Podglądactwo zamiast kultury. Jak straciliśmy wstyd i prywatność

W tej inbie łączą się dwa żywioły: ludzkie wścibstwo, jak świat światem motywujące działania trochę poza prawem, a z pewnością wbrew dobrym obyczajom, oraz inwigilacja stosowana przez służby państwowe w celu wykrywania różnego rodzaju wykroczeń.
Kobieta z telefonem komórkowym w otoczeniu budynków z oczami i uszami
Kobieta z telefonem komórkowym w otoczeniu budynków z oczami i uszami / Tygodnik Solidarność / Krzysztof Karnkowski

Co musisz wiedzieć:

  • Autorka zestawia współczesne formy inwigilacji i medialnego podglądactwa z literackimi i artystycznymi przykładami.
  • Jej zdaniem afera z rzekomym podsłuchem Katarzyny Tusk-Cudna staje się pretekstem do politycznego grania emocjami i medialnego „bicia piany” wokół Pegasusa.
  • Tekst konkluduje, że współczesne społeczeństwo zatraciło poczucie wstydu i prywatności, a „podglądactwo” stało się nieodłączną częścią życia publicznego i mediów.

 

Afera, której nie było

Tak, chodzi o Katarzynę Tusk-Cudny, rzekomo podsłuchiwaną przez Pegasusa, która w wyniku afery otrzymała status osoby pokrzywdzonej w powyższej sprawie. Nie za bardzo wiadomo, na czym ma polegać krzywda córki szefa rządu, ale cóż szkodzi zaszkodzić Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego współpracownikom. Tak naprawdę inwigilowanym był Roman Giertych, w owym czasie pełnomocnik rodziny Donalda Tuska (oprócz córki Katarzyny także syna Michała) – zaś pani Tusk-Cudna była akurat jego klientką. Ale tajemnica adwokacka rzecz święta, jak tajemnica spowiedzi.

 

Bicie antypisowskiej piany

Obóz rządzący i jego media budują narrację inwigilowania Pegasusem „niewinnych ludzi”, przemilczając zasługi systemu przy wykrywaniu mafii i udaremnianiu przekrętów. Ta „inwigilacyjna zabawka” została sprzedana służbom z całego świata, jednak tylko (?) u nas program Pegasusa pozwala na przejęcie pełnej kontroli nad telefonem (połączenia, historia informacji, aplikacje oraz zdalnie uruchamiane kamera lub mikrofon), toteż polski premier podkręca emocje swoich wyborców:

„To jest świństwo w sensie ludzkim i to jest bardzo poważne, gwałcące prawo i przyzwoitość działania”.

Jakby lewicowa opcja nie posługiwała się analogicznymi metodami, tylko bez podobnego nagłośnienia. Co by z tego nie wynikło w politycznym sensie, nie dajmy się wpuszczać w maliny: nie unikniemy infiltrowania prywatności na różnych poziomach od czasów, kiedy wynaleziono… dziurę w płocie.

 

Nieprzecięta pępowina

Od tej sceny zaczyna się oniryczna opowieść Witolda Gombrowicza o dojrzewaniu czy raczej niemożności osiągnięcia tego stanu. W „Ferdydurke” proces „upupiania” młodych ludzi to wieczna kuratela sprawowana przez matki (wdrażające w rodzinie nawyki według obowiązującego systemu społecznego bytowania). Rodzicielki zza płotu obserwują swoich doroślejących synów, wciąż widząc w nich nieporadne maluchy –ten widoczny/niewidoczny nadzór pozwala zaś starszemu pokoleniu kształtować potomków na własne podobieństwo. A tym samym utrzymywać władzę oraz sprawstwo. Gombrowicz błyskotliwie ośmiesza ambiwalentny społecznie odbiór „podglądactwa”: z jednej strony pozytywem jest dyskretne czuwanie nad poczynaniami młodych (lub innych „niepewnych” społecznie grup), z drugiej – infiltrowanie tych, którzy mają prawo do własnych sekretów, trąci paskudnym wścibstwem.

Tego typu nadzór w niejednym przypadku z czasem przeradza się w obsesję kontrolowania otoczenia. Mniejsza, jeśli strażnik ogranicza się do rodziny i bliskich. Gorzej, gdy inspekcyjna pasja rozciąga się na coraz szersze grupy, aż obejmuje całe społeczeństwo. A już całkiem fatalnie, jeśli inwigilator pozostaje niewidoczny, lecz wyposażony we wszędobylskie oczy i uszy (Wielki Brat patrzy!), sterując ludzkimi poczynaniami zdalnie, jedynie głosem dobywającym się z różnych technicznych urządzeń. Ten rodzaj tresury wzbudza paniczny strach, eliminując wszelką spontaniczność i szczerość zachowań.

 

Od grozy do rozrywki

W literackiej fikcji George’a Orwella „Rok 1984” pojawia się postać Wielkiego Brata i nie jest to bynajmniej bohater wzbudzający sympatię. Przeciwnie, to uosobienie tyrana, który żąda uwielbienia, stosując psychiczny terror. Jego władza opiera się nie tylko na nadzorowaniu zachowań, również na kontrolowaniu oraz formatowaniu myśli i uczuć – czego najperfidniejszym przejawem staje się rytuał dwóch minut nienawiści. Powieść odbierano jako dystopijną metaforę systemu stalinowskiego (choć dopatrywano się też innych konotacji, niejedynie politycznych), którego Orwell stał się zagorzałym przeciwnikiem po tym, kiedy dane mu było osobiście zetknąć się z „kultem jednostki”. Książkę przełożoną na język polski po raz pierwszy opublikowano w 1953 roku w paryskim Instytucie Literackim. PRL-owska cenzura skazała „Rok 1984” na niebyt, co oczywiście nie powstrzymało drugoobiegowej dystrybucji. Dopiero kiedy komunistyczny system zachwiał się w posadach, ukazało się oficjalne polskie wydanie (1988).

Jednak o wiele wcześniej zakorzeniły się w naszym języku i świadomości niektóre terminy z Orwellowskiej prozy – takie jak myślozbrodnia, nieosoba czy powszechnie używane pojęcie nowomowy. W III RP Wielki Brat zawitał w niemal każdym domu za sprawą… telewizyjnego reality show. W 2001 roku „Big Brother” jako nowatorski format realizowany z rozmachem i dużą kasą zawładnął emocjami rodaków. Dość powiedzieć, że pierwszą edycję śledziło ok. 10 mln widzów, co ustawiło program na pierwszym miejscu wśród najchętniej oglądanych. A cóż takiego dane im było obserwować na ekranie? Przeciętniaków i ich zwyczajne życie. A dokładniej, jego pozory.

 

Gen wścibstwa

W specjalnie zbudowanym budynku zamykano grupkę wyselekcjonowanych uczestników (do pierwszej edycji zgłosiło się niemal 10 tysięcy chętnych) na ponad trzy miesiące, gdzie mieli zachowywać się „normalnie” – poza tym, że wymagano od nich realizacji wytycznych niewidocznego Wielkiego Brata, który przez głośniki wydawał uczestnikom polecenia. Szczególnych szykan nie było – wystarczała świadomość, że jest się nieustannie śledzonym przez niewidocznego hyperwizora, zaś największą obawą napełniały „przesłuchania” prowadzone przez tegoż nadzorcę w tzw. pokoju zwierzeń. Kto pękał psychicznie, odpadał; kto podpadł telewidzom, tego też eliminowano, aż do finału rozgrywanego pomiędzy trójką największych twardzieli.

Obrazy „podglądactwa” życia w Domu Wielkiego Brata były do wglądu przez 16 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu. I okazało się, że całkowicie banalne sytuacje oraz do bólu nijakie rozmowy wzbudzały masowe zainteresowanie, choć nie dostarczały ani wiedzy, ani atrakcji, ni sensacji. Do tego z urody bohaterom wiele brakowało; niewiele też wiadomo co do ich extra uzdolnień. Pokusę stanowiło samo podglądactwo „takich ludzi jak my”.

 

Dreszczyk podglądactwa

Kiedy doszło do „uwznioślenia” voyeuryzmu, cechy postrzeganej negatywnie, a nawet traktowanej jako zaburzenie psychiczne? Moim zdaniem – stało się to za sprawą sztuki. Marcel Duchamp, ten przenikliwy znawca ludzkiej natury, prowokator, zarazem demiurg i szarlatan, przez ostatnie dwie dekady życia (w latach 1946–1966) pracował nad dziełem, które odkryto dopiero po jego śmierci. „Dane są” to instalacja z pracowni artysty, ukryta za drzwiami skleconymi z rozpadających się desek. To, co za nimi, można obejrzeć przez dwie wywiercone w nich dziurki. Kto chce zobaczyć, musi „podglądać”. I wtedy widzi scenę niepokojącą, zarazem podniecającą: na pierwszym planie bezwstydnie rozkraczona naga baba, której rozstawione nogi i krocze stanowią punkt centralny aranżacji. Nie wiadomo – została dopiero co zgwałcona, może też zamordowana? Nie ma wyjaśnienia (choć dane i podejrzenia są), ale każdy, kto na to patrzy, musi poczuć się jak podglądacz. Tym perfidnym zabiegiem Duchamp obnażył/uświadomił niezdrowe emocje towarzyszące wdzieraniu się w cudzą intymność, prywatność, sferę tabu… No, ale tu jest jeszcze tajemnica i chęć jej rozkminienia. A co motywuje śledzenie snu?

 

Ujęci we śnie

W 1964 roku Andy Warhol zaprezentował ponad pięciogodzinną rejestrację pogrążonego we śnie Johna Giorno (kochanka Warhola). „Sleep” w wersji festiwalowo-ekskluzywnej został przycięty do kwadransa (widziałam i nawet tyle trudno wytrzymać). Pierwotnie Warhol proponował rejestrowany senny seans Brigitte Bardot, francuskiego symbolu seksu, lecz ta nie była w owym czasie dostępna – a może pomysł nie przypadł jej do gustu.

Kilka lat później, na fali hippisowskiej gloryfikacji naturalnych skłonności człowieka, dyskrecja przestała być uważana za nieodzowną cechę osób „kulturalnych”. Zbiegło się to z rozprzestrzenianiem się zjawiska paparazzich. Ci podglądacze z aparatami fotograficznymi, żyjący ze sprzedawania tabloidom zdjęć naruszających (często) prywatność prominentów, przez wiele lat byli pogardzani przez poważnych fotoreporterów. Paparazzim działalność ułatwił małoobrazkowy aparat leica, lecz z czasem doszły kolejne techniki i sposoby. Zdarza się, że paparazzi korzystają z technik operacyjnych analogicznych do tych, z których korzystają służby specjalne – i tu kłania się Pegasus. Ci fotoreporterzy „śledczy” posługują się często podsłuchem, prowokacją bądź zminiaturyzowanymi aparatami szpiegowskimi, umożliwiającymi wykonywanie fotek z ukrycia. Niekiedy też zdobywają informacje, korumpując osoby zatrudnione przez celebrytów i polityków.

 

Utrata wstydu

Tę zmianę w postrzeganiu paparazzich i podglądactwa wzięli na tapetę autorzy wystawy „Voyeurism, Surveillance and the Camera” w Tate Modern z 2010 roku. Co najmniej połowa z 250 wyeksponowanych tam fotografii trąciła klimatem brukowca. Ale właśnie jej celem było sprowokowanie dyskusji o współczesnej moralności. Całość materiału układała się w opowieść o… utracie wstydu. Proces, który dokonał się w imię demokracji, nowoczesności, tolerancji. Zaczęło się w międzywojniu, wraz ze spopularyzowaniem małoobrazkowej leiki. Jasne, że wcześniej ludzie też zaglądali bliźnim pod kołdrę – ale z poczuciem grzechu.

Dziś obyczajowe hamulce znikły. Dla większości w podglądaniu nie ma nic nagannego. Winne temu są media. Ich obsesją stało się ujawnianie „prawdy” na każdym polu. Upublicznienie tego, co przed ludzkimi spojrzeniami było onegdaj strzeżone. Telewizyjne show, tabloidy, a przede wszystkim media społecznościowe – wszystko to sprawiło, że zatarły się granice między sztuką a obnażeniem, między artystą a byle właścicielem komórki. I między prawdą a pomówieniem.

[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodza od redakcji]


 

POLECANE
Nie żyje Maciej Misztal. Kabareciarz miał tylko 43 lata z ostatniej chwili
Nie żyje Maciej Misztal. Kabareciarz miał tylko 43 lata

Maciej Misztal, współzałożyciel Kabaretu Trzeci Wymiar i wieloletni współpracownik OFPA w Rybniku, zmarł 22 grudnia 2025 r. po ciężkiej chorobie. Miał 43 lata.

Katastrofa samolotu w Turcji. Nie żyje szef sztabu armii Libii z ostatniej chwili
Katastrofa samolotu w Turcji. Nie żyje szef sztabu armii Libii

Służby dotarły do wraku samolotu, którym leciał szef sztabu armii Libii Mohammed Ali Ahmed Al-Haddad – przekazał minister spraw wewnętrznych Turcji Ali Yerlikaya. Wcześniej informowano, że z samolotem utracono kontakt radiowy.

Ogłoszenia o pracę muszą być neutralne płciowo. Minister: Mamy piękny, bogaty język z ostatniej chwili
Ogłoszenia o pracę muszą być neutralne płciowo. Minister: "Mamy piękny, bogaty język"

Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk w TVP w likwidacji przekonywała, że w ogłoszeniach o pracę nie powinno się wskazywać płci. Zmiany wejdą w życie 24 grudnia 2025 r.

Nie żyje mężczyzna zaatakowany przez nożownika w Gdańsku z ostatniej chwili
Nie żyje mężczyzna zaatakowany przez nożownika w Gdańsku

Nie żyje mężczyzna, który w niedzielę w centrum Gdańska został zaatakowany przez 26-latka – poinformował serwis tvn24.pl.

Szokujące wieści z Włoch. Znany biathlonista znaleziony martwy podczas zgrupowania z ostatniej chwili
Szokujące wieści z Włoch. Znany biathlonista znaleziony martwy podczas zgrupowania

Sivert Guttorm Bakken, reprezentant Norwegii w biathlonowym Pucharze Świata, został we wtorek znaleziony martwy w hotelu we włoskim Lavaze – poinformowała norweska federacja biathlonu.

Leszek Czarnecki pozywa Telewizję Republika z ostatniej chwili
Leszek Czarnecki pozywa Telewizję Republika

Leszek Czarnecki pozywa Telewizję Republika. Chodzi o opublikowane przez stację w czerwcu tzw. "taśmy Giertycha". – Powodem tej sprawy jest to, że opublikowaliśmy jego rozmowę z Romanem Giertychem. Czyli nie to, że pokazaliśmy nieprawdę – stwierdził szef Telewizji Republika Tomasz Sakiewicz.

Łódzkie: Budynek zawalił się po wybuchu. Trwają poszukiwania z ostatniej chwili
Łódzkie: Budynek zawalił się po wybuchu. Trwają poszukiwania

Prawdopodobnie wybuch butli z gazem doprowadził do zawalenia się budynku w miejscowości Besiekierz Nawojowy w woj. łódzkim. Trwają poszukiwania jednej osoby, która w chwili katastrofy mogła przebywać w budynku.

Pijany lekarz na izbie przyjęć. Grozi mu do 5 lat więzienia Wiadomości
Pijany lekarz na izbie przyjęć. Grozi mu do 5 lat więzienia

Trzy promile alkoholu w organizmie miał lekarz pełniący dyżur na izbie przyjęć w jednym ze szpitali w powiecie opolskim. Sprawą zajmuje się prokuratura, która sprawdza, czy pacjenci nie zostali narażeni na utratę zdrowia lub życia.

Wtargnęli do bazy wojskowej w Gdyni. Trzech cudzoziemców stanie przed sądem pilne
Wtargnęli do bazy wojskowej w Gdyni. Trzech cudzoziemców stanie przed sądem

Trzech młodych cudzoziemców z Ukrainy i Białorusi przyznało się do wtargnięcia na teren bazy wojskowej w Gdyni. Sprawę przejęła Żandarmeria Wojskowa, która analizuje zabezpieczone telefony podejrzanych.

Rodzinna choinka już w pałacu. Prezydent Nawrocki zamieścił film z ostatniej chwili
"Rodzinna choinka już w pałacu". Prezydent Nawrocki zamieścił film

Prezydent Karol Nawrocki pokazał nagranie z przygotowań świątecznych. Po żywą choinkę pojechał osobiście na plantację do gminy Celestynów.

REKLAMA

Podglądactwo zamiast kultury. Jak straciliśmy wstyd i prywatność

W tej inbie łączą się dwa żywioły: ludzkie wścibstwo, jak świat światem motywujące działania trochę poza prawem, a z pewnością wbrew dobrym obyczajom, oraz inwigilacja stosowana przez służby państwowe w celu wykrywania różnego rodzaju wykroczeń.
Kobieta z telefonem komórkowym w otoczeniu budynków z oczami i uszami
Kobieta z telefonem komórkowym w otoczeniu budynków z oczami i uszami / Tygodnik Solidarność / Krzysztof Karnkowski

Co musisz wiedzieć:

  • Autorka zestawia współczesne formy inwigilacji i medialnego podglądactwa z literackimi i artystycznymi przykładami.
  • Jej zdaniem afera z rzekomym podsłuchem Katarzyny Tusk-Cudna staje się pretekstem do politycznego grania emocjami i medialnego „bicia piany” wokół Pegasusa.
  • Tekst konkluduje, że współczesne społeczeństwo zatraciło poczucie wstydu i prywatności, a „podglądactwo” stało się nieodłączną częścią życia publicznego i mediów.

 

Afera, której nie było

Tak, chodzi o Katarzynę Tusk-Cudny, rzekomo podsłuchiwaną przez Pegasusa, która w wyniku afery otrzymała status osoby pokrzywdzonej w powyższej sprawie. Nie za bardzo wiadomo, na czym ma polegać krzywda córki szefa rządu, ale cóż szkodzi zaszkodzić Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego współpracownikom. Tak naprawdę inwigilowanym był Roman Giertych, w owym czasie pełnomocnik rodziny Donalda Tuska (oprócz córki Katarzyny także syna Michała) – zaś pani Tusk-Cudna była akurat jego klientką. Ale tajemnica adwokacka rzecz święta, jak tajemnica spowiedzi.

 

Bicie antypisowskiej piany

Obóz rządzący i jego media budują narrację inwigilowania Pegasusem „niewinnych ludzi”, przemilczając zasługi systemu przy wykrywaniu mafii i udaremnianiu przekrętów. Ta „inwigilacyjna zabawka” została sprzedana służbom z całego świata, jednak tylko (?) u nas program Pegasusa pozwala na przejęcie pełnej kontroli nad telefonem (połączenia, historia informacji, aplikacje oraz zdalnie uruchamiane kamera lub mikrofon), toteż polski premier podkręca emocje swoich wyborców:

„To jest świństwo w sensie ludzkim i to jest bardzo poważne, gwałcące prawo i przyzwoitość działania”.

Jakby lewicowa opcja nie posługiwała się analogicznymi metodami, tylko bez podobnego nagłośnienia. Co by z tego nie wynikło w politycznym sensie, nie dajmy się wpuszczać w maliny: nie unikniemy infiltrowania prywatności na różnych poziomach od czasów, kiedy wynaleziono… dziurę w płocie.

 

Nieprzecięta pępowina

Od tej sceny zaczyna się oniryczna opowieść Witolda Gombrowicza o dojrzewaniu czy raczej niemożności osiągnięcia tego stanu. W „Ferdydurke” proces „upupiania” młodych ludzi to wieczna kuratela sprawowana przez matki (wdrażające w rodzinie nawyki według obowiązującego systemu społecznego bytowania). Rodzicielki zza płotu obserwują swoich doroślejących synów, wciąż widząc w nich nieporadne maluchy –ten widoczny/niewidoczny nadzór pozwala zaś starszemu pokoleniu kształtować potomków na własne podobieństwo. A tym samym utrzymywać władzę oraz sprawstwo. Gombrowicz błyskotliwie ośmiesza ambiwalentny społecznie odbiór „podglądactwa”: z jednej strony pozytywem jest dyskretne czuwanie nad poczynaniami młodych (lub innych „niepewnych” społecznie grup), z drugiej – infiltrowanie tych, którzy mają prawo do własnych sekretów, trąci paskudnym wścibstwem.

Tego typu nadzór w niejednym przypadku z czasem przeradza się w obsesję kontrolowania otoczenia. Mniejsza, jeśli strażnik ogranicza się do rodziny i bliskich. Gorzej, gdy inspekcyjna pasja rozciąga się na coraz szersze grupy, aż obejmuje całe społeczeństwo. A już całkiem fatalnie, jeśli inwigilator pozostaje niewidoczny, lecz wyposażony we wszędobylskie oczy i uszy (Wielki Brat patrzy!), sterując ludzkimi poczynaniami zdalnie, jedynie głosem dobywającym się z różnych technicznych urządzeń. Ten rodzaj tresury wzbudza paniczny strach, eliminując wszelką spontaniczność i szczerość zachowań.

 

Od grozy do rozrywki

W literackiej fikcji George’a Orwella „Rok 1984” pojawia się postać Wielkiego Brata i nie jest to bynajmniej bohater wzbudzający sympatię. Przeciwnie, to uosobienie tyrana, który żąda uwielbienia, stosując psychiczny terror. Jego władza opiera się nie tylko na nadzorowaniu zachowań, również na kontrolowaniu oraz formatowaniu myśli i uczuć – czego najperfidniejszym przejawem staje się rytuał dwóch minut nienawiści. Powieść odbierano jako dystopijną metaforę systemu stalinowskiego (choć dopatrywano się też innych konotacji, niejedynie politycznych), którego Orwell stał się zagorzałym przeciwnikiem po tym, kiedy dane mu było osobiście zetknąć się z „kultem jednostki”. Książkę przełożoną na język polski po raz pierwszy opublikowano w 1953 roku w paryskim Instytucie Literackim. PRL-owska cenzura skazała „Rok 1984” na niebyt, co oczywiście nie powstrzymało drugoobiegowej dystrybucji. Dopiero kiedy komunistyczny system zachwiał się w posadach, ukazało się oficjalne polskie wydanie (1988).

Jednak o wiele wcześniej zakorzeniły się w naszym języku i świadomości niektóre terminy z Orwellowskiej prozy – takie jak myślozbrodnia, nieosoba czy powszechnie używane pojęcie nowomowy. W III RP Wielki Brat zawitał w niemal każdym domu za sprawą… telewizyjnego reality show. W 2001 roku „Big Brother” jako nowatorski format realizowany z rozmachem i dużą kasą zawładnął emocjami rodaków. Dość powiedzieć, że pierwszą edycję śledziło ok. 10 mln widzów, co ustawiło program na pierwszym miejscu wśród najchętniej oglądanych. A cóż takiego dane im było obserwować na ekranie? Przeciętniaków i ich zwyczajne życie. A dokładniej, jego pozory.

 

Gen wścibstwa

W specjalnie zbudowanym budynku zamykano grupkę wyselekcjonowanych uczestników (do pierwszej edycji zgłosiło się niemal 10 tysięcy chętnych) na ponad trzy miesiące, gdzie mieli zachowywać się „normalnie” – poza tym, że wymagano od nich realizacji wytycznych niewidocznego Wielkiego Brata, który przez głośniki wydawał uczestnikom polecenia. Szczególnych szykan nie było – wystarczała świadomość, że jest się nieustannie śledzonym przez niewidocznego hyperwizora, zaś największą obawą napełniały „przesłuchania” prowadzone przez tegoż nadzorcę w tzw. pokoju zwierzeń. Kto pękał psychicznie, odpadał; kto podpadł telewidzom, tego też eliminowano, aż do finału rozgrywanego pomiędzy trójką największych twardzieli.

Obrazy „podglądactwa” życia w Domu Wielkiego Brata były do wglądu przez 16 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu. I okazało się, że całkowicie banalne sytuacje oraz do bólu nijakie rozmowy wzbudzały masowe zainteresowanie, choć nie dostarczały ani wiedzy, ani atrakcji, ni sensacji. Do tego z urody bohaterom wiele brakowało; niewiele też wiadomo co do ich extra uzdolnień. Pokusę stanowiło samo podglądactwo „takich ludzi jak my”.

 

Dreszczyk podglądactwa

Kiedy doszło do „uwznioślenia” voyeuryzmu, cechy postrzeganej negatywnie, a nawet traktowanej jako zaburzenie psychiczne? Moim zdaniem – stało się to za sprawą sztuki. Marcel Duchamp, ten przenikliwy znawca ludzkiej natury, prowokator, zarazem demiurg i szarlatan, przez ostatnie dwie dekady życia (w latach 1946–1966) pracował nad dziełem, które odkryto dopiero po jego śmierci. „Dane są” to instalacja z pracowni artysty, ukryta za drzwiami skleconymi z rozpadających się desek. To, co za nimi, można obejrzeć przez dwie wywiercone w nich dziurki. Kto chce zobaczyć, musi „podglądać”. I wtedy widzi scenę niepokojącą, zarazem podniecającą: na pierwszym planie bezwstydnie rozkraczona naga baba, której rozstawione nogi i krocze stanowią punkt centralny aranżacji. Nie wiadomo – została dopiero co zgwałcona, może też zamordowana? Nie ma wyjaśnienia (choć dane i podejrzenia są), ale każdy, kto na to patrzy, musi poczuć się jak podglądacz. Tym perfidnym zabiegiem Duchamp obnażył/uświadomił niezdrowe emocje towarzyszące wdzieraniu się w cudzą intymność, prywatność, sferę tabu… No, ale tu jest jeszcze tajemnica i chęć jej rozkminienia. A co motywuje śledzenie snu?

 

Ujęci we śnie

W 1964 roku Andy Warhol zaprezentował ponad pięciogodzinną rejestrację pogrążonego we śnie Johna Giorno (kochanka Warhola). „Sleep” w wersji festiwalowo-ekskluzywnej został przycięty do kwadransa (widziałam i nawet tyle trudno wytrzymać). Pierwotnie Warhol proponował rejestrowany senny seans Brigitte Bardot, francuskiego symbolu seksu, lecz ta nie była w owym czasie dostępna – a może pomysł nie przypadł jej do gustu.

Kilka lat później, na fali hippisowskiej gloryfikacji naturalnych skłonności człowieka, dyskrecja przestała być uważana za nieodzowną cechę osób „kulturalnych”. Zbiegło się to z rozprzestrzenianiem się zjawiska paparazzich. Ci podglądacze z aparatami fotograficznymi, żyjący ze sprzedawania tabloidom zdjęć naruszających (często) prywatność prominentów, przez wiele lat byli pogardzani przez poważnych fotoreporterów. Paparazzim działalność ułatwił małoobrazkowy aparat leica, lecz z czasem doszły kolejne techniki i sposoby. Zdarza się, że paparazzi korzystają z technik operacyjnych analogicznych do tych, z których korzystają służby specjalne – i tu kłania się Pegasus. Ci fotoreporterzy „śledczy” posługują się często podsłuchem, prowokacją bądź zminiaturyzowanymi aparatami szpiegowskimi, umożliwiającymi wykonywanie fotek z ukrycia. Niekiedy też zdobywają informacje, korumpując osoby zatrudnione przez celebrytów i polityków.

 

Utrata wstydu

Tę zmianę w postrzeganiu paparazzich i podglądactwa wzięli na tapetę autorzy wystawy „Voyeurism, Surveillance and the Camera” w Tate Modern z 2010 roku. Co najmniej połowa z 250 wyeksponowanych tam fotografii trąciła klimatem brukowca. Ale właśnie jej celem było sprowokowanie dyskusji o współczesnej moralności. Całość materiału układała się w opowieść o… utracie wstydu. Proces, który dokonał się w imię demokracji, nowoczesności, tolerancji. Zaczęło się w międzywojniu, wraz ze spopularyzowaniem małoobrazkowej leiki. Jasne, że wcześniej ludzie też zaglądali bliźnim pod kołdrę – ale z poczuciem grzechu.

Dziś obyczajowe hamulce znikły. Dla większości w podglądaniu nie ma nic nagannego. Winne temu są media. Ich obsesją stało się ujawnianie „prawdy” na każdym polu. Upublicznienie tego, co przed ludzkimi spojrzeniami było onegdaj strzeżone. Telewizyjne show, tabloidy, a przede wszystkim media społecznościowe – wszystko to sprawiło, że zatarły się granice między sztuką a obnażeniem, między artystą a byle właścicielem komórki. I między prawdą a pomówieniem.

[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodza od redakcji]



 

Polecane