[Tylko u nas] Prof. David Engels: Hedonizm. Aborcja. Czas wybrać między kulturą życia a kulturą śmierci
Oczywiście taką polaryzację łatwo dałoby się zbyć słowami, że „prawda” znajduje się gdzieś tam pośrodku, mniej więcej w równym odstępie od tych dwóch „skrajności”, i wezwać niniejszym do „pokojowego dyskursu”. Lub też ograniczyć go do pozornie obiektywnych i łatwych do rozstrzygnięcia „rzeczowych pytań”. Może i do niedawna było to możliwe i jako tako sensowne - przynajmniej w odniesieniu do Europy Zachodniej, gdzie socjaldemokracja i demokracja chrześcijańska do pewnego czasu wykazywały podprogowo szereg ideologicznych podobieństw; zresztą w warunkach zimnej wojny obszar polityki wewnętrznej i zagranicznej był i tak dość ograniczony, zaś w warunkach powojennego cudu gospodarczego można było czerpać obficie z wypełnionych kies; a zatem i o kompromisy zbyt trudno nie było. Dziś jednak sytuacja zasadniczo się zmieniła, a obszary, w których można prowadzić obiektywny dyskurs i zawierać pragmatyczne kompromisy stają się coraz mniejsze i rzadsze. Góry zadłużenia, stagnacja gospodarcza, kryzys demograficzny, deindustrializacja i nowy wielobiegunowy porządek świata - to wszystko znów sprawia, że polityka stała się zajęciem nader niebezpiecznym. Gorzej nawet: stała się dziedziną, gdzie pytania choćby o miejsce rosnących w siłę islamskich społeczeństw równoległych, upadek wielowiekowego klasycznego modelu rodziny, eliminowanie chrześcijaństwa jako ultymatywnego spójnika wszystkich Europejczyków, czy wreszcie owo straszne zjawisko masowej aborcji i eutanazji - rodzą fundamentalne pytania o znaczeniu być albo nie być, które wymuszają zajęcie jasnego i konsekwentnego stanowiska „za” albo „przeciw”. Wprawdzie przy wszystkich tych kwestiach zasadniczych można (i należy) zawsze mieć przed oczami możliwe wyjątki, to jednak znalezienie długotrwałych rozwiązań gdzieś tam na ziemi niczyjej pomiędzy tymi dwoma skrystalizowanymi ideologicznie obozami, staje się zadaniem niezwykle trudnym, wręcz niemożliwym - tym bardziej, że kryzys gospodarczy, który niczym miecz Damoklesa wisi już nad nami od wielu lat i wkrótce pewnie wybuchnie całą mocą w następstwie pandemii koronawirusa, wszystkie te linie społecznych podziałów w nadchodzących miesiącach i latach zaostrzy zapewne do takich skrajności, że czekają nas doprawdy ciężkie czasy.
W poprzednich dekadach wybory polityczne były w dużej mierze czymś w rodzaju pokrętła umożliwiającego obywatelom dokonywanie drobnych zmian kursu w ramach ogólnej umowy społecznej: a to trochę więcej zabezpieczeń socjalnych dla pracowników, a to mniej energii jądrowej, czy nieco więcej współpracy z tym czy innym europejskim sąsiadem, i tak dalej. Ta funkcja wyborów stała się dziś w dużej mierze nieaktualna, gdyż konsensus społeczny z każdym dniem rozpada się na naszych oczach tym szybciej, im bardziej otaczająca nas rzeczywistość, a także coraz klarowniejsze pozycjonowanie się ideologiczne głównych partii politycznych, pokazują nam boleśnie, w jakiej sytuacji się faktycznie znaleźliśmy i jak wyglądać może ta nasza przyszłość. Ale przesuwa to także same fundamenty demokratycznej aktywności: wielokulturowość, gender, ultraliberalizm, aborcja na masową skalę, laicyzacja i międzynarodowa technokratyzacja - czy może jednak obrona tego co własne, zachowanie wielowiekowego modelu rodziny, społeczna gospodarka rynkowa, ochrona życia, zakotwiczenie naszych wartości w chrześcijaństwie oraz demokracja oparta na idei narodu: niestety, pomiędzy tymi dwoma biegunami nie ma spójnego przejścia, i im dłużej odkładane będzie rozwiązanie dylematu owej biegunowości, tym gorsze będą tego konsekwencje - zarówno dla Polski, jak i dla Unii Europejskiej, która coraz bardziej odchodzi od własnych wartości i potrzebuje pilnie reform, o ile nadal chce przemawiać w imieniu wszystkich przynależnych do kultury zachodniej narodów.
Tutaj każdy musi zdecydować sam, wiedząc dobrze, że nie jest to tylko decyzja polityczna, lecz podstawowy wybór dotyczący naszego przeznaczenia, w którym zawiera się również czynnik transcendentny. Bowiem w obliczu coraz większego pogrążania się świata zachodniego w hedonizmie, przestępczości, relatywizmie moralnym, paraliżu politycznym, terroryzmie i społeczeństwach równoległych, w populizmie, w trywializacji eutanazji i masowej aborcji, czy wreszcie w wątpliwych ideologiach, takich jak transhumanizm, rodzi się przekonanie, że chodzi tu jednak o coś więcej niż tylko o zwykłą „politykę”: chodzi o fundamentalne wybory pomiędzy kulturą życia a kulturą śmierci. Zdaję sobie sprawę, że słowa te mogą zabrzmieć zbyt patetycznie, szczególnie z punktu widzenia (wciąż jeszcze) nie tak głęboko dotkniętej tymi zjawiskami Polski. Chciałbym również podkreślić, że jestem daleki od jakiejkolwiek demonizacji zwolenników i przedstawicieli jednej (lub drugiej) strony politycznego sporu, pomimo fundamentalnej krytyki niektórych celów - i podobnie jak wielu ludzi o dobrych intencjach, szczególnie w czasach manipulacji medialnej, nie dam się zwariować! I choć prawdą jest, że - jak mówi stare francuskie przysłowie - „droga do piekła wybrukowana jest dobrymi intencjami” (co stosuje się do wszystkich stron obecnego sporu politycznego) to nie mam jednak żadnych wątpliwości, iż obie te przeciwstawne pozycje: uniwersalizm czy tradycjonalizm, relatywizm czy konserwatyzm, które w takiej ostrości rozwinęły się dopiero w ostatnich latach - nie mogą być jednocześnie dobre i prawdziwe.
Nasz polityczny obowiązek jako obywateli staje się obecnie bardziej niż kiedykolwiek moralnym obowiązkiem jako człowieka; i gdy już to uznamy, to naszym zadaniem staje się walka o życie i przeciwko śmierci - bez względu na wszystko. Oczywiście rozwijanie w tym miejscu tych moich osobistych poglądów do postaci jakiegoś «plaidoyer» mijałoby się z celem; chciałbym to jednak zakończyć pewnym, dla wielu być może na pierwszy rzut oka dość osobliwym cytatem:
"„Świat stał się bardzo dziwny. [...] Skąd człowiek ma wiedzieć, co powinien w takich czasach robić?- Tak jak zawsze sądziliśmy - mówi Aragorn. „Ani dobro ani zło w ostatnich czasach nie uległy zmianie; i nie jest to inaczej ani dla elfów i krasnoludów ani też dla ludźmi. Człowiek musi umieć je odróżnić, zarówno w złotym lesie, jak i we własnym domu.”"
Te zdania zaczerpnięte z książki wielkiego katolickiego myśliciela i powieściopisarza J.R.R. Tolkiena zawsze mnie dziwnie mocno poruszały, gdyż wydają się wyjątkowo reprezentatywne dla rozterek współczesnego człowieka, któremu grozi utrata moralnego kompasu w obliczu coraz większego rozpadu jego tradycyjnego środowiska i który narażony jest na niemal metafizyczną pokusę relatywizmu i modernizmu: relatywizmu w sensie przyjmowania różnorodnych możliwych i jednakowo dopuszczalnych zachowań obyczajowych; modernizmu w sensie założenia, że „postęp” wymusza także rozwój „nowoczesnych” przekonań etyczno-moralnych. Tak jednoznaczna odpowiedź Tolkiena na ten fundamentalny dylemat zawsze mnie przekonywała: istnieje bowiem tylko jedno prawo moralne, które jest zakorzenione w tradycji naszych przodków - również dzisiaj, a może zwłaszcza dzisiaj, w XXI wieku. Pamiętajmy o tym, gdyż już wkrótce będziemy musieli podjąć kluczowe decyzje dotyczące naszej przyszłości, nie tylko w Polsce ...
David Engels
autor jest belgijskim historykiem starożytności, filozofem i badaczem kryzysu tożsamości Europy, wykładającym obecnie w Instytucie Zachodnim w Poznaniu
z niemieckiego tłumaczył Marian Panic