[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Lewicowa historia terroryzmu

Amerykański prezydent Donald Trump zadeklarował, że Waszyngton wciągnie Antifę na listę organizacji terrorystycznych. Lewicowa bojówka i jej zaangażowanie w trwających zamieszkach wpisują się w niechlubną tradycję anarchistycznego terroru. Policja i Gwardia Narodowa na ulicach, wybijane witryny sklepowe przez lewicowych bojówkarzy, kradzieże, napady na podróżujące samochodami rodziny, podpalenie kościoła, a nawet zdewastowany pomnik polsko-amerykańskiego bohatera Tadeusza Kościuszki – w USA trwa kieszonkowa rewolucja.
 [Tylko u nas] Michał Bruszewski: Lewicowa historia terroryzmu
/ Che Guevara grafika modyfikowana
Jeśli spojrzymy na listę Zagranicznych Organizacji Terrorystycznych (FTO) prowadzoną przez amerykański Departament Stanu to miażdżącą większość – co oczywiste – zajmują organizacje islamistyczne. Podobną listę na bazie Terrorism Act 2000 prowadzą Brytyjczycy, a w Unii Europejskiej odnajdziemy spis terrorystów we Wspólnym Stanowisku Rady UE. Dwie ostatnie dekady stały pod znakiem wojny z islamskim terroryzmem i uczciwie powiedzmy, wojna jeszcze się nie zakończyła. Na fali kolejnych ataków ze strony dżihadystów nastąpiła gradacja priorytetów w globalnym konflikcie z terrorem – z tego powodu oraz z faktu wygaszania swojej aktywności z listy formacji uznawanych za terrorystyczne zaczęła znikać skrajna lewica. Naom Chomsky, trochę zapomniany ideolog lewej strony świata, krytykował ideę tworzenia takich katalogów terrorystów żartując, iż sam mógłby wiele osób na taką listę zapisać. Słowa Trumpa świadczą o tym, iż Chomsky mógł swoim ideowym towarzyszom wykrakać przyszły los. Chociaż dla uczniów Chomsky’ego spis organizacji terrorystycznych świadczy o autorytaryzmie, to daje on służbom specjalnym wymierne narzędzie (jedną z podstaw) do zwalczania zamachowców, monitorując ich działania, a nawet ograniczając ich finansowanie. Niektórzy twierdzą, iż kolejne akty normatywne wymierzone w terrorystów to sprytne omijanie galimatiasów prawa krajowego i międzynarodowego – nie dodają jednak, iż jest to konieczne działanie, i ten ukłon w stronę legalizmu pozwala w majestacie prawa prowadzić wojnę z wrogiem, który z przepisów robi sobie tyle, ile z ludzkiego życia – czyli nic. Z listy FTO zaczęły znikać terrorystyczne efemerydy o komunistycznym zabarwieniu: Patriotyczny Front Manuel Rodrigueza (FPMR) z Chile, Rewolucyjne Nuklei (kontynuatorka ELA) oraz Organizacja Rewolucyjna 17 listopada (17 N) z Grecji, Japońska Czerwona Armia (JRA), Ruch Rewolucyjny Tupaca Amaru (MRTA) z Peru. Nazwy tyle tajemnicze co - dla każdego polskiego Czytelnika – po prostu egzotyczne, z pewnością nikt obecnie nie zrównałby ich z dwugłową bestią Al-Kaidy i ISIS. 

Problem w tym, iż uznano uśpione upiory za całkowicie martwe. Jeżeli wojnę z terrorem ujmiemy na szerszej linii czasu to jego lewicowe zabarwienie było głównym frontem, zwłaszcza w Europie. W Niemczech lata 70’ i 80’ to terror Frakcji Czerwonej Armii, zwanej także Grupą Baader-Meinhof (od nazwisk liderów), w Włoszech Czerwonych Brygad, we Francji Akcji Bezpośredniej (AD), a w Belgii Walczących Komórek Komunistycznych (CCC). To co łączyło wymienione bojówki to marksizm-leninizm, morderstwa polityczne oraz pożyteczny idiotyzm bądź regularna agenturalność na rzecz Moskwy. Przybierało to nawet formy otwartej wojny z NATO z użyciem współczesnych znanych nam metod, gdy belgijska CCC dokonała ataków bombowych na obiekty Paktu w Brukseli w 1984 roku. Abu Nidal, palestyński bojówkarz powiązany z Fatahem współpracował z wymienionymi organizacjami. Islamiści uczyli się od komunistów. Niektórzy za „ojca” współczesnego dżihadu uznają pomysłowego generała Jurija Andropowa, ponieważ GPU za jego kadencji dostarczało bojówkom muzułmanów, w regionie Bliskiego Wschodu, kontenery broni i futrowała ich koncepcją pociągania za spust. Analizując prądy polityczne, metody ataków i powiązania personalne widzimy kominternowsko-islamistyczny mariaż. Dychotomia ówczesnego terroru sprawiła, że największe zagrożenie upatrywano właśnie w terrorze czerwonym narracyjnie odwołującym się do Moskwy, a nie dżihadyzmie, uznawanym raczej za element narodowo-wyzwoleńczej walki na Bliskim Wschodzie, nie zawsze geopolitycznie przeszkadzającej Zachodowi (jak walki Mudżahedinów w Afganistanie). Zbagatelizowano problem, aż Al-Kaida uderzyła w serce Amerykanów, Zachód dostał siarczysty cios między oczy. Zanim do tego doszło świat otrzymał kilka lekcji, z których powinien był wyciągnąć wnioski. Mam nieodparte wrażenie, że powtarza się schemat jak z taniej powieści szpiegowskiej. Eksperci z wywiadu i kontrwywiadu ostrzegali polityków, ale Ci nie wierzyli, nie chcieli wierzyć, bądź nie było im to na rękę by uwierzyć – czy mówimy o ataku na Pearl Harbor czy o osobie Osamy bin Ladena raporty analityków po prostu trafiały do kosza. Cóż poradzić, gdy to życie pisze najmniej prawdopodobne scenariusze?

Wspominałem o „prądach politycznych” ponieważ dla arabsko-islamistycznych ideologów nigdy problemem nie była współpraca z zadeklarowanymi rewolucjonistami. Wielki mufti Jerozolimy al-Husajni z ochotą współpracował z Adolfem Hitlerem, byle wywrócić brytyjsko-francuskie porządki na Bliskim Wschodzie. Gdy Moskwa zaczęła rozgrywać swoją partię w Lewancie uczniowie al-Husajniego ochoczo brali broń i materiały wybuchowe oraz know-how od Kominternu. Ideologia pan-arabska czy islamistyczna oraz komunistyczna rewolucja szły ze sobą w parze ponieważ wywracały geopolitykę regionu, bazowały na ubogich masach (demografia arabska), postulowały obalanie władz okupacyjnych czy autorytarnych powiązanych z Zachodem. Właśnie tym była islamska rewolucja w Iranie w 1979 roku, kiedy obalono prozachodniego, ale skorumpowanego szacha Pahlawiego, a na barykady przeciwko władzy wyszli uczniowie szkół koranicznych i leniniści-marksiści. Najbardziej zapomnianą bitwą na Bliskim Wschodzie jest okres zanim ajatollah Chomeini umocnił swoją władzę, kiedy doszło do irańskiej wojny domowej na tle dzielenia fruktów nowej władzy. Wówczas islamscy gwardziści pokonali lewicową frakcję rewolucji - Organizację Bojowników Ludowych Iranu (OBL) walczących pod sztandarem sierpa i czerwonej gwiazdy. W Teheranie przegrał Waszyngton, Londyn, ale i Moskwa. Po ludowych mudżahedinach zostały epistoły Aliego Szariat-iego, uczonego, który dokonał swoistego miksu islamizmu z komunizmem. Z naszej perspektywy wydaje się to istnym szaleństwem, ale dla bliskowschodnich politycznych nastrojów nie jest niczym zaskakującym. Fuzję socjalizmu z arabskim nacjonalizmem, tudzież pewną formą islamizmu najlepiej widać na podstawie losów partii Baas (z której wywodził się Saddam Husajn, czy Baszszar al-Asad). Początkowo w Egipcie (1952 roku) islamski socjalizm poparło nawet Bractwo Muzułmańskie. Fala islamsko-socjalistycznej rewolucji w drugiej połowie XX w. ogarnęła Egipt, Irak, Libię, Syrię, Algierę, Palestynę, Jemen, Sudan, Somalię, Indonezję, Pakistan i Afganistan. Zmiany odbywały się w większości na korzyść Moskwy – wówczas terroryzm komunistyczny i islamistyczny jechał w tandemie. 

Oczywiście terror wymyka się ramom politycznym, potrafi mieć zabarwienie rasistowskie (Ku Klux Klan), czy prawicowe (atak Andersa Breivika) natomiast jego powiązania z historią radykalnej lewicy i ruchami rewolucyjnymi są bezsprzeczne (z czego część tego środowiska jest z resztą dumna). Wystarczy wymienić zamachy terrorystyczne rosyjskich narodników czy anarchistów pod koniec XIX w. W polskiej historiografii, z uwagi na zabory i kolejne insurekcje, patrzymy na ten okres z zupełnej innej perspektywy, mieszając niepotrzebnie rosyjski anarchizm (walkę z caratem) z polskimi ruchami niepodległościowymi. Widać to dzisiaj na przykładzie dyskusji o Tadeuszu Kościuszce, który stał się więźniem partyjnego sporu o ocenę tego, co dzieje się za Atlantykiem. Ale o tym za chwilę. Postkomunistyczna lewica potrafi grać na tym bębenku romantycznego rewolucjonisty-socjalisty z XIX w. przypinając sobie Piłsudskiego do czoła. To oczywiście bardzo bałamutna konstrukcja – wystarczy sięgnąć po jedną z książek Stanisława Cata-Mackiewicza, zadeklarowanego piłsudczyka, który obalił to czym dzisiaj szafują postkomuniści. Przypomina on wszelako tzw. katechizm rewolucjonisty. A czytamy w nim: 

„Rewolucjonista zrywa wszelki związek ze światem cywilizowanym. Jeśli obcuje z nim, to tylko dlatego, by go zniszczyć. Rewolucjonista wyrzeka się nauki, pozostawiając ją przyszłym pokoleniom. Zna jedną naukę: zniszczenia. (…) Rewolucjonista gardzi opinią publiczną, gardzi obecną moralnością społeczną, nienawidząc jej we wszystkich jej przejawach (…) Rewolucjonista przestaje być rewolucjonistą, jeśli uczucia przyjaźni lub miłości mogą powstrzymać jego rękę od zadania ciosu (…) Zła wola i wywoływana nienawiść mogą być dla rewolucji korzystne, gdyż wywołują wrzenie ludności”. 

Autor tych słów, zapomniany nestor myśli rewolucyjnej Nieczajew był socjalistą wpatrzonym jak w obrazek w Michaiła Bakunina. Cat w „Kluczu do Piłsudskiego” dokonał wiwisekcji rewolucjonistów odbierając lewicy prawo do brania na sztandary polskich bohaterów. Katechizm rewolucjonisty to przerażające słowa, ale przyświecające i choćby dzisiaj wszelkim terrorystom, także tym islamistycznym. Taką motywacją do walki brzydzi się każda cywilizowana siła polityczna, brzydziła się nią także polska lewica stojąca przy Piłsudskim (za co właśnie „Międzynarodówka” ich wyklęła), odrzucał taki sposób myślenia o wiele wcześniej także Kościuszko. Piszę o tym nie przez przypadek, ponieważ często terroryzm rozgrzeszany jest w polskiej publicystyce przez pryzmat właśnie późniejszych Naczelnych Wodzów naszych niepodległościowych zrywów. Dzisiaj włączono do tej dyskusji pokolenie insurekcji 1794 roku. Współczesna lewica rozgrzesza „amerykańską” Antifę – skoro atakują w czasach rządów znienawidzonego Trumpa, ich kroki muszą być słuszne. Tylko czekać jak Antifie założą maskę Piłsudskiego. Spójrzmy, iż podobnie ataki islamistów usprawiedliwiano znienawidzonym Georgem Bushem Jr, relatywizując zagrożenie terroryzmem jako „zrozumiałe”. Antifie założono już maskę Tadeusza Kościuszki, a przedstawiciele lewej strony sceny politycznej zasugerowali nawet, iż Kościuszko gdyby żył to by zdewastował własny pomnik. Ciekawa idea,
brakowało w niej tylko stwierdzenia, iż uczyniłby to ubrany w jaskrawy sweterek ala Włodzimierz Czarzasty, a po protestach zapisałby się do PZPR-u. Lewica nabiera wody w usta i lada moment na czele protestów zobaczymy ożywionego pomnikowego Kościuszkę na koniu z napisem „Fuck Off” i obrazkiem martwej świni (czym protestujący uraczyli cokół pomniku), który szarżuje na Biały Dom. Jeśli piszemy o rewolucji to wspomnijmy też o historii rewolucji oraz o kosztach jakie ludzie ponosili.  

Ciekawe, że polska lewica nie wspomina głośno roku 2011. Wówczas na 11 listopada – w święto polskiej niepodległości – lewicowe środowiska zaprosiły niemiecką Antifę, a jej członkowie szarpali i opluli rekonstruktorów historycznych z grupy Legii Nadwiślańskiej. Po feralnej zadymie z rekonstruktorami członkowie Antify mieli czmychnąć do siedziby Krytyki Politycznej (mieszczącej się pod adresem na Nowym Świecie) i tam się zabarykadować. Kuriozum całej sytuacji polega na tym, iż pokolenie przywołanego Kościuszki było skrajnie źle ustosunkowane do tego, co nazywamy politycznym anarchizmem. Pisałem już o Kościuszce w jednym z felietonów przy okazji rocznicy Konstytucji Trzeciego Maja, a zatem wrócę do sprawy, gdy polsko-amerykańskiego bohatera wywołuje się do tablicy. Tadeusz Kościuszko w roku 1792 walczył w obronie Ustawy Rządowej, która ograniczała anarchię. Stał u boku prawowitej (z bożej łaski) polskiej władzy i jej kadłubowa formuła (Polska nie była już podmiotem polityki a przedmiotem) nie ma w tym aspekcie znaczenia. Kościuszko kończył państwową wojskową uczelnię (Szkołę Rycerską), a jego pasją były militarne fortyfikacje, a nie rabowanie sklepów z butami czy podpalanie kościołów. Nie dowodził on insurekcją polską w celu destabilizacji istniejącego państwa polskiego, ale właśnie dlatego, iż owa destabilizacja w postaci rozbiorów nastąpiła i Polska zniknęła z mapy świata. Chciał Polski zmienionej, nowoczesnej i zreformowanej, ale kreowanie go na antyklerykalnego pałkarza jest krzywdzące. Zapisywanie do współczesnej lewicy polskiego bohatera, który swą przysięgę wobec Narodu kończył słowami: „Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego”, to żart lewicy wobec historii. Kościuszko nie był terrorystą, nie był historyczną Antifą i został pomylony przez niektórych z postacią bardziej odpowiadającą temperamentowi takich bojówek, mianowicie z osobą Jakuba Szeli, sprawcą rabacji galicyjskiej (1846 roku). Szela zanim stanął na czele chłopskiego buntu był oskarżony o podpalenie i okaleczył sobie dłonie, byle nie służyć w wojsku. A sama rabacja miał antypolski wymiar. Ciekawe, że nikt nie bierze dzisiaj Jakuba Szeli na sztandary – są, więc i wstydliwe oblicza rewolucji. 

Nie przez przypadek w felietonie poruszyłem dwa główne nurty terroryzmu: islamistyczny oraz marksistowsko-leninowski, a pomijam narodowy czy separatystyczny, bo to już zupełnie inna miara. O ile z walk narodowo-wyzwoleńczych garściami czerpią obie wymienione odnogi terroryzmu, to nie da się zrównać celów Al-Kaidy z celami ruchów kurdyjskich. Tak jak nie sposób zrównać Antifę z bezczeszczonym Tadeuszem Kościuszko, Armią Krajową, czy oplutą Legią Nadwiślańską. Piszę też o tym dlatego, że postarajmy się ocenić obiektywnie cel jaki przyświeca manifestacjom w USA. Rewolucyjne pikiety, o lewicowym charakterze, z silnym przestępczym czynnikiem nie mają charakteru walk niepodległościowych czy reformatorskich. To trzeba podkreślić. Są lewicowym terrorem i to jeszcze wycelowanym w drobnych przedsiębiorców, przechodniów, a nawet w lokalny oddział postępowej stacji CNN. To ślepy i głupi terror na miarę ubranych w azjatyckie ubrania szyte przez dziecięce ręce konsumpcyjnych naiwniaków. Jak wiele osób z mojego pokolenia wychowałem się na kapitalnym kinie wojennym rodem z Holywood opowiadającym o losach amerykańskich chłopców w wietnamskiej dżungli. Stałym elementem dialogów w tych filmach – co wspomnijmy – była krzywda afroamerykańskiej biednej młodzieży, która swoją służbę utożsamiała ze śmiercią „w wojnie białych”. Ciekawie brzmią te słowa, jeśli spojrzymy obiektywnie na to co dzieje się obecnie na amerykańskich ulicach. Afroamerykańska młodzież stała się dzisiaj mięsem armatnim tamtejszej lewicy, a charakter protestów jest na rękę globalizmowi – w tym znaczeniu symboliczny jest szaber produkowanych w Azji importowanych rzeczy (nowych butów sportowych czy telefonów komórkowych) – tych skarbów Golluma, o których wszyscy marzą. Już teraz cel zamieszek sam w sobie. But czy zrabowana plazma nie jest Niepodległością czy Reformą. Wyjątkowo smutny widok, ponieważ – jak wspomniałem – o ile jeszcze manifestacje na rzecz niepodległości czy reform łatwo usprawiedliwić, mamy własny polski przykład „Solidarności”, o tyle zamieszek o charakterze rozbójniczym już do tak romantycznych ideałów nie sposób dopisać. Dr King przewraca się w grobie. 

Zwłaszcza, że skierowano skumulowaną frustrację Afroamerykanów przeciwko swoim ziomkom, bo przecież kto prowadzi sklepiki, które okradają? Bynajmniej, nie sprzyjające Demokratom bananowe pokolenie zatrudnione na Wall Street, które z tego rewolucyjnego ognia chce cudzymi rękami powyciągać coś do jedzenia. Dla każdego zastanawiające powinno być również, gdzie odbywa się owa kieszonkowa rewolucja bolszewicka. Dziwnym zrządzeniem losu zamieszki mają miejsce w bastionach lewicy, tam gdzie od burmistrza, poprzez kongres, po szefa policji widzimy postępowców. Jakże wzruszyły świat sceny klękających przed tłumem policjantów i Narodowych Gwardzistów. Tyle, że małym drukiem, na marginesie możemy przeczytać, iż miało to miejsce w stanach i miastach, gdzie o politycznym „być lub nie być” decyduje lewica. Wystarczył, więc jeden prikaz, a show must go on. Ciekawe, że władze tych miast wolały wspierać kieszonkową rewolucję, zamiast chronić dobytku ludzi, którzy płacą na ich utrzymanie podatki. W bastionach konserwatyzmu zamieszek nie było, a zdjęcia uzbrojonych milicji z Idaho, pozostają cieszącym oko wzorem sąsiedzkiej samoobrony.

Myślę, że punktem kulminacyjnym, który już dzisiaj definiuje kieszonkową rewolucję jako całkowicie negatywną jest podpalenie kościoła Św. Jana w Waszyngtonie oraz szaber dobytku drobnych przedsiębiorców (w tym afroamerykańskich), by przypomnieć dramatyczny apel idącego ulicą sklepikarza, który zawodzi błagalnym głosem, by nie niszczyć dobytku jego życia. Obraz dopełnia podpalanie amerykańskich flag (za której powstanie walczył też Kościuszko). Impuls, który rzekomo pchnął tych ludzi na ulicę, czyli śmierć George’a Floyda zamordowanego w sposób imbecylski przez policjanta (klęczał na jego karku aż go udusił), nie ma w tym momencie większego znaczenia, zwłaszcza gdy protestujący zaczęli okradać uczciwych ludzi na dorobku (samemu paradując w drogich ubraniach) i jeżdżąc autami, o których polski dorobkiewicz mógłby tylko pomarzyć. Nie zgadzam się też z opisywaniem tych zamieszek li tylko jako afroamerykańskich ponieważ już dzisiaj widać na materiałach z tych rozbojów, iż głupota nie ma określonego koloru skóry, dewastujący są o różnych korzeniach, a łączy ich pyszna zabawa jak gdyby grali w grę komputerową. Nawet nie wiedzą o tym, iż podobnie jak Nieczajew odwołują się do Bakunina, który twierdził, iż zniszczenie państwa jest „absolutną koniecznością”. W tym znaczeniu reakcja Donalda Trumpa wcale nie jest zaskakująca, a gdyby Waszyngton wpadł w ręce rewolucjonistów pozostaje nam już się tylko pomodlić w kościele, gdy dogasnął płomienie.  

Michał Bruszewski 

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Tabletka dzień po. Jest weto prezydenta Dudy z ostatniej chwili
Tabletka "dzień po". Jest weto prezydenta Dudy

Prezydent zawetował nowelizację Prawa farmaceutycznego dotyczącą tabletki "dzień po" - Kancelaria Prezydenta.

Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata z ostatniej chwili
Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata

Nie żyje Marek Cender, który przez ponad 30 lat związany był z Polskim Radiem Kielce. Zajmował się sportem, a dokładnie piłką ręczną. Miał 54 lata.

Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej z ostatniej chwili
Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej

Straż Graniczna opublikowała nowe nagranie z granicy polsko-białoruskiej.

Morawiecki odpowiada Tuskowi: Wszedł Pan na ostatnią minutę z ostatniej chwili
Morawiecki odpowiada Tuskowi: "Wszedł Pan na ostatnią minutę"

Donald Tusk pochwalił się danymi z polskiej gospodarki przedstawionymi przez ministra finansów, Andrzeja Domańskiego. Jest odpowiedź Mateusza Morawieckiego.

Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat z ostatniej chwili
Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat

Nie żyje polska mistrzyni świata i Europy Wiktoria Sieczka. Utalentowana trójboistka siłowa miała zaledwie 20 lat.

KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty z ostatniej chwili
KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty

1,3 mld zł uwolnionych spod sankcji – Krajowa Administracja Skarbowa odmraża środki rosyjskich firm w Polsce, które zablokowano im w 2022 r. – podaje w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolita".

Katarzyna Cichopek: Jestem po kolejnych badaniach z ostatniej chwili
Katarzyna Cichopek: "Jestem po kolejnych badaniach"

Katarzyna Cichopek podzieliła się w mediach społecznościowych ze swoimi obserwatorami ważną wiadomością.

Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat z ostatniej chwili
Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat

Inflacja w marcu wyniosła w Polsce 1,9 proc. rok do roku – podał Główny Urząd Statystyczny. To najniższy poziom inflacji od pięciu lat.

Ekspert TVN grozi: od czasu do czasu dziennikarz powinien oberwać 'po łbie' Wiadomości
Ekspert TVN grozi: "od czasu do czasu dziennikarz powinien oberwać 'po łbie'"

Redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk opublikował na platformie "X" (dawniej "Twitter") post z linkiem do artykułu Onetu pt. "Jacek Dubois sam siedział na ławie oskarżonych. Stworzył duet z Romanem Giertychem". Natychmiast odezwali się obrońcy "mecenasa Koalicji 13 grudnia".

Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej.

REKLAMA

[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Lewicowa historia terroryzmu

Amerykański prezydent Donald Trump zadeklarował, że Waszyngton wciągnie Antifę na listę organizacji terrorystycznych. Lewicowa bojówka i jej zaangażowanie w trwających zamieszkach wpisują się w niechlubną tradycję anarchistycznego terroru. Policja i Gwardia Narodowa na ulicach, wybijane witryny sklepowe przez lewicowych bojówkarzy, kradzieże, napady na podróżujące samochodami rodziny, podpalenie kościoła, a nawet zdewastowany pomnik polsko-amerykańskiego bohatera Tadeusza Kościuszki – w USA trwa kieszonkowa rewolucja.
 [Tylko u nas] Michał Bruszewski: Lewicowa historia terroryzmu
/ Che Guevara grafika modyfikowana
Jeśli spojrzymy na listę Zagranicznych Organizacji Terrorystycznych (FTO) prowadzoną przez amerykański Departament Stanu to miażdżącą większość – co oczywiste – zajmują organizacje islamistyczne. Podobną listę na bazie Terrorism Act 2000 prowadzą Brytyjczycy, a w Unii Europejskiej odnajdziemy spis terrorystów we Wspólnym Stanowisku Rady UE. Dwie ostatnie dekady stały pod znakiem wojny z islamskim terroryzmem i uczciwie powiedzmy, wojna jeszcze się nie zakończyła. Na fali kolejnych ataków ze strony dżihadystów nastąpiła gradacja priorytetów w globalnym konflikcie z terrorem – z tego powodu oraz z faktu wygaszania swojej aktywności z listy formacji uznawanych za terrorystyczne zaczęła znikać skrajna lewica. Naom Chomsky, trochę zapomniany ideolog lewej strony świata, krytykował ideę tworzenia takich katalogów terrorystów żartując, iż sam mógłby wiele osób na taką listę zapisać. Słowa Trumpa świadczą o tym, iż Chomsky mógł swoim ideowym towarzyszom wykrakać przyszły los. Chociaż dla uczniów Chomsky’ego spis organizacji terrorystycznych świadczy o autorytaryzmie, to daje on służbom specjalnym wymierne narzędzie (jedną z podstaw) do zwalczania zamachowców, monitorując ich działania, a nawet ograniczając ich finansowanie. Niektórzy twierdzą, iż kolejne akty normatywne wymierzone w terrorystów to sprytne omijanie galimatiasów prawa krajowego i międzynarodowego – nie dodają jednak, iż jest to konieczne działanie, i ten ukłon w stronę legalizmu pozwala w majestacie prawa prowadzić wojnę z wrogiem, który z przepisów robi sobie tyle, ile z ludzkiego życia – czyli nic. Z listy FTO zaczęły znikać terrorystyczne efemerydy o komunistycznym zabarwieniu: Patriotyczny Front Manuel Rodrigueza (FPMR) z Chile, Rewolucyjne Nuklei (kontynuatorka ELA) oraz Organizacja Rewolucyjna 17 listopada (17 N) z Grecji, Japońska Czerwona Armia (JRA), Ruch Rewolucyjny Tupaca Amaru (MRTA) z Peru. Nazwy tyle tajemnicze co - dla każdego polskiego Czytelnika – po prostu egzotyczne, z pewnością nikt obecnie nie zrównałby ich z dwugłową bestią Al-Kaidy i ISIS. 

Problem w tym, iż uznano uśpione upiory za całkowicie martwe. Jeżeli wojnę z terrorem ujmiemy na szerszej linii czasu to jego lewicowe zabarwienie było głównym frontem, zwłaszcza w Europie. W Niemczech lata 70’ i 80’ to terror Frakcji Czerwonej Armii, zwanej także Grupą Baader-Meinhof (od nazwisk liderów), w Włoszech Czerwonych Brygad, we Francji Akcji Bezpośredniej (AD), a w Belgii Walczących Komórek Komunistycznych (CCC). To co łączyło wymienione bojówki to marksizm-leninizm, morderstwa polityczne oraz pożyteczny idiotyzm bądź regularna agenturalność na rzecz Moskwy. Przybierało to nawet formy otwartej wojny z NATO z użyciem współczesnych znanych nam metod, gdy belgijska CCC dokonała ataków bombowych na obiekty Paktu w Brukseli w 1984 roku. Abu Nidal, palestyński bojówkarz powiązany z Fatahem współpracował z wymienionymi organizacjami. Islamiści uczyli się od komunistów. Niektórzy za „ojca” współczesnego dżihadu uznają pomysłowego generała Jurija Andropowa, ponieważ GPU za jego kadencji dostarczało bojówkom muzułmanów, w regionie Bliskiego Wschodu, kontenery broni i futrowała ich koncepcją pociągania za spust. Analizując prądy polityczne, metody ataków i powiązania personalne widzimy kominternowsko-islamistyczny mariaż. Dychotomia ówczesnego terroru sprawiła, że największe zagrożenie upatrywano właśnie w terrorze czerwonym narracyjnie odwołującym się do Moskwy, a nie dżihadyzmie, uznawanym raczej za element narodowo-wyzwoleńczej walki na Bliskim Wschodzie, nie zawsze geopolitycznie przeszkadzającej Zachodowi (jak walki Mudżahedinów w Afganistanie). Zbagatelizowano problem, aż Al-Kaida uderzyła w serce Amerykanów, Zachód dostał siarczysty cios między oczy. Zanim do tego doszło świat otrzymał kilka lekcji, z których powinien był wyciągnąć wnioski. Mam nieodparte wrażenie, że powtarza się schemat jak z taniej powieści szpiegowskiej. Eksperci z wywiadu i kontrwywiadu ostrzegali polityków, ale Ci nie wierzyli, nie chcieli wierzyć, bądź nie było im to na rękę by uwierzyć – czy mówimy o ataku na Pearl Harbor czy o osobie Osamy bin Ladena raporty analityków po prostu trafiały do kosza. Cóż poradzić, gdy to życie pisze najmniej prawdopodobne scenariusze?

Wspominałem o „prądach politycznych” ponieważ dla arabsko-islamistycznych ideologów nigdy problemem nie była współpraca z zadeklarowanymi rewolucjonistami. Wielki mufti Jerozolimy al-Husajni z ochotą współpracował z Adolfem Hitlerem, byle wywrócić brytyjsko-francuskie porządki na Bliskim Wschodzie. Gdy Moskwa zaczęła rozgrywać swoją partię w Lewancie uczniowie al-Husajniego ochoczo brali broń i materiały wybuchowe oraz know-how od Kominternu. Ideologia pan-arabska czy islamistyczna oraz komunistyczna rewolucja szły ze sobą w parze ponieważ wywracały geopolitykę regionu, bazowały na ubogich masach (demografia arabska), postulowały obalanie władz okupacyjnych czy autorytarnych powiązanych z Zachodem. Właśnie tym była islamska rewolucja w Iranie w 1979 roku, kiedy obalono prozachodniego, ale skorumpowanego szacha Pahlawiego, a na barykady przeciwko władzy wyszli uczniowie szkół koranicznych i leniniści-marksiści. Najbardziej zapomnianą bitwą na Bliskim Wschodzie jest okres zanim ajatollah Chomeini umocnił swoją władzę, kiedy doszło do irańskiej wojny domowej na tle dzielenia fruktów nowej władzy. Wówczas islamscy gwardziści pokonali lewicową frakcję rewolucji - Organizację Bojowników Ludowych Iranu (OBL) walczących pod sztandarem sierpa i czerwonej gwiazdy. W Teheranie przegrał Waszyngton, Londyn, ale i Moskwa. Po ludowych mudżahedinach zostały epistoły Aliego Szariat-iego, uczonego, który dokonał swoistego miksu islamizmu z komunizmem. Z naszej perspektywy wydaje się to istnym szaleństwem, ale dla bliskowschodnich politycznych nastrojów nie jest niczym zaskakującym. Fuzję socjalizmu z arabskim nacjonalizmem, tudzież pewną formą islamizmu najlepiej widać na podstawie losów partii Baas (z której wywodził się Saddam Husajn, czy Baszszar al-Asad). Początkowo w Egipcie (1952 roku) islamski socjalizm poparło nawet Bractwo Muzułmańskie. Fala islamsko-socjalistycznej rewolucji w drugiej połowie XX w. ogarnęła Egipt, Irak, Libię, Syrię, Algierę, Palestynę, Jemen, Sudan, Somalię, Indonezję, Pakistan i Afganistan. Zmiany odbywały się w większości na korzyść Moskwy – wówczas terroryzm komunistyczny i islamistyczny jechał w tandemie. 

Oczywiście terror wymyka się ramom politycznym, potrafi mieć zabarwienie rasistowskie (Ku Klux Klan), czy prawicowe (atak Andersa Breivika) natomiast jego powiązania z historią radykalnej lewicy i ruchami rewolucyjnymi są bezsprzeczne (z czego część tego środowiska jest z resztą dumna). Wystarczy wymienić zamachy terrorystyczne rosyjskich narodników czy anarchistów pod koniec XIX w. W polskiej historiografii, z uwagi na zabory i kolejne insurekcje, patrzymy na ten okres z zupełnej innej perspektywy, mieszając niepotrzebnie rosyjski anarchizm (walkę z caratem) z polskimi ruchami niepodległościowymi. Widać to dzisiaj na przykładzie dyskusji o Tadeuszu Kościuszce, który stał się więźniem partyjnego sporu o ocenę tego, co dzieje się za Atlantykiem. Ale o tym za chwilę. Postkomunistyczna lewica potrafi grać na tym bębenku romantycznego rewolucjonisty-socjalisty z XIX w. przypinając sobie Piłsudskiego do czoła. To oczywiście bardzo bałamutna konstrukcja – wystarczy sięgnąć po jedną z książek Stanisława Cata-Mackiewicza, zadeklarowanego piłsudczyka, który obalił to czym dzisiaj szafują postkomuniści. Przypomina on wszelako tzw. katechizm rewolucjonisty. A czytamy w nim: 

„Rewolucjonista zrywa wszelki związek ze światem cywilizowanym. Jeśli obcuje z nim, to tylko dlatego, by go zniszczyć. Rewolucjonista wyrzeka się nauki, pozostawiając ją przyszłym pokoleniom. Zna jedną naukę: zniszczenia. (…) Rewolucjonista gardzi opinią publiczną, gardzi obecną moralnością społeczną, nienawidząc jej we wszystkich jej przejawach (…) Rewolucjonista przestaje być rewolucjonistą, jeśli uczucia przyjaźni lub miłości mogą powstrzymać jego rękę od zadania ciosu (…) Zła wola i wywoływana nienawiść mogą być dla rewolucji korzystne, gdyż wywołują wrzenie ludności”. 

Autor tych słów, zapomniany nestor myśli rewolucyjnej Nieczajew był socjalistą wpatrzonym jak w obrazek w Michaiła Bakunina. Cat w „Kluczu do Piłsudskiego” dokonał wiwisekcji rewolucjonistów odbierając lewicy prawo do brania na sztandary polskich bohaterów. Katechizm rewolucjonisty to przerażające słowa, ale przyświecające i choćby dzisiaj wszelkim terrorystom, także tym islamistycznym. Taką motywacją do walki brzydzi się każda cywilizowana siła polityczna, brzydziła się nią także polska lewica stojąca przy Piłsudskim (za co właśnie „Międzynarodówka” ich wyklęła), odrzucał taki sposób myślenia o wiele wcześniej także Kościuszko. Piszę o tym nie przez przypadek, ponieważ często terroryzm rozgrzeszany jest w polskiej publicystyce przez pryzmat właśnie późniejszych Naczelnych Wodzów naszych niepodległościowych zrywów. Dzisiaj włączono do tej dyskusji pokolenie insurekcji 1794 roku. Współczesna lewica rozgrzesza „amerykańską” Antifę – skoro atakują w czasach rządów znienawidzonego Trumpa, ich kroki muszą być słuszne. Tylko czekać jak Antifie założą maskę Piłsudskiego. Spójrzmy, iż podobnie ataki islamistów usprawiedliwiano znienawidzonym Georgem Bushem Jr, relatywizując zagrożenie terroryzmem jako „zrozumiałe”. Antifie założono już maskę Tadeusza Kościuszki, a przedstawiciele lewej strony sceny politycznej zasugerowali nawet, iż Kościuszko gdyby żył to by zdewastował własny pomnik. Ciekawa idea,
brakowało w niej tylko stwierdzenia, iż uczyniłby to ubrany w jaskrawy sweterek ala Włodzimierz Czarzasty, a po protestach zapisałby się do PZPR-u. Lewica nabiera wody w usta i lada moment na czele protestów zobaczymy ożywionego pomnikowego Kościuszkę na koniu z napisem „Fuck Off” i obrazkiem martwej świni (czym protestujący uraczyli cokół pomniku), który szarżuje na Biały Dom. Jeśli piszemy o rewolucji to wspomnijmy też o historii rewolucji oraz o kosztach jakie ludzie ponosili.  

Ciekawe, że polska lewica nie wspomina głośno roku 2011. Wówczas na 11 listopada – w święto polskiej niepodległości – lewicowe środowiska zaprosiły niemiecką Antifę, a jej członkowie szarpali i opluli rekonstruktorów historycznych z grupy Legii Nadwiślańskiej. Po feralnej zadymie z rekonstruktorami członkowie Antify mieli czmychnąć do siedziby Krytyki Politycznej (mieszczącej się pod adresem na Nowym Świecie) i tam się zabarykadować. Kuriozum całej sytuacji polega na tym, iż pokolenie przywołanego Kościuszki było skrajnie źle ustosunkowane do tego, co nazywamy politycznym anarchizmem. Pisałem już o Kościuszce w jednym z felietonów przy okazji rocznicy Konstytucji Trzeciego Maja, a zatem wrócę do sprawy, gdy polsko-amerykańskiego bohatera wywołuje się do tablicy. Tadeusz Kościuszko w roku 1792 walczył w obronie Ustawy Rządowej, która ograniczała anarchię. Stał u boku prawowitej (z bożej łaski) polskiej władzy i jej kadłubowa formuła (Polska nie była już podmiotem polityki a przedmiotem) nie ma w tym aspekcie znaczenia. Kościuszko kończył państwową wojskową uczelnię (Szkołę Rycerską), a jego pasją były militarne fortyfikacje, a nie rabowanie sklepów z butami czy podpalanie kościołów. Nie dowodził on insurekcją polską w celu destabilizacji istniejącego państwa polskiego, ale właśnie dlatego, iż owa destabilizacja w postaci rozbiorów nastąpiła i Polska zniknęła z mapy świata. Chciał Polski zmienionej, nowoczesnej i zreformowanej, ale kreowanie go na antyklerykalnego pałkarza jest krzywdzące. Zapisywanie do współczesnej lewicy polskiego bohatera, który swą przysięgę wobec Narodu kończył słowami: „Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego”, to żart lewicy wobec historii. Kościuszko nie był terrorystą, nie był historyczną Antifą i został pomylony przez niektórych z postacią bardziej odpowiadającą temperamentowi takich bojówek, mianowicie z osobą Jakuba Szeli, sprawcą rabacji galicyjskiej (1846 roku). Szela zanim stanął na czele chłopskiego buntu był oskarżony o podpalenie i okaleczył sobie dłonie, byle nie służyć w wojsku. A sama rabacja miał antypolski wymiar. Ciekawe, że nikt nie bierze dzisiaj Jakuba Szeli na sztandary – są, więc i wstydliwe oblicza rewolucji. 

Nie przez przypadek w felietonie poruszyłem dwa główne nurty terroryzmu: islamistyczny oraz marksistowsko-leninowski, a pomijam narodowy czy separatystyczny, bo to już zupełnie inna miara. O ile z walk narodowo-wyzwoleńczych garściami czerpią obie wymienione odnogi terroryzmu, to nie da się zrównać celów Al-Kaidy z celami ruchów kurdyjskich. Tak jak nie sposób zrównać Antifę z bezczeszczonym Tadeuszem Kościuszko, Armią Krajową, czy oplutą Legią Nadwiślańską. Piszę też o tym dlatego, że postarajmy się ocenić obiektywnie cel jaki przyświeca manifestacjom w USA. Rewolucyjne pikiety, o lewicowym charakterze, z silnym przestępczym czynnikiem nie mają charakteru walk niepodległościowych czy reformatorskich. To trzeba podkreślić. Są lewicowym terrorem i to jeszcze wycelowanym w drobnych przedsiębiorców, przechodniów, a nawet w lokalny oddział postępowej stacji CNN. To ślepy i głupi terror na miarę ubranych w azjatyckie ubrania szyte przez dziecięce ręce konsumpcyjnych naiwniaków. Jak wiele osób z mojego pokolenia wychowałem się na kapitalnym kinie wojennym rodem z Holywood opowiadającym o losach amerykańskich chłopców w wietnamskiej dżungli. Stałym elementem dialogów w tych filmach – co wspomnijmy – była krzywda afroamerykańskiej biednej młodzieży, która swoją służbę utożsamiała ze śmiercią „w wojnie białych”. Ciekawie brzmią te słowa, jeśli spojrzymy obiektywnie na to co dzieje się obecnie na amerykańskich ulicach. Afroamerykańska młodzież stała się dzisiaj mięsem armatnim tamtejszej lewicy, a charakter protestów jest na rękę globalizmowi – w tym znaczeniu symboliczny jest szaber produkowanych w Azji importowanych rzeczy (nowych butów sportowych czy telefonów komórkowych) – tych skarbów Golluma, o których wszyscy marzą. Już teraz cel zamieszek sam w sobie. But czy zrabowana plazma nie jest Niepodległością czy Reformą. Wyjątkowo smutny widok, ponieważ – jak wspomniałem – o ile jeszcze manifestacje na rzecz niepodległości czy reform łatwo usprawiedliwić, mamy własny polski przykład „Solidarności”, o tyle zamieszek o charakterze rozbójniczym już do tak romantycznych ideałów nie sposób dopisać. Dr King przewraca się w grobie. 

Zwłaszcza, że skierowano skumulowaną frustrację Afroamerykanów przeciwko swoim ziomkom, bo przecież kto prowadzi sklepiki, które okradają? Bynajmniej, nie sprzyjające Demokratom bananowe pokolenie zatrudnione na Wall Street, które z tego rewolucyjnego ognia chce cudzymi rękami powyciągać coś do jedzenia. Dla każdego zastanawiające powinno być również, gdzie odbywa się owa kieszonkowa rewolucja bolszewicka. Dziwnym zrządzeniem losu zamieszki mają miejsce w bastionach lewicy, tam gdzie od burmistrza, poprzez kongres, po szefa policji widzimy postępowców. Jakże wzruszyły świat sceny klękających przed tłumem policjantów i Narodowych Gwardzistów. Tyle, że małym drukiem, na marginesie możemy przeczytać, iż miało to miejsce w stanach i miastach, gdzie o politycznym „być lub nie być” decyduje lewica. Wystarczył, więc jeden prikaz, a show must go on. Ciekawe, że władze tych miast wolały wspierać kieszonkową rewolucję, zamiast chronić dobytku ludzi, którzy płacą na ich utrzymanie podatki. W bastionach konserwatyzmu zamieszek nie było, a zdjęcia uzbrojonych milicji z Idaho, pozostają cieszącym oko wzorem sąsiedzkiej samoobrony.

Myślę, że punktem kulminacyjnym, który już dzisiaj definiuje kieszonkową rewolucję jako całkowicie negatywną jest podpalenie kościoła Św. Jana w Waszyngtonie oraz szaber dobytku drobnych przedsiębiorców (w tym afroamerykańskich), by przypomnieć dramatyczny apel idącego ulicą sklepikarza, który zawodzi błagalnym głosem, by nie niszczyć dobytku jego życia. Obraz dopełnia podpalanie amerykańskich flag (za której powstanie walczył też Kościuszko). Impuls, który rzekomo pchnął tych ludzi na ulicę, czyli śmierć George’a Floyda zamordowanego w sposób imbecylski przez policjanta (klęczał na jego karku aż go udusił), nie ma w tym momencie większego znaczenia, zwłaszcza gdy protestujący zaczęli okradać uczciwych ludzi na dorobku (samemu paradując w drogich ubraniach) i jeżdżąc autami, o których polski dorobkiewicz mógłby tylko pomarzyć. Nie zgadzam się też z opisywaniem tych zamieszek li tylko jako afroamerykańskich ponieważ już dzisiaj widać na materiałach z tych rozbojów, iż głupota nie ma określonego koloru skóry, dewastujący są o różnych korzeniach, a łączy ich pyszna zabawa jak gdyby grali w grę komputerową. Nawet nie wiedzą o tym, iż podobnie jak Nieczajew odwołują się do Bakunina, który twierdził, iż zniszczenie państwa jest „absolutną koniecznością”. W tym znaczeniu reakcja Donalda Trumpa wcale nie jest zaskakująca, a gdyby Waszyngton wpadł w ręce rewolucjonistów pozostaje nam już się tylko pomodlić w kościele, gdy dogasnął płomienie.  

Michał Bruszewski 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe