[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Ci niemieccy politycy nadal tęsknią za NRD

30 lat po upadku muru berlińskiego Niemcy wciąż prowadzą żywą dyskusję o wadach i zaletach "starego ustroju".
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Ci niemieccy politycy nadal tęsknią za NRD
/ Wikipedia CC BY-SA 3,0 de Bundesarchiv
W tym roku Niemcy świętują 30. rocznicę swojej "pokojowej rewolucji" w NRD. I choć do 9 listopada, czyli dnia upadku muru berlińskego, zostało jeszcze kilka tygodni, to kampania poświęcona uczczeniu niemieckiego "okrągłego stołu" trwa już od kilku miesięcy.
 
I podobnie jak u nas rocznica kresu komunizmu daje asumpt do żywej debaty o "wadach i zaletach" transformacji ustrojowej. Nie brakuje bowiem też takich, którzy natychmiast przystąpiliby do powtórnego wzniesienia muru berlińskiego. Natomiast niemieccy historycy, politycy i publicyści wszelakiej maści dyskutują w każdą rocznicę jego upadku chętnie o tym, czy NRD w istocie zasługuje na naklejkę "państwa bezprawia". Przykładowo zdaniem działaczy postkomunistycznej partii Die Linke nie jest to bowiem wcale takie oczywiste.
 

"Nie podoba mi się to określenie, bo nie jest zbyt jasno zdefiniowane. Termin 'państwo bezprawia' zakłada, że wszystkie sfery i czynności życia codziennego w NRD były złe i podłe, niezależnie od tego, kto je wykonywał: listonosz, fabrykant, lekarz, nauczyciel czy adwokat, bo wszystko służyło wzmocnieniu zbrodniczego systemu. W historii Niemiec takim państwem była niewątpliwie III Rzesza, ale NRD?"

 
- pyta Gregor Gysi, jeden z byłych liderów Lewicy.
 
Podobne sugestie, choć zarysowane cieńszą kreską, pojawiają się w publicystyce lewicowych dziennikarzy.

 
"W Berlinie Wschodnim można było prowadzić całkiem przyzwoite życie"

 
- przekonuje redaktor naczelna "Deutsche Welle" Ines Pohl.
 
Co ciekawe, Pohl urodziła się w badeńskim Mutlangen, nie "zasmakowała" więc nigdy NRD-owskiego ustroju. Bezsprzeczna jest za to jej sympatia do Rosji. Na każdy odruch sprzeciwu wobec Władimira Putina uderza publicystycznym młotem, podobnie zresztą jak posłowie Die Linke, którzy z demaskatorskim zacięciem przestrzegają przed "ekspansją" NATO na wschód.
 
Postkomunistyczna dekonstrukcja określenia "bezprawie" wpisuje się zatem w pewną polityczną grę, obliczoną na wzbudzenie emocji wśród wyborców. Tyle tylko że niestrudzeni nostalgicy słusznie minionego ustroju wywołują po drugiej stronie barykady regularne oburzenie. Niektórzy działacze chadecji i AfD mówią o "policzku wymierzonym ofiarom reżimu", zarzucając oponentom podtrzymywanie swojego elektoratu w "aurze zakłamania".
 
Dyskusja ta jest o tyle skomplikowana, że w niemieckim dyskursie wciąż brakuje jasnej definicji "państwa bezprawia". W debatę włączyła się swojego czasu kanclerz Angela Merkel, ktora pochodzi z NRD. Wszelako w odróżnieniu od niereformowalnych marksistowskich "marzycieli" szefowa rządu federalnego prezentuje obraz wschodnich Niemiec jako plątaniny przestępczych sitw i - no właśnie! - bezprawia.
 

"Nie było niezawisłego sądownictwa, a państwo było zarządzane na zasadzie samowoli. NRD została zbudowana na bezprawnym fundamencie, który by nie przetrwał bez podsycanego przez władze klimatu zakłamania i powszechnego strachu"

 
- uważa Merkel.
 
Nostalgicznie wzdychanie za ustrojem NRD nie jest wyłącznie domeną radykalnej lewicy. Ku jego bagatelizowaniu skłaniają się także niektórzy współrządzący politycy SPD, przestrzegający w mediach przed "wybiórczym" posługiwaniem się terminem "bezprawny". Tego rodzaju publicystyczne "wypociny" denerwują Joachima Gaucka, byłego prezydenta Niemiec, który też spędził swoją młodość w NRD.
 

"Nie było ani podziału władzy, ani Trybunału Konstytucyjnego, a zawarte w nazwie określenia 'demokratyczna' i 'republika' były czystą fikcją. Zdumiewające, że musimy w ogóle o tym dyskutować"

 
- dziwi się Gauck, który w latach 1990-2000 stał na czele BStU (Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi).
 
Urzędami podtrzymującymi pozory demokracji miały być sądy drogowe i cywilne, co uporczywie podkreśla grupa historyków zafascynowana NRD. Tyle że w te bzdury nie uwierzy nikt, kto próbował kiedyś przed wschodnioniemieckim wymiarem sprawiedliwości naprawdę zakwestionować manipulacje władzy. 
 
Ciekawe są tymczasem opinie samych obywateli: 57 proc. z nich uważa, że życie w NRD miało "więcej zalet niż wad". Dlaczego?
 

"30 lat po upadku muru berlińskiego wielu odczuwa niezadowolenie z konieczności przejęcia odpowiedzialności za własny los. To przyćmiewa radość z demokracji i hamuje aktywny udział w tworzeniu nowej wolności. Osoby, które przy często ograniczonych warunkach potrafili sprostać życiowym problemom, podchodzą z niechęcią do sceptyków oczerniających NRD"
 

- tłumaczy Matthias Platzeck, były premier Brandenburgii.
 
Dokładnie te nastroje próbują wykorzystać niektórzy postkomuniści i socjaldemokraci, karmiąc w ten sposób nieprzekonanych wyborców.
 

"Kto dezawuuje wschodnie Niemcy, ten deprecjonuje miliony życiorysów"

 
- sądzi Sahra Wagenknecht, liderka Lewicy.
 
W porządku, ale zastanówmy się: czy próby oceny restrykcyjnego systemu w oderwaniu od (zacnych często) biografii naprawdę uwłaczają ludzkiej godności? Czy trzeźwe spojrzenie Gaucka na historię jego ojczyzny deprecjonuje go jako byłego obywatela NRD? Bynajmniej.
 
Mimo to liczni Niemcy nadal ulegają pokusie bagatelizowania zbrodniczego charakteru tego ustroju. "Owszem - mówią półgębkiem - w NRD istniały od czasu do czasu kłopoty z demokracją, ale one są nieistotne wobec faktu, że wkraczający do Niemiec Sowieci ocalili świat przed faszystowskim potworem".
 
30 lat po rozpadzie ZSRS to romantyczne podejście do NRD jest już nośne marketingowo, lecz nie służy merytorycznej dyskusji. Zresztą 43 proc. wschodnioniemieckich mieszkańców kontestuje jednak system komunistyczny, ciesząc się z pokojowych przemian ustrojowych. Co więcej, nawet wśród tych 57 proc. rzekomych apologetów wielu podważa argument, jakoby poczynania NRD-owskich władz były utkane wyłącznie z "dobrych intencji".
 
Bez wątpienia jednak znajdowały się w tym systemie nisze, w których można było wieść w miarę "normalne" życie. Choć na pewno nie było tak, jak twierdzi Erwin Sellering, były premier Meklemburgii Pomorza-Przedniego:
 

"Impulsy ze Skandynawii, na które powołuje się dziś rząd federalny w pilnych kwestiach szkół podstawowych i służby zdrowia, proponowaliśmy już w NRD"

 
- zachwyca się polityk SPD.
 
Odrzucanie określenia "państwo bezprawia" w kontekście NRD jest skądinąd nader charakterystyczne dla premierów wschodnich krajów związkowych. Podobną opinię wyrażają następczyni Selleringa Manuela Schwesig oraz Bodo Ramelow, lewicowy szef lokalnego rządu w Turyngii. Z chóru "niewidomych na lewe oko" wyłamuje się jedynie premier Saksonii Michael Kretschmer.
 

"W NRD zamykano ludzi za to, że szukali wolności. Nie mieli wpływu na realizację własnych marzeń. Dzielono rodziny i zakazywano im podróżowania. Jak można dziś utrzymywać, że ten ustrój nie opierał się na bezprawiu?"

 
- oburza się polityk CDU w rozmowie z dziennikiem "Berliner Morgenpost".
 
Orędownicy wymarłego ustroju, sięgający z kolei po argument sutych "świadczeń socjalnych", zapominają (czy też chcą zapomnieć), że partia SED przypłaciła tę politykę dojmującym (i do 1989 r. skrzętnie tuszowanym) bankructwem państwowym.
 
Toteż graniczy bez mała z debilizmem, kiedy dzisiejsza młodzież często mówi, że "pierwsza niemiecka republika bananowa" była po prostu "cool". Młodzi Niemcy noszą koszulki z całującymi się Breżniewem i Honeckerem oraz konsumują wznowione produkty żywnościowe z poprzedniej epoki. W pozjednoczeniowym Berlinie zjawisko to zauważalne jest już od wielu lat. Niektóre środowiska zaczęły wspominać wschodnią część stolicy RFN jako miejsce marzeń, tęsknot i nadziei. Na głównym szlaku stołecznego śródmieścia, po którym niespiesznie krążą turyści, można się otrzeć o stoiska z akcesoriami radzieckimi i zachłysnąć atmosferą tamtych dni.
 
Ten trend zahacza o modne pojęcie "Ostalgie" (zlepek dwóch słów "Ost" - "wschód", oraz "Nostalgie" - "nostalgia"). Jeszcze do nie tak dawna stoiska te stanowiły wyjątki, będące raczej atrakcjami dla lewicujących turystów z Zachodu niż kultywowaniem pamięci o upadłym państwie socjalistycznym.

Przedmiotem westchnień turystów był wcześniej raczej ciasny światek Berlina Zachodniego. Nikt by jednak nie przypuszczał, że 30 lat po upadku muru berlińskiego fenomen "ostalgii" zdominuje omal wszystkie dzielnice, od sygnalizatorów świetlnych poczynając, a na meblach kończąc. Duch "retro" odcisnął także swoje piętno na kulinarnym i muzealnym świecie Berlina.
 
Podobne przejawy naiwnej nostalgii do życia za żelazną kurtyną możemy też zaobserwować w Polsce, gdzie serca młodych podbijają muzea PRL. O ile jednak nad Wisłą prowadzona jest wśród rządzących słuszna dyskusja o racji bytu PKiN i pomników Armii Czerwonej, o tyle odlani z brązu radzieccy żołnierze przy Bramie Brandenburskiej i w Treptower Park przetrwali wszelkie burze. Łudząco podobna do ul. Marszałkowskiej Frankfurter Allee uchodzi zaś za "monumentalne osiągnięcie". Niemieccy politycy nie prowadzą niestety debaty o usuwaniu socrealistycznych reliktów ze stołecznego pejzażu RFN.
 
Wszak jeśli popatrzymy na NRD bez idealizowania poszczególnych wycinków życia codziennego, to przed naszymi oczami odsłania się obraz zdecydowanie mniej przychylny. Oscarowy hit "Życie na podsłuchu" Donnersmarcka z nieskrywaną dobitnością pokazuje, jak działały system represji i aparat propagandy wobec osób, które chciały robić kariery zawodowe bez umizgów do SED.
 

"NRD była niewątpliwie państwem bezprawia, jej reżim zaś zbrodniczy i siejący terror. Za żart o Stalinie można było powędrować na kilka lat do więzienia. Ale fakt faktem, że dla większości ludzi te ograniczenia prawne nie miały większego wpływu na życie, na ruch uliczny, zawarcie związku małżeńskiego, rozwód, sprawunki, słowem: na codzienność. Wszystko mogli robić bez większych utrudnień, jednak doskonale wiedząc, że urządzili się w restrykcyjnym ustroju. No bo nie trzeba było być tytanem intelektu, aby zauważyć, że w NRD prawo traktowano wybiórczo, że pod szyldem demokracji prześladowano dysydentów, doprowadzając sztukę inwigilacji do maestrii"

 
- tłumaczył niegdyś Horst Sendler, zmarły w 2006 r. prezes Federalnego Sądu Administracyjnego,
 
Większość obywateli NRD do tych ograniczeń się przystosowała, dając upust niezadowoleniu co najwyżej w gronie znajomych. Te "błogie" chwile solidarności w prywatnym zaciszu pokazał z kolei Matti Geschonneck w swoim kapitalnym filmie "Boxhagener Platz". Zwrot ku prywatności krył w sobie nowe możliwości, otwierał drogi do zakamuflowanej kreatywności, lecz stanowił też ucieczkę od oceny (bezprawnej) rzeczywistości NRD. Kraj ten mógł być jedynie rajem dla politycznie biernych, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy hołdowali zasadom SED. Tam, gdzie NRD przetrwała jako zidealizowany świat prywatności, zaciera się merytoryczny osąd faktycznego totalitaryzmu. Czy to w naszych (polskich) uszach nie brzmi znajomo?

Wojciech Osiński
 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych z ostatniej chwili
Dramat w Niemczech. Polka wśród ofiar śmiertelnych

47-letnia Polka jest jedną z ofiar śmiertelnych wypadku autobusowego, do którego doszło w środę na autostradzie A9 w pobliżu Lipska na wschodzie Niemiec. Policja przekazała w czwartek informacje na temat tożsamości trzech spośród czterech osób zabitych w wypadku.

Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra z ostatniej chwili
Dziwne zachowanie Kołodziejczaka na spotkaniu z Ukraińcami. Jest reakcja wiceministra

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka. Jest reakcja wiceministra.

Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii z ostatniej chwili
Zełenski: Nie mamy już prawie artylerii

Rosja na 100 proc. wykorzystuje przerwę we wsparciu USA dla Ukrainy; nie mamy już prawie w ogóle artylerii - powiedział w wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CBS prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Ostrzegł, że bez amerykańskiego wsparcia Ukraina przegra, a wojna bardzo szybko może "przyjść do Europy".

Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry z ostatniej chwili
Dramatyczne wyznanie Zbigniewa Ziobry

"Choroba bardzo przyspieszyła. W ciągu miesiąca schudłem 10 kilogramów, pojawiły się bardzo mocne bóle i towarzyszył mi coraz większy problem z głosem" - powiedział w programie "Debata Dnia" o stanie swojego zdrowia Zbigniew Ziobro.

Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki Wiadomości
Naukowy wieczór z dr Kaweckim: Przez 10 lat Polak nominował do Nobla z fizyki

Przez ponad 10 lat Polak formalnie nominował do Nagród Nobla z fizyki! To pierwszy przypadek, gdy opinia publiczna się o tym dowiaduje.

Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: Bedzie miał proces z ostatniej chwili
Były minister Tuska zaatakował Dominika Tarczyńskiego: "Bedzie miał proces"

Były minister finansów, Jan Vincent Rostowski zaatakował na Twitterze [X] Dominika Tarczyńskiego. "Będzie miał proces za publikowanie obrzydliwych fake newsów" - odpowiada europoseł Prawa i Sprawiedliwości

Adam Bodnar powinien podać się do dymisji z ostatniej chwili
"Adam Bodnar powinien podać się do dymisji"

Radosław Fogiel, poseł PiS uważa, że służby złamały prawo, wchodząc do domu b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Jak mówił w czwartek w Studiu PAP, w jego ocenie prokurator Marzena Kowalska i szef MS Adam Bodnar powinni za to ponieść odpowiedzialność i podać się do dymisji.

Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem z ostatniej chwili
Ukraińcy opublikowali specyficzne zdjęcie Kołodziejczaka. "Zachowywał się dziwnie. Wybiegał z pokoju, pociągał nosem"

W środę i w czwartek przedstawiciele resortów infrastruktury, funduszy, rozwoju, finansów, aktywów państwowych oraz rolnictwa uczestniczyli w spotkaniach ze stroną ukraińską. W sieci Ukraińcy opublikowali zdjęcie z nietypową pozą Michała Kołodziejczaka.

Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze? Wiadomości
Zastępca Bodnara: Co Pan zamierza zrobić Panie Ministrze?

Dziś opinią publiczną wstrząsnęły fakty przedstawione w artykule Patryka Słowika "Sienkiewicz, Wrzosek, Wolne Sądy i wniosek. Jak prokurator walczyła o wolne media". Neoprokuratura opublikowała komunikat o tym, że zajmuje się opisanym w artykule wątkami. Do sprawy odniósł się również prokurator Michał Ostrowski, powołany za czasów Zbigniewa Ziobry, ale pełniący nadal obowiązki, zastępca Prokuratora Generalnego. Prokuratorem Generalnym, wbrew zapowiedziom rozdzielenia tych funkcji, jest obecnie minister sprawiedliwości Adam Bodnar.

Rosyjski myślwiec zestrzelony z ostatniej chwili
Rosyjski myślwiec zestrzelony

Rosyjski myśliwiec Su-35 runął w czwartek do morza w pobliżu Sewastopola na okupowanym przez Rosję Krymie; według wstępnych doniesień pilot przeżył, a maszyna mogła zostać zestrzelona omyłkowo przez rosyjską obronę przeciwlotniczą - podało Radio Swoboda.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Ci niemieccy politycy nadal tęsknią za NRD

30 lat po upadku muru berlińskiego Niemcy wciąż prowadzą żywą dyskusję o wadach i zaletach "starego ustroju".
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Ci niemieccy politycy nadal tęsknią za NRD
/ Wikipedia CC BY-SA 3,0 de Bundesarchiv
W tym roku Niemcy świętują 30. rocznicę swojej "pokojowej rewolucji" w NRD. I choć do 9 listopada, czyli dnia upadku muru berlińskego, zostało jeszcze kilka tygodni, to kampania poświęcona uczczeniu niemieckiego "okrągłego stołu" trwa już od kilku miesięcy.
 
I podobnie jak u nas rocznica kresu komunizmu daje asumpt do żywej debaty o "wadach i zaletach" transformacji ustrojowej. Nie brakuje bowiem też takich, którzy natychmiast przystąpiliby do powtórnego wzniesienia muru berlińskiego. Natomiast niemieccy historycy, politycy i publicyści wszelakiej maści dyskutują w każdą rocznicę jego upadku chętnie o tym, czy NRD w istocie zasługuje na naklejkę "państwa bezprawia". Przykładowo zdaniem działaczy postkomunistycznej partii Die Linke nie jest to bowiem wcale takie oczywiste.
 

"Nie podoba mi się to określenie, bo nie jest zbyt jasno zdefiniowane. Termin 'państwo bezprawia' zakłada, że wszystkie sfery i czynności życia codziennego w NRD były złe i podłe, niezależnie od tego, kto je wykonywał: listonosz, fabrykant, lekarz, nauczyciel czy adwokat, bo wszystko służyło wzmocnieniu zbrodniczego systemu. W historii Niemiec takim państwem była niewątpliwie III Rzesza, ale NRD?"

 
- pyta Gregor Gysi, jeden z byłych liderów Lewicy.
 
Podobne sugestie, choć zarysowane cieńszą kreską, pojawiają się w publicystyce lewicowych dziennikarzy.

 
"W Berlinie Wschodnim można było prowadzić całkiem przyzwoite życie"

 
- przekonuje redaktor naczelna "Deutsche Welle" Ines Pohl.
 
Co ciekawe, Pohl urodziła się w badeńskim Mutlangen, nie "zasmakowała" więc nigdy NRD-owskiego ustroju. Bezsprzeczna jest za to jej sympatia do Rosji. Na każdy odruch sprzeciwu wobec Władimira Putina uderza publicystycznym młotem, podobnie zresztą jak posłowie Die Linke, którzy z demaskatorskim zacięciem przestrzegają przed "ekspansją" NATO na wschód.
 
Postkomunistyczna dekonstrukcja określenia "bezprawie" wpisuje się zatem w pewną polityczną grę, obliczoną na wzbudzenie emocji wśród wyborców. Tyle tylko że niestrudzeni nostalgicy słusznie minionego ustroju wywołują po drugiej stronie barykady regularne oburzenie. Niektórzy działacze chadecji i AfD mówią o "policzku wymierzonym ofiarom reżimu", zarzucając oponentom podtrzymywanie swojego elektoratu w "aurze zakłamania".
 
Dyskusja ta jest o tyle skomplikowana, że w niemieckim dyskursie wciąż brakuje jasnej definicji "państwa bezprawia". W debatę włączyła się swojego czasu kanclerz Angela Merkel, ktora pochodzi z NRD. Wszelako w odróżnieniu od niereformowalnych marksistowskich "marzycieli" szefowa rządu federalnego prezentuje obraz wschodnich Niemiec jako plątaniny przestępczych sitw i - no właśnie! - bezprawia.
 

"Nie było niezawisłego sądownictwa, a państwo było zarządzane na zasadzie samowoli. NRD została zbudowana na bezprawnym fundamencie, który by nie przetrwał bez podsycanego przez władze klimatu zakłamania i powszechnego strachu"

 
- uważa Merkel.
 
Nostalgicznie wzdychanie za ustrojem NRD nie jest wyłącznie domeną radykalnej lewicy. Ku jego bagatelizowaniu skłaniają się także niektórzy współrządzący politycy SPD, przestrzegający w mediach przed "wybiórczym" posługiwaniem się terminem "bezprawny". Tego rodzaju publicystyczne "wypociny" denerwują Joachima Gaucka, byłego prezydenta Niemiec, który też spędził swoją młodość w NRD.
 

"Nie było ani podziału władzy, ani Trybunału Konstytucyjnego, a zawarte w nazwie określenia 'demokratyczna' i 'republika' były czystą fikcją. Zdumiewające, że musimy w ogóle o tym dyskutować"

 
- dziwi się Gauck, który w latach 1990-2000 stał na czele BStU (Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi).
 
Urzędami podtrzymującymi pozory demokracji miały być sądy drogowe i cywilne, co uporczywie podkreśla grupa historyków zafascynowana NRD. Tyle że w te bzdury nie uwierzy nikt, kto próbował kiedyś przed wschodnioniemieckim wymiarem sprawiedliwości naprawdę zakwestionować manipulacje władzy. 
 
Ciekawe są tymczasem opinie samych obywateli: 57 proc. z nich uważa, że życie w NRD miało "więcej zalet niż wad". Dlaczego?
 

"30 lat po upadku muru berlińskiego wielu odczuwa niezadowolenie z konieczności przejęcia odpowiedzialności za własny los. To przyćmiewa radość z demokracji i hamuje aktywny udział w tworzeniu nowej wolności. Osoby, które przy często ograniczonych warunkach potrafili sprostać życiowym problemom, podchodzą z niechęcią do sceptyków oczerniających NRD"
 

- tłumaczy Matthias Platzeck, były premier Brandenburgii.
 
Dokładnie te nastroje próbują wykorzystać niektórzy postkomuniści i socjaldemokraci, karmiąc w ten sposób nieprzekonanych wyborców.
 

"Kto dezawuuje wschodnie Niemcy, ten deprecjonuje miliony życiorysów"

 
- sądzi Sahra Wagenknecht, liderka Lewicy.
 
W porządku, ale zastanówmy się: czy próby oceny restrykcyjnego systemu w oderwaniu od (zacnych często) biografii naprawdę uwłaczają ludzkiej godności? Czy trzeźwe spojrzenie Gaucka na historię jego ojczyzny deprecjonuje go jako byłego obywatela NRD? Bynajmniej.
 
Mimo to liczni Niemcy nadal ulegają pokusie bagatelizowania zbrodniczego charakteru tego ustroju. "Owszem - mówią półgębkiem - w NRD istniały od czasu do czasu kłopoty z demokracją, ale one są nieistotne wobec faktu, że wkraczający do Niemiec Sowieci ocalili świat przed faszystowskim potworem".
 
30 lat po rozpadzie ZSRS to romantyczne podejście do NRD jest już nośne marketingowo, lecz nie służy merytorycznej dyskusji. Zresztą 43 proc. wschodnioniemieckich mieszkańców kontestuje jednak system komunistyczny, ciesząc się z pokojowych przemian ustrojowych. Co więcej, nawet wśród tych 57 proc. rzekomych apologetów wielu podważa argument, jakoby poczynania NRD-owskich władz były utkane wyłącznie z "dobrych intencji".
 
Bez wątpienia jednak znajdowały się w tym systemie nisze, w których można było wieść w miarę "normalne" życie. Choć na pewno nie było tak, jak twierdzi Erwin Sellering, były premier Meklemburgii Pomorza-Przedniego:
 

"Impulsy ze Skandynawii, na które powołuje się dziś rząd federalny w pilnych kwestiach szkół podstawowych i służby zdrowia, proponowaliśmy już w NRD"

 
- zachwyca się polityk SPD.
 
Odrzucanie określenia "państwo bezprawia" w kontekście NRD jest skądinąd nader charakterystyczne dla premierów wschodnich krajów związkowych. Podobną opinię wyrażają następczyni Selleringa Manuela Schwesig oraz Bodo Ramelow, lewicowy szef lokalnego rządu w Turyngii. Z chóru "niewidomych na lewe oko" wyłamuje się jedynie premier Saksonii Michael Kretschmer.
 

"W NRD zamykano ludzi za to, że szukali wolności. Nie mieli wpływu na realizację własnych marzeń. Dzielono rodziny i zakazywano im podróżowania. Jak można dziś utrzymywać, że ten ustrój nie opierał się na bezprawiu?"

 
- oburza się polityk CDU w rozmowie z dziennikiem "Berliner Morgenpost".
 
Orędownicy wymarłego ustroju, sięgający z kolei po argument sutych "świadczeń socjalnych", zapominają (czy też chcą zapomnieć), że partia SED przypłaciła tę politykę dojmującym (i do 1989 r. skrzętnie tuszowanym) bankructwem państwowym.
 
Toteż graniczy bez mała z debilizmem, kiedy dzisiejsza młodzież często mówi, że "pierwsza niemiecka republika bananowa" była po prostu "cool". Młodzi Niemcy noszą koszulki z całującymi się Breżniewem i Honeckerem oraz konsumują wznowione produkty żywnościowe z poprzedniej epoki. W pozjednoczeniowym Berlinie zjawisko to zauważalne jest już od wielu lat. Niektóre środowiska zaczęły wspominać wschodnią część stolicy RFN jako miejsce marzeń, tęsknot i nadziei. Na głównym szlaku stołecznego śródmieścia, po którym niespiesznie krążą turyści, można się otrzeć o stoiska z akcesoriami radzieckimi i zachłysnąć atmosferą tamtych dni.
 
Ten trend zahacza o modne pojęcie "Ostalgie" (zlepek dwóch słów "Ost" - "wschód", oraz "Nostalgie" - "nostalgia"). Jeszcze do nie tak dawna stoiska te stanowiły wyjątki, będące raczej atrakcjami dla lewicujących turystów z Zachodu niż kultywowaniem pamięci o upadłym państwie socjalistycznym.

Przedmiotem westchnień turystów był wcześniej raczej ciasny światek Berlina Zachodniego. Nikt by jednak nie przypuszczał, że 30 lat po upadku muru berlińskiego fenomen "ostalgii" zdominuje omal wszystkie dzielnice, od sygnalizatorów świetlnych poczynając, a na meblach kończąc. Duch "retro" odcisnął także swoje piętno na kulinarnym i muzealnym świecie Berlina.
 
Podobne przejawy naiwnej nostalgii do życia za żelazną kurtyną możemy też zaobserwować w Polsce, gdzie serca młodych podbijają muzea PRL. O ile jednak nad Wisłą prowadzona jest wśród rządzących słuszna dyskusja o racji bytu PKiN i pomników Armii Czerwonej, o tyle odlani z brązu radzieccy żołnierze przy Bramie Brandenburskiej i w Treptower Park przetrwali wszelkie burze. Łudząco podobna do ul. Marszałkowskiej Frankfurter Allee uchodzi zaś za "monumentalne osiągnięcie". Niemieccy politycy nie prowadzą niestety debaty o usuwaniu socrealistycznych reliktów ze stołecznego pejzażu RFN.
 
Wszak jeśli popatrzymy na NRD bez idealizowania poszczególnych wycinków życia codziennego, to przed naszymi oczami odsłania się obraz zdecydowanie mniej przychylny. Oscarowy hit "Życie na podsłuchu" Donnersmarcka z nieskrywaną dobitnością pokazuje, jak działały system represji i aparat propagandy wobec osób, które chciały robić kariery zawodowe bez umizgów do SED.
 

"NRD była niewątpliwie państwem bezprawia, jej reżim zaś zbrodniczy i siejący terror. Za żart o Stalinie można było powędrować na kilka lat do więzienia. Ale fakt faktem, że dla większości ludzi te ograniczenia prawne nie miały większego wpływu na życie, na ruch uliczny, zawarcie związku małżeńskiego, rozwód, sprawunki, słowem: na codzienność. Wszystko mogli robić bez większych utrudnień, jednak doskonale wiedząc, że urządzili się w restrykcyjnym ustroju. No bo nie trzeba było być tytanem intelektu, aby zauważyć, że w NRD prawo traktowano wybiórczo, że pod szyldem demokracji prześladowano dysydentów, doprowadzając sztukę inwigilacji do maestrii"

 
- tłumaczył niegdyś Horst Sendler, zmarły w 2006 r. prezes Federalnego Sądu Administracyjnego,
 
Większość obywateli NRD do tych ograniczeń się przystosowała, dając upust niezadowoleniu co najwyżej w gronie znajomych. Te "błogie" chwile solidarności w prywatnym zaciszu pokazał z kolei Matti Geschonneck w swoim kapitalnym filmie "Boxhagener Platz". Zwrot ku prywatności krył w sobie nowe możliwości, otwierał drogi do zakamuflowanej kreatywności, lecz stanowił też ucieczkę od oceny (bezprawnej) rzeczywistości NRD. Kraj ten mógł być jedynie rajem dla politycznie biernych, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy hołdowali zasadom SED. Tam, gdzie NRD przetrwała jako zidealizowany świat prywatności, zaciera się merytoryczny osąd faktycznego totalitaryzmu. Czy to w naszych (polskich) uszach nie brzmi znajomo?

Wojciech Osiński
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe