[„TS” Nr 1/1997] Ałła Dudajewowa: moje życie z Dżoharem. "Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja"

Teksty Ałły Dudajewowej, żony przywódcy niepodległej Czeczenii [Iczkerii] Dżohara Dudajewa ukazał się w Nr 1 "Tygodnika Solidarność' w 1997 roku z podtytułem "Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja". Dżohar Dudajew został zamordowany przez Rosjan przy pomocy pocisku rakietowego podczas rozmowy przez telefon satelitarny.
Dżohar Dudajew [„TS” Nr 1/1997] Ałła Dudajewowa: moje życie z Dżoharem.
Dżohar Dudajew / Wikipedia CC BY-SA 4,0 Dmitry Borko

Byłam wtedy studentką II roku Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Smoleńsku. Mieszkałam wraz z rodzicami w obwodzie kałużskim, w wojskowym miasteczku Szajkowka, zbudowanym w pobliżu lotniska, na którym pracował mój ojciec. Podczas letnich wakacji w klubie oficerskim poprosił mnie do tańca elegancki brunet w świetnie skrojonym garniturze. Przedstawił się ceremonialnie jako porucznik pilot Dżohar Dudajew i - ku memu zaskoczeniu – czeczeńskim zwyczajem wyliczył swoich przodków. Pomyślałam, że mam do czynienia z udzielnym księciem o bogatym drzewie genealogicznym.

W rozmowie był znacznie ciekawszy i dojrzalszy od mych kolegów ze studiów, choć był od nas starszy tylko o trzy lata. Gdy chciał się ze mną umówić na następny dzień, wyraziłam zgodę, nie mając wcale zamiaru dotrzymywać słowa. Nieraz tak traktowałam chłopców, zanudzających mnie swą paplaniną na randkach.

Następnego popołudnia siedziałam z koleżanką nad rzeczką. Nagle podszedł do nas Dudajew i strasznie mnie zbeształ. Powiedział, że człowiek honoru nie może nie dotrzymywać słowa. Przy sposobności wygłosił nam cały wykład o etyce, zarzucając współczesnym Rosjanom, że nie zdają sobie sprawy, co to jest moralność. Bardzo mnie to zdziwiło, gdyż stan moralny mego otoczenia traktowałam jako normę. 

Dopiero później, podczas pobytu w Czeczenii przekonałam się, o ile górują oni nad Rosjanami nie tylko poziomem etycznym, ale i ogładą towarzyską. Chłopiec czeczeński od najmłodszych lat jest wychowywany przez rodziców i całe otoczenie w ścisłym przestrzeganiu etykiety towarzyskiej. Gdy zaprzyjaźniłam się z Dżoharem, imponował mi i moim rodzicom ogładą i dobrymi manierami, co w Rosji jest rzeczą nader rzadką.

Wkrótce poprosił o moją rękę, moja mama uważała jednak, że najpierw dyplom uczelni, a dopiero potem ślub. Ostatecznie pobraliśmy się gdy byłam na ostatnim roku, a Dżohar otrzymał skierowanie do garnizonu - daleko na Syberii. Mimo olbrzymiej odległości między Smoleńskiem a Irkuckiem, odwiedzaliśmy się nawzajem, więc przed obroną pracy dyplomowej byłam już w ciąży.

Po urodzeniu syna mąż zaimponował mi umiejętnością obchodzenia się z niemowlakiem. Rodziny czeczeńskie są z reguły wielodzietne - islam zabrania aborcji. Starsze dzieci wyręczają rodziców w opiece nad młodszym rodzeństwem. Ja zaś jako jedynaczka nie miałam odpowiedniego przygotowania.

Na Syberii przeżyłam z mężem 15 lat, z trzyletnią przerwą związaną ze studiami Dżohara na Akademii Lotniczej im. Gagarina pod Moskwą. Tam w miasteczku Monino, urodziła nam się córka. W tymże Monino poznałam brata Dżohara i jego żonę. Okazało się, że Dżohar nie powiadomił reszty swojej rodziny o ślubie, obawiając się oporów ze strony starej już matki przed wprowadzeniem do domu poganki. Na szczęście spodobałam się im, a zwłaszcza mój dwuletni synek Awlur. Przekonałam się, jak Czeczeni kochają dzieci.

W lecie pojechaliśmy już bez obaw do Czeczenii, gdzie przyjęłam islam, a następnie wzięłam z mężem muzułmański ślub. Dopiero mąż przybliżył mnie, ateistkę, do Boga. Dżohar był od najmłodszych lat wiernym muzułmaninem. Oczywiście jako oficer Armii Sowieckiej nie mógł w godzinie łabazu rozłożyć dywanika i wznosić modłów do Allacha, mimo to bardzo często się modlił.

Dżohar awansował bardzo powoli w hierarchii służbowej, choć był znakomitym oficerem i wyróżniał się wśród kolegów, często pijaków i babiarzy. W karierze przeszkadzało mu to, że był Czeczenem i wraz ze swym narodem powrócił niedawno z zesłania w Kazachstanie. Mimo rehabilitacji po XX Zjeździe KPZR, sowieccy zwierzchnicy nie darzyli Dudajewa zaufaniem. Woleli gorszych - ale Rosjan.

Po 15 latach spędzonych na Syberii wreszcie wróciliśmy do Europy. Najpierw na Ukrainę - do Połtawy, gdzie spędziliśmy 2 lata. Później do Estonii - do miasta Tartu. Tam Dżohar został mianowany generałem, co stało się świętem dla wszystkich Czeczenów. Był to pierwszy przedstawiciel ich nacji, który osiągnął tak wysoki stopień wojskowy. Na urlopie w Groznym odwiedzały nas tłumy ludzi, gratulując mężowi awansu, który stał się awansem całego narodu.
Trwała jeszcze wtedy wojna w Afganistanie i dwa pułki z dywizji lotniczej Dudajewa musiały brać udział w lotach bojowych. Na szczęście garnizon w Tartu nie uczestniczył w działaniach zbrojnych i Dudajew jako generał nie musiał brać udziału w bezpośrednich działaniach przeciwko modżahedom.

W tym czasie rozpoczynały swą działalność Fronty Narodowe w krajach nadbałtyckich, przede wszystkim w Estonii. Korzystając z pieriestrojki Gorbaczowa podjęły one walkę o odrodzenie narodowe, nazwane później „rewolucją śpiewającą". Władze radzieckie niechętnie jednak odnosiły się do żądań narodowo-wyzwoleńczych wysuwanych przez Bałtów. Dżohara zaproszono do Tallina i zaproponowano, by podjął, działania przeciwko Estończykom. Dudajew kategorycznie odmówił, oświadczając, że ani on, ani jego lotnicy nie walczą z ludnością cywilną. Co więcej, korzystając z rocznicy zwycięstwa nad Hitlerem, obchodzonej w ZSRR 9 maja, zorganizował dla Estończyków coś na kształt „dnia otwartych drzwi" na lotnisku wojskowym. Było to święto dla całego miasta.

Na fali przemian, w listopadzie 1990 roku w Groznym zwołano Kongres Narodu Czeczeńskiego, który zaprosił na obrady jako honorowego uczestnika gen. Dudajewa. Został wybrany przewodniczącym Komitetu Wykonawczego Kongresu. Po powrocie Dżohara do Tartu zaczęły przybywać delegacje Czeczenów, nalegając, by całkowicie poświęcił się pracy w Kongresie i powrócił na stałe do Czeczenii. Mąż złożył więc podanie o zwolnienie z wojska do rezerwy, na co odpowiedziano odmową. Wówczas postawił sprawę na ostrzu noża: nie będę służył i Bogu, i szatanowi.

W sierpniu 1991 roku, podczas moskiewskiego puczu w Groznym przez wiele tygodni trwały olbrzymie wiece. Kongres wymusił ustąpienia Doku Zawgajewa, sekretarza KPZR i przewodniczącego Rady Najwyższej republiki. Do władzy doszły żywioły niepodległościowe z gen. Dudajewem na czele. Wkrótce odbyły się wolne wybory prezydenta Czeczenii, w których przeważająca większość wyborców oddała głosy na Dżohara Dudajewa. Ale Moskwa nie pogodziła się z faktyczną niepodległością Czeczenii.

W grudniu 1994 roku armia rosyjska wtargnęła ponownie na ziemię czeczeńską. Byłam z mężem
cały czas: i podczas szturmu na Grozny, i gdy musieliśmy opuścić pałac prezydencki, zamieniony w ruiny. Jeżdżąc po kraju i organizując opór przeciwko okupantowi, zabierał czasami synów. Ponieważ w powietrzu panowali Rosjanie - mimo naszej kontroli nad dużym obszarem Czeczenii trzeba było się kryć przed nieprzyjacielem, jak w kraju okupowanym. Ziemia czeczeńska spływała krwią. Kiedyś zauważyłam, że mąż przesuwając paciorki muzułmańskiego różańca, opłakuje swoich poległych przyjaciół. Powiedział mi potem, że robi to tak samo jak jego matka, która rozpamiętywała los swojej rodziny, spalonej przez Rosjan podczas deportacji - wraz z setkami innych ofiar – w olbrzymiej stajni we Chajbach w lutym 1944 r.

I wówczas prezydent Jelcyn zaproponował publicznie rozmowy pokojowe. Mąż przez jakiś czas zachował milczenie. Gazety rosyjskie skomentowały ten fakt jako celowe upokarzanie Jelcyna przez Dudajewa. Wówczas mąż za pomocą satelity skonsultował się z przedstawicielami społeczności rosyjskiej, do których miał zaufanie. Gdy zaczęło się przerażające bombardowanie okolicy, w której przebywał mąż, bombami głębinowymi, w pierwszej chwili nie skojarzyliśmy, że jest to polowanie na Dudajewa. Sądziliśmy, że Rosjanie zdekonspirowali i bombardują szpital mieszczący się obok wsi Szależy, w której wówczas mieszkaliśmy. Bomby zniszczyły wiele gospodarstw, podmuchy wyrwały w naszym domu framugi i rozwaliły piec, więc musieliśmy się przenieść do lasu, choć było dopiero przedwiośnie. Gdy przy kolejnej rozmowie z Moskwą zbombardowano nas, wiedzieliśmy już dokładnie o co chodzi. Wówczas mąż postanowił obliczyć czas namierzania nas przez samoloty rosyjskie. Ustawiliśmy się koło olbrzymiego leja po bombie, przekonani, że nie trafią drugi raz w to samo miejsce.

Miałam jednak wątpliwości, więc powiedziałam do męża: - Duki (tak brzmiało jego imię w zdrobnieniu), przecież Rosja to nie Bangladesz, jeszcze cię zaskoczą jakimś podstępem. On jednak był przekonany, że wszystko dobrze obliczył.
Rozmawiał właśnie z deputowanym Dumy Konstantinem Borowoiem, był wesół, uśmiechał się do słuchawki. Ja stałam kilkanaście metrów dalej; na skraju wąwozu. Nadleciały dwa samoloty, ale mąż uznał, że wracają na lotnisko w Gruzji po wykonaniu lotu bojowego. Nagle usłyszałam świst pocisku i niezbyt głośny wybuch, który nie zrobił na mnie wrażenia, choć podmuch omal nie rzucił mnie w głąb wąwozu. Obejrzałam się i zobaczyłam, że nie widać ani męża, ani ochrony. 
- Jakie zuchy - pomyślałam - wszyscy się pochowali. Chciałam poszukać męża, ale podciął mnie Lischan - kuzyn moich synów, pełniący obowiązki jednego z ochroniarzy męża. - Padnij - zawołał - mogą przywalić raz jeszcze. I rzeczywiście, gruchnęło ponownie. Odczekałam jakieś pięć minut i nagle usłyszałam na górze płacz Lischana. Wyjrzałam i zobaczyłam Mussę - drugiego ochroniarza męża. Siedział na ziemi i trzymał na kolanach głowę Dżohara. Mąż był cały, bez widocznych obrażeń, jedynie za uchem miał rankę. Cały był obsypany jakimś dziwnym, żółtym proszkiem. Zabraliśmy go szybko do wsi Giechiczo w nadziei, że uda się zorganizować jakąś pomoc medyczną. Niestety, był już martwy.

W lesie został ciężko ranny kolega, ale nie mogliśmy wrócić po niego, gdyż cały czas trwało straszliwe bombardowanie. Rosjanie chcieli upozorować, że Dudajew padł ofiarą bombardowania terenu.

Utrzymywaliśmy w tajemnicy straszliwą dla Czeczenów wieść. Cały czas musiałam się uśmiechać. W ciągu tych paru dni osiwiałam. Zamiast kasztanowych włosów mam teraz popielate. Pochowaliśmy Dżohara w jego stronach rodzinnych. Grób kopano w nocy - wbrew muzułmańskim zwyczajom. Gdy Czeczenia będzie już wolna i bezpieczna, urządzimy Dżoharowi urzędowy uroczysty pogrzeb. Taki, jaki on zorganizował w Groznym zabitemu przez Rosjan prezydentowi niepodległej Gruzji, Zwiadowi Gamsachurdii. A później postawi się tam piękny meczet. Będą doń przyjeżdżać wierni z całego Kaukazu. Z całego świata.

opr. ANTONI ZAMBROWSKI

Ramka:

Ałła Dudajewowa do narodów świata

13 grudnia br. podczas otwarcia w Warszawie Przedstawicielstwa Czeczeńskiej Republiki Iczkerija przy Czeczeńskim Ośrodku Informacyjnym w Polsce, Ałła Dudajewowa, wdowa po pierwszym prezydencie Republiki Dżoharze Dudajewie odczytała poniższe Przesłanie:

„U nas, w Iczkerii, jest piękny zwyczaj: jeśli ktoś buduje dom, ale ma kłopoty z zakończeniem budowy, wówczas zbiera się cała ludność ulicy i w ciągu jednego dnia doprowadza dzieło do końca. Dzień ten staje się świętem całej wsi.
Na naszych oczach niszczony był maleńki, dumny naród Iczkerii. Swym męstwem zadziwił całą planetę. 110 tys. ofiar tej brudnej wojny okupiło pokój. Setki osieroconych dzieci żyje w ruinach i piwnicach...

Dość już nieszczęść narodu czeczeńskiego! Odtąd i na zawsze ta wypalona ogniem ziemia będzie się nazywać strefą pokoju. Chodźmy wszyscy razem! Przekształćmy ją w kwitnący sad! Jeżeli każdy kraj zbuduje choćby jedną szkołę, choćby jeden szpital – będzie z tego piękne  miasto! A te kraje, które oświadczały, że nie będą się mieszać „w wewnętrzne sprawy Rosji”, powinny zbudować – za karę! - dwa domy!

Pierwszy dom dziecka na ziemi czeczeńskiej zostanie zbudowany dzięki ludziom Solidarności – oświadczył jej przywódca, Marian Krzaklewski. W to, że w czasach najtrudniejszych Polacy pozostaną naszymi braćmi – nigdy nie wątpiliśmy. Wszystkich budowniczych przyjmiemy na czeczeńskiej ziemi jak gości i braci. A straszna baśń o czeczeńskich terrorystach będzie mieć dobre zakończenie. Wierzymy, że już wkrótce w porcie lotniczym Grozny pojawią się wszelkie bandery świata!”
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Król Karol III w tarapatach. Wydano ostrzeżenie z ostatniej chwili
Król Karol III w tarapatach. Wydano ostrzeżenie

Ostatnie miesiące w Pałacu Buckingham nie należały do spokojnych. Informacje o chorobie nowotworowej króla Karola III i księżnej Kate poruszyły zarówno członków rodziny królewskiej, jak i jej sympatyków. Na tym jednak nie koniec. Okazuje się, że brytyjski monarcha ma kłopoty, które dotyczą jednej z jego działalności.

Elon Musk został pozwany. Miliarderowi grozi kara z ostatniej chwili
Elon Musk został pozwany. Miliarderowi grozi kara

Urząd Rzecznika Praw Obywatelskich Brazylii (DPU) skierował do sądu pozew przeciwko Elonowi Muskowi w związku z lekceważeniem przez należącą do niego platformę X (dawniej Twitter) blokowania kont, które nakazał zamknąć brazylijski wymiar ścigania.

Szczere wyznanie Anny Lewandowskiej. Nie wszyscy o tym wiedzieli z ostatniej chwili
Szczere wyznanie Anny Lewandowskiej. Nie wszyscy o tym wiedzieli

Anna Lewandowska podzieliła się z fanami szczerym wyznaniem. Nawiązała do tematu swoich codziennych obowiązków, w tym zawodowych.

Armand Duplantis pobił rekord świata w skoku o tyczce z ostatniej chwili
Armand Duplantis pobił rekord świata w skoku o tyczce

Szwed Armand Duplantis w pierwszym tegorocznym mityngu Diamentowej Ligi w Xiamen wynikiem 6,24 poprawił własny rekord świata w skoku o tyczce. Natalia Kaczmarek czasem 50,29 zajęła drugie miejsce w biegu na 400 m. Wygrała mistrzyni świata Marileidy Paulino z Dominikany - 50,08.

Brukselski totalitaryzm na wojnie z konserwatystami Wiadomości
Brukselski totalitaryzm na wojnie z konserwatystami

Brukselska policja przerwała konferencję europejskich środowisk konserwatywnych. Mieli na niej wystąpić m.in. premier Węgier Victor Orban, były kandydat na prezydenta Francji Eric Zemmour, były premier Polski Mateusz Morawiecki oraz kard. Gerhard Müller. „Skrajna prawica nie jest tu mile widziana” – oświadczył burmistrz dzielnicy Sainte-Josse-ten-Norde dodając, że chodzi o ochronę „bezpieczeństwa publicznego”.

Nowe informacje w sprawie tragicznej śmierci 15-latki z Bydgoszczy z ostatniej chwili
Nowe informacje w sprawie tragicznej śmierci 15-latki z Bydgoszczy

Do tragicznego zdarzenia na przystanku tramwajowym doszło w czwartek 18 kwietnia po godz. 15 na ul. Fordońskiej w Bydgoszczy. Sprawa ta od samego początku budziła mnóstwo pytań i wątpliwości.

Nagłe lądowanie polskiego samolotu. Nieoficjalnie: Na pokładzie osoby towarzyszące Andrzejowi Dudzie  z ostatniej chwili
Nagłe lądowanie polskiego samolotu. Nieoficjalnie: "Na pokładzie osoby towarzyszące Andrzejowi Dudzie"

Podczas lotu nad Atlantykiem jeden z pasażerów zasłabł, samolot lecący z Nowego Jorku do Warszawy miał dlatego nieplanowane lądowanie w Keflaviku na Islandii - poinformował PAP w sobotę rzecznik PLL LOT Krzysztof Moczulski. TV Republika informuje, że na pokładzie tego samolotu jest część osób, które towarzyszyły prezydentowi Andrzejowi Dudzie w czasie jego wizyty w USA.

Legenda polskiej estrady w szpitalu. Konieczna była operacja z ostatniej chwili
Legenda polskiej estrady w szpitalu. Konieczna była operacja

79-letni piosenkarz estradowy, tancerz i satyryk Andrzej Rosiewicz trafił do szpitala. Okazuje się, że artysta musiał przejść pilną operację.

Nie żyje gwiazda Dzień Dobry TVN z ostatniej chwili
Nie żyje gwiazda "Dzień Dobry TVN"

Media obiegła smutna wiadomość. Nie żyje aktor znany m.in. z występów w "Dzień Dobry TVN" Norbert Bajan.

To pierwszy taki przypadek. Sukces ukraińskich sił z ostatniej chwili
"To pierwszy taki przypadek". Sukces ukraińskich sił

Po raz pierwszy rosyjski bombowiec strategiczny został zestrzelony przez ukraińską obronę powietrzną, a od początku wojny Rosja straciła już co najmniej 100 samolotów - przekazało w sobotę brytyjskie ministerstwo obrony.

REKLAMA

[„TS” Nr 1/1997] Ałła Dudajewowa: moje życie z Dżoharem. "Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja"

Teksty Ałły Dudajewowej, żony przywódcy niepodległej Czeczenii [Iczkerii] Dżohara Dudajewa ukazał się w Nr 1 "Tygodnika Solidarność' w 1997 roku z podtytułem "Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja". Dżohar Dudajew został zamordowany przez Rosjan przy pomocy pocisku rakietowego podczas rozmowy przez telefon satelitarny.
Dżohar Dudajew [„TS” Nr 1/1997] Ałła Dudajewowa: moje życie z Dżoharem.
Dżohar Dudajew / Wikipedia CC BY-SA 4,0 Dmitry Borko

Byłam wtedy studentką II roku Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Smoleńsku. Mieszkałam wraz z rodzicami w obwodzie kałużskim, w wojskowym miasteczku Szajkowka, zbudowanym w pobliżu lotniska, na którym pracował mój ojciec. Podczas letnich wakacji w klubie oficerskim poprosił mnie do tańca elegancki brunet w świetnie skrojonym garniturze. Przedstawił się ceremonialnie jako porucznik pilot Dżohar Dudajew i - ku memu zaskoczeniu – czeczeńskim zwyczajem wyliczył swoich przodków. Pomyślałam, że mam do czynienia z udzielnym księciem o bogatym drzewie genealogicznym.

W rozmowie był znacznie ciekawszy i dojrzalszy od mych kolegów ze studiów, choć był od nas starszy tylko o trzy lata. Gdy chciał się ze mną umówić na następny dzień, wyraziłam zgodę, nie mając wcale zamiaru dotrzymywać słowa. Nieraz tak traktowałam chłopców, zanudzających mnie swą paplaniną na randkach.

Następnego popołudnia siedziałam z koleżanką nad rzeczką. Nagle podszedł do nas Dudajew i strasznie mnie zbeształ. Powiedział, że człowiek honoru nie może nie dotrzymywać słowa. Przy sposobności wygłosił nam cały wykład o etyce, zarzucając współczesnym Rosjanom, że nie zdają sobie sprawy, co to jest moralność. Bardzo mnie to zdziwiło, gdyż stan moralny mego otoczenia traktowałam jako normę. 

Dopiero później, podczas pobytu w Czeczenii przekonałam się, o ile górują oni nad Rosjanami nie tylko poziomem etycznym, ale i ogładą towarzyską. Chłopiec czeczeński od najmłodszych lat jest wychowywany przez rodziców i całe otoczenie w ścisłym przestrzeganiu etykiety towarzyskiej. Gdy zaprzyjaźniłam się z Dżoharem, imponował mi i moim rodzicom ogładą i dobrymi manierami, co w Rosji jest rzeczą nader rzadką.

Wkrótce poprosił o moją rękę, moja mama uważała jednak, że najpierw dyplom uczelni, a dopiero potem ślub. Ostatecznie pobraliśmy się gdy byłam na ostatnim roku, a Dżohar otrzymał skierowanie do garnizonu - daleko na Syberii. Mimo olbrzymiej odległości między Smoleńskiem a Irkuckiem, odwiedzaliśmy się nawzajem, więc przed obroną pracy dyplomowej byłam już w ciąży.

Po urodzeniu syna mąż zaimponował mi umiejętnością obchodzenia się z niemowlakiem. Rodziny czeczeńskie są z reguły wielodzietne - islam zabrania aborcji. Starsze dzieci wyręczają rodziców w opiece nad młodszym rodzeństwem. Ja zaś jako jedynaczka nie miałam odpowiedniego przygotowania.

Na Syberii przeżyłam z mężem 15 lat, z trzyletnią przerwą związaną ze studiami Dżohara na Akademii Lotniczej im. Gagarina pod Moskwą. Tam w miasteczku Monino, urodziła nam się córka. W tymże Monino poznałam brata Dżohara i jego żonę. Okazało się, że Dżohar nie powiadomił reszty swojej rodziny o ślubie, obawiając się oporów ze strony starej już matki przed wprowadzeniem do domu poganki. Na szczęście spodobałam się im, a zwłaszcza mój dwuletni synek Awlur. Przekonałam się, jak Czeczeni kochają dzieci.

W lecie pojechaliśmy już bez obaw do Czeczenii, gdzie przyjęłam islam, a następnie wzięłam z mężem muzułmański ślub. Dopiero mąż przybliżył mnie, ateistkę, do Boga. Dżohar był od najmłodszych lat wiernym muzułmaninem. Oczywiście jako oficer Armii Sowieckiej nie mógł w godzinie łabazu rozłożyć dywanika i wznosić modłów do Allacha, mimo to bardzo często się modlił.

Dżohar awansował bardzo powoli w hierarchii służbowej, choć był znakomitym oficerem i wyróżniał się wśród kolegów, często pijaków i babiarzy. W karierze przeszkadzało mu to, że był Czeczenem i wraz ze swym narodem powrócił niedawno z zesłania w Kazachstanie. Mimo rehabilitacji po XX Zjeździe KPZR, sowieccy zwierzchnicy nie darzyli Dudajewa zaufaniem. Woleli gorszych - ale Rosjan.

Po 15 latach spędzonych na Syberii wreszcie wróciliśmy do Europy. Najpierw na Ukrainę - do Połtawy, gdzie spędziliśmy 2 lata. Później do Estonii - do miasta Tartu. Tam Dżohar został mianowany generałem, co stało się świętem dla wszystkich Czeczenów. Był to pierwszy przedstawiciel ich nacji, który osiągnął tak wysoki stopień wojskowy. Na urlopie w Groznym odwiedzały nas tłumy ludzi, gratulując mężowi awansu, który stał się awansem całego narodu.
Trwała jeszcze wtedy wojna w Afganistanie i dwa pułki z dywizji lotniczej Dudajewa musiały brać udział w lotach bojowych. Na szczęście garnizon w Tartu nie uczestniczył w działaniach zbrojnych i Dudajew jako generał nie musiał brać udziału w bezpośrednich działaniach przeciwko modżahedom.

W tym czasie rozpoczynały swą działalność Fronty Narodowe w krajach nadbałtyckich, przede wszystkim w Estonii. Korzystając z pieriestrojki Gorbaczowa podjęły one walkę o odrodzenie narodowe, nazwane później „rewolucją śpiewającą". Władze radzieckie niechętnie jednak odnosiły się do żądań narodowo-wyzwoleńczych wysuwanych przez Bałtów. Dżohara zaproszono do Tallina i zaproponowano, by podjął, działania przeciwko Estończykom. Dudajew kategorycznie odmówił, oświadczając, że ani on, ani jego lotnicy nie walczą z ludnością cywilną. Co więcej, korzystając z rocznicy zwycięstwa nad Hitlerem, obchodzonej w ZSRR 9 maja, zorganizował dla Estończyków coś na kształt „dnia otwartych drzwi" na lotnisku wojskowym. Było to święto dla całego miasta.

Na fali przemian, w listopadzie 1990 roku w Groznym zwołano Kongres Narodu Czeczeńskiego, który zaprosił na obrady jako honorowego uczestnika gen. Dudajewa. Został wybrany przewodniczącym Komitetu Wykonawczego Kongresu. Po powrocie Dżohara do Tartu zaczęły przybywać delegacje Czeczenów, nalegając, by całkowicie poświęcił się pracy w Kongresie i powrócił na stałe do Czeczenii. Mąż złożył więc podanie o zwolnienie z wojska do rezerwy, na co odpowiedziano odmową. Wówczas postawił sprawę na ostrzu noża: nie będę służył i Bogu, i szatanowi.

W sierpniu 1991 roku, podczas moskiewskiego puczu w Groznym przez wiele tygodni trwały olbrzymie wiece. Kongres wymusił ustąpienia Doku Zawgajewa, sekretarza KPZR i przewodniczącego Rady Najwyższej republiki. Do władzy doszły żywioły niepodległościowe z gen. Dudajewem na czele. Wkrótce odbyły się wolne wybory prezydenta Czeczenii, w których przeważająca większość wyborców oddała głosy na Dżohara Dudajewa. Ale Moskwa nie pogodziła się z faktyczną niepodległością Czeczenii.

W grudniu 1994 roku armia rosyjska wtargnęła ponownie na ziemię czeczeńską. Byłam z mężem
cały czas: i podczas szturmu na Grozny, i gdy musieliśmy opuścić pałac prezydencki, zamieniony w ruiny. Jeżdżąc po kraju i organizując opór przeciwko okupantowi, zabierał czasami synów. Ponieważ w powietrzu panowali Rosjanie - mimo naszej kontroli nad dużym obszarem Czeczenii trzeba było się kryć przed nieprzyjacielem, jak w kraju okupowanym. Ziemia czeczeńska spływała krwią. Kiedyś zauważyłam, że mąż przesuwając paciorki muzułmańskiego różańca, opłakuje swoich poległych przyjaciół. Powiedział mi potem, że robi to tak samo jak jego matka, która rozpamiętywała los swojej rodziny, spalonej przez Rosjan podczas deportacji - wraz z setkami innych ofiar – w olbrzymiej stajni we Chajbach w lutym 1944 r.

I wówczas prezydent Jelcyn zaproponował publicznie rozmowy pokojowe. Mąż przez jakiś czas zachował milczenie. Gazety rosyjskie skomentowały ten fakt jako celowe upokarzanie Jelcyna przez Dudajewa. Wówczas mąż za pomocą satelity skonsultował się z przedstawicielami społeczności rosyjskiej, do których miał zaufanie. Gdy zaczęło się przerażające bombardowanie okolicy, w której przebywał mąż, bombami głębinowymi, w pierwszej chwili nie skojarzyliśmy, że jest to polowanie na Dudajewa. Sądziliśmy, że Rosjanie zdekonspirowali i bombardują szpital mieszczący się obok wsi Szależy, w której wówczas mieszkaliśmy. Bomby zniszczyły wiele gospodarstw, podmuchy wyrwały w naszym domu framugi i rozwaliły piec, więc musieliśmy się przenieść do lasu, choć było dopiero przedwiośnie. Gdy przy kolejnej rozmowie z Moskwą zbombardowano nas, wiedzieliśmy już dokładnie o co chodzi. Wówczas mąż postanowił obliczyć czas namierzania nas przez samoloty rosyjskie. Ustawiliśmy się koło olbrzymiego leja po bombie, przekonani, że nie trafią drugi raz w to samo miejsce.

Miałam jednak wątpliwości, więc powiedziałam do męża: - Duki (tak brzmiało jego imię w zdrobnieniu), przecież Rosja to nie Bangladesz, jeszcze cię zaskoczą jakimś podstępem. On jednak był przekonany, że wszystko dobrze obliczył.
Rozmawiał właśnie z deputowanym Dumy Konstantinem Borowoiem, był wesół, uśmiechał się do słuchawki. Ja stałam kilkanaście metrów dalej; na skraju wąwozu. Nadleciały dwa samoloty, ale mąż uznał, że wracają na lotnisko w Gruzji po wykonaniu lotu bojowego. Nagle usłyszałam świst pocisku i niezbyt głośny wybuch, który nie zrobił na mnie wrażenia, choć podmuch omal nie rzucił mnie w głąb wąwozu. Obejrzałam się i zobaczyłam, że nie widać ani męża, ani ochrony. 
- Jakie zuchy - pomyślałam - wszyscy się pochowali. Chciałam poszukać męża, ale podciął mnie Lischan - kuzyn moich synów, pełniący obowiązki jednego z ochroniarzy męża. - Padnij - zawołał - mogą przywalić raz jeszcze. I rzeczywiście, gruchnęło ponownie. Odczekałam jakieś pięć minut i nagle usłyszałam na górze płacz Lischana. Wyjrzałam i zobaczyłam Mussę - drugiego ochroniarza męża. Siedział na ziemi i trzymał na kolanach głowę Dżohara. Mąż był cały, bez widocznych obrażeń, jedynie za uchem miał rankę. Cały był obsypany jakimś dziwnym, żółtym proszkiem. Zabraliśmy go szybko do wsi Giechiczo w nadziei, że uda się zorganizować jakąś pomoc medyczną. Niestety, był już martwy.

W lesie został ciężko ranny kolega, ale nie mogliśmy wrócić po niego, gdyż cały czas trwało straszliwe bombardowanie. Rosjanie chcieli upozorować, że Dudajew padł ofiarą bombardowania terenu.

Utrzymywaliśmy w tajemnicy straszliwą dla Czeczenów wieść. Cały czas musiałam się uśmiechać. W ciągu tych paru dni osiwiałam. Zamiast kasztanowych włosów mam teraz popielate. Pochowaliśmy Dżohara w jego stronach rodzinnych. Grób kopano w nocy - wbrew muzułmańskim zwyczajom. Gdy Czeczenia będzie już wolna i bezpieczna, urządzimy Dżoharowi urzędowy uroczysty pogrzeb. Taki, jaki on zorganizował w Groznym zabitemu przez Rosjan prezydentowi niepodległej Gruzji, Zwiadowi Gamsachurdii. A później postawi się tam piękny meczet. Będą doń przyjeżdżać wierni z całego Kaukazu. Z całego świata.

opr. ANTONI ZAMBROWSKI

Ramka:

Ałła Dudajewowa do narodów świata

13 grudnia br. podczas otwarcia w Warszawie Przedstawicielstwa Czeczeńskiej Republiki Iczkerija przy Czeczeńskim Ośrodku Informacyjnym w Polsce, Ałła Dudajewowa, wdowa po pierwszym prezydencie Republiki Dżoharze Dudajewie odczytała poniższe Przesłanie:

„U nas, w Iczkerii, jest piękny zwyczaj: jeśli ktoś buduje dom, ale ma kłopoty z zakończeniem budowy, wówczas zbiera się cała ludność ulicy i w ciągu jednego dnia doprowadza dzieło do końca. Dzień ten staje się świętem całej wsi.
Na naszych oczach niszczony był maleńki, dumny naród Iczkerii. Swym męstwem zadziwił całą planetę. 110 tys. ofiar tej brudnej wojny okupiło pokój. Setki osieroconych dzieci żyje w ruinach i piwnicach...

Dość już nieszczęść narodu czeczeńskiego! Odtąd i na zawsze ta wypalona ogniem ziemia będzie się nazywać strefą pokoju. Chodźmy wszyscy razem! Przekształćmy ją w kwitnący sad! Jeżeli każdy kraj zbuduje choćby jedną szkołę, choćby jeden szpital – będzie z tego piękne  miasto! A te kraje, które oświadczały, że nie będą się mieszać „w wewnętrzne sprawy Rosji”, powinny zbudować – za karę! - dwa domy!

Pierwszy dom dziecka na ziemi czeczeńskiej zostanie zbudowany dzięki ludziom Solidarności – oświadczył jej przywódca, Marian Krzaklewski. W to, że w czasach najtrudniejszych Polacy pozostaną naszymi braćmi – nigdy nie wątpiliśmy. Wszystkich budowniczych przyjmiemy na czeczeńskiej ziemi jak gości i braci. A straszna baśń o czeczeńskich terrorystach będzie mieć dobre zakończenie. Wierzymy, że już wkrótce w porcie lotniczym Grozny pojawią się wszelkie bandery świata!”
 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe