Ludzie wolności i Solidarności - Ryszard Ciarski

Właściwie można powiedzieć, że Ryszard Ciarski rozpoczął swą działalność opozycyjną w 1946, mając dziesięć lat. Wówczas to podczas wielkiego zjazdu działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego z Płocka i regionu porozwieszał na ulicy Kolegialnej wykonane przez siebie ulotki z napisem „AK”.
 Ludzie wolności i Solidarności - Ryszard Ciarski
/ fot. Mateusz Wyrwich
Zjazd odbywał się w słynącej do dzisiaj z opozycyjnej działalności salezjańskiej „Stanisławówce”. W trakcie obrad został zaatakowany przez bojówki Polskiej Partii Robotniczej, poprzedniczki PZPR. Również przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Poturbowano wielu działaczy PSL mimo obecności ludowych posłów. Kilku działaczy PSL zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Inni zostali skazani przez rząd PPR, a później PZPR na wieloletnie więzienie.
I tak Ryszard Ciarski nasiąkał antykomunizmem. Wśród znajomych i rodziny mówiło się otwarcie o terrorze komunistów wspieranych przez Sowietów. Prześladowanie antykomunistów było widać na każdym roku.

Mocno skomunizowany Płock
Przez lata Ryszard Ciarski marzył o wolnej Polsce. Im więcej miał lat, tym jaskrawiej widział, jak jedna część mieszkańców Płocka jest prześladowana. Inna zastraszana. Jeszcze inna demoralizowana. Marzenia o wolnej Polsce schował do skrytki z napisem „daleka przyszłość”. Póki co skończył Technikum Mechaniczne w Płocku. Mimo bardzo dobrego świadectwa na studia nie został jednak przyjęty. Jego ojciec bowiem, jako przedwojenny nauczyciel, „był przedstawicielem sanacji”, co odnotowano w ubeckich dokumentach. Studia inżynierskie na Politechnice Łódzkiej skończył więc Ryszard Ciarski dopiero w 1971 roku. Po technikum dostał natomiast nakaz pracy w Fabryce Maszyn Żniwnych. Kilka lata później podjął pracę w Przedsiębiorstwie Eksploatacji Rurociągu Naftowego „PERN” w Płocku (o bardziej znanej nazwie rurociąg „Przyjaźń”). Niebawem ożenił się. Urodził się syn. Później drugi.
– Bolało mnie przez lata, że Polska nie jest wolna. Widać było codzienne rozpasanie komunistów. Ich butę. Potworną głupotę i niegospodarność. Ale nie można było przeciwdziałać temu, bo stały za nimi wojska sowieckie – wspomina Ryszard Ciarski. – W czasie okupacji na naszym terenie mocna była Armia Krajowa, więc tym bardziej przeciwko jej żołnierzom kierowano reżimowe wojska. Wywlekano ludzi nocą z domów. Rozstrzeliwano bez jakiegokolwiek sądu. Nie szukając nawet pozorów. Działano przez zastraszenie. Terror siała zwłaszcza ubowska bojówka braci Rypińskich, którzy mieli na koncie wiele zbrodni. W latach pięćdziesiątych w Płocku posadzono na stanowiskach kierowniczych byłych ubeków. Również u nas w PERN-ie. Do dzisiaj Płock jest mocno skomunizowany.

Coraz bardziej mgliste marzenia
Rok 1970 był dla Ryszarda Ciarskiego napełniony podwójnym smutkiem. Umarł mu syn. W grudniu dowiedział się o zbrodni komunistów na Wybrzeżu. O tym, co się tam działo, wiele wiedział od kolegów z Gdańska, pracujących w PERN-ie. 
Mijały lata, a Ryszard Ciarski nie porzucił marzeń o wolnej Polsce. Jednak stawały się one coraz bardziej mgliste. Trudna, skomunizowana codzienność zacierała jej kontury. Na strajki zaś 1976 roku nie spoglądał z nadzieją, a z obawą, czy nie powtórzy się rok 1970. Jednak słuchał Radia Wolna Europa z nadzieją, bo o  powstającym w Polsce kilka lat wcześniej antykomunistycznym RUCHU, organizacji założonej m.in. przez braci Czumów. Słuchał też o KOR i ROPCiO. Już u schyłku lat siedemdziesiątych czytał prasę wydawaną przez te organizacje. Dopiero gdy Karol Wojtyła wybrany został papieżem, kontury zaczęły uzyskiwać ostrość. Marzenia zaczęły wychodzić z kątów lęku.
– Chyba był to luty, może kwiecień 1980 roku, kiedy  ludzie zaczęli pisać petycje do kierownictwa zakładu. Nie z własnej inicjatywy, a z inspiracji kierownictwa zakładu. Były to pytania o to, co nam się nie podoba, co należy zmienić? Ale jakoś tak podskórnie wiedzieliśmy, że oni oczekują od nas oceny politycznej  – wspomina Ryszard Ciarski. – Myślę, że przeczuwali nadchodzące zmiany. Nasz zakład miał niezależną wewnętrzną łączność. Kiedy więc w lipcu 1980 rozpoczął się strajk w Świdniku, bez problemów dowiadywaliśmy się, co się tam dzieje. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że coś dojrzewa w ludziach. Było dla  mnie jasne, że zaczynają „myśleć polityką”.Mieliśmy łączność z płocką „Petrochemią”. Wiedzieliśmy, że tam też ludzie podnoszą głowy. W Płocku mieszkało wiele osób z Gdańska. Mieli tam rodziny, znajomych. Kiedy więc rozpoczęły się strajki na Wybrzeżu, szybko dowiadywaliśmy się, co tam się dzieje. Owszem był strach, że może się skończyć jak w 1970 roku. Ale niewielki. Większy może, że zaatakują nas Ruscy. Było też ciągłe pytanie: wejdą, nie wejdą?  Uspokoiły się u nas nastroje dopiero podczas przyjazdu delegacji rządowej na negocjacje w Stoczni Gdańskiej. Cały czas byliśmy „na nasłuchu” przez bezpośrednie telefony służbowe, tzw. dyspozytorskie.

Podczas strajków na Wybrzeżu i w PERN-ie Ryszard Ciarski nie miał wątpliwości, po której stanąć stronie. Rozpoczął zbieranie podpisów pod listą członków nowych związków zawodowych, które miały zyskać niebawem nazwę „Solidarność”. Został też przewodniczącym Komisji Zakładowej „S”. Zarejestrował ją w nieformalnym jeszcze regionie NSZZ „Solidarność” Region Mazowsze. W listopadzie 1980 roku zaczął działalność etatową w KZ „S”.
–  Użerałem się z dyrektorami, bo nie pozwalali w „stacjach – przepompowniach” zakładać komisji oddziałowych – wspomina Ryszard Ciarski.  – Straszyli ludzi zwolnieniami. Kiedy zacząłem organizować Solidarność, któregoś dnia przyjechał do mnie naczelny dyrektor PERN-u Izydor Maćkowiak, niegdyś sekretarz PZPR w Płocku. No i zaczął mnie straszyć. Wiedziałem, że to beton partyjny i cwaniak, który wykorzystywał swoje stanowisko dla celów prywatnych. Krzyczał, że mnie zwolni. Kiedy zauważył, że nie zrobiło to na mnie wrażenia, chciał mnie przekupić talonem na samochód. Wiedziałem, że nie mogę się złamać. Bo jak się złamię, to ludzie też się złamią. A załoga była jeszcze wtedy krucha. Powiedziałem mu więc, że mam pracę i nie mam czasu dla niego. Kiedy kazałem mu opuścić mój pokój, myślałem, że zawału dostanie, bo on nie był przyzwyczajony do takich zachowań. Był człowiekiem niezwykle butnym i wulgarnym. Podwładnych traktował jak niewolników.
Jakiś czas później, na wniosek załogi, KZ postanowiła odwołać Maćkowiaka. Podjęli więc uchwałę, że nie jest już dyrektorem. Nie wpuścili go do zakładu. Podniósł więc straszliwy raban. Napisał nawet list protestacyjny do Wałęsy. Wygrała Solidarność.
– Ale najważniejszą sprawą była poprawa losu pracowników. Znalezienie mieszkań dla wielu z nich bo niektórzy mieszkali w warunkach przypominających XIX wiek. – No i przede wszystkim dbaliśmy o to, by zakład nie był rozkradany, bo komuniści rabowali na potęgę – mówi Ryszard Ciarski. ­– Zaczęliśmy patrzeć na budżet zakładu. Bo wiadomo było, że prawie wszyscy dyrektorzy „kombinują”. Na różne sposoby. Kiedy np. zbliżały się jakieś święta, to składali ogromne ilości wniosków racjonalizatorskich, za które dostawali pieniądze. Tylko nie bardzo było wiadomo później, gdzie te wnioski są realizowane. Założyliśmy więc Radę Pracowniczą. I w jakimś stopniu kontrolowaliśmy zakład pod względem ekonomicznym. Organizując Radę Pracowniczą, byłem przekonany, że będziemy mieli wpływ na polską gospodarkę. Mieliśmy 94 proc. załogi w Solidarności. Wierzyłem wówczas w to, że może być wolna Polska. No, może nie tak od razu, ale z każdym miesiącem bardziej. Ja wówczas oddałem siebie Solidarności. Całe dni działałem.

W asyście milicjantów
Trzynastego w środku nocy Ryszarda Ciarskiego obudzili milicjanci. Spał jak kamień po dramatycznych obradach płockiego WZD. Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad łóżkiem dwóch mundurowych z pepeszami. Coś mamrotali. Był tak zmęczony, że przez kilka minut nie bardzo rozumiał, o co chodzi. Milicjanci więc powtórzyli, że na komendzie jest pilna sprawa do wyjaśnienia. Ubrał się. Wyszli. Na piętrze policzył funkcjonariuszy. Było sześciu. Przy samochodzie na podwórku czterech. Owa „pilność” wydała mu się podejrzana.
– Jechaliśmy w zupełnej ciemnicy. Jeden z nich w pewnym momencie zapytał: „Czy nie szkoda stracić tak młodego życia?” – opowiada Ryszard Ciarski. – Trochę mi się zrobiło ciepło, bo oni z bronią i jedziemy w nieznanym kierunku. Ale nic się nie odzywam. Nie daję po sobie poznać, że mnie to obeszło. Jechaliśmy w kierunku mostu, co mogło sugerować, że mnie gdzieś rozwalą, a ciało zatopią. Jednak tuż przed mostem zawrócili i pojechali do komendy milicji. Wprowadzają mnie, a tam widzę całe niemal WZD. Było też kilka kobiet. Wsadzili nas do maleńkich cel. Upchnęli po pięciu, sześciu. Niemal na stojąco. Około piątej rano w asyście kilkudziesięciu milicjantów załadowali nas do wielkich więźniarek i nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Było ciemno. W pewnym momencie samochody zatrzymały się w lesie. Skojarzenie z Katyniem było aż nadto oczywiste. Pomyślałem, że będą nas rozstrzeliwać. Ktoś nawet zagadał: „pewnie nas rozwalą”. Inni też tak myśleli. Powiedziałem: jak co, to uciekamy. Postaliśmy kilka minut i pojechaliśmy dalej. W więźniarkach nie było szyb. Przez szpary zobaczyliśmy, że wracamy w kierunku Włocławka. Dowieźli nas do Mielęcina. Tam zobaczyliśmy plac apelowy oświetlony potężnymi reflektorami. Słowem, jak w dekoracji przypominającej filmy o niemieckich obozach. Zomowcy z owczarkami niemieckimi. Tak jak gestapowcy. Sądzę, że zależało im na wywołaniu takiego skojarzenia. Takiego obrazu. Szpalerem poprowadzono nas do biurowca więzienia. Pozabierali nam zegarki, paski, sznurowadła.
Ryszard Ciarski przesiedział w obozie internowania do końca kwietnia. Wielokrotnie był namawiany przez SB do podpisania: „lojalki” albo współpracy. W tym czasie poważnie zachorował i został zwolniony po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Wrócił do Płocka. Po kilku dniach został zwolniony z PERN-u.  Żonę pracującą w „Petrochemii” przesunięto na mniej płatne stanowisko. Niebawem jednak dzięki pomocy kolegów dostał ponownie pracę w Fabryce Maszyn Żniwnych. Zaczął działać w podziemiu. Przede wszystkim jako kolporter i również współorganizator podziemnego drukarstwa w regionie. Innym polem działalności stała się dla Ryszarda Ciarskiego działalność w kościelnych komitetach pomocy.

Z pudelkiem w areszcie
Służba bezpieczeństwa często inwigilowała Ciarskiego. Wielokrotnie aresztowano go na 48 godzin. Zdarzało się, że był osadzony w areszcie razem ze swym ulubionym pudlem.
– Często stosowano wobec mnie areszt prewencyjny. Niejeden raz z psem. Czasem w dzień. Innym razem wieczorem. Któregoś dnia umówiłem się z kimś na odbiór ulotek. No i zaraz mnie zatrzymano. Nie było mowy o tym, żebym odprowadził psa do domu. Zaaresztowali nas obu. Mój mały pudelek był nieco wystraszony. W areszcie dali mu pić. Ale mnie nie. Jak nas aresztowali, to żonę zawiadamiali o tym, żeby pudelka odebrała. Mnie trzymali całe 48 godzin... Pewnego razu musiałem uciekać przed milicją swoim „Maluchem”. Miałem przy sobie gazety, znaczki, książki. Ganiali mnie samochodem milicyjnym, a ja uciekłem „maluchem”. Skutecznie.

Moja, wymarzona...
Zamierzano jednak Ryszarda Ciarskiego osadzić w więzieniu na dłużej. To udało się dopiero w 1985 roku. Przesiedział wówczas w areszcie ponad trzy miesiące. Jak napisano w akcie oskarżenia: „ [...] został skazany z artykułu 282 «a» paragraf 1 kk i z artykułu 45 Prawa prasowego w związku z artykułem 10 paragraf 2 kk – rozpowszechnianie nielegalnych wydawnictw celem wywołania niepokoju publicznego w Płocku [...]”.
– Kolportowałem co tydzień około 1500 sztuk gazet. Któregoś dnia miałem za pazuchą kilkadziesiąt pism. Mój  pomysł polegał na tym, że szedłem do określonej piwnicy w wielkich blokach. Kładłem pisma za rury centralnego ogrzewania. Dzwoniłem na umówione hasło i człowiek, który w pobliżu mieszkał, odbierał je. Rozprowadzał w kilku dużych zakładach Płocka – wspomina Ryszard Ciarski. – Któregoś dnia, wysiadając z samochodu, usłyszałem pisk opon. Zatrzymał się samochód, z którego wyskoczyło kilku esbeków. To ja w korytarz i do piwnicy, która miała wejście i wyjście. Przez cały blok biegnę, mając nadzieję, że ucieknę tylnym wyjściem. Jednak oni zablokowali je. Zauważyłem to i rzuciłem paczkę w ciemny kąt piwnicy. Tym sposobem nic przy mnie nie znaleźli. Ale zrobili rewizję w piwnicy i znaleźli tę paczkę. Nie przyznałem się do niej. Mimo wszystko zaaresztowali mnie i wytoczyli proces.

Po powrocie z więzienia Ryszard Ciarski został wyrzucony z kolejnej pracy. Długo nie mógł znaleźć następnej. A kiedy już znalazł ją u prywatnego przedsiębiorcy i przepracował kilka miesięcy, właścicielowi zagrożono rozwiązaniem firmy. Ciarski odszedł więc z pracy. Bał się o syna, który uczył się w jednym z warszawskich liceów. Straszono, że jeśli będzie nadal działał, to syn może zginąć. Podobnie grożono, że żonie, również działającej w Solidarności, może „stać się coś złego”. Nie zaprzestał. Wiedział, że w żonie ma lojalnego sojusznika. I tak każdy dzień wypełniony miał pracą podziemną. Dni zamieniały się w tygodnie. Tygodnie w miesiące, a te w lata. Aż wreszcie spostrzegł, że chyba spełnia się jego marzenie – wolna Polska.
– Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych widziałem, że w kraju muszą nastąpić zmiany – mówi Ryszard Ciarski. – Byłem przekonany, że historia społeczeństw jest dynamiczna. Chyba że jakaś światowa wojna wywołana przez Ruskich to zatrzyma. Ale z drugiej strony byłem przekonany, że Ameryka jest zbyt silna, by pozwolić Sowietom na wywołanie światowego konfliktu. Przeczuwałem, że wolna Polska to kwestia niedługiego czasu. No i tak się stało. Doczekałem się wolnego kraju. W 1989 roku współzakładałem Komitet Obywatelski „Solidarność”. Współorganizowałem też wybory w Płocku. Jednak z czasem już coraz mniej podobało mi się to, co się działo po 1989 roku. Ten rząd Mazowieckiego, to hołubienie komunistów. Zacząłem więc działać w Ruchu Odbudowy Polski. Kiedy rząd powołał Jan Olszewski, byłem przekonany, że niebawem będzie wolna Polska. No, ale wiadomo, jak się stało. I tak naprawdę uznałem, że Polska jest wolna od 2015 roku, kiedy rząd przejął PiS. Że jest to ta moja, wymarzona.

Mateusz Wyrwich

 
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych z ostatniej chwili
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych

47-letnia Polka jest jedną z ofiar śmiertelnych wypadku autobusowego, do którego doszło w środę na autostradzie A9 w pobliżu Lipska na wschodzie Niemiec. Policja przekazała w czwartek informacje na temat tożsamości trzech spośród czterech osób zabitych w wypadku.

Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra z ostatniej chwili
Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka. Jest reakcja wiceministra.

Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii z ostatniej chwili
Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii

Rosja na 100 proc. wykorzystuje przerwę we wsparciu USA dla Ukrainy; nie mamy już prawie w ogóle artylerii - powiedział w wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CBS prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Ostrzegł, że bez amerykańskiego wsparcia Ukraina przegra, a wojna bardzo szybko może "przyjść do Europy".

Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry z ostatniej chwili
Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry

"Choroba bardzo przyspieszyła. W ciągu miesiąca schudłem 10 kilogramów, pojawiły się bardzo mocne bóle i towarzyszył mi coraz większy problem z głosem" - powiedział w programie "Debata Dnia" o stanie swojego zdrowia Zbigniew Ziobro.

Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki Wiadomości
Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki

Przez ponad 10 lat Polak formalnie nominował do Nagród Nobla z fizyki! To pierwszy przypadek, gdy opinia publiczna się o tym dowiaduje.

Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: Bedzie miał proces z ostatniej chwili
Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: "Bedzie miał proces"

Były minister finansów, Jan Vincent Rostowski zaatakował na Twitterze [X] Dominika Tarczyńskiego. "Będzie miał proces za publikowanie obrzydliwych fake newsów" - odpowiada europoseł Prawa i Sprawiedliwości

Adam Bodnar powinien podać się do dymisji z ostatniej chwili
"Adam Bodnar powinien podać się do dymisji"

Radosław Fogiel, poseł PiS uważa, że służby złamały prawo, wchodząc do domu b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Jak mówił w czwartek w Studiu PAP, w jego ocenie prokurator Marzena Kowalska i szef MS Adam Bodnar powinni za to ponieść odpowiedzialność i podać się do dymisji.

Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem z ostatniej chwili
Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. "Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem"

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka.

Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze? Wiadomości
Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze?

Dziś opinią publiczną wstrząsnęły fakty przedstawione w artykule Patryka Słowika "Sienkiewicz, Wrzosek, Wolne Sądy i wniosek. Jak prokurator walczyła o wolne media". Neoprokuratura opublikowała komunikat o tym, że zajmuje się opisanym w artykule wątkami. Do sprawy odniósł się również prokurator Michał Ostrowski, powołany za czasów Zbigniewa Ziobry, ale pełniący nadal obowiązki, zastępca Prokuratora Generalnego. Prokuratorem Generalnym, wbrew zapowiedziom rozdzielenia tych funkcji, jest obecnie minister sprawiedliwości Adam Bodnar.

Rosyjski myślwiec zestrzelony z ostatniej chwili
Rosyjski myślwiec zestrzelony

Rosyjski myśliwiec Su-35 runął w czwartek do morza w pobliżu Sewastopola na okupowanym przez Rosję Krymie; według wstępnych doniesień pilot przeżył, a maszyna mogła zostać zestrzelona omyłkowo przez rosyjską obronę przeciwlotniczą - podało Radio Swoboda.

REKLAMA

Ludzie wolności i Solidarności - Ryszard Ciarski

Właściwie można powiedzieć, że Ryszard Ciarski rozpoczął swą działalność opozycyjną w 1946, mając dziesięć lat. Wówczas to podczas wielkiego zjazdu działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego z Płocka i regionu porozwieszał na ulicy Kolegialnej wykonane przez siebie ulotki z napisem „AK”.
 Ludzie wolności i Solidarności - Ryszard Ciarski
/ fot. Mateusz Wyrwich
Zjazd odbywał się w słynącej do dzisiaj z opozycyjnej działalności salezjańskiej „Stanisławówce”. W trakcie obrad został zaatakowany przez bojówki Polskiej Partii Robotniczej, poprzedniczki PZPR. Również przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Poturbowano wielu działaczy PSL mimo obecności ludowych posłów. Kilku działaczy PSL zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Inni zostali skazani przez rząd PPR, a później PZPR na wieloletnie więzienie.
I tak Ryszard Ciarski nasiąkał antykomunizmem. Wśród znajomych i rodziny mówiło się otwarcie o terrorze komunistów wspieranych przez Sowietów. Prześladowanie antykomunistów było widać na każdym roku.

Mocno skomunizowany Płock
Przez lata Ryszard Ciarski marzył o wolnej Polsce. Im więcej miał lat, tym jaskrawiej widział, jak jedna część mieszkańców Płocka jest prześladowana. Inna zastraszana. Jeszcze inna demoralizowana. Marzenia o wolnej Polsce schował do skrytki z napisem „daleka przyszłość”. Póki co skończył Technikum Mechaniczne w Płocku. Mimo bardzo dobrego świadectwa na studia nie został jednak przyjęty. Jego ojciec bowiem, jako przedwojenny nauczyciel, „był przedstawicielem sanacji”, co odnotowano w ubeckich dokumentach. Studia inżynierskie na Politechnice Łódzkiej skończył więc Ryszard Ciarski dopiero w 1971 roku. Po technikum dostał natomiast nakaz pracy w Fabryce Maszyn Żniwnych. Kilka lata później podjął pracę w Przedsiębiorstwie Eksploatacji Rurociągu Naftowego „PERN” w Płocku (o bardziej znanej nazwie rurociąg „Przyjaźń”). Niebawem ożenił się. Urodził się syn. Później drugi.
– Bolało mnie przez lata, że Polska nie jest wolna. Widać było codzienne rozpasanie komunistów. Ich butę. Potworną głupotę i niegospodarność. Ale nie można było przeciwdziałać temu, bo stały za nimi wojska sowieckie – wspomina Ryszard Ciarski. – W czasie okupacji na naszym terenie mocna była Armia Krajowa, więc tym bardziej przeciwko jej żołnierzom kierowano reżimowe wojska. Wywlekano ludzi nocą z domów. Rozstrzeliwano bez jakiegokolwiek sądu. Nie szukając nawet pozorów. Działano przez zastraszenie. Terror siała zwłaszcza ubowska bojówka braci Rypińskich, którzy mieli na koncie wiele zbrodni. W latach pięćdziesiątych w Płocku posadzono na stanowiskach kierowniczych byłych ubeków. Również u nas w PERN-ie. Do dzisiaj Płock jest mocno skomunizowany.

Coraz bardziej mgliste marzenia
Rok 1970 był dla Ryszarda Ciarskiego napełniony podwójnym smutkiem. Umarł mu syn. W grudniu dowiedział się o zbrodni komunistów na Wybrzeżu. O tym, co się tam działo, wiele wiedział od kolegów z Gdańska, pracujących w PERN-ie. 
Mijały lata, a Ryszard Ciarski nie porzucił marzeń o wolnej Polsce. Jednak stawały się one coraz bardziej mgliste. Trudna, skomunizowana codzienność zacierała jej kontury. Na strajki zaś 1976 roku nie spoglądał z nadzieją, a z obawą, czy nie powtórzy się rok 1970. Jednak słuchał Radia Wolna Europa z nadzieją, bo o  powstającym w Polsce kilka lat wcześniej antykomunistycznym RUCHU, organizacji założonej m.in. przez braci Czumów. Słuchał też o KOR i ROPCiO. Już u schyłku lat siedemdziesiątych czytał prasę wydawaną przez te organizacje. Dopiero gdy Karol Wojtyła wybrany został papieżem, kontury zaczęły uzyskiwać ostrość. Marzenia zaczęły wychodzić z kątów lęku.
– Chyba był to luty, może kwiecień 1980 roku, kiedy  ludzie zaczęli pisać petycje do kierownictwa zakładu. Nie z własnej inicjatywy, a z inspiracji kierownictwa zakładu. Były to pytania o to, co nam się nie podoba, co należy zmienić? Ale jakoś tak podskórnie wiedzieliśmy, że oni oczekują od nas oceny politycznej  – wspomina Ryszard Ciarski. – Myślę, że przeczuwali nadchodzące zmiany. Nasz zakład miał niezależną wewnętrzną łączność. Kiedy więc w lipcu 1980 rozpoczął się strajk w Świdniku, bez problemów dowiadywaliśmy się, co się tam dzieje. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że coś dojrzewa w ludziach. Było dla  mnie jasne, że zaczynają „myśleć polityką”.Mieliśmy łączność z płocką „Petrochemią”. Wiedzieliśmy, że tam też ludzie podnoszą głowy. W Płocku mieszkało wiele osób z Gdańska. Mieli tam rodziny, znajomych. Kiedy więc rozpoczęły się strajki na Wybrzeżu, szybko dowiadywaliśmy się, co tam się dzieje. Owszem był strach, że może się skończyć jak w 1970 roku. Ale niewielki. Większy może, że zaatakują nas Ruscy. Było też ciągłe pytanie: wejdą, nie wejdą?  Uspokoiły się u nas nastroje dopiero podczas przyjazdu delegacji rządowej na negocjacje w Stoczni Gdańskiej. Cały czas byliśmy „na nasłuchu” przez bezpośrednie telefony służbowe, tzw. dyspozytorskie.

Podczas strajków na Wybrzeżu i w PERN-ie Ryszard Ciarski nie miał wątpliwości, po której stanąć stronie. Rozpoczął zbieranie podpisów pod listą członków nowych związków zawodowych, które miały zyskać niebawem nazwę „Solidarność”. Został też przewodniczącym Komisji Zakładowej „S”. Zarejestrował ją w nieformalnym jeszcze regionie NSZZ „Solidarność” Region Mazowsze. W listopadzie 1980 roku zaczął działalność etatową w KZ „S”.
–  Użerałem się z dyrektorami, bo nie pozwalali w „stacjach – przepompowniach” zakładać komisji oddziałowych – wspomina Ryszard Ciarski.  – Straszyli ludzi zwolnieniami. Kiedy zacząłem organizować Solidarność, któregoś dnia przyjechał do mnie naczelny dyrektor PERN-u Izydor Maćkowiak, niegdyś sekretarz PZPR w Płocku. No i zaczął mnie straszyć. Wiedziałem, że to beton partyjny i cwaniak, który wykorzystywał swoje stanowisko dla celów prywatnych. Krzyczał, że mnie zwolni. Kiedy zauważył, że nie zrobiło to na mnie wrażenia, chciał mnie przekupić talonem na samochód. Wiedziałem, że nie mogę się złamać. Bo jak się złamię, to ludzie też się złamią. A załoga była jeszcze wtedy krucha. Powiedziałem mu więc, że mam pracę i nie mam czasu dla niego. Kiedy kazałem mu opuścić mój pokój, myślałem, że zawału dostanie, bo on nie był przyzwyczajony do takich zachowań. Był człowiekiem niezwykle butnym i wulgarnym. Podwładnych traktował jak niewolników.
Jakiś czas później, na wniosek załogi, KZ postanowiła odwołać Maćkowiaka. Podjęli więc uchwałę, że nie jest już dyrektorem. Nie wpuścili go do zakładu. Podniósł więc straszliwy raban. Napisał nawet list protestacyjny do Wałęsy. Wygrała Solidarność.
– Ale najważniejszą sprawą była poprawa losu pracowników. Znalezienie mieszkań dla wielu z nich bo niektórzy mieszkali w warunkach przypominających XIX wiek. – No i przede wszystkim dbaliśmy o to, by zakład nie był rozkradany, bo komuniści rabowali na potęgę – mówi Ryszard Ciarski. ­– Zaczęliśmy patrzeć na budżet zakładu. Bo wiadomo było, że prawie wszyscy dyrektorzy „kombinują”. Na różne sposoby. Kiedy np. zbliżały się jakieś święta, to składali ogromne ilości wniosków racjonalizatorskich, za które dostawali pieniądze. Tylko nie bardzo było wiadomo później, gdzie te wnioski są realizowane. Założyliśmy więc Radę Pracowniczą. I w jakimś stopniu kontrolowaliśmy zakład pod względem ekonomicznym. Organizując Radę Pracowniczą, byłem przekonany, że będziemy mieli wpływ na polską gospodarkę. Mieliśmy 94 proc. załogi w Solidarności. Wierzyłem wówczas w to, że może być wolna Polska. No, może nie tak od razu, ale z każdym miesiącem bardziej. Ja wówczas oddałem siebie Solidarności. Całe dni działałem.

W asyście milicjantów
Trzynastego w środku nocy Ryszarda Ciarskiego obudzili milicjanci. Spał jak kamień po dramatycznych obradach płockiego WZD. Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad łóżkiem dwóch mundurowych z pepeszami. Coś mamrotali. Był tak zmęczony, że przez kilka minut nie bardzo rozumiał, o co chodzi. Milicjanci więc powtórzyli, że na komendzie jest pilna sprawa do wyjaśnienia. Ubrał się. Wyszli. Na piętrze policzył funkcjonariuszy. Było sześciu. Przy samochodzie na podwórku czterech. Owa „pilność” wydała mu się podejrzana.
– Jechaliśmy w zupełnej ciemnicy. Jeden z nich w pewnym momencie zapytał: „Czy nie szkoda stracić tak młodego życia?” – opowiada Ryszard Ciarski. – Trochę mi się zrobiło ciepło, bo oni z bronią i jedziemy w nieznanym kierunku. Ale nic się nie odzywam. Nie daję po sobie poznać, że mnie to obeszło. Jechaliśmy w kierunku mostu, co mogło sugerować, że mnie gdzieś rozwalą, a ciało zatopią. Jednak tuż przed mostem zawrócili i pojechali do komendy milicji. Wprowadzają mnie, a tam widzę całe niemal WZD. Było też kilka kobiet. Wsadzili nas do maleńkich cel. Upchnęli po pięciu, sześciu. Niemal na stojąco. Około piątej rano w asyście kilkudziesięciu milicjantów załadowali nas do wielkich więźniarek i nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Było ciemno. W pewnym momencie samochody zatrzymały się w lesie. Skojarzenie z Katyniem było aż nadto oczywiste. Pomyślałem, że będą nas rozstrzeliwać. Ktoś nawet zagadał: „pewnie nas rozwalą”. Inni też tak myśleli. Powiedziałem: jak co, to uciekamy. Postaliśmy kilka minut i pojechaliśmy dalej. W więźniarkach nie było szyb. Przez szpary zobaczyliśmy, że wracamy w kierunku Włocławka. Dowieźli nas do Mielęcina. Tam zobaczyliśmy plac apelowy oświetlony potężnymi reflektorami. Słowem, jak w dekoracji przypominającej filmy o niemieckich obozach. Zomowcy z owczarkami niemieckimi. Tak jak gestapowcy. Sądzę, że zależało im na wywołaniu takiego skojarzenia. Takiego obrazu. Szpalerem poprowadzono nas do biurowca więzienia. Pozabierali nam zegarki, paski, sznurowadła.
Ryszard Ciarski przesiedział w obozie internowania do końca kwietnia. Wielokrotnie był namawiany przez SB do podpisania: „lojalki” albo współpracy. W tym czasie poważnie zachorował i został zwolniony po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Wrócił do Płocka. Po kilku dniach został zwolniony z PERN-u.  Żonę pracującą w „Petrochemii” przesunięto na mniej płatne stanowisko. Niebawem jednak dzięki pomocy kolegów dostał ponownie pracę w Fabryce Maszyn Żniwnych. Zaczął działać w podziemiu. Przede wszystkim jako kolporter i również współorganizator podziemnego drukarstwa w regionie. Innym polem działalności stała się dla Ryszarda Ciarskiego działalność w kościelnych komitetach pomocy.

Z pudelkiem w areszcie
Służba bezpieczeństwa często inwigilowała Ciarskiego. Wielokrotnie aresztowano go na 48 godzin. Zdarzało się, że był osadzony w areszcie razem ze swym ulubionym pudlem.
– Często stosowano wobec mnie areszt prewencyjny. Niejeden raz z psem. Czasem w dzień. Innym razem wieczorem. Któregoś dnia umówiłem się z kimś na odbiór ulotek. No i zaraz mnie zatrzymano. Nie było mowy o tym, żebym odprowadził psa do domu. Zaaresztowali nas obu. Mój mały pudelek był nieco wystraszony. W areszcie dali mu pić. Ale mnie nie. Jak nas aresztowali, to żonę zawiadamiali o tym, żeby pudelka odebrała. Mnie trzymali całe 48 godzin... Pewnego razu musiałem uciekać przed milicją swoim „Maluchem”. Miałem przy sobie gazety, znaczki, książki. Ganiali mnie samochodem milicyjnym, a ja uciekłem „maluchem”. Skutecznie.

Moja, wymarzona...
Zamierzano jednak Ryszarda Ciarskiego osadzić w więzieniu na dłużej. To udało się dopiero w 1985 roku. Przesiedział wówczas w areszcie ponad trzy miesiące. Jak napisano w akcie oskarżenia: „ [...] został skazany z artykułu 282 «a» paragraf 1 kk i z artykułu 45 Prawa prasowego w związku z artykułem 10 paragraf 2 kk – rozpowszechnianie nielegalnych wydawnictw celem wywołania niepokoju publicznego w Płocku [...]”.
– Kolportowałem co tydzień około 1500 sztuk gazet. Któregoś dnia miałem za pazuchą kilkadziesiąt pism. Mój  pomysł polegał na tym, że szedłem do określonej piwnicy w wielkich blokach. Kładłem pisma za rury centralnego ogrzewania. Dzwoniłem na umówione hasło i człowiek, który w pobliżu mieszkał, odbierał je. Rozprowadzał w kilku dużych zakładach Płocka – wspomina Ryszard Ciarski. – Któregoś dnia, wysiadając z samochodu, usłyszałem pisk opon. Zatrzymał się samochód, z którego wyskoczyło kilku esbeków. To ja w korytarz i do piwnicy, która miała wejście i wyjście. Przez cały blok biegnę, mając nadzieję, że ucieknę tylnym wyjściem. Jednak oni zablokowali je. Zauważyłem to i rzuciłem paczkę w ciemny kąt piwnicy. Tym sposobem nic przy mnie nie znaleźli. Ale zrobili rewizję w piwnicy i znaleźli tę paczkę. Nie przyznałem się do niej. Mimo wszystko zaaresztowali mnie i wytoczyli proces.

Po powrocie z więzienia Ryszard Ciarski został wyrzucony z kolejnej pracy. Długo nie mógł znaleźć następnej. A kiedy już znalazł ją u prywatnego przedsiębiorcy i przepracował kilka miesięcy, właścicielowi zagrożono rozwiązaniem firmy. Ciarski odszedł więc z pracy. Bał się o syna, który uczył się w jednym z warszawskich liceów. Straszono, że jeśli będzie nadal działał, to syn może zginąć. Podobnie grożono, że żonie, również działającej w Solidarności, może „stać się coś złego”. Nie zaprzestał. Wiedział, że w żonie ma lojalnego sojusznika. I tak każdy dzień wypełniony miał pracą podziemną. Dni zamieniały się w tygodnie. Tygodnie w miesiące, a te w lata. Aż wreszcie spostrzegł, że chyba spełnia się jego marzenie – wolna Polska.
– Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych widziałem, że w kraju muszą nastąpić zmiany – mówi Ryszard Ciarski. – Byłem przekonany, że historia społeczeństw jest dynamiczna. Chyba że jakaś światowa wojna wywołana przez Ruskich to zatrzyma. Ale z drugiej strony byłem przekonany, że Ameryka jest zbyt silna, by pozwolić Sowietom na wywołanie światowego konfliktu. Przeczuwałem, że wolna Polska to kwestia niedługiego czasu. No i tak się stało. Doczekałem się wolnego kraju. W 1989 roku współzakładałem Komitet Obywatelski „Solidarność”. Współorganizowałem też wybory w Płocku. Jednak z czasem już coraz mniej podobało mi się to, co się działo po 1989 roku. Ten rząd Mazowieckiego, to hołubienie komunistów. Zacząłem więc działać w Ruchu Odbudowy Polski. Kiedy rząd powołał Jan Olszewski, byłem przekonany, że niebawem będzie wolna Polska. No, ale wiadomo, jak się stało. I tak naprawdę uznałem, że Polska jest wolna od 2015 roku, kiedy rząd przejął PiS. Że jest to ta moja, wymarzona.

Mateusz Wyrwich

 
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe