[tylko u nas] Waldemar Żyszkiewicz: Piotr Szczepanik. Lata pod znakiem Solidarności

Po występie strajkujący odśpiewali mi „sto lat”. Wałęsa, który koncertu nie słuchał, skomentował to krótko: mnie tak śpiewali w 1980 – z Piotrem Szczepanikiem, pieśniarzem, absolwentem historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz
 [tylko u nas] Waldemar Żyszkiewicz: Piotr Szczepanik. Lata pod znakiem Solidarności
/ PAP/Wojciech Pacewicz
– Niemal od początku roku 1980 wyczuwało się już solidarnościowy przednówek. Czy polski Sierpień Pana zaskoczył, czy wręcz przeciwnie?

Moja droga do Solidarności była nietypowa. Wiodła przez Stany Zjednoczone, dokąd w latach 70. kilkakrotnie wyjeżdżałem na dłuższe trasy koncertowe. Miałem dzięki temu ułatwiony dostęp do zeszytów paryskiej Kultury i do twórczości wielu pisarzy, nie tylko zresztą emigracyjnych, których w kraju po prostu nie wydawano.
 
– Mówiło się nawet o tzw. literaturze źle obecnej.

Takie lektury, którym z pasją się oddawałem, umożliwiały, przecież nie mnie jednemu, dystans i właściwą ocenę rzeczywistości PRL-u. Zapewniały światopoglądowy fundament. Tworzyły grunt pod doświadczenie solidarnościowego zrywu. Byłbym jednak niesprawiedliwy, nie wspominając o piorunującym wrażeniu, jakie wywarły na mnie prace pani profesor Marii Janion, od jej „Gorączki romantycznej” poczynając. Także o „Kozietulskim i innych” czy „Końcu świata szwoleżerów” Mariana Brandysa, z którym się znałem i przyjaźniłem.

– Jaką rolę odegrała ta nieformalna edukacja historyczna?

Historia Polski porozbiorowej, w wykładzie generała Mariana Kukiela, oraz fenomen polskiego romantyzmu, który wyróżniał się na tle swych europejskich odpowiedników, stanowiły pożywkę dla naszych marzeń o rzeczywistości upragnionej, o świecie, do którego wówczas tęskniliśmy. Bo przecież, jak mówiła profesor Janion, parafrazując Norwida, „polski romantyzm to literatura czynu”.
  
– Czy to znaczy, że polski Sierpień miał nie tylko duchowy, ale i kulturowy background?
 

Kultura to był fundament. Latem 1980 kończyłem właśnie program o powstaniu listopadowym. Pracowałem nad nim już od kilku miesięcy, więc była to przemyślana, starannie skonstruowana opowieść o przebiegu powstania, z jego wzlotami i upadkami, bohaterstwem i kunktatorstwem dowódców.
 
– Zbliżała się 150. rocznica wybuchu powstania…

…ale wcześniej pięknie wybuchła Solidarność. Dla mnie, podobnie jak dla milionów rodaków, sierpniowe strajki i powstanie ruchu związkowego, niezależnego od komunistycznej władzy, stanowiło wielki, ogromnie pozytywny wstrząs.

– Gdzie zastał Pana początek sierpniowych strajków?

W lesie, pod Warszawą. I następne osiem lat mego życia, od sierpnia 1980 do sierpnia 1988 upłynęło pod znakiem Solidarności.

– Kiedy się Pan zapisał?

Formalnie nigdy nie byłem członkiem związku zawodowego, ani przedtem, ani później, ale idea, którą niósł Sierpień, stanowiła dla mnie coś niesłychanie ważnego i pięknego. Doceniam oczywiście znaczenie postulatów pracowniczych i społecznych, ale priorytetem stało się jednak dążenie do odzyskania niepodległości, które przenikało Polaków w roku 1980 i 81. A przygotowany wcześniej „Rok 1831” wpisał się w tamten czas.

– Opowieść o tragizmie powstania kontrastowała z nastrojem solidarnościowego karnawału. Jak reagowali na to słuchacze?

Najpierw grałem to w Teatrze Żydowskim, później już w roku 1981 we foyer Muzeum Narodowego. A ludzie przychodzili. Może dlatego, że w chwilach narodowych uniesień nie wolno zapominać o ważnych doświadczeniach z przeszłości.

– Żeby uniknąć dawnych błędów?
 

Tragicznych losów powstania nie odbieraliśmy wtedy w kategoriach przestrogi, ale podobna gorycz rozczarowań i zawiedzionych nadziei stała się również naszym udziałem, co oczywiście uświadomiłem sobie dopiero po latach.

– Stan wojenny sprzyjał gorzkim refleksjom.

Raczej silnym emocjom, bo użyczałem swego domu na drukarnię. Drukowali u mnie głównie ludzie związani z filmem, m.in. operator Jacek Petrycki, który robił zdjęcia do filmów Kieślowskiego. I to Petrycki przyprowadził do mnie Grzegorza Eberhardta, dziś autora ważnej książki o Mackiewiczu, wtedy ze względu na bujną charakterystyczną czuprynę zwanego Kocim Łbem.

– Jaruzelski nie tolerował konkurencji: za druk i kolportaż wydawnictw bezdebitowych groziło nawet kilka lat odsiadki.

Po jednej z drukarskich sesji odwoziłem Grzegorza, Norberta Pietrzaka i ze dwa worki świeżego jeszcze urobku, do lokalu kontaktowego w okolicach głównej komendy milicji. Odetchnąłem z ulgą, gdy drukarze wynieśli z samochodu trefny ładunek. Ale po chwili zobaczyłem ich wracających z bibułą… Okazało się, że właściciel mieszkania, nie doczekawszy się transportu, wyszedł z domu na jakieś spotkanie z dziewczyną. Trzeba było improwizować, pojechaliśmy gdzieś na Wolę. Powrót z ładunkiem do mnie, z powodu milicyjnych rogatek na obrzeżach miasta, był zbyt ryzykowny. Po takich przygodach postanowiłem wrócić do śpiewania.

– Kiedy poznał Pan ks. Jerzego Popiełuszkę?
    

Po raz pierwszy spotkaliśmy się z początkiem sierpnia 1982 roku. Rocznicowa, sierpniowa Msza w intencji Ojczyzny wymagała wielu przygotowań. Powiedziałem wtedy, że przydałoby się jakieś miejsce, gdzie ludzie mogliby się gromadzić i słuchać wielkiej poezji naszych romantyków oraz polskich patriotycznych pieśni. I to ksiądz Jerzy wymyślił Muzeum Archidiecezji Warszawskiej…

– … które zwykle jednak kojarzy się z nazwiskiem ks. prałata Przekazińskiego.

Pomysłodawcą, żeby w trudnym czasie wykorzystać tamto miejsce dla prezentacji poezji i pieśni patriotycznych był bez wątpienia ksiądz Jerzy Popiełuszko. Zresztą ksiądz dyrektor Przekaziński przebywał w Rzymie, gdy zacząłem kolportować po parafiach wiadomość o pierwszych występach na Solcu.

– Udało się?

Nadspodziewanie dobrze, bo ludzie bardzo tego potrzebowali. Sala, mieszcząca 150 do 200 osób, zaczęła trzeszczeć w szwach. Trzy-cztery razy w tygodniu dawałem recitale pieśni i poezji powstańczej. Później, gdy zaczęli tam występować właściwie wszyscy artyści i aktorzy bojkotujący stan wojenny, od Danuty Rinn po Krzysztofa Kolbergera, występy odbywały się niemal codziennie. Muzeum Archidiecezjalne wpisało się w kulturalną mapę Warszawy stanu wojennego. Miałem tam około 150 koncertów.

– Występował Pan w kościołach całej Polski…

…ale dopiero po zniesieniu stanu wojennego, gdy można już było podróżować. To wcale nie było łatwe, bo benzynę sprzedawano na kartki, a samochód, którym woziłem sprzęt, sporo palił. Wtedy paliwo się zdobywało. Niejednokrotnie pomagali mi w tym księża z parafii, w których występowałem. Śpiewałem na Jasnej Górze, dawałem koncerty w małych ośrodkach, czasem także na wsi, w sumie doliczyłem się około 650 występów.

– Nie wszyscy artyści mieli w tamtym czasie pod górkę. Niektórych władze stanu wojennego próbowały przeciągnąć na swoją stronę.   
Co wybitniejszym wykonawcom, którzy decydowali się na udział w imprezach państwowotwórczych, płacono potrójną stawkę recitalową za wykonanie trzech piosenek. To były naprawdę duże pieniądze…

– …praktycznie za nic.

No, nie! To były pieniądze za hańbę, ale oni o tym dziś zupełnie nie pamiętają.
   
– Pomówmy o strajku sierpniowym z 1988 roku.

Byłem na miejscu drugiego dnia o świcie. Na teren stoczni dostałem się przez gazownię, gdzie stoczniowcy rozspawali bramę. Zanim tam wjechałem, koło mego samochodu załadowanego aparaturą szły kolumny zomowców... Ale przeszły, szczęśliwie nie zwracając na mnie uwagi.

– Czy nagłośnienie wpłynęło na przebieg strajku?

Technika niewątpliwie oddziałała na morale strajkujących. W maju stoczniowcy byli pozbawieni dostępu do radiowęzła, nie mieli prawa głosu. W sierpniu od razu rozbrzmiała tam muzyka i odtwarzane z taśm homilie Jana Pawła II. A wieczorem w historycznej stołówce Stoczni Gdańskiej zaśpiewałem dla nich fragmenty swego programu o polskich powstaniach narodowych. Po występie strajkujący, których początkowo było najwyżej czterystu, odśpiewali mi „sto lat”. Lech Wałęsa, który koncertu nie słuchał, skomentował to krótko: mnie tak śpiewali w 1980.

– Nocny szturm styropianowych czołgów przeraził zomowców. Jak do tego doszło?

Ludzi było mało, a teren stoczni rozległy. Młodzi rwali się do meleksów, których było w stoczni chyba pół setki. Kierujący strajkiem Alojzy Szablewski, po początkowych oporach, dał się namówić, żeby je wykorzystać jako element demonstracji siły strajkujących. Z odpowiednio przymaskowanych, wyposażonych w okrętowe światła pojazdów stworzono batalion styropianowych tankietek, którymi młodzi, łapiący strajkowy wiatr w żagle stoczniowcy podjechali o północy pod bramę numer dwa, obstawioną przez ZOMO. I tamci spanikowali, ratując się ucieczką.

– Na majowy strajk Pan nie zdążył…

Dojeżdżałem do Gdańska, gdy strajkujący wychodzili ze stoczni. Natomiast w sierpniu do końca nie było wiadomo, czy dojdzie do protestu. Wałęsa się wahał, jednak braciom Kaczyńskim, racjonalnie argumentującym za podjęciem tego strajku, udało się go przekonać. Decyzja zapadła w ostatniej chwili, a ja, zaproszony przez księdza Jankowskiego, miałem właśnie koncert w kościele św. Brygidy.

– Był Pan w doniosłej chwili w miejscu, na które kierowały się wtedy oczy milionów Polaków.

Dni z sierpnia 1988 roku pozostają jednym z najważniejszych doświadczeń mojego życia. Gdy strajk się rozwinął i coraz wyraźniej zanosiło się na rozmowy Wałęsy z Kiszczakiem, wszyscy, którzy byli wtedy w Stoczni Gdańskiej, uzmysłowili sobie, że nie są jedynie mierzwą polskich dziejów. Że tym razem to właśnie ich decyzje, zapał i determinacja aktywnie kształtują naszą wspólną historię. Nigdy tego poczucia nie zapomnę. Choć dziś wspomnienia tamtych wydarzeń budzą przede wszystkim gorycz.


„Tygodnik Solidarność” nr 12, z 19 marca 2010

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Dramat znanej aktorki. Mam 30 zmian w mózgu i drgawki z ostatniej chwili
Dramat znanej aktorki. "Mam 30 zmian w mózgu i drgawki"

Znana aktorka jest poważnie chora. W najnowszym wywiadzie wyznała jak się czuje.

New York Times: CIA ostrzegało Kreml z ostatniej chwili
"New York Times": CIA ostrzegało Kreml

Amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) przekazała 6 marca rosyjskim władzom prywatne ostrzeżenie, że organizacja terrorystyczna Państwo Islamskie Prowincji Chorasan planuje zamach w Rosji; Kreml jednak zlekceważył te doniesienia - powiadomił w czwartek dziennik "New York Times".

Eksport zbóż z Ukrainy. Premier Szmyhal przedstawił swoją wizję z ostatniej chwili
Eksport zbóż z Ukrainy. Premier Szmyhal przedstawił swoją wizję

– Nasz rząd wprowadził weryfikację eksportu kukurydzy, rzepaku, słonecznika i pszenicy; bez licencji eksport tych kategorii nie będzie dokonywany – powiedział w czwartek premier Ukrainy Denys Szmyhal. Jak dodał, wydawanie pozwoleń będzie następowało we współpracy ze stroną polską.

Polityk „koalicji 13 grudnia” skomentowała sprawę prok. Wrzosek. Wpis skasowała, ale w internecie nic nie ginie z ostatniej chwili
Polityk „koalicji 13 grudnia” skomentowała sprawę prok. Wrzosek. Wpis skasowała, ale w internecie nic nie ginie

Szefowa klubu parlamentarnego Lewicy Anna Maria Żukowska zaskakująco skomentowała aferę z prokurator Ewą Wrzosek, która wybuchła po publikacji Wirtualnej Polski w czwartek. Wpis swój dosyć szybko usunęła. Zanim to jednak nastąpiło, odniosła się do niego sama prokurator Wrzosek.

Po konsultacjach władz Polski i Ukrainy. Tusk zabiera głos z ostatniej chwili
Po konsultacjach władz Polski i Ukrainy. Tusk zabiera głos

– Kończymy w czwartek rozmowy polsko-ukraińskie z jeszcze głębszym przeświadczeniem, że nie ma takiej siły na świecie, która mogłaby podważyć naszą przyjaźń, solidarność i współpracę, szczególnie w obliczu zagrożenia, jakim jest agresywna polityka Rosji – powiedział w czwartek premier Donald Tusk.

Nie żyje uczestnik znanego programu z ostatniej chwili
Nie żyje uczestnik znanego programu

Media obiegła informacja o śmierci jednego z uczestników znanego programu rozrywkowego „Gogglebox. Przed telewizorem”. 40-letni George Gilbey zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku.

Sprawa Tomasza Komendy. Zaskakujące informacje z ostatniej chwili
Sprawa Tomasza Komendy. Zaskakujące informacje

Sprawa niesłusznie skazanego na 25 lat więzienia Tomasza Komendy wciąż budzi wiele kontrowersji. Śmierć mężczyzny, który odsiedział 18 lat więzienia z zasądzonego mu wyroku, wstrząsnęła opinią publiczną. W sprawie pojawiły się nowe informacje. Okazuje się, że adwokaci chcą zgłębić prawdę dotyczącą jego problemów zdrowotnych.

Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komentarz prokurator Wrzosek z ostatniej chwili
Wraca skandal wokół przejęcia TVP. Jest komentarz prokurator Wrzosek

Prokurator Ewa Wrzosek opublikowała w mediach społecznościowych krótki komentarz odnoszący się do afery, jaka wybuchła po publikacji Wirtualnej Polski nt. tego, w jaki sposób „walczyła o wolne media”.

Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce środków bojowych JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X z ostatniej chwili
Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce środków bojowych JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X

Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował w czwartek, że Kongres USA zaakceptował sprzedaż Polsce lotniczych środków bojowych: JASSM-ER, AMRAAM oraz AIM-9X.

Putin mówił o ataku Rosji na NATO. Padły słowa o Polsce z ostatniej chwili
Putin mówił o ataku Rosji na NATO. Padły słowa o Polsce

Wojna na Ukrainie trwa już trzeci rok. Rosja wiele razy groziła swoim sąsiadom, że konflikt może się rozszerzyć, przybierając nawet formę nuklearnego. Władimir Putin, który w środę spotkał się z żołnierzami w obwodzie twerskim, nawiązał do tej kwestii i przy okazji wspomniał o naszym kraju.

REKLAMA

[tylko u nas] Waldemar Żyszkiewicz: Piotr Szczepanik. Lata pod znakiem Solidarności

Po występie strajkujący odśpiewali mi „sto lat”. Wałęsa, który koncertu nie słuchał, skomentował to krótko: mnie tak śpiewali w 1980 – z Piotrem Szczepanikiem, pieśniarzem, absolwentem historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz
 [tylko u nas] Waldemar Żyszkiewicz: Piotr Szczepanik. Lata pod znakiem Solidarności
/ PAP/Wojciech Pacewicz
– Niemal od początku roku 1980 wyczuwało się już solidarnościowy przednówek. Czy polski Sierpień Pana zaskoczył, czy wręcz przeciwnie?

Moja droga do Solidarności była nietypowa. Wiodła przez Stany Zjednoczone, dokąd w latach 70. kilkakrotnie wyjeżdżałem na dłuższe trasy koncertowe. Miałem dzięki temu ułatwiony dostęp do zeszytów paryskiej Kultury i do twórczości wielu pisarzy, nie tylko zresztą emigracyjnych, których w kraju po prostu nie wydawano.
 
– Mówiło się nawet o tzw. literaturze źle obecnej.

Takie lektury, którym z pasją się oddawałem, umożliwiały, przecież nie mnie jednemu, dystans i właściwą ocenę rzeczywistości PRL-u. Zapewniały światopoglądowy fundament. Tworzyły grunt pod doświadczenie solidarnościowego zrywu. Byłbym jednak niesprawiedliwy, nie wspominając o piorunującym wrażeniu, jakie wywarły na mnie prace pani profesor Marii Janion, od jej „Gorączki romantycznej” poczynając. Także o „Kozietulskim i innych” czy „Końcu świata szwoleżerów” Mariana Brandysa, z którym się znałem i przyjaźniłem.

– Jaką rolę odegrała ta nieformalna edukacja historyczna?

Historia Polski porozbiorowej, w wykładzie generała Mariana Kukiela, oraz fenomen polskiego romantyzmu, który wyróżniał się na tle swych europejskich odpowiedników, stanowiły pożywkę dla naszych marzeń o rzeczywistości upragnionej, o świecie, do którego wówczas tęskniliśmy. Bo przecież, jak mówiła profesor Janion, parafrazując Norwida, „polski romantyzm to literatura czynu”.
  
– Czy to znaczy, że polski Sierpień miał nie tylko duchowy, ale i kulturowy background?
 

Kultura to był fundament. Latem 1980 kończyłem właśnie program o powstaniu listopadowym. Pracowałem nad nim już od kilku miesięcy, więc była to przemyślana, starannie skonstruowana opowieść o przebiegu powstania, z jego wzlotami i upadkami, bohaterstwem i kunktatorstwem dowódców.
 
– Zbliżała się 150. rocznica wybuchu powstania…

…ale wcześniej pięknie wybuchła Solidarność. Dla mnie, podobnie jak dla milionów rodaków, sierpniowe strajki i powstanie ruchu związkowego, niezależnego od komunistycznej władzy, stanowiło wielki, ogromnie pozytywny wstrząs.

– Gdzie zastał Pana początek sierpniowych strajków?

W lesie, pod Warszawą. I następne osiem lat mego życia, od sierpnia 1980 do sierpnia 1988 upłynęło pod znakiem Solidarności.

– Kiedy się Pan zapisał?

Formalnie nigdy nie byłem członkiem związku zawodowego, ani przedtem, ani później, ale idea, którą niósł Sierpień, stanowiła dla mnie coś niesłychanie ważnego i pięknego. Doceniam oczywiście znaczenie postulatów pracowniczych i społecznych, ale priorytetem stało się jednak dążenie do odzyskania niepodległości, które przenikało Polaków w roku 1980 i 81. A przygotowany wcześniej „Rok 1831” wpisał się w tamten czas.

– Opowieść o tragizmie powstania kontrastowała z nastrojem solidarnościowego karnawału. Jak reagowali na to słuchacze?

Najpierw grałem to w Teatrze Żydowskim, później już w roku 1981 we foyer Muzeum Narodowego. A ludzie przychodzili. Może dlatego, że w chwilach narodowych uniesień nie wolno zapominać o ważnych doświadczeniach z przeszłości.

– Żeby uniknąć dawnych błędów?
 

Tragicznych losów powstania nie odbieraliśmy wtedy w kategoriach przestrogi, ale podobna gorycz rozczarowań i zawiedzionych nadziei stała się również naszym udziałem, co oczywiście uświadomiłem sobie dopiero po latach.

– Stan wojenny sprzyjał gorzkim refleksjom.

Raczej silnym emocjom, bo użyczałem swego domu na drukarnię. Drukowali u mnie głównie ludzie związani z filmem, m.in. operator Jacek Petrycki, który robił zdjęcia do filmów Kieślowskiego. I to Petrycki przyprowadził do mnie Grzegorza Eberhardta, dziś autora ważnej książki o Mackiewiczu, wtedy ze względu na bujną charakterystyczną czuprynę zwanego Kocim Łbem.

– Jaruzelski nie tolerował konkurencji: za druk i kolportaż wydawnictw bezdebitowych groziło nawet kilka lat odsiadki.

Po jednej z drukarskich sesji odwoziłem Grzegorza, Norberta Pietrzaka i ze dwa worki świeżego jeszcze urobku, do lokalu kontaktowego w okolicach głównej komendy milicji. Odetchnąłem z ulgą, gdy drukarze wynieśli z samochodu trefny ładunek. Ale po chwili zobaczyłem ich wracających z bibułą… Okazało się, że właściciel mieszkania, nie doczekawszy się transportu, wyszedł z domu na jakieś spotkanie z dziewczyną. Trzeba było improwizować, pojechaliśmy gdzieś na Wolę. Powrót z ładunkiem do mnie, z powodu milicyjnych rogatek na obrzeżach miasta, był zbyt ryzykowny. Po takich przygodach postanowiłem wrócić do śpiewania.

– Kiedy poznał Pan ks. Jerzego Popiełuszkę?
    

Po raz pierwszy spotkaliśmy się z początkiem sierpnia 1982 roku. Rocznicowa, sierpniowa Msza w intencji Ojczyzny wymagała wielu przygotowań. Powiedziałem wtedy, że przydałoby się jakieś miejsce, gdzie ludzie mogliby się gromadzić i słuchać wielkiej poezji naszych romantyków oraz polskich patriotycznych pieśni. I to ksiądz Jerzy wymyślił Muzeum Archidiecezji Warszawskiej…

– … które zwykle jednak kojarzy się z nazwiskiem ks. prałata Przekazińskiego.

Pomysłodawcą, żeby w trudnym czasie wykorzystać tamto miejsce dla prezentacji poezji i pieśni patriotycznych był bez wątpienia ksiądz Jerzy Popiełuszko. Zresztą ksiądz dyrektor Przekaziński przebywał w Rzymie, gdy zacząłem kolportować po parafiach wiadomość o pierwszych występach na Solcu.

– Udało się?

Nadspodziewanie dobrze, bo ludzie bardzo tego potrzebowali. Sala, mieszcząca 150 do 200 osób, zaczęła trzeszczeć w szwach. Trzy-cztery razy w tygodniu dawałem recitale pieśni i poezji powstańczej. Później, gdy zaczęli tam występować właściwie wszyscy artyści i aktorzy bojkotujący stan wojenny, od Danuty Rinn po Krzysztofa Kolbergera, występy odbywały się niemal codziennie. Muzeum Archidiecezjalne wpisało się w kulturalną mapę Warszawy stanu wojennego. Miałem tam około 150 koncertów.

– Występował Pan w kościołach całej Polski…

…ale dopiero po zniesieniu stanu wojennego, gdy można już było podróżować. To wcale nie było łatwe, bo benzynę sprzedawano na kartki, a samochód, którym woziłem sprzęt, sporo palił. Wtedy paliwo się zdobywało. Niejednokrotnie pomagali mi w tym księża z parafii, w których występowałem. Śpiewałem na Jasnej Górze, dawałem koncerty w małych ośrodkach, czasem także na wsi, w sumie doliczyłem się około 650 występów.

– Nie wszyscy artyści mieli w tamtym czasie pod górkę. Niektórych władze stanu wojennego próbowały przeciągnąć na swoją stronę.   
Co wybitniejszym wykonawcom, którzy decydowali się na udział w imprezach państwowotwórczych, płacono potrójną stawkę recitalową za wykonanie trzech piosenek. To były naprawdę duże pieniądze…

– …praktycznie za nic.

No, nie! To były pieniądze za hańbę, ale oni o tym dziś zupełnie nie pamiętają.
   
– Pomówmy o strajku sierpniowym z 1988 roku.

Byłem na miejscu drugiego dnia o świcie. Na teren stoczni dostałem się przez gazownię, gdzie stoczniowcy rozspawali bramę. Zanim tam wjechałem, koło mego samochodu załadowanego aparaturą szły kolumny zomowców... Ale przeszły, szczęśliwie nie zwracając na mnie uwagi.

– Czy nagłośnienie wpłynęło na przebieg strajku?

Technika niewątpliwie oddziałała na morale strajkujących. W maju stoczniowcy byli pozbawieni dostępu do radiowęzła, nie mieli prawa głosu. W sierpniu od razu rozbrzmiała tam muzyka i odtwarzane z taśm homilie Jana Pawła II. A wieczorem w historycznej stołówce Stoczni Gdańskiej zaśpiewałem dla nich fragmenty swego programu o polskich powstaniach narodowych. Po występie strajkujący, których początkowo było najwyżej czterystu, odśpiewali mi „sto lat”. Lech Wałęsa, który koncertu nie słuchał, skomentował to krótko: mnie tak śpiewali w 1980.

– Nocny szturm styropianowych czołgów przeraził zomowców. Jak do tego doszło?

Ludzi było mało, a teren stoczni rozległy. Młodzi rwali się do meleksów, których było w stoczni chyba pół setki. Kierujący strajkiem Alojzy Szablewski, po początkowych oporach, dał się namówić, żeby je wykorzystać jako element demonstracji siły strajkujących. Z odpowiednio przymaskowanych, wyposażonych w okrętowe światła pojazdów stworzono batalion styropianowych tankietek, którymi młodzi, łapiący strajkowy wiatr w żagle stoczniowcy podjechali o północy pod bramę numer dwa, obstawioną przez ZOMO. I tamci spanikowali, ratując się ucieczką.

– Na majowy strajk Pan nie zdążył…

Dojeżdżałem do Gdańska, gdy strajkujący wychodzili ze stoczni. Natomiast w sierpniu do końca nie było wiadomo, czy dojdzie do protestu. Wałęsa się wahał, jednak braciom Kaczyńskim, racjonalnie argumentującym za podjęciem tego strajku, udało się go przekonać. Decyzja zapadła w ostatniej chwili, a ja, zaproszony przez księdza Jankowskiego, miałem właśnie koncert w kościele św. Brygidy.

– Był Pan w doniosłej chwili w miejscu, na które kierowały się wtedy oczy milionów Polaków.

Dni z sierpnia 1988 roku pozostają jednym z najważniejszych doświadczeń mojego życia. Gdy strajk się rozwinął i coraz wyraźniej zanosiło się na rozmowy Wałęsy z Kiszczakiem, wszyscy, którzy byli wtedy w Stoczni Gdańskiej, uzmysłowili sobie, że nie są jedynie mierzwą polskich dziejów. Że tym razem to właśnie ich decyzje, zapał i determinacja aktywnie kształtują naszą wspólną historię. Nigdy tego poczucia nie zapomnę. Choć dziś wspomnienia tamtych wydarzeń budzą przede wszystkim gorycz.


„Tygodnik Solidarność” nr 12, z 19 marca 2010


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe