Trudno się było powstrzymać przed odruchem pewnego obrzydzenia na widok byłego rzecznika rządu Wojciecha Jaruzelskiego, zwanego również „Goebbelsem stanu wojennego”, Jerzego Urbana, fetowanego na premierze filmu „Kler”. W mniejszym stopniu ze względu na sam film artyście wolno przerysowywać rzeczywistość, a nam ma prawo się to nie podobać. W znacznie większym stopniu ze względu na hipokryzję, jaka wiąże się z fetowaniem przy takiej okazji przedstawiciela formacji, która akurat ma krew kleru na rękach.
Jednym z tragicznych przykładów „doświadczeń” duchowieństwa z intencjami protoplastów dzisiejszej liberalnej lewicy jest historia księdza Romana Kotlarza, skromnego, acz niezłomnego proboszcza parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Pelagowie (obecnie Trablice), który nie tylko, wbrew presji aparatu bezpieczeństwa, starał się wychowywać młodzież w duchu wartości, które w ciemnych czasach komuny uważane były za zakazane, ale też miał odwagę zostać kapelanem Radomskiego Czerwca ’76. Ze schodów kościoła pw. Świętej Trójcy w Radomiu błogosławił protestujących robotników w czasie manifestacji. A potem modlił się za pobitych i aresztowanych.
Wzywany, przesłuchiwany, bity, wręcz torturowany, nie skarżył się parafianom. Robił swoje. 15 sierpnia 1976 roku zasłabł podczas odprawiania mszy św. Odwieziono go do szpitala psychiatrycznego w Krychnowicach, gdzie zmarł w nigdy do końca nie wyjaśnionych okolicznościach.
Dla komunistycznych bandytów był „radomskim bandytą”. Zakazali pogrzebu w Radomiu. W III RP został pośmiertnie odznaczony dopiero przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Niedawno Stolica Apostolska wyraziła zgodę na rozpoczęcie jego procesu beatyfikacyjnego. Pozostajemy w nadziei, że pamięć o nim stanie się dzięki temu częścią prawdy o klerze, która tak uwiera dziś twórców „nowego, lepszego świata”.
Michał OssowskiArtykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (48/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.