W polskim porcie utknął 180-metrowy statek z Hongkongu. Grozi eksplozją, jest problem z usunięciem
„GW” informuje, że ładownie zostały zagazowane. – To metoda gaśnicza, która zabiera z ładowni tlen, eliminując czynnik wyzwalający pożar i eksplozję – pisze dziennik.
Gazeta dodaje, że po otwarciu ładowni koncentrat cynku został rozładowany, ale nie do końca. – W ostatnim etapie, kiedy w ładowniach pozostają resztki, na ich dno muszą zejść dokerzy. Przy pomocy łopat i sprzętu mechanicznego zagarniają pod portowe dźwigi sypki ładunek, umożliwiając tym samym opróżnienie ładowni do końca. Nie jest tego mało. W przypadku »Lintana« do wyładowania zostało od 2,5 do 3 tysięcy ton koncentratu cynku – czytamy.
Jeden z portowców, który chciał pozostać anonimowy, powiedział „Wyborczej”, że dokerzy nie chcą zejść do ładowni, ponieważ po zagazowaniu nie ma tam tlenu. Rozmówca twierdzi, że schodzą tam tylko strażacy wyposażeni w maski tlenowe.
– Z nieoficjalnych informacji wynika, że spółka Bulk Cargo, która jest operatorem w tej części portu, chciała odesłać statek na redę. Armator chce jednak oczyścić ładownię. Na razie jest to wciąż niebezpieczne – pisze „Wyborcza”.
Źródło: Gazeta Wyborcza
kpa