Monika Lubowicz. Listy od M.: Nauczyciel, czy pracownik oświaty?
Rozumiem i popieram ich żądania, bo dlaczego akurat ta grupa zawodowa nie ma czerpać z dobrej koniunktury? Mało tego, jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy, znając opłakaną sytuację oświatową, z premedytacją wybierają studia pedagogiczne, zamiast kształcić się zgodnie z potrzebami rynku pracy. I jako matka mam tylko nadzieję, że dokonują takiego wyboru z miłości do pracy z młodzieżą, a nie dlatego, że politechnika była poza ich zasięgiem intelektualnym. Oddajemy bowiem nasze dzieci w ich ręce ufając, że uczą i wychowują je z zaangażowaniem i pasją, a nie dlatego, że muszą coś w życiu robić…
Jednakże dzisiejsza determinacja nauczycieli w walce o wyższe płace jest co najmniej zadziwiająca, szczególnie patrząc wstecz.
Przez pięć długich lat, 2012-2016, płaca nauczycieli była na żenująco niskim poziomie i ani drgnęła, ale nie przypominam sobie jakoś w tamtych latach tak spektakularnych akcji ze strony nauczycieli.
Dzisiaj, gdy MEN wprowadza plan podwyżek wynagrodzeń dla nauczycieli o ok. 15,8 % rozłożonych na lata 2018-2020, nauczyciele odchodzą od tablic, mało tego za zakładników biorą nasze dzieci, uniemożliwiając im przystąpienie do egzaminów końcowych klas ósmych szkół podstawowych i trzecich gimnazjów.
Czy proponowane podwyżki są duże, gdy w roku 2020 pensja zasadnicza brutto nauczyciela stażysty będzie wynosić 2.665 zł, kontraktowego – 2.742, mianowanego – 3.113, a dyplomowanego – 3.657. Nie, pewnie, że są małe! Ale nareszcie są jakieś ruchy płacowe w oświacie i próba podjęcia rozwiązań systemowych, żeby wyjść z tej patologii, do której doprowadziła koalicja PO-PSL, a dla której nauczyciele byli wyjątkowo wyrozumiali. Żeby nie wiem, kto myślał i ile pieniędzy włożył w ten zepsuty system polskiej edukacji, natychmiast jej nie uzdrowi. Na to trzeba czasu, zrozumienia i elastycznej postawy ze strony samych nauczycieli, którzy nie wiedzieć czemu, są uparci jak te przysłowiowe przedszkolaki. No dobra, nie uparci tylko mało otwarci. Nie lubią być oceniani, nie lubią się przekwalifikowywać, są roszczeniowi, mało elastyczni w negocjacjach i wciąż niespełnieni. Znacie inną grupę zawodową z takimi przymiotami?
Moi drodzy, jeśli chcecie zrozumienia i poparcia wśród rodziców, to zachowujcie się jak nauczyciele, a nie terroryści.
Zdaję sobie sprawę, jakie epitety pod moim adresem posypią się ze strony grona pedagogicznego, ale nie zamierzam milczeć tylko dlatego, żeby nie drażnić, bo może być jeszcze gorzej. Gorzej już nie będzie, bo granice przez niektórych zostały już przekroczone! I z przerażeniem patrzę w przyszłość swojego dziecka, mając przed oczami frustracje nauczycieli.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w rodzinie miałam przedwojenną nauczycielkę, ciocię Ludwikę. Uczyła się we Lwowie, a później pracowała w Poznaniu szkole z internatem dla panien z tzw. dobrych domów. Często opowiadała o swoich podopiecznych z nieukrywaną troską i dumą. Musiała być lubiana, skoro wiele lat po wojnie niektóre z tych dziewcząt wciąż utrzymywały z nią kontakty. Kochała to co robi i była zaangażowana cała sobą w wychowywanie kolejnych pokoleń. Teraz tak sobie myślę, że była ostatnim przedstawicielem nauczyciela z powołania. Do tego stopnia mi imponowała, że przez chwilę nawet chciałam pójść w jej ślady. Zawsze szanowałam i szanuję ten zawód, bo uważam go za powołanie, którego nie można się wyuczyć. A zupełnie inną kwestią jest kto go wykonuje, czy nauczyciel czy jedynie pracownik oświaty. I wcale tego nie wymyśliłam. Amen.
M.
#REKLAMA_POZIOMA#