[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Jestem robotnikiem ostatniej godziny
Pokora kojarzy nam się raczej z brakiem lub wycofaniem niż z obfitowaniem. Może to jednak nie do końca prawda.
Kiedyś, gdy w przypływie ewangelicznego zacięcia chciałam rygorystycznie ograniczać stan posiadania, znajomy ksiądz wypowiedział do mnie znamienne słowa: „Nie posiadać nic może tylko człowiek, który wcześniej doświadczył, że posiada wszystko”.
Mamy rozmaite pomysły na to jak „być dobrym chrześcijaninem”, choć niestety nie zawsze zastanawiamy się, czy naszego gorliwe zamysły są tym, czego w danym momencie Bóg naprawdę dla nas chce. Nazywamy wolą Bożą wszelkie dotykające nas lub innych nieszczęścia. A komu przyszło do głowy, że kiedy leży latem na plaży i wypoczywa, to to jest właśnie wola Boża? Że kiedy zdał egzamin, dostał podwyżkę, spotkał się z życzliwością, dostał prezent, jego praca została nagrodzona, to to jest właśnie wola Boża?
Całe życie uważałam, że mam nieciekawe włosy - proste jak druty, oklapnięte, skłonne do przetłuszczania, cienkie. Tymczasem zaczęłam używać właściwego szamponu, potem odżywki i włosy - ku mojemu zdumieniu zaczęły najpierw lekko falować, potem się kręcić. Zachęcona tym zaczęłam czytać o świadomej pielęgnacji, dbać, właściwie strzyc i dziś mam na głowie burzę niesfornych kręconych włosów. Daje mi to sporo radości. Jakiś czynnik, w tym wypadku odżywczy, wyzwolił prawdziwy potencjał. Przykład ten może jest bardzo prosty, ale sugestywny. Zaskoczyłam siebie, tym kim naprawdę jestem, kim zawsze byłam. To Bóg zna nasz potencjał, bo sam go w nas złożył. Pozwolić Mu go wydobyć z naszej duszy, zaskoczyć się, ucieszyć i okazać wdzięczność to także pokora. Przyjmowanie z czystym sercem - nie miałem nic, a nam wszystko i to naprawdę wspaniałe, że to dostałem - to też pokora.
Przypomina mi się przypowieść o robotnikach w winnicy. O tym, że ostani pracownicy, najęci godzinę przed wieczorem, dostali wynagrodzenie za cały dzień. Boża sprawiedliwość wygląda inaczej, ludzka pokora polega na jej przyjęciu.
Niedawno okazało się, że mam praktycznie dwa dni na nauczenie się ogromu materiału do egzaminu, chciałam się poddać, bo to naprawdę było bez sensu. Byłam bez szans. To jak porywać się z motyką na słońce. W końcu zrobiłam tyle, ile dałam radę. Nie było to dużo, ale pracowałam, ile tylko umiałam. Stał się cud, zapytano mnie tylko z tego, czego się nauczyłam. Serio, było to na swój sposób komiczne. Wykładowca wyszedł z przekonaniem, że byłam naprawdę „obryta”. W tej sytuacji mogłam zrobić kilka rzeczy: uznać, że wynik był niesprawiedliwy - po ludzku tak było, miałam po prostu niebywałego farta; uznać, że ze mnie nie lada „naukowiec”, taki na same piątki; albo zobaczyć w tym współpracę z Bogiem, to że byłam pracownikiem ostatniej godziny, do mojego „trochę”, ale danego ze wszystkich sił, Bóg dodał swoje „bardzo dużo”, swojego denara, mój zdany na piątkę egzamin. Przyjęcie i ucieszenie się darem, to właśnie pokora. Choć moja świadomość co do tego, że prawda leży w tym trzecim wytłumaczeniu, wcale nie sprawia, że jestem całkiem wolna od dwóch pierwszych, ale to już właśnie dramat ludzkiej słabości.
Myślę, że dlatego w ewangelicznym obrazie celnik wyszedł ze świątyni usprawiedliwiony, a faryzeusz nie. Nie chodziło nic innego jak stawanie w prawdzie. Nie w tym rzecz, że mamy od początku do końca uważać się za beznadziejnych, stosować fałszywą skromność, by pokazać Bogu jak bardzo nisko się przed Nim pokłonimy - najlepiej o co najmniej dwa cale niżej niż inni - tylko w tym, by przyjmować siebie i rzeczywistość jako dar, nie zaprzeczać swoim talentom, nie smucić się z sukcesów - cieszyć się, zaskakiwać się nimi, ale się nimi także nie chełpić, nie trzymać się ich kurczowo, jakby nasze zbawienie miało od nich zależeć, wiedzieć od kogo pochodzą, pielęgnować wdzięczność. Przy takiej postawie, porażki i słabości też będą łatwiejsze do przyjęcia, do przyznania się do nich, do uszanowania ich.
Jeżeli chcesz się uniżać, by komukolwiek a szczególnie Bogu imponować, to lepiej idź i ciesz się, baw, przyglądaj się Jezusowi, pozwól Mu uczyć cię wdzięczności, kochaj Boga jako Dawcę, ucz się patrzeć na innych Jego oczami, dostrzeż w oczach innych Jego twarz. Służ Mu. Bądź szczęśliwy ze świadomością niezasługiwania, bycia robotnikiem ostatniej godziny.
Może któregoś dnia dostąpimy łaski dostrzeżenia jak „nisko” się znaleźliśmy. Ale to już będzie zupełnie inna bajka...