[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: Cztery macochy autosamicyzmu
Simone de Beauvoir w „The Second Sex”, tłum. i red. H.M. Parshley (New York: Vintage Books, 1974 [oryginał w 1949 & a po angielsku 1952]) stwierdziła: „Nikt się nie rodzi kobietą, ale raczej się nią staje. Ani nie biologiczny, nie socjologiczny, nie ekonomiczny los determinuje figurę, jaką ludzka samica prezentuje sobą w społeczeństwie; to cała cywilizacja produkuje te stworzenie, które jest czymś pośrednim między samcem a eunuchem, a które określa się jako samicze”. Czyli kobieta to konstrukt, wymysł, a nie fakt biologiczny, społeczny, narodowy i kulturowy. Pamiętajmy: „on ne nait pas femme, on le deviant” jest niesamowicie ważnym hasłem, które między innymi zainspirowało ideologię transgenderową. No bo jeśli „nikt nie rodzi się kobietą, a raczej się nią staje” oznacza to, że każdy może się stać czymkolwiek.
Kate Millett w „Sexual Politics” (New York: Columbia University Press, 2016 [1970]) tłumaczy doniosłość tego odkrycia jako ujawnienie, że patriarchat stworzył kobietę. Jest to „konstrukt społeczny”. A manipulacja patriarchatu jest tak sprytna i subtelna, że kobiety nie zdają sobie sprawy, że zostały stworzone przez swoich prześladowców. „Wydaje” im się fałszywie, że stworzyła kobiety natura. Wystarczy obnażyć, a potem zniszczyć patriarchat, a nastąpi wyzwolenie kobiet, które będą w stanie same siebie skonstruować. Naturalnie przy pomocy „sióstr” autosamic.
Shulamith Firestone w „The Dialectic of Sex: The Case for Feminist Revolution” (New York: Farrar, Straus and Giroux, 1970, s. 11) miała następujący pomysł: „Tak jak aby zapewnić eliminację klas gospodarczych potrzeba buntu podklasy (proletariatu) oraz, w tymczasowej dyktaturze, ich zdobycie środków produkcji, tak też aby zapewnić eliminację klas płciowych potrzeba buntu podklasy (kobiet) oraz zdobycie kontroli nad reprodukcją: nie tylko pełne zwrócenie kobietom własności ich ciał, ale również (tymczasowe) zdobycie kontroli nad ludzką rozrodczością – nowa biologia populacji jak również społeczne instytucje zajmujące się rodzeniem dzieci oraz ich wychowywaniem. I tak jak ostatecznym celem rewolucji socjalistycznej nie była tylko eliminacja gospodarczych przywilejów klasowych, ale samych gospodarczych różnic klasowych, tak też ostatecznym celem rewolucji feministycznej musi być, odwrotnie niż w przypadku pierwszego ruchu feministycznego, nie tylko eliminacja męskich przywilejów, ale różnic między płciami: różnice genitaliów między przedstawicielami rodu ludzkiego nie miałyby znaczenia w sensie kulturowym. (Powrót do niczym nie ograniczonej panseksualności – to co Freud nazywał „polimorficzną perwersją” – prawdopodobnie zastąpi hetero/homo/biseksualizm). Reprodukcja rodzaju przez jedną płeć na korzyść obu byłaby zastąpiona przez (przynajmniej jako opcja) sztucznym zapładnianiem: obie płcie mogłyby rodzić dzieci po równo albo osobno od siebie, jakkolwiek byśmy na to chcieli patrzeć; poleganie dziecka na matce (i vice versa) zostałoby zastąpione krótszym okresem podległości na gronie innych ogólnie. A jakakolwiek utrzymująca się różnica upośledzająca w kwestii siły fizycznej zostałaby zniwelowana kulturowo. Podział pracy skończyłby się całkowitą eliminacją konieczności pracy (za pomocą cybernetyki). Tyrania biologicznej rodziny zostałaby złamana”.
Czyli kastracja mężczyzn i dzieci z próbówki donoszone przez eunuchów i kobiety. Potem potomstwo będzie indoktrynowane przez autosamiczy kolektyw, który miałby zastąpić wyeliminowaną ze społeczeństwa rodzinę. Zapanuje utopia równości pod batutą feministycznego politbiura.
Buduje na tym rewolucyjnym programie triumfalnie Judith Butler w „Gender Trouble: Feminism and the Subversion of Identity” (New York: Routledge, 2004 [1990]). Jej głównym wrogiem jest „hierarchia genderowa” (gender hierarchy) oraz „przymusowa heteroseksualność” (compulsory heterosexuality). Uważa ona nie tylko, że kobieta to „konstrukt językowy,” ale również jej ciało – wręcz każde ciało ludzkie – jest takim konstruktem. Jest to postmodernistyczna wersja średniowiecznej herezji nominalizmu. Według niej zjawiska rzeczywiste (przedmioty, zwierzęta, ludzie) posiadają tylko umowne nazwy. Stąd można do woli nazwy zmieniać, aby uzyskać pożądany efekt. W tym wypadku chodzi o zrzucenie ograniczeń dla „feministycznej polityki” (feminist politics).
Trzeba więc zdekonstruować język, ciało, płeć, gender i wszystko inne, co stoi na drodze tej rewolucyjnej idei. Nie przyzwyczajać się do tradycyjnych ról ciała. Trzeba „ciało” widzieć jako „przedstawienie” (performance). Nasze wyobrażenie o tym, co stanowi płeć, odzwierciedla jedynie układ sił w danym okresie historycznym. Wcale nie wynika to z natury. Patriarchat narzucił nam fałszywe zrozumienie płci. Po prostu wymyślono język, który płci nadawał główne znaczenie w tożsamości jednostki. Przecież rzekomo nie odzwierciedlało to stanu faktycznego, naturalnego. Również dlatego, że samo pojęcie „naturalności” też jest względne i wymyślone. Płeć więc w rzeczywistości nie istnieje, mamy tylko gender. A więc gender nie ma nic wspólnego z naszą biologiczną płcią. Gender to jest to, co sobie wyobrażamy, że jest naszą seksualną tożsamością. Co więcej, gender nie jest określony w żaden stały sposób. Jest zupełnie płynny. Stąd teoria o „płynności gender” (gender fluidity). To pomaga nam być wszystkim i niczym jednocześnie, stworzeniami wielu tożsamości.
Butler znajduje klucz do dekonstrukcji tożsamości seksualnej. I główne źródło wszelkich naszych uprzedzeń. Jest nią kazirodztwo. „Tabu kazirodztwa to prawo jurysdykcyjne, o którym mówi się, że zabrania kazirodczych chuci oraz konstruuje pewne genderowo subiektywne zjawiska przez mechanizm przymusowej identyfikacji [seksualnej]... [W związku z tym] tabu kazirodztwa nie tylko zabrania związków seksualnych między członkami tej samej linii rodzinnej, ale również włącza do gry tabu wobec homoseksualizmu”. Jeśli zniesiemy zakaz kazirodztwa, wtedy padną też inne tabu. Będziemy wolni, aby pławić się w bagnie płynności genderowej.
To jest najnowsza odsłona autosamicyzmu. W dużym stopniu więc najsłynniejsza intelektualnie obecnie feministyczna guru Butler jest fuzją, zlaniem się egzystencjalnych fantazji Simone de Beauvoir, radykalnych wymysłów Kate Millet oraz marksistowskiej schizofrenii Shulamith Firestone. Nie ma co się śmiać. Takie spojrzenie na kobiety i mężczyzn triumfuje nie tylko na uniwersytetach, ale również w legislacji i regulacjach USA i Unii Europejskiej. Ta ponura wizja ma sankcję państwową, a za tym idzie prawo, policja, propaganda i potężny budżet.
Właśnie takie gnostyczne zmory nocne opanowały zachodnie uniwersytety. Obecnie usadowiły się na niezdekomunizowanych uczelniach nad Wisłą. I straszą nas. Czyli jeszcze jeden postulat dla PiS. Po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych należy zająć się nie tylko sądownictwem, ale również uniwersytetami. Pilnie!
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 29 lipca 2019
www.iwp.edu
Intel z DC
#REKLAMA_POZIOMA#