przywoziliśmy zarówno maszyny offsetowe, które kupowała Irena Lasota. Piotr Hlebowicz, Tadeusz Markiewicz i Piotr Izgarszew je tutaj naprawiali i serwisowali, jeśli były jakieś uszkodzenia lub sprzęt się zużył. Wysyłaliśmy też sita, materiał do sita, który też organizowała Irena Lasota z Waszyngtonu.

M.P.: Czy to Piotr Hlebowicz kontaktował się z tymi opozycjonistami? 

J.Ch.: Piotr jeździł do swojej rodziny, która mieszkała pod Grodnem i w Grodnie. Bywał także w Wilnie. Tam poznał ludzi z Ligi Wolności Litwy: Antanasa Terleckasa, Andriusa Tučkusa, Leonardasa Vilkasa, Genutė Šakalienė. Oni wszyscy siedzieli w łagrach. Na przykład Antanas Terleckas dwanaście lat spędził w łagrach i na zsyłkach. Tučkus też miał wyrok. To przez nich, przez Antanasa poznaliśmy jego kolegów z łagrów – kolegów, znajomych z innych republik, do których on miał zaufanie. I podjęłam taką decyzję, że my na przykład współpracujemy z Gruzinem, tylko jeśli Łotysz i Ukrainiec dobrze o nim mówią. Bo bałam się, że ludzie z tego samego środowiska nie będą chcieli mówić źle o kolegach, nawet jeśli mają jakieś wątpliwości. No i w ten sposób nasza współpraca, czyli Wydział Wschodni SW, dotarła do wszystkich republik Związku Sowieckiego. Na Litwie współpracowaliśmy również z Litewską Partią Demokratyczną (lider – Saulius Pečeliunas) i z organizacją młodzieżową „Młoda Litwa” (Stasys Buškiavičius).

Jeździłam jednak głównie po krajach muzułmańskich. Może to dziwnie zabrzmi, ale właśnie do Kazachstanu, Azerbejdżanu. Natomiast Piotr przy okazji zajmował się także Polakami. On też jeździł do Kazachstanu, bo tam mieszkało dużo Polaków, potomków ofiar zsyłek z lat 1934–1936. Organizował szkoły polskie; później też, jak myśmy już skończyli naszą aktywność w związku z rozpadem ZSRS, jeździł na Syberię, Białoruś – to były główne miejsca Piotra.

Jako organizacja, docieraliśmy do większości republik ówczesnego ZSRS. Często jeździłam do Gruzji. Czasem było tak, że nasze pobyty trwały po trzy miesiące, a potem wracaliśmy do Polski na dwa tygodnie i znowu objazd po tych wszystkich republikach. Dość sporo czasu spędzałam też na Ukrainie. Szczególnie ciepło wspominam spotkania i współpracę z Tatarami krymskimi; kilka razy byłam na Krymie.

M.P.: Jesteście katolikami, a słyszałem, że woziliście Koran…

J.Ch.: To było tak, że współpracowali z nami nasi Tatarzy krymscy. Nasi, to znaczy polscy Tatarzy krymscy, m.in. Selim Chazbijewicz, polski Tatar, którego rodzina od siedmiuset lat mieszka w Polsce. I to on wymyślił, że można szkodzić Rosji, która jest bardzo zateizowana, przez propagowanie Koranu w krajach o tradycji muzułmańskiej. Stwierdziłam, że skoro Piotr wozi Biblię głównie do republik chrześcijańskich – niezależnie czy to prawosławnych, czy katolickich – to my możemy do muzułmańskich krajów przywozić Koran.

M.P.: Jak to – katoliczka wywoziła Koran? Nie budziło to zdziwienia?

J.Ch.: Nie, ponieważ ja im mówiłam wprost, że my ich nie będziemy nawracać, tylko traktujemy to jako formę dywersji. Jeśli coś może przeszkodzić Moskwie, to ja na pewno to będę robiła. I oni to świetnie rozumieli. 

M.P.: Byliście też na zjeździe dysydentów Związku Sowieckiego w Gruzji. Jak udało się wam dostać na taki zjazd? I jakie były tego konsekwencje?

J.Ch.: Nie tyle myśmy byli zaproszeni, co byliśmy współorganizatorami tego wydarzenia. To było w ramach szerszej organizacji utworzonej w grudniu 1991 roku zrzeszającej grupy antykomunistów z całego bloku wschodniego. Inicjatorami Centrum Koordynacyjnego „Warszawa ‘90” byli Wojciech Stando i Roman Zaleski (młodzi członkowie SW), a także Vladimir Bukowski, Kornel Morawiecki oraz Paruyr Hayrikyan. 

„Warszawa ‘90” robiła zjazdy antykomunistów i koordynowała działania na wielkiej przestrzeni rozpadającego się bloku państw komunistycznych. Były spotkania w Maardu w Estonii, w Bursztynie i Stanisławowie na Ukrainie, w Moskwie oraz w Tbilisi w Gruzji. My byliśmy współorganizatorami tych spotkań. Nie wszystko szło jak po maśle. Na przykład zdarzyła się taka nieprzyjemna sytuacja: Antybolszewicki Blok Narodów chciał przejąć tę całą naszą inicjatywę na konferencji w Tbilisi; to chyba był koniec 1991 roku. Wiedzieliśmy, że ta inicjatywa powstała jeszcze za czasów upadającej III Rzeszy. Na pewno była zinfiltrowana przez służby sowieckie. Lech Jęczmyk – znający historię Antybolszewickiego Bloku Narodów – przestrzegł nas przed możliwą prowokacją. I udało się nam uniknąć związania nas, a także innych opozycjonistów, z nimi. Dziwnym zbiegiem okoliczności zaraz potem każdy z nas miał zatrucie pokarmowe. Na szczęście skończyło się tylko na kłopotach żołądkowych itp. Takie problemy miały delegacje polska i litewska. Byli zdrowi tylko ci, którzy nie jedli kolacji… No, ale w sumie nic się strasznego nie stało. Byliśmy młodzi, silni – więc przeżyliśmy.

M.P.: Mielicie także kontakty z Ukraińcami. Na początku lat 90. żyli jeszcze członkowie UPA, którzy uczestniczyli w rzezi na Polakach. Jak wtedy rozwiązywaliście trudne kwestie historyczne? 

J.Ch.: Byli członkowie UPA, którzy zdawali sobie sprawę, że gloryfikacja UPA będzie utrudniać relacje z Polską, byli przeciwni stawianiu pomników tym, którzy byli odpowiedzialni za rzeź polskich cywili. Niestety pojawili się farbowani patrioci, z reguły byli komsomolcy, którzy za pieniądze tzw. diaspory kanadyjskiej zaczęli stawiać pomniki działaczom OUN. Byli łagiernicy nie mogli się otwarcie przeciwstawić, bo byliby natychmiast przez tych rzekomych patriotów oskarżani o brak patriotyzmu czy o układy z Moskalami. Porozumieliśmy się, że gdy będzie stawiany jakiś pomnik, to Polacy mieli natychmiast reagować: pisać protesty, demonstrować. Rozmawiałam na ten temat z Andrzejem Ananiczem, ówczesnym podsekretarzem stanu w polskim MSZ .

Informacje o inicjatywach zagrażających polsko-ukraińskim relacjom miał od moich ukraińskich współpracowników otrzymywać Roman Kryk (szef ukraińskiego biura informacyjnego w Warszawie), a następnie informować polskie władze w Warszawie. Nie wiem, co poszło nie tak, ale strona Polska nie była aktywna. Podobne działania w Polsce (czyli tworzenie upamiętnień UPA) były także finansowane przez tych samych ludzi z Kanady. Muszę tu dodać, że nie mieliśmy złudzeń, że to były środowiska mocno zinfiltrowane przez KGB. Było także wielu „pożytecznych idiotów” patrzących na politykę z perspektywy mieszkańca dalekiej Kanady, który nie musi martwić się o swoją wolność. Wtedy łatwiej o radykalizm i ignorowanie potrzeb sąsiadów.

M.P.: W latach 1990–1991 doszło do próby utworzenia tzw. Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego na Wileńszczyźnie. Niektórzy nazywali to próbą utworzenia „Polskiego Karabachu”. Jak Pani to odebrała?

J.Ch.: Dla mnie to była próba stworzenia następnego Karabachu lub Królewca, ponieważ miał być to obszar terytorialny w składzie Związku Sowieckiego, a nie autonomia w składzie Litwy – czyli drugi Królewiec. Natomiast to, co by się działo, przypominałoby faktycznie drugi Karabach. Bo Karabach tak mniej więcej wygląda jak ta ziemia litewska. Są duże skupiska Polaków i Litwinów. To nie było tak, że jakiś teren zamieszkiwali sami Polacy, a jakiś inny – sami Litwini. 

Poza tym znałam historię powstania tego Nadgornego Karabachu i ruchu Wolny Karabach (Komitet „Karabach”), utworzonego w 1987 roku m.in. przez Levona Ter-Petrosjana. Ten człowiek był wcześniej aparatczykiem partyjnym w Moskwie. Tak że mnie to od początku bardzo niedobrze pachniało. Jednak później, gdy został już prezydentem Armenii, Petrosjan nie uznał Górskiego Karabachu jako oddzielnego państwa, gdyż mogłoby to zachwiać prestiż Armenii na arenie międzynarodowej. 

Poza tym wiedziałam, że coś się dzieje już w Gruzji. W gruzińskich prowincjach Abchazji i Osetii stworzono wtedy ruchy, które miały zdestabilizować Gruzję. Ludzie, z którymi mieliśmy się spotkać – Zurab Chavchavadze i Merab Kostawa – osoby o dużym autorytecie, mogące zapobiec secesji z inspiracji Moskwy, w drodze powrotnej z Abchazji zginęli w wypadku – to wydarzyło się 13 października 1989 roku. Były przypuszczenia o możliwym zaangażowaniu KGB. Smutne to było, ale takie rzeczy się działy w przestrzeni postsowieckiej. 

Dla mnie projekt autonomii polskiej na Litwie pod protektoratem Moskwy był próbą destabilizacji zarówno Polski, jak i Litwy. Wyobraźmy sobie taki Karabach albo Naddniestrze na Litwie. Wtedy Polska i Litwa stają przeciwko sobie i mają zablokowane wejście do NATO. I kto na tym korzysta? Oczywiście Moskwa. 

Kiedy 6 września 1990 roku dowiedzieliśmy się z Piotrem od Andriusa Tučkusa, że w Ejszyszkach Anicet Brodawski, Iwan Tichanowicz (potem przedstawiający się w Polsce jako Jan Ciechanowicz) i Czesław Wysocki – tzw. polscy działacze deputowani do Rady Najwyższej ZSRR – organizują zebranie i ma się odbyć głosowanie przedstawicieli polskiej wspólnoty nad powołaniem Komitetu Polskiego, skojarzyło się to nam z Komitetem Karabachskim. No i że mają głosować za wyjściem spod jurysdykcji Litwy i podlegać bezpośrednio Kremlowi. 

Dotarliśmy na miejsce. Wiec już się rozpoczął. Część Polaków argumentowała, że byłby to pierwszy krok do późniejszego przyłączenia do Polski. Wysłuchaliśmy przemowy Ciechanowicza, ale podaliśmy jego argumenty w wątpliwość. Zapytałam z sali, czy przemawia on jako Polak, czy jako komunista, deputowany Rady Najwyższej ZSRR. Dodałam, że jako reprezentant Związku Sowieckiego działa na korzyść Kremla, a jeśli czuje się Polakiem, to dlaczego chce stworzyć drugi Karabach przy polskiej granicy. Polak walczący o przyłączenie polskiej ziemi do ZSRR jest zdrajcą, a wywołanie bratobójczej wojny z Litwą walczącą o niepodległość jest działaniem na szkodę Polski, gdyż żaden Polak nie chce być wolny „z łaski Moskwy”.

Na szczęście większość uczestników wykazała zdrowy rozsądek i w głosowaniu koncepcja Iwana Tichanowicza upadła. Już później – jako dr Jan Ciechanowicz – do śmierci nas nienawidził, nie mógł zapomnieć swojej porażki. Rozgłaszał m.in. plotki, że współpracowaliśmy z KGB.

Jan Ciechanowicz przeprowadził się potem do Polski i wykładał w jakieś wyższej szkole na Podkarpaciu i uczył polską młodzież „patriotyzmu”. 

Ani Polska, ani Litwa nie wykorzystały euforii, jaka towarzyszyła obu krajom po odzyskaniu niepodległości.

M.P.: A jakie były konsekwencje tamtych wydarzeń?

J.Ch.: Konsekwencja była taka, że ten obszar zamieszkały przez Polaków pozostał dalej na Litwie. Powstała Polska Autonomia, lecz związana z wolną Litwą. Istniała około roku, potem Litwini ją zlikwidowali; bali się sowieckich prowokacji. Polacy w większości postępowali lojalnie w stosunku do państwa litewskiego. W ramach samorządu terytorialnego mają duży wpływ na zarządzanie tymi terenami. Nawet w centralnym rządzie litewskim byli przedstawiciele mniejszości polskiej. Niestety, byli także Polacy, którzy nosili wstążeczki georgijewskie. To oznacza, że ci raczej nie byli ulubieńcami Litwinów ani nas. Bo to symbol rosyjskiego ekspansjonizmu skierowanego nie tylko przeciwko niepodległości Czeczenii i Ukrainy, lecz także naszej niepodległości. Litwini – tak jak my, Polacy – walczyli o swoją niepodległość. Należy uznać to, że oni nie chcą być z Moskwą. Oni się bali, że wszystko skończy się tym, że znowu wpadną w łapy Moskali.

M.P.: No to powinni być wam wdzięczni. I czy w dalszym ciągu podtrzymujecie relacje ze swoimi przyjaciółmi z Litwy?

J.Ch.: Ależ oczywiście. Chcę przypomnieć, że zaangażowaliśmy się w obronę parlamentu, obronę wieży telewizyjnej… Z tamtych czasów mamy przyjaciół i te przyjaźnie są do dzisiaj. Wtedy to już mógł być odbierany pierwszy kanał Telewizji Polskiej, ale ponieważ nie uzgodniono spraw związanych z licencjami i prawami autorskimi, wyłączono potem sygnał na długi czas. Ze smutkiem stwierdzam, że niektóre decyzje niepodległej już Polski były co najmniej niezrozumiałe. Pierwszym ambasadorem Polski nie została osoba aktywnie działająca na rzecz współpracy Polski z Litwą, mająca dobre prywatne kontakty z nowymi elitami władzy, a nie oportunistami, ludźmi systemu komunistycznego – jak pan Jan Widacki, obrońca tow. Karkoszki, zwolennik demokracji dla „swoich”. To było wielkie nieporozumienie. Ostrzegałam Litwinów. Wtedy właśnie, za jego kadencji, zaczęły się psuć relacje między Polakami i Litwinami… No, ale potem to się uspokoiło. Obecnie jest kilka kanałów polskich. Było świetne Studio Wilno za poprzedniego rządu prawicy. Niestety, polska kultura i rozrywka musi dziś konkurować z ofertą rosyjską. Za PRL-u mieszkańcy przygranicznych miejscowości chętnie oglądali polską telewizję, bo miała po prostu lepszą ofertę. Teraz niestety Kreml wydaje dużo na kulturę; tłumaczy się na rosyjski najnowsze filmy kina światowego i pokazuje się je za darmo. Poza tym rosyjska kinematografia produkuje olbrzymią ilość filmów fabularnych, w większości wojennych i tzw. historycznych, które są nośnikiem promującym „ruski mir” i propagandę Kremla. Polacy znowu poddawani są miękkiej rusyfikacji. Rząd litewski zaczął ten problem rozumieć. Sądzę, że stosunki między państwami się normują. Wreszcie jest częściowa zgoda na polską pisownię polskich nazwisk. Polskie szkoły też już dziś nie są przedmiotem ataków. Po prostu trzeba zdać sobie sprawę, że Litwini są bardzo małym narodem i oni się boją, że jeśli Polacy idą razem do wyborów z Rosjanami, to mają przed oczami rusyfikację Litwy i trzeba sobie zdać z tego sprawę.

M.P.: Czy z perspektywy lat decyzja o wyborze drogi bezkompromisowej, związanej z Solidarnością Walczącą była dla Pani obciążeniem, czy raczej źródłem siły?

J.Ch.: Ale przecież teraz widać po tych 30 latach, że to ja miałam rację. Nie ci, którzy wierzyli w płynną transformację w ramach systemu sowieckiego, propagowaną przez Adama Michnika, Zbigniewa Bujaka i tę całą kamarylę okrągłostołową, ale my, którzy wtedy byliśmy uważani za radykalnych, bo chcieliśmy mieć niepodległe państwo. I teraz widać, że naród nam przyznał rację.

M.P.: I na zakończenie: jaka lekcja z Pani doświadczenia jest dziś najbardziej aktualna dla młodych ludzi w Polsce?

J.Ch.: Należy zawsze dokonywać wyboru przemyślanego i przy tym wyborze już trwać. Nie wolno być chwiejnym i nie wolno się dać kupić. Polska zwyciężyła i będzie zwyciężać dopóki będą Polacy patrioci, dla których dobro Ojczyzny, dobro wspólne, nie będzie obojętne.

M.P.: Dziękuję za rozmowę! Życzę zdrowia i sił do kontynuowania Pani misji. Historia – jak widać – jeszcze się nie skończyła…

 

rozmawiał: Mariusz Patey

współpraca: Włada Janczy

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe