Piotr Skwieciński: Lokalne układy elit zagrożone

Debata o zniesieniu dwukadencyjności samorządowców odsłania kulisy realnej władzy w Polsce, układy lokalnych elit oraz lęk rządzących przed politycznym trzęsieniem ziemi, jakie może nadejść w 2029 roku, gdy większość obecnych włodarzy straci swoje stanowiska.
Piotr Skwieciński
Piotr Skwieciński / Tygodnik Solidarność / rys. Barbara Sadowska

Co musisz wiedzieć:

  • Zdaniem autora, próba zniesienia dwukadencyjności samorządowców ujawnia skalę interesów oraz układów lokalnych.
  • Rok 2029 może przynieść masową wymianę włodarzy i głębokie przetasowania polityczne, co budzi niepokój obecnych elit.

 

2029, czyli strach

Bez względu na to, czy próba zniesienia ograniczenia kadencji samorządowców do dwóch zostanie istotnie podjęta (gdy piszę ten tekst, Lewica i Polska 2050 wciąż się wahają), już samo pojawienie się tej inicjatywy mówi sporo o polskiej polityce. Przy czym idzie przede wszystkim o jego wstępne poparcie (nawet jeśli na skutek oporu materii zostanie wycofane) przez Donalda Tuska i KO.

Dlaczego to wszystko jest tak ważne? Przede wszystkim dlatego, że choć to centralna polityka ogniskuje przeważającą część związanych ze sferą publiczną emocji Polaków, to tak naprawdę samorządy odgrywają u nas pod pewnym względem istotniejszą rolę. Kierują bowiem w różne koryta większe niż władze centralne strumienie pieniędzy. Przy czym mają tu większą niż rząd swobodę decyzyjną. Bo wszyscy obserwatorzy, w tym media (w Warszawie wciąż egzystujące realniej niż gdzie indziej), przyglądają się samorządom mniej bacznie niż centrum państwa. M.in. dlatego dokonanie, mówiąc kolokwialnie, przewału na kontrakcie na poziomie samorządowym jest znacznie łatwiejsze niż na poziomie centralnym. Nie tylko przewału. W ogóle naruszenie jakichkolwiek przepisów jest „w terenie” mniej ryzykowne niż w centrum. Nie tylko ze względu na media. Również dlatego, iż polaryzacja dotyka „terenu” wciąż w mniejszej mierze. Stopień zblatowania aktywnych w samorządach sił, ich powiązań między sobą rozmaitymi dealami jest więc tam nadal wyższy niż w Warszawie. A w związku z tym również polityczni konkurenci są mniej niż w centrum skłonni do wzajemnego demaskowania. Dziś ja tobie, jutro ty mi…

 

Samorządy a obywatele

Również odsetek Polaków zależnych od samorządów jest znacznie większy niż zależnych od władz centralnych. Bo – po pierwsze – liczba pracowników samorządów wszystkich szczebli wielokrotnie przewyższa liczbę zatrudnionych w administracji centralnej. Ci pracownicy i ich rodziny są oczywiście bardziej niż przeciętna podatni na wszelkie polityczne sugestie kierownictwa.

Po drugie zaś, jeszcze większa jest liczba obywateli, na których codzienne bytowanie bezpośrednio wpływają decyzje podejmowane przez samorząd. Komunikacja, budownictwo i lobby deweloperskie, sprzedaż alkoholu – to domena bardziej samorządów niż władz centralnych. Te, owszem, coś tu mogą, ale częściej pośrednio. Samorządy decydują zaś w tych sprawach bezpośrednio. Wszystko to daje pojęcie o wielkości stawki.

 

Prawica nielokalna

W skali ogólnopolskiej liczba związanych z obecną koalicją tzw. włodarzy, tj. szefów jednostek samorządu, zdecydowanie przekracza analogiczną liczbę związanych z opozycją. Podobnie było, kiedy to na szczeblu centralnym rządziła na skutek werdyktu wyborców Zjednoczona Prawica – wówczas lokalnie, również wskutek werdyktu wyborców – rządzili jej przeciwnicy, dziś sprawujący także władzę rządową. W Polsce prawica ma większą łatwość wygrywania wyborów w skali krajowej niż lokalnej.

Dlaczego? Czy tematy ważne dla prawicy kojarzą się większości jako bardziej związane z polityką centralną niż lokalną? Czy lokalnie ośrodki i kandydaci antyprawicowi potrafią, wtedy kiedy przewagę w społeczeństwie mają postawy konserwatywne, skutecznie zacierać swą ideologiczną proweniencję? Czy może zjawisko krótkiej piłki, charakterystyczne dla prawicy, owocuje intensywniejszym niż w innych segmentach spektrum wyciąganiem najlepszych zajmujących się polityką prawicowców od razu na szczebel centralny? Tak czy inaczej większa skuteczność prawicy w wyborach ogólnopolskich niż lokalnych jest faktem.

Dochodzi do tego historyczna zaszłość. Platforma od swego powstania związana była z grupą silnych politycznie i „ukorzenionych” prezydentów dużych miast. Zjawisko to fluktuowało – dziś już niemal nikt nie pamięta, że ogłoszony świeckim świętym zamordowany prezydent Gdańska Paweł Adamowicz został w ostatnich latach życia i rządów wypluty przez Platformę, gdyż kierowane przeciw niemu przez media sugestie korupcyjne brzmiały dla zbyt wielu przekonująco. Na podobnym tle liberałowie zdecydowali o zakończeniu kariery Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie. Tym niemniej te lokalne kryzysy udało się obecnej partii rządzącej – i powiązanym z nią lokalnym elitom – zażegnać.

 

Samorządy w walce politycznej

W tej sytuacji nie dziwi, iż PiS, od zawsze skonfliktowane z tymi środowiskami, w dodatku po wzięciu władzy w 2015 roku zetknąwszy się z ich wrogością, zaczęło próbować rozmaitych metod, aby ich znaczenie podważyć. W większości wypadków zresztą wycofując się, skonfrontowane ze sprzeciwem.

Również dwukadencyjność wzięła się z podobnych usiłowań. Pierwotnie proponowano ograniczyć liczbę kadencji rewolucyjnie, czyli wstecznie – wymusić odejście w zbliżających się wtedy wyborach tych (bardzo wielu) włodarzy, którzy zbliżali się do końca drugiej kadencji. Decyzja, by przyjąć to rozwiązanie dopiero na przyszłość, była kompromisem – nie tylko opozycja była przeciw działającemu wstecz ograniczeniu, również ministrowie Andrzeja Dudy sugerowali, że jeśli zostałoby ono uchwalone, prezydent użyłby weta, i to zadecydowało o ograniczeniu przez PiS pierwotnych zamiarów.

 

Potencjał zmiany

Gdy ten kompromis zawierano w roku 2018, rok 2029 – do kiedy to odepchnięto moment, w którym dwukadencyjność zacznie działać realnie – wydawał się odległy. Dziś jest bliższy, rok temu dwie trzecie samorządowych włodarzy zaczęły drugą kadencję rozpoczętą po wejściu ustawy w życie – czyli ostatnią im dozwoloną. Innymi słowy – w 2029 roku dwie trzecie głów samorządów odejdzie ze stanowisk. Za każdym stoi potężny lokalny układ interesów. Przy czym nie idzie tylko o biznes żyjący z włodarzami w symbiozie (przetargi, które można ustawiać pod konkretną firmę). Chodzi też o pracowników samorządów (i spółek samorządowych) zasiadających w radach. Personalny kształt samorządów, spółek i rad, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, przez lata kształtowali ci sami włodarze. Wszystko to dotąd czyniło ich niemal nieusuwalnymi. Nie dziwi zatem potężny sprzeciw wobec dwukadencyjności.

Nie zaskakuje też ostrożne, sondujące wsparcie, którego udzielił sprzeciwowi Donald Tusk. KO jest silnie związana ze światem samorządowym, zarówno przez należących do niej rządzących lokalnie polityków, jak i tych, którzy swego czasu poczuli się na tyle silni, że woleli dla potrzeb wyborczych stanąć na czele lokalnych, pozornie bezpartyjnych bytów, ale zachowali linki z partią. Najistotniejsza jest tu jednak nie tyle tożsamość pozytywna (czyli to, za kim jesteśmy), co negatywna (przeciw komu). Otóż w skali całego kraju większą część elit, centralnych i lokalnych, w tym samorządowych, spaja niechęć do mniejszej, tej PiS-owskiej części elit.

Prawica na fali

Przede wszystkim jednak – rok 2029 mógłby, niezależnie od wyborów w 2027 roku, przynieść przetasowania tak daleko idące, że być może osiągające skalę wywrócenia układu, w którym elity czują się komfortowo. I wybór Karola Nawrockiego, i kolejne sondaże wskazujące na osiągnięcie przez prawicę większości w elektoracie, ale przede wszystkim wyraźna fala prawicowych nastrojów wśród młodych pokazują istnienie potencjału zmiany. Odejście większości włodarzy w 2029 roku w oczywisty sposób będzie jej sprzyjać.
Dlatego próba zniesienia dwukadencyjności i pierwotne ostrożne przychylanie się do tej próby premiera nie zaskakuje. Co natomiast zaskoczyło (i co jest obecnie przedmiotem badań analityków i rządowych, i opozycyjnych), to ujawniony potencjał chęci zmiany również w elektoracie koalicji. W obronie dwukadencyjności wypowiedziało się aż 60 proc. ankietowanych wyborców KO, Polski 2050, Lewicy i PSL. Tusk musiał dostrzec, że silniejsze wejście w starcie o zniesienie dwukadencyjności może przynieść mu kłopoty z wyborcami.

 

Co z premierem?

Cała sprawa zaowocowała charakterystycznym szantażem zastosowanym przez PSL wobec innych partii. Mianowicie zgłoszeniem – w wypadku niezniesienia ograniczenia liczby kadencji włodarzy samorządowych – projektu wprowadzającego analogiczne ograniczenie wobec posłów. Biorąc pod uwagę wzbieranie w społeczeństwie potencjału zmiany (mającego, co trzeba zauważyć, również wymiar pokoleniowy), ale też zawsze silną wśród Polaków chęć złośliwego „dowalenia” politykom (przypomnijmy choćby, jak w czasie swych rządów, wbrew własnemu światopoglądowi, PiS poczuło się zmuszone do drastycznego ograniczenia i tak niewielkich zarobków własnych wiceministrów – czyli podstawowych koni roboczych, wprawiających w ruch machinę państwa), ten postulat mógłby się spodobać.

Co charakterystyczne – w ogniu eskalowania dwukadencyjnych postulatów nikt dotąd nie zwrócił uwagi na oczywisty absurd najważniejszego polskiego ograniczenia tego rodzaju. Oto prezydent może sprawować urząd tylko dwie kadencje. Jest to kalka z systemu amerykańskiego, w którym prezydent naprawdę stoi na czele administracji, i danie mu możliwości kształtowania korpusu urzędników federalnych oraz wszystkich sfer, na które ma wpływ, przez dłuższy czas teoretycznie istotnie mogłoby być zagrożeniem dla demokracji.
Tylko że w Polsce prezydent nie ma takiej pozycji. Silniejszy od niego, również jeśli chodzi o możliwość budowy podporządkowanego mu układu, wykraczającego poza ramy administracji, jest premier. Ale o wprowadzeniu ograniczeń czasowych w sprawowaniu tej przecież naprawdę ważniejszej funkcji jakoś się nie mówi. Co nie dziwi – liderzy głównych partii nie są u nas zainteresowani piastowaniem godności prezydenta, chcą natomiast być premierami lub przynajmniej zachować sobie taką możliwość.
Warto dostrzec tę niekonsekwencję.

[Tytuł, niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]


 

POLECANE
Zimowy paraliż na S7. Wiceminister infrastruktury zabrał głos z ostatniej chwili
Zimowy paraliż na S7. Wiceminister infrastruktury zabrał głos

Ruch na drodze ekspresowej S7 w woj. warmińsko-mazurskim i mazowieckim w kierunku Gdańska i Warszawy został udrożniony i odbywa się jednym pasem – poinformował w środę rano wiceminister infrastruktury Stanisław Bukowiec. Według niego służby robią wszystko, aby jeszcze dziś trasa była całkowicie udrożniona.

Nowe doniesienia. Zwrot w sprawie właściciela TVN z ostatniej chwili
Nowe doniesienia. Zwrot w sprawie właściciela TVN

Warner Bros. Discovery w przyszłym tygodniu ponownie rozważy poprawioną ofertę przejęcia od Paramount Skydance. Według źródeł Bloomberga spółka odrzuci ofertę.

Komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego

14 grudnia 2025 r. zaczął obowiązywać nowy roczny rozkład jazdy pociągów. Rozkład jest podzielony na 5 cykli i potrwa do połowy grudnia 2026 r. – poinformowało w komunikacie województwo podkarpackie.

Cofka na rzece Elbląg. Odwołano alarm przeciwpowodziowy z ostatniej chwili
Cofka na rzece Elbląg. Odwołano alarm przeciwpowodziowy

Władze Elbląga informują o poprawie sytuacji na rzece Elbląg i odwołaniu alarmu przeciwpowodziowego. Miasto nadal utrzymuje podwyższoną gotowość służb.

Dramat pod Poznaniem. Nie żyje 7-letni chłopiec z ostatniej chwili
Dramat pod Poznaniem. Nie żyje 7-letni chłopiec

W szpitalu zmarł chłopiec, który we wtorek wraz z matką wpadł do zamarzniętego stawu w podpoznańskim Radzewie – poinformowała w środę policja. Do wypadku doszło na prywatnej posesji.

IMGW wydał pilny komunikat z ostatniej chwili
IMGW wydał pilny komunikat

IMGW wydał nowe ostrzeżenie meteorologiczne dotyczące opadów śniegu. Najgorsza sytuacja jest w północnej Polsce – przede wszystkim w woj. warmińsko-mazurskim oraz kilku powiatach w woj. pomorskim.

Będzie weto prezydenta Nawrockiego? Nieoficjalne doniesienia z ostatniej chwili
Będzie weto prezydenta Nawrockiego? Nieoficjalne doniesienia

Prezydent Karol Nawrocki zapowiada weto dla ustawy o "statusie osoby najbliższej", jeśli projekt nie zostanie zmieniony w Sejmie – wynika z doniesień RMF FM.

Komunikat dla mieszkańców Olsztyna z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Olsztyna

Miasto Olsztyn apeluje: zostaw auta, jedź komunikacją miejską. Nie będzie kontroli biletów do odwołania. Po nocnej śnieżycy możliwe 60 cm śniegu, a część ulic będzie utrzymywana tylko w jednym pasie – czytamy w komunikacie.

Zapytano Polaków o wejście do strefy euro. Wyniki sondażu są jasne z ostatniej chwili
Zapytano Polaków o wejście do strefy euro. Wyniki sondażu są jasne

Ponad 62 proc. Polaków jest przeciw wejściu Polski do strefy euro w ciągu najbliższych dziesięciu lat – wynika z najnowszego sondażu IBRiS dla "Rzeczpospolitej''.

Kierowcy uwięzieni na S7. Jest komunikat policji z ostatniej chwili
Kierowcy uwięzieni na S7. Jest komunikat policji

Na drodze ekspresowej S7 w powiecie ostródzkim w kierunku Warszawy samochody powoli jadą. Na drodze w kierunku do Gdańska ruch samochodów jest niewielki i płynny. Policja wciąż monitoruje sytuację – poinformował w środę rzecznik KWP w Olsztynie.

REKLAMA

Piotr Skwieciński: Lokalne układy elit zagrożone

Debata o zniesieniu dwukadencyjności samorządowców odsłania kulisy realnej władzy w Polsce, układy lokalnych elit oraz lęk rządzących przed politycznym trzęsieniem ziemi, jakie może nadejść w 2029 roku, gdy większość obecnych włodarzy straci swoje stanowiska.
Piotr Skwieciński
Piotr Skwieciński / Tygodnik Solidarność / rys. Barbara Sadowska

Co musisz wiedzieć:

  • Zdaniem autora, próba zniesienia dwukadencyjności samorządowców ujawnia skalę interesów oraz układów lokalnych.
  • Rok 2029 może przynieść masową wymianę włodarzy i głębokie przetasowania polityczne, co budzi niepokój obecnych elit.

 

2029, czyli strach

Bez względu na to, czy próba zniesienia ograniczenia kadencji samorządowców do dwóch zostanie istotnie podjęta (gdy piszę ten tekst, Lewica i Polska 2050 wciąż się wahają), już samo pojawienie się tej inicjatywy mówi sporo o polskiej polityce. Przy czym idzie przede wszystkim o jego wstępne poparcie (nawet jeśli na skutek oporu materii zostanie wycofane) przez Donalda Tuska i KO.

Dlaczego to wszystko jest tak ważne? Przede wszystkim dlatego, że choć to centralna polityka ogniskuje przeważającą część związanych ze sferą publiczną emocji Polaków, to tak naprawdę samorządy odgrywają u nas pod pewnym względem istotniejszą rolę. Kierują bowiem w różne koryta większe niż władze centralne strumienie pieniędzy. Przy czym mają tu większą niż rząd swobodę decyzyjną. Bo wszyscy obserwatorzy, w tym media (w Warszawie wciąż egzystujące realniej niż gdzie indziej), przyglądają się samorządom mniej bacznie niż centrum państwa. M.in. dlatego dokonanie, mówiąc kolokwialnie, przewału na kontrakcie na poziomie samorządowym jest znacznie łatwiejsze niż na poziomie centralnym. Nie tylko przewału. W ogóle naruszenie jakichkolwiek przepisów jest „w terenie” mniej ryzykowne niż w centrum. Nie tylko ze względu na media. Również dlatego, iż polaryzacja dotyka „terenu” wciąż w mniejszej mierze. Stopień zblatowania aktywnych w samorządach sił, ich powiązań między sobą rozmaitymi dealami jest więc tam nadal wyższy niż w Warszawie. A w związku z tym również polityczni konkurenci są mniej niż w centrum skłonni do wzajemnego demaskowania. Dziś ja tobie, jutro ty mi…

 

Samorządy a obywatele

Również odsetek Polaków zależnych od samorządów jest znacznie większy niż zależnych od władz centralnych. Bo – po pierwsze – liczba pracowników samorządów wszystkich szczebli wielokrotnie przewyższa liczbę zatrudnionych w administracji centralnej. Ci pracownicy i ich rodziny są oczywiście bardziej niż przeciętna podatni na wszelkie polityczne sugestie kierownictwa.

Po drugie zaś, jeszcze większa jest liczba obywateli, na których codzienne bytowanie bezpośrednio wpływają decyzje podejmowane przez samorząd. Komunikacja, budownictwo i lobby deweloperskie, sprzedaż alkoholu – to domena bardziej samorządów niż władz centralnych. Te, owszem, coś tu mogą, ale częściej pośrednio. Samorządy decydują zaś w tych sprawach bezpośrednio. Wszystko to daje pojęcie o wielkości stawki.

 

Prawica nielokalna

W skali ogólnopolskiej liczba związanych z obecną koalicją tzw. włodarzy, tj. szefów jednostek samorządu, zdecydowanie przekracza analogiczną liczbę związanych z opozycją. Podobnie było, kiedy to na szczeblu centralnym rządziła na skutek werdyktu wyborców Zjednoczona Prawica – wówczas lokalnie, również wskutek werdyktu wyborców – rządzili jej przeciwnicy, dziś sprawujący także władzę rządową. W Polsce prawica ma większą łatwość wygrywania wyborów w skali krajowej niż lokalnej.

Dlaczego? Czy tematy ważne dla prawicy kojarzą się większości jako bardziej związane z polityką centralną niż lokalną? Czy lokalnie ośrodki i kandydaci antyprawicowi potrafią, wtedy kiedy przewagę w społeczeństwie mają postawy konserwatywne, skutecznie zacierać swą ideologiczną proweniencję? Czy może zjawisko krótkiej piłki, charakterystyczne dla prawicy, owocuje intensywniejszym niż w innych segmentach spektrum wyciąganiem najlepszych zajmujących się polityką prawicowców od razu na szczebel centralny? Tak czy inaczej większa skuteczność prawicy w wyborach ogólnopolskich niż lokalnych jest faktem.

Dochodzi do tego historyczna zaszłość. Platforma od swego powstania związana była z grupą silnych politycznie i „ukorzenionych” prezydentów dużych miast. Zjawisko to fluktuowało – dziś już niemal nikt nie pamięta, że ogłoszony świeckim świętym zamordowany prezydent Gdańska Paweł Adamowicz został w ostatnich latach życia i rządów wypluty przez Platformę, gdyż kierowane przeciw niemu przez media sugestie korupcyjne brzmiały dla zbyt wielu przekonująco. Na podobnym tle liberałowie zdecydowali o zakończeniu kariery Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie. Tym niemniej te lokalne kryzysy udało się obecnej partii rządzącej – i powiązanym z nią lokalnym elitom – zażegnać.

 

Samorządy w walce politycznej

W tej sytuacji nie dziwi, iż PiS, od zawsze skonfliktowane z tymi środowiskami, w dodatku po wzięciu władzy w 2015 roku zetknąwszy się z ich wrogością, zaczęło próbować rozmaitych metod, aby ich znaczenie podważyć. W większości wypadków zresztą wycofując się, skonfrontowane ze sprzeciwem.

Również dwukadencyjność wzięła się z podobnych usiłowań. Pierwotnie proponowano ograniczyć liczbę kadencji rewolucyjnie, czyli wstecznie – wymusić odejście w zbliżających się wtedy wyborach tych (bardzo wielu) włodarzy, którzy zbliżali się do końca drugiej kadencji. Decyzja, by przyjąć to rozwiązanie dopiero na przyszłość, była kompromisem – nie tylko opozycja była przeciw działającemu wstecz ograniczeniu, również ministrowie Andrzeja Dudy sugerowali, że jeśli zostałoby ono uchwalone, prezydent użyłby weta, i to zadecydowało o ograniczeniu przez PiS pierwotnych zamiarów.

 

Potencjał zmiany

Gdy ten kompromis zawierano w roku 2018, rok 2029 – do kiedy to odepchnięto moment, w którym dwukadencyjność zacznie działać realnie – wydawał się odległy. Dziś jest bliższy, rok temu dwie trzecie samorządowych włodarzy zaczęły drugą kadencję rozpoczętą po wejściu ustawy w życie – czyli ostatnią im dozwoloną. Innymi słowy – w 2029 roku dwie trzecie głów samorządów odejdzie ze stanowisk. Za każdym stoi potężny lokalny układ interesów. Przy czym nie idzie tylko o biznes żyjący z włodarzami w symbiozie (przetargi, które można ustawiać pod konkretną firmę). Chodzi też o pracowników samorządów (i spółek samorządowych) zasiadających w radach. Personalny kształt samorządów, spółek i rad, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, przez lata kształtowali ci sami włodarze. Wszystko to dotąd czyniło ich niemal nieusuwalnymi. Nie dziwi zatem potężny sprzeciw wobec dwukadencyjności.

Nie zaskakuje też ostrożne, sondujące wsparcie, którego udzielił sprzeciwowi Donald Tusk. KO jest silnie związana ze światem samorządowym, zarówno przez należących do niej rządzących lokalnie polityków, jak i tych, którzy swego czasu poczuli się na tyle silni, że woleli dla potrzeb wyborczych stanąć na czele lokalnych, pozornie bezpartyjnych bytów, ale zachowali linki z partią. Najistotniejsza jest tu jednak nie tyle tożsamość pozytywna (czyli to, za kim jesteśmy), co negatywna (przeciw komu). Otóż w skali całego kraju większą część elit, centralnych i lokalnych, w tym samorządowych, spaja niechęć do mniejszej, tej PiS-owskiej części elit.

Prawica na fali

Przede wszystkim jednak – rok 2029 mógłby, niezależnie od wyborów w 2027 roku, przynieść przetasowania tak daleko idące, że być może osiągające skalę wywrócenia układu, w którym elity czują się komfortowo. I wybór Karola Nawrockiego, i kolejne sondaże wskazujące na osiągnięcie przez prawicę większości w elektoracie, ale przede wszystkim wyraźna fala prawicowych nastrojów wśród młodych pokazują istnienie potencjału zmiany. Odejście większości włodarzy w 2029 roku w oczywisty sposób będzie jej sprzyjać.
Dlatego próba zniesienia dwukadencyjności i pierwotne ostrożne przychylanie się do tej próby premiera nie zaskakuje. Co natomiast zaskoczyło (i co jest obecnie przedmiotem badań analityków i rządowych, i opozycyjnych), to ujawniony potencjał chęci zmiany również w elektoracie koalicji. W obronie dwukadencyjności wypowiedziało się aż 60 proc. ankietowanych wyborców KO, Polski 2050, Lewicy i PSL. Tusk musiał dostrzec, że silniejsze wejście w starcie o zniesienie dwukadencyjności może przynieść mu kłopoty z wyborcami.

 

Co z premierem?

Cała sprawa zaowocowała charakterystycznym szantażem zastosowanym przez PSL wobec innych partii. Mianowicie zgłoszeniem – w wypadku niezniesienia ograniczenia liczby kadencji włodarzy samorządowych – projektu wprowadzającego analogiczne ograniczenie wobec posłów. Biorąc pod uwagę wzbieranie w społeczeństwie potencjału zmiany (mającego, co trzeba zauważyć, również wymiar pokoleniowy), ale też zawsze silną wśród Polaków chęć złośliwego „dowalenia” politykom (przypomnijmy choćby, jak w czasie swych rządów, wbrew własnemu światopoglądowi, PiS poczuło się zmuszone do drastycznego ograniczenia i tak niewielkich zarobków własnych wiceministrów – czyli podstawowych koni roboczych, wprawiających w ruch machinę państwa), ten postulat mógłby się spodobać.

Co charakterystyczne – w ogniu eskalowania dwukadencyjnych postulatów nikt dotąd nie zwrócił uwagi na oczywisty absurd najważniejszego polskiego ograniczenia tego rodzaju. Oto prezydent może sprawować urząd tylko dwie kadencje. Jest to kalka z systemu amerykańskiego, w którym prezydent naprawdę stoi na czele administracji, i danie mu możliwości kształtowania korpusu urzędników federalnych oraz wszystkich sfer, na które ma wpływ, przez dłuższy czas teoretycznie istotnie mogłoby być zagrożeniem dla demokracji.
Tylko że w Polsce prezydent nie ma takiej pozycji. Silniejszy od niego, również jeśli chodzi o możliwość budowy podporządkowanego mu układu, wykraczającego poza ramy administracji, jest premier. Ale o wprowadzeniu ograniczeń czasowych w sprawowaniu tej przecież naprawdę ważniejszej funkcji jakoś się nie mówi. Co nie dziwi – liderzy głównych partii nie są u nas zainteresowani piastowaniem godności prezydenta, chcą natomiast być premierami lub przynajmniej zachować sobie taką możliwość.
Warto dostrzec tę niekonsekwencję.

[Tytuł, niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]



 

Polecane