[Tylko u nas] Osiński: Niemcy nie potrafią zrozumieć specyficznego stosunku Polaków do swoich pisarzy
Dobitnym przykładem tego ideału był właśnie Żeromski, w którego biografii pobrzmiewa synteza sztuki i życia, ducha i czynu. W listopadzie 1925 r. Polska żegnała więc człowieka, który był nie tylko znakomitym (a zdaniem niektórych krytyków wybitniejszym niż Sienkiewicz i Reymont) pisarzem, ale też nieugiętym patriotą, walczącym o niepodległość. Znamienne zresztą, że autor "Popiołów" odbierał swojego czasu laury, jakich doznali być może jedynie Mickiewicz i Słowacki, mimo że nigdy nie pisywał wierszy. A jednak podobnie jak oni był bardem oddanym sprawie narodowej, ale także trzeźwym analitykiem politycznej rzeczywistości. Nie był Żeromski bynajmniej odrealnionym straceńcem ze skłonnościami do impulsywnych zrywów. Przeciwnie - tam, gdzie nie musiał się liczyć z politycznymi reperkusjami nadmiernej szczerości, otwarcie kwestionował sens polskich powstań, które według niego były nieudolnie prowadzone lub oparte na naiwnych rachubach.
W tej ocenie poglądy pisarza nie odbiegały zbyt daleko od zapatrywań jego przyjaciela i rówieśnika Romana Dmowskiego. Żeromski zakładał, jakoby jedyną drogą wiodącą ku wymarzonej niepodległości była przede wszystkim mozolna praca. Żmudna, lecz pokrzepiająca działalność na rzecz budowania polskich instytucji i samorządów. Jeżeli po paśmie stłumionych buntów Polska nie pojawiła się na mapie, to według niego wniosek prosty i narzucający się, który każdy Polak winien był niechybnie wyciągnąć, był taki, że należy podążać mniej spektakularną, ale za to skuteczniejszą ścieżką.
W swojej publicystyce Żeromski nawoływał przeto do uruchomienia obywatelskich poczynań, nakierowanych przez formację, która skupiłaby w jednym nurcie starania wszystkich warstw społecznych. Wbrew kłamliwym oskarżeniom, ukutym przez jego wrogów i rzucanym szczególnie zajadle po ukazaniu się w 1924 r. "Przedwiośnia" oraz pro 1945 r. w PRL, Żeromski nigdy nie zrezygnował ze swoich postulatów. Kluczem do niepodległości było nadrobienie zapóźnień cywilizacyjnych oraz wydobycie mas chłopskich z powszechnej degrengolady.
Toteż polscy chłopi i robotnicy byli przekonani, że odkryli w Żeromskim swojego rzecznika i obrońcę, zachęcającego ich do wzmożenia patriotycznych starań. Tyle że pociągnęło to za sobą pasmo nieporozumień. Jednym z najczęściej podnoszonych przez Endecję zarzutów, z którą Żeromski zawsze sympatyzował, była jego rzekoma skłonność do komunizmu. Nic bardziej mylnego. Gorzej, że wbrew jego zamierzeniom nieprzychylna prasa w Polsce utorowała "Przedwiośniu" triumfalną drogę w ZSRR, gdzie zaczęto fetować Żeromskiego jako zaangażowanego w odpowiednią sprawę "inżyniera dusz".
Niektóre fragmenty jego schyłkowej publicystyki nie pozostawiają wątpliwości, że swoją mimowolną popularność w Moskwie pisarz odebrał bardzo źle. Ale niestety takiego zdołano go zaimplementować w umysłach kilku pokoleń Polaków. W PRL licealiści karmieni byli narracją, jakoby Żeromski pisał o "uświadomionych" przywódcach proletariatu. Pojawiał się w "naukowych" wypracowaniach, wysławiających "klasę postępową".
Symbolem tej propagandy stała się szerzona przez nią wiara, jakoby Cezary Baryka, główny bohater "Przedwiośnia", wzywał przed Belwederem do "rewolucji". Ta wymowna ostatnia scena, dopełniająca niejako publicystyczny dorobek Żeromskiego, utrwaliła rażące uproszczeniem stereotypy, oparte na natrętnym powtarzaniu sugestii o zakamuflowanym "piewcy ruchu komunistycznego", przytaczanych czasem jeszcze dziś z zaskakującą zgodnością przez poróżnionych w wielu innych kwestiach przedstawicieli lewicy. Socjalistyczni brązownicy (i niestety poniekąd koledzy z obozu Endecji) nie orientowali się w polifonicznej strukturze utworu, który przecież właśnie ostrzegał przed bolszewizmem.
Dotykamy tu istotnej przyczyny nieporozumień dotyczących osoby i spuścizny Żeromskiego. W centrum jego zainteresowań publicystycznych znalazła się wprawdzie problematyka robotników i chłopstwa, co pozwalało zbliżyć pisarza do poglądów socjalistycznych. Tyle że Żeromski był zwolennikiem filozofii "pracy organicznej" wyznawanej przez ideologów Endecji, według których Polskę opleść winna była sieć pozarządowych organizacji, wywierających stopniowy nacisk gwoli budowy nowoczesnej Polski. Dlatego wbrew potocznemu stereotypowi, każącemu sytuować Żeromskiego i Dmowskiego na przeciwstawnych krańcach współczesnej projekcji epoki, w której przyszło im działać, ich poglądy wcale się nie różnią.
Natomiast złudzeń co do kulturowej przepaści między Ruchem Narodowym a bolszewizmem, Żeromski nie żywił żadnych. Nie miejsce tu, by w pełni wykazać fałszywość wszystkich uprzedzeń, na gromadzeniu których pozostający w łasce lewicy naukowcy strawili mnóstwo czasu, usiłując nam unaocznić socjalistyczne zapędy autora "Ludzi bezdomnych".
Zresztą już lata dzieciństwa Żeromskiego, naznaczone biedą i utratą obu rodziców, wyleczyły go ze wszystkich złudzeń. W Kielcach przyszły pisarz doświadczył na własnej skórze straszliwe metody rusyfikacji. Obiegowa opinia, jakoby jego twórczość diarystyczna z tego okresu (1882-1891) nie posiadała wartości, została ukuta przez niestrudzonych wyznawców socrealizmu. Tymczasem "Dzienniki" stanowią jedną z najciekawszych relacji naocznego świadka rozbiorowej rzeczywistości, będąc zarazem świadectwem pokolenia młodych Polaków urodzonych po 1863 r. Żeromski dorastał w okresie najgłębszej depresji.
Nadzieje związane ze zrywami patriotycznymi zostały ostatecznie zduszone w zarodku, z kolei miary klęski militarnej dopełniał fakt, że powstańcom nie udało się pociągnąć za sobą chłopów, gromadnie współpracujących z carskimi władzami. Trauma odrzucenia patriotycznych dążeń przez własne społeczeństwo przerodziła się u wielu Polaków w bierność. Nie dotyczyło to jednak Żeromskiego, który działał w kołach tajnego Związku Młodzieży Polskiej. Głównym celem nielegalnego ugrupowania było odbudowanie państwa polskiego w przedrozbiorowych granicach. To wówczas ukształtowały się w świadomości młodego diarysty poglądy tożsame z wizją Zygmunta Balickiego.
Celem nadrzędnym miała być niepodległa Polska, przy czym całą nadzieję wiązano ze zubożałą ludnością wiejską, która miała się stać świadomym i zaradnym społeczeństwem. Swoje opinie Żeromski przedstawiał na łamach stołecznych pism, jakkolwiek zawarte w jego ówczesnej publicystyce myśli, zbieżne z postulatami Ligi Polskiej, powracać będą potem w najróżniejszych emanacjach w niemalże wszystkich utworach.
Z Dmowskim autor "Popiółow" zetknął się po raz pierwszy w Szwajcarii, gdzie w 1892 r. objął posadę bibliotekarza w Muzeum Polskim w Rapperswilu. Żeromski był wtedy już dobrze zapowiadającym się prozaikiem, acz jeszcze dalekim od literackich laurów, które miały nań spłynąć w przededniu II RP. Ten czteroletni pobyt pozwolił mu nie tylko poznać całą spuściznę ideową Wielkiej Emigracji, ale też zapoznać się z różnymi ruchami niepodległościowymi i wyostrzyć swoje poglądy. 28-letni pisarz wchłaniał wtedy różne polityczne inspiracje, które dążyły wspólnie do jednego zasadniczego celu - wciągnięcia Polaków w nurt powstańczych wysiłków i przekroczenia ideą polskiej niepodległości międzyklasowe przepaście.
Żeromski uczestniczył także w życiu zuryskiej Polonii, gdzie otarł się m.in. o Różę Luksemburg i Juliana Marchlewskiego, którzy niestety nigdy nie wysiedli z "czerwonego tramwaju". Lecz to czołowi ideolodzy Narodowej Demokracji mieli wpłynąć na kształtującą się dopiero świadomość polityczną młodego pisarza, przede wszystkim zaś jego kolega po piórze Zygmunt Wasilewski, który podobnie jak on odrzucał bzdurne wykwity międzynarodowej komuny. Wbrew całym cysternom pomyj, jakie miano w okresie międzywojennym jeszcze wylać na Żeromskiego po ukazaniu się "Przedwiośnia", był on więc całkowicie wolny od rusofilii.
W pierwszych latach XX w. Żeromski potrafił już połączyć swoją literacką płodność z żarliwym patriotyzmem, przekuwając go w czyny. W Zakopanem, gdzie często przebywał borykając się z problemami zdrowotnymi, włączył się czynnie w życie polityczne. Podczas I WŚ był prezesem Organizacji Narodowej w tym mieście, które 30. października 1918 r. oficjalnie zrzuciło jarzmo austriackiej niewoli. Dzień później powstał organ kierowniczy niepodległej polskiej "Rzeczypospolitej Zakopiańskiej". Żeromski pełnił przez kilka tygodni urząd prezydenta nowo powołanej republiki.
"Zaprzysiągłem uroczyście wojsko, policję, szpiclów, gminę, pocztę i telegraf na wierność nowemu Państwu, a nawet prowadziłem wojnę o odzyskanie wsi Głodówki i Sucha Góra od inwazji czeskiej. Mile wspominam te moje przewagi wojenne i dyktatorskie, gdyż zawierają morze wesela"
- wspominał po latach pisarz w liście do Tadeusza Łopalewskiego.
Pod koniec listopada 1918 r. Rzeczpospolita Zakopiańska przestała istnieć, ale jej chwilowość nie zmienia istoty sprawy, że pod Tatrami powstał pod kuratelą Endecji pierwszy skrawek wolnej Polski. Sam fakt, iż Żeromski stanął na czele tejże małej republiki jest tylko jednym z wielu dowodzących, że znany pisarz głosił w odniesieniu do socjalizmu zupełnie inne poglądy, niż urabiali mu autorzy obowiązujących czasem jeszcze do dziś podręczników dla studentów polonistyki.
W wieku 54 lat pisarz z radością doczekał się niepodległej Polski. Do głosu doszło nowe pokolenie, które uwierzyło, że odzyskana wolność uwolni literaturę od tematyki politycznej. Ministrowie, posłowie i generałowie znów reprezentowali wolę narodu, w związku z czym początkowo wydawało się, iż rola pisarza w życiu publicznym była mniejsza. Poeci jak Julian Tuwim i jego równieśnicy recytowali w kawiarniach wysmakowane wiersze, stanowiąc niejako rozrywkę dla wąskiej elity intelektualnej. Polska literatura, wierząca zrazu, że w II RP odejdzie od problemów narodu, musiała jednak niebawem powtórnie wypełnić swój moralny obowiązek.
Toteż teksty Żeromskiego z 1920 r. były już podyktowane rozpaczą i rozczarowaniem. Dojrzały i wyczulony na zewnętrzne zagrożenia publicysta zaczął ostrzegawczo podnosić głos. Konflikty na Śląsku i Mazurach nie uległy zniwelowaniu i kazały przypuszczać, że przez dwa lata nie zdołano skonsolidować zachodnich granic. Żeromski nie mógł też powstrzymać się od myśli, że deklaracje bolszewików były oczywistym kamuflażem szykowanej z zimnym namysłem agresji. Miał więc trudności, by wykrzesać z siebie dobre poczucie humoru, o które apelowali "pikadorczycy".
Gdy podczas wojny polsko-bolszewickiej przebywał jako reporter na pierwszej linii frontu, narastało w nim przekonanie, że ewentualne zwycięstwo "czerwonej zarazy" byłoby dla Polski nieodwołalnym wyrokiem zagłady. Z "pożytecznymi idiotami" pokroju Dzierżyńskiego pisarz rozliczał się zatem jak najsurowiej.
"Imię i nazwisko [Dzierżyńskiego], wymówione w mej obecności, sprawia na mnie obmierzłe wrażenie duszności i jakby torsji"
- wyznał Żeromski w swoim znakomitym publicystycznym szkicu "Na probostwie w Wyszkowie".
Po uwieńczonej wiktorią Bitwie Warszawskiej pisarz nie zerwał z polityką. Zwrócił się tym samym ku problematyce pomorskiej i kaszubskiej, zauważywszy niemiecki apetyt na odzyskane przez Polskę morze. W 1920 r. Żeromski po raz pierwszy udał się do Orłowa, a na urokliwe polskie plaże przyjeżdżał odtąd już co roku, aż do swojej śmierci w 1925 r.
Wspierał na Pomorzu liczne inicjatywy oraz plebiscyty, przewodnicząc także Towarzystwu Przyjaciół Pomorza i opisując w prasie budowę portu w Gdyni. W swojej "trylogii nadmorskiej" autor po mistrzowsku przedstawił piękno polskiej pomorskiej przyrody. Przypomnijmy, że zabory zakłócały w znacznym stopniu rozkwit literatury morskiej, gdyż polskie środowiska literackie skupiały się raczej na Kongresówce i Galicji. Dlatego szczególnie "Wiatr od morza" ma dla naszej literatury przełomowe znaczenie.
W tym świetle kolejne seanse nienawiści, wyrządzane Żeromskiemu również poza granicami kraju, były skrajnie niesprawiedliwe. W Republice Weimarskiej "Wiatr od morza" spotkał się z miażdżącą krytyką niemieckich recenzentów, zarzucających autorowi germanofobię. Niesłusznie, bo mimo pełnej resentymentów polityki Niemiec, niepozwalającej ze spokojem patrzeć w przyszłość, Żeromski wielokrotnie deklarował swoją chęć do pojedniania i współpracy.
Podobnie jak później w przypadku "Przedwiośnia", krytycy okazali się umysłową odpornością na zrozumienie wielogłosowej kompozycji i impresjonistycznych niedomówień we "Wietrze od morza". Odbiór jego książek w Niemczech nie byłby może nawet wart wzmianki, gdyby nie fakt, że rozpętana w Berlinie nagonka przekreśliła mu szansę na literackiego Nobla, którego przyznanie widocznie już wtedy rozpatrywane było w kategoriach "politycznej poprawności" (jakże to aktualne).
Koniec końców miast Żeromskiego akademia wyróżniła Reymonta. Dopiero po dłuższym czasie dotarły do szwedzkiej opinii publicznej tłumaczenia, że niemieckie oskarżenia, które wywołały tak liczne i ostre w swoim tonie komentarze, były przesadzone. Za późno, suche sprostowania padły bowiem mimochodem, w tle nadal postępującego ataku.
Co znamienne, "Wiatr od morza" do dziś nie został przełożony na język niemiecki. W Republice Weimarskiej wysmażono więc opływające oburzeniem komentarze bez znajomości całego tekstu. Czemu książka nie została przetłumaczona?
Otóż proza Żeromskiego przesączona jest liryzmami, a to, co dla nas Polaków najbardziej wysmakowane i soczyste, w niemieckim języku pozostaje nieprzetłumaczalne. Stałym rysem jego tekstów było bowiem coś, co nazwać można pasją "myśliwego" w "pogoni" za słowami. Namiętny i zmysłowy stosunek Żeromskiego do słowiańskich korzeni i staropolskich słówek, przedrostków i przyrostków, przyprawiał niekiedy nawet tych najzdolniejszych niemieckich tłumaczy o obłęd.
Tymczasem objawiające się w jego prozie połączenie sztuki z patriotyzmem pozwoliło mu wstąpić do panteonu swoich wielkich poprzedników i dziedziców polskich doświadczeń. Dlatego też Niemcy tylko z trudem mogą pojąć, że Polacy "grzebią swoich poetów jak królów". Choć akurat Żeromski doznał tego zaszczytu już za życia. Ostatnie miesiące swojego życia spędził w mieszkaniu na warszawskim Zamku Królewskim.
Wojciech Osiński