Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]

Rozsiani są po całym świecie – od wysokogórskich wiosek Ameryki Łacińskiej, przez gorące kraje Afryki, po najodleglejsze wyspy Oceanu Spokojnego. Misjonarze, bo o nich mowa, głosząc Dobrą Nowinę, często narażają swoje życie, lecz mimo to obdarzają innych miłością.
 Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]
/ Tygodnik Solidarność
- Uderzające gorąco, które wręcz uniemożliwiało oddychanie. To pierwsze, co zapadło mi w pamięć po przybyciu na miejsce – rozpoczyna naszą rozmowę Marta Różycka z Warszawy. Młoda, energiczna i nieustannie uśmiechnięta dziewczyna do tej pory posługiwała w Albanii i na Filipinach. Jak zaznacza: na tym jednak nie koniec. Marta przyznaje, że decyzja o tym, by zostać wolontariuszką misyjną, była impulsem. Jej przygoda rozpoczęła się w lutym 2015 roku. Wówczas dołączyła do Wolontariatu Misyjnego Salvator.

– W grudniu 2014 roku zaczęłam szukać w internecie możliwości wyjazdu na wolontariat zagraniczny. Z jednej strony lubiłam podróżować, ale jednocześnie chciałam oddać swój czas drugiemu człowiekowi, pomóc ludziom z innego kraju. Wiedziałam jednak, że organizacja, do której chcę dołączyć, musi być prowadzona przez grupę katolicką, ponieważ to oznaczało dla mnie bezpieczeństwo i sens tego, czym mam się zajmować. W ten sposób z chęci pomagania innym, czyli pracy w wolontariacie, oraz z potrzeby robienia tego w imię Boga, czyli misyjności, dołączyłam do wolontariatu misyjnego – wspomina.


Do Albanii wyjechała w sierpniu 2016 roku. Przez miesiąc wraz z grupą sześciu wolontariuszek prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży przy parafii salwatoriańskiej. Misja znajduje się w niewielkiej wiosce w północnej Albanii. Oprócz zajęć z dzieciakami Marta wraz z innymi wolontariuszkami musiały wykonywać prace fizyczne. Żyjąc we wspólnocie, dzieliły się codziennymi obowiązkami domowymi. Marta zaznacza, że wolontariat w Albanii był łatwiejszy niż w kolejnym miejscu, do którego wyjechała. Skrajności Manili Na Filipiny przybyła w sierpniu 2016 roku. Podkreśla, że pobyt i posługa w stolicy kraju, Manili, była większym wyzwaniem niż Albania. Stolica Filipin jak typowa metropolia jest niespokojna, hałaśliwa, bardzo ruchliwa. Szkoły, nawet te publiczne, są płatne, więc nie wszystkie dzieci stać na naukę. To powoduje, że wielu rodziców biega od pracy do pracy, byle związać koniec z końcem. Dużym problemem są narkotyki. Szczególnie zaplątani w nie są młodzi ludzie, którzy nie widzą przed sobą perspektyw.
 

– Co gorsza, w handel narkotykami uwikłani są także policjanci – wyjaśnia Marta.


Wskazuje, że ogromną rolę na Filipinach odgrywają katoliccy misjonarze.

– Tam nieustannie brakuje księży. Wraz z koleżanką byłyśmy u salwatorianina, który założył fundację „Puso sa puso”. Zajmuje się edukacją dzieci, młodzieży, a także dorosłych, którzy nie ukończyli szkoły średniej. Zapewnia im kompleksową opiekę: psychologiczną, duszpasterską i zdrowotną. To bardzo ważne, aby dać im możliwość wyjścia z ubóstwa, ze slumsów i dać nadzieję – dodaje.




Fot. arch. M. Różyckiej / Misjonarze edukują i wychowują dzieci i młodzież



Tym, co uderzyło wolontariuszkę, jest wszechobecne cierpienie.

– Chodziłyśmy tamtejszymi slumsami, gdzie w dramatycznych warunkach żyją ludzie. Mieszkają w śmietnikach – mówi.


Kłopotliwe japonki

W posłudze na Filipinach Marta napotkała wiele trudności. Nie wiązały się one jedynie z prowadzeniem zajęć, funkcjonowaniem w odmiennej od polskiej kulturze. Prozaiczne czynności, takie jak przygotowanie posiłków, rosły do rangi wielkiego problemu. Inną wydawać by się mogło prostą czynnością, z którą dziewczyny miały kłopot, było chodzenie w klapkach, tzw. japonkach.

– Byłyśmy tam w porze deszczowej: ciągle padało i wszędzie było bardzo dużo błota. Chodziłyśmy tam praktycznie tylko w japonkach i przez to błoto zawsze miałyśmy brudne nogi. Dziwiłyśmy się, że Filipińczycy chodzą w identycznym obuwiu i są czyści. Muszę tu podkreślić, że im bardzo przeszkadza bycie brudnym. Ciągle musiałyśmy myć nogi, a oni byli zdziwieni, że chodzimy brudne. Wtedy też dowiedziałyśmy się, że… nie potrafimy chodzić w japonkach – wspomina z uśmiechem Marta.


Fot. arch. M. Różyckiej / Marta ze swoimi małymi podopiecznymi z Filipin


Największą radość sprawiały jej zajęcia z dziećmi, a szczególnie ich radość, którą dawał wspólnie spędzony czas.

– Były to takie bezwarunkowe uśmiechy. Największe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym – życzliwością i pokojem. Ta miłość otrzymywana od drugich była siłą, która pomagała rano wstawać, starać się, dawać z siebie jeszcze więcej – podkreśla dziewczyna.


#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Perła Afryki


We wschodniej części kontynentu afrykańskiego leży jedno z najbiedniejszych państw świata – Uganda. To tam od szesnastu lat posługuje na misji franciszkanin br. Bogusław Dąbrowski. Wskazuje, że wyjazd do Afryki wiązał się z franciszkańskim charyzmatem, jakim jest życie z ubogimi.

– Uganda ciągle zmaga się ze skrajnym ubóstwem, zatem zgłosiłem się, aby założyć tam franciszkańską misję. I tak zostałem w Kakooge – mówi.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / W porze deszczowej w Ugandzie często drogi stają się nieprzejezdne

W miejscu, do którego przybył przed szesnastu laty, wiele się zmieniło. Przy misji wybudowano mały szpital iszkoły. Jak zaznaNajwiększe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym. cza franciszkanin, obserwując rozwój misji i współpracę z ludnością, widać, że ogromny trud opłacił się i zaowocował.

Brat Dąbrowski wskazuje, że osoby decydujące się na wyjazd misyjny muszą być świadome wielu trudności, które ich spotkają, a także niebezpieczeństw, nawet ze strony zwykłych owadów.

– Wyjeżdżając do pracy misyjnej, najpierw trzeba poznać lokalny język i głosić Ewangelię, uwzględniając miejscową kulturę. Dla mnie jest on trudny i wciąż się uczę. Trudny jest też klimat. Najbardziej boję się jednak komarów, które przenoszą choroby. Wystarczy dodać, że w pierwszym roku pobytu byłem dziesięć razy chory na malarię – wyjaśnia.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / Uczniowie Technical Institut w Ugandzie wraz z bratem Bogusławem

Misjonarz przyznaje jednak, że Uganda od początku zafascynowała go piękną przyrodą: góry Rwenzori, wodospady, źródła Nilu i dzikie zwierzęta. Jednak to, co najpiękniejsze, to ludzie, którzy mimo biedy są radośni i otwarci. Największą radość odczuwa jednak, kiedy miejscowi ludzie powoli zaczynają go akceptować.

– Ktoś niedawno powiedział mi: „Ojciec jest już nasz”. A gdy pojechałem na roczny urlop naukowy do Polski, to wielu parafian przyszło mnie pożegnać i mówiło: „Ojcze, pamiętaj, żebyś do nas wrócił” – dodaje.

#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Ziemia uświęcona krwią męczenników

Gdybyśmy zapytali mieszkańców małej peruwiańskiej wioski Pariacoto o błogosławionych franciszkanów: br. Zbigniewa Strzałkowskiego i br. Michała Tomaszka, od razu wskazaliby miejsce ich bestialskiego zamordowania przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Dla wielu mieszkańców tragiczne wydarzenia z 1991 roku wciąż są żywe. W położonej w Andach wiosce od dwóch lat posługuje inny franciszkanin br. Piotr Hryma. Do Pariacoto dotarł w dość specyficznym czasie. Trwały wówczas przygotowania do beatyfikacji męczenników.

– Trzeba było od razu zakasać rękawy i zacząć pomagać w budowie nowej kaplicy, w której miały docelowo znajdować się ich relikwie. Od początku musia- łem nauczyć się rzeczy, których do tej pory nie wykonywałem i nie znałem. Jeden ze starszych misjonarzy w Peru mówi, że na misjach trzeba znać się na wszystkim. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność w danej chwili będzie przydatna. Już na początku wyjazdu dokładnie zrozumiałem te słowa – podkreśla zakonnik.


Swój człowiek Wspominając pierwsze tygodnie pobytu w Pariacoto, br. Piotr wskazuje, że z początku ludzie nie bardzo wiedzieli, kim jest.
 

– Widzieli białego człowieka, który spaceruje po okolicznych uliczkach i tak trochę podejrzanie patrzyli. Wzbudzałem małą sensację, ponieważ nie znali mnie. Z czasem sami zaczynali pytać: „Eres el Padre de la parroquia?”, czyli „Jesteś ojcem z parafii?”. To oznaczało, że jestem „swój”. Dzisiaj wiele osób nas zna. W końcu żyjemy wśród nich już tak długo. Stąd też odczuwalna jest ogólna życzliwość – wskazuje.

Fot. arch. br. Piotra Hrymy / Franciszkanin odwiedza z Komunią św. chorą Peruwiankę

Brat Piotr dodaje, że na ulicy czę- sto serdecznie pozdrawiają się z mieszkańcami wioski. – Powitaniu zazwyczaj towarzyszy uśmiech. Nikt nie zastanawia się, czy mija katolika czy ewangelika. Najpiękniejszy przykład dają dzieci, które już z odległości kilkunastu metrów krzyczą, pozdrawiając, a potem biegną, żeby uścisnąć dłoń – mówi. Szamani wciąż istnieją Nie wszystkim jednak podoba się obecność misjonarzy. Franciszkanin podkreśla, że tym co jest najtrudniejsze w posłudze w Pariacoto, jest tkwiące w świadomości niektórych mieszkańców przekonanie, że Kościół bez nich nie może istnieć, dlatego uważają, że mają prawo do różnych roszczeń wobec niego.

– Niestety są tu osoby, które pojawiają się w parafii tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. To grono jest małe, ale jednak jest. Dlatego uważam, że jednym z elementów pracy misyjnej tutaj jest przekonanie ludzi, że dla nas, katolików, to Eucharystia jest umocnieniem, że bez niej umieramy duchowo i nasza wiara staje się chwiejna. W naszej parafii jest sporo ochrzczonych, ale do kościoła przychodzą bardzo rzadko – wskazuje.


Zakonnik zwraca uwagę, że w rejonie Pariacoto wciąż funkcjonuje wielu szamanów, którzy przyciągają ludzi złudnymi obietnicami, otumaniają i nierzadko pogrążają duchowo. Dla misjonarzy to wielkie wyzwanie. Radości posłudze misyjnej dodają parafianie, którzy proszą o odprawienie mszy św. w okolicznych wioskach.

– Przychodzą i z ogromną wiarą proszą o modlitwę za zmarłych czy poświęcenie grobów. Czekają na nas i wspólną modlitwę – dodaje.

Przystanek nauka Przy misji utworzono parafialną szkółkę, dzięki której dzieci mogą nadrobić zaległości i poszerzyć swoją wiedzę.

– Ogromną radością jest, kiedy widzimy dzieci przychodzące popołudniami do parafialnej szkółki. Nikt ich nie zmusza. One po prostu chcą spędzić u nas czas, czują pragnienie nauki, zabawy, wspólnoty. A największą dumą jest to, kiedy nauczyciele mówią, że dzieci uczęszczające do szkółki parafialnej podciągają się w nauce i osiągają coraz lepsze wyniki – podkreśla.


Fot. arch. br. Piotra Hrymy /  Misjonarz wraz z podopiecznymi z przedszkola w peruwiańskiej miejsoowości Miramar na wysokości 3800 m n.p.m.


Misjonarze nie zamykają się jedynie na Pariacoto. Docierają do 73 tzw. kaplic dojazdowych. Czasem są w odległych wioskach zaledwie raz czy dwa razy na rok.

– Problem jest z dojazdem. Spora część wiosek znajduje się wysoko w górach, aż do 4000 m n.p.m. W porze deszczowej nie wszystkie drogi są przejezdne. Jednak na tyle, na ile jest to możliwe staramy się zawsze odpowiedzieć na prośbę ludzi proszących o modlitwę czy celebrację Eucharystii – mówi br. Piotr Hryma.


Izabela Kozłowska

Cały artykuł znajduje się w numerze "TS" (15/2017) dostępnym także w wersji cyfrowej TUTAJ.


#REKLAMA_POZIOMA#

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
12 osób zostało aresztowanych za... jedzenie w miejscu publicznym z ostatniej chwili
12 osób zostało aresztowanych za... jedzenie w miejscu publicznym

Policja w rejonie Mjini Magharibi na Zanzibarze aresztowała 12 osób za spożywanie posiłków i picie napojów w miejscach publicznych podczas ramadanu - informuje w piątek internetowe wydanie gazety „The Citizen”. Przypomina, że na muzułmańskiej wyspie przepisy dotyczące zasad islamu obowiązują też turystów.

Kamil Stoch: Jestem wykończony z ostatniej chwili
Kamil Stoch: "Jestem wykończony"

Ostatni sezon w wykonaniu polskich skoczków narciarskich nie należał do udanych. "Jeszcze żaden sezon nie wymęczył mnie tak psychicznie i fizycznie, jak ten zakończony" - powiedział Kamil Stoch w rozmowie ze skijumping.pl.

Nie żyje aktor nagrodzony Oscarem z ostatniej chwili
Nie żyje aktor nagrodzony Oscarem

Nie żyje laureat Oscara za najlepszą drugoplanową rolę męską Louis Gossett Jr. Zmarł w Santa Monica w wieku 87 lat.

Biedroń uderza w Hołownię i Trzecią Drogę z ostatniej chwili
Biedroń uderza w Hołownię i Trzecią Drogę

Jako Lewica mamy wątpliwości co do marszałka Sejmu, jeśli chodzi o blokowanie od miesięcy projektów ustaw dotyczących aborcji. Mam nadzieję, że w tych wyborach Trzecia Droga dostanie za to co najmniej żółtą kartkę - powiedział w piątek w Studiu PAP współprzewodniczący Nowej Lewicy Robert Biedroń.

Nagły zwrot w sprawie Zbigniewa Ziobry. Nieoficjalne informacje z ostatniej chwili
Nagły zwrot w sprawie Zbigniewa Ziobry. Nieoficjalne informacje

Koalicja rządząca odroczyła przesłuchanie byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry przez komisję śledczą ds. Pegasusa – informuje Wirtualna Polska.

Tomasz Siemoniak zapowiada działania ws. likwidacji CBA. Mamy komentarz Piotra Kalety z ostatniej chwili
Tomasz Siemoniak zapowiada działania ws. likwidacji CBA. Mamy komentarz Piotra Kalety

- To aż strach pomyśleć, jak wiele rzeczy będzie trzeba odtworzyć, kiedy już ta banda nieudaczników odda władzę. CBA będzie musiało być odtworzone dokładnie w takiej formule jak teraz, bo będzie miało bardzo dużo pracy  - stwierdził poseł Prawa i Sprawiedliwości Piotr Kaleta w rozmowie z Tysol.pl.

Jest projekt ustawy ws. nowego podatku. Ma dotyczyć jednej grupy z ostatniej chwili
Jest projekt ustawy ws. nowego podatku. Ma dotyczyć jednej grupy

Lewica złożyła w piątek projekt ustawy, która ma zniechęcić tzw. flipperów do spekulacji nieruchomościami. Zakłada on m.in. podniesienie stawki podatku od sprzedaży mieszkań w krótkim czasie od ich zakupu. – To rozwiązania, które nie mają żadnych kosztów dla państwa – podkreśliła poseł Dorota Olko.

Weto prezydenta Dudy ws. tabletki dzień po. Prezydent wsłuchał się w głosy rodziców z ostatniej chwili
Weto prezydenta Dudy ws. tabletki "dzień po". "Prezydent wsłuchał się w głosy rodziców"

Gdyby przepisy dot. tabletki "dzień po" wróciły do Sejmu w odniesieniu do kobiet powyżej 18. roku życia, to decyzja prezydenta będzie inna - powiedziała prezydencka minister Małgorzata Paprocka, komentując prezydenckie weto nowelizacji Prawa farmaceutycznego.

Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama z ostatniej chwili
Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama

Księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, poinformowała w piątek, że jej styczniowy pobyt w szpitalu i przebyta operacja jamy brzusznej, była związana z wykrytym u niej rakiem. Tabloid „In Touch” przekazał niepokojące informacje w sprawie księcia Williama.

Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala z ostatniej chwili
Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala

Czworo dzieci trafiło do szpitala po tym, jak grupę przedszkolaków podczas spaceru w Puszczy Bukowej przygniótł ok. pięciometrowy konar leżący na wzniesieniu. Jeden z chłopców i przedszkolanka nie wymagali hospitalizacji.

REKLAMA

Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]

Rozsiani są po całym świecie – od wysokogórskich wiosek Ameryki Łacińskiej, przez gorące kraje Afryki, po najodleglejsze wyspy Oceanu Spokojnego. Misjonarze, bo o nich mowa, głosząc Dobrą Nowinę, często narażają swoje życie, lecz mimo to obdarzają innych miłością.
 Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]
/ Tygodnik Solidarność
- Uderzające gorąco, które wręcz uniemożliwiało oddychanie. To pierwsze, co zapadło mi w pamięć po przybyciu na miejsce – rozpoczyna naszą rozmowę Marta Różycka z Warszawy. Młoda, energiczna i nieustannie uśmiechnięta dziewczyna do tej pory posługiwała w Albanii i na Filipinach. Jak zaznacza: na tym jednak nie koniec. Marta przyznaje, że decyzja o tym, by zostać wolontariuszką misyjną, była impulsem. Jej przygoda rozpoczęła się w lutym 2015 roku. Wówczas dołączyła do Wolontariatu Misyjnego Salvator.

– W grudniu 2014 roku zaczęłam szukać w internecie możliwości wyjazdu na wolontariat zagraniczny. Z jednej strony lubiłam podróżować, ale jednocześnie chciałam oddać swój czas drugiemu człowiekowi, pomóc ludziom z innego kraju. Wiedziałam jednak, że organizacja, do której chcę dołączyć, musi być prowadzona przez grupę katolicką, ponieważ to oznaczało dla mnie bezpieczeństwo i sens tego, czym mam się zajmować. W ten sposób z chęci pomagania innym, czyli pracy w wolontariacie, oraz z potrzeby robienia tego w imię Boga, czyli misyjności, dołączyłam do wolontariatu misyjnego – wspomina.


Do Albanii wyjechała w sierpniu 2016 roku. Przez miesiąc wraz z grupą sześciu wolontariuszek prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży przy parafii salwatoriańskiej. Misja znajduje się w niewielkiej wiosce w północnej Albanii. Oprócz zajęć z dzieciakami Marta wraz z innymi wolontariuszkami musiały wykonywać prace fizyczne. Żyjąc we wspólnocie, dzieliły się codziennymi obowiązkami domowymi. Marta zaznacza, że wolontariat w Albanii był łatwiejszy niż w kolejnym miejscu, do którego wyjechała. Skrajności Manili Na Filipiny przybyła w sierpniu 2016 roku. Podkreśla, że pobyt i posługa w stolicy kraju, Manili, była większym wyzwaniem niż Albania. Stolica Filipin jak typowa metropolia jest niespokojna, hałaśliwa, bardzo ruchliwa. Szkoły, nawet te publiczne, są płatne, więc nie wszystkie dzieci stać na naukę. To powoduje, że wielu rodziców biega od pracy do pracy, byle związać koniec z końcem. Dużym problemem są narkotyki. Szczególnie zaplątani w nie są młodzi ludzie, którzy nie widzą przed sobą perspektyw.
 

– Co gorsza, w handel narkotykami uwikłani są także policjanci – wyjaśnia Marta.


Wskazuje, że ogromną rolę na Filipinach odgrywają katoliccy misjonarze.

– Tam nieustannie brakuje księży. Wraz z koleżanką byłyśmy u salwatorianina, który założył fundację „Puso sa puso”. Zajmuje się edukacją dzieci, młodzieży, a także dorosłych, którzy nie ukończyli szkoły średniej. Zapewnia im kompleksową opiekę: psychologiczną, duszpasterską i zdrowotną. To bardzo ważne, aby dać im możliwość wyjścia z ubóstwa, ze slumsów i dać nadzieję – dodaje.




Fot. arch. M. Różyckiej / Misjonarze edukują i wychowują dzieci i młodzież



Tym, co uderzyło wolontariuszkę, jest wszechobecne cierpienie.

– Chodziłyśmy tamtejszymi slumsami, gdzie w dramatycznych warunkach żyją ludzie. Mieszkają w śmietnikach – mówi.


Kłopotliwe japonki

W posłudze na Filipinach Marta napotkała wiele trudności. Nie wiązały się one jedynie z prowadzeniem zajęć, funkcjonowaniem w odmiennej od polskiej kulturze. Prozaiczne czynności, takie jak przygotowanie posiłków, rosły do rangi wielkiego problemu. Inną wydawać by się mogło prostą czynnością, z którą dziewczyny miały kłopot, było chodzenie w klapkach, tzw. japonkach.

– Byłyśmy tam w porze deszczowej: ciągle padało i wszędzie było bardzo dużo błota. Chodziłyśmy tam praktycznie tylko w japonkach i przez to błoto zawsze miałyśmy brudne nogi. Dziwiłyśmy się, że Filipińczycy chodzą w identycznym obuwiu i są czyści. Muszę tu podkreślić, że im bardzo przeszkadza bycie brudnym. Ciągle musiałyśmy myć nogi, a oni byli zdziwieni, że chodzimy brudne. Wtedy też dowiedziałyśmy się, że… nie potrafimy chodzić w japonkach – wspomina z uśmiechem Marta.


Fot. arch. M. Różyckiej / Marta ze swoimi małymi podopiecznymi z Filipin


Największą radość sprawiały jej zajęcia z dziećmi, a szczególnie ich radość, którą dawał wspólnie spędzony czas.

– Były to takie bezwarunkowe uśmiechy. Największe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym – życzliwością i pokojem. Ta miłość otrzymywana od drugich była siłą, która pomagała rano wstawać, starać się, dawać z siebie jeszcze więcej – podkreśla dziewczyna.


#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Perła Afryki


We wschodniej części kontynentu afrykańskiego leży jedno z najbiedniejszych państw świata – Uganda. To tam od szesnastu lat posługuje na misji franciszkanin br. Bogusław Dąbrowski. Wskazuje, że wyjazd do Afryki wiązał się z franciszkańskim charyzmatem, jakim jest życie z ubogimi.

– Uganda ciągle zmaga się ze skrajnym ubóstwem, zatem zgłosiłem się, aby założyć tam franciszkańską misję. I tak zostałem w Kakooge – mówi.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / W porze deszczowej w Ugandzie często drogi stają się nieprzejezdne

W miejscu, do którego przybył przed szesnastu laty, wiele się zmieniło. Przy misji wybudowano mały szpital iszkoły. Jak zaznaNajwiększe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym. cza franciszkanin, obserwując rozwój misji i współpracę z ludnością, widać, że ogromny trud opłacił się i zaowocował.

Brat Dąbrowski wskazuje, że osoby decydujące się na wyjazd misyjny muszą być świadome wielu trudności, które ich spotkają, a także niebezpieczeństw, nawet ze strony zwykłych owadów.

– Wyjeżdżając do pracy misyjnej, najpierw trzeba poznać lokalny język i głosić Ewangelię, uwzględniając miejscową kulturę. Dla mnie jest on trudny i wciąż się uczę. Trudny jest też klimat. Najbardziej boję się jednak komarów, które przenoszą choroby. Wystarczy dodać, że w pierwszym roku pobytu byłem dziesięć razy chory na malarię – wyjaśnia.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / Uczniowie Technical Institut w Ugandzie wraz z bratem Bogusławem

Misjonarz przyznaje jednak, że Uganda od początku zafascynowała go piękną przyrodą: góry Rwenzori, wodospady, źródła Nilu i dzikie zwierzęta. Jednak to, co najpiękniejsze, to ludzie, którzy mimo biedy są radośni i otwarci. Największą radość odczuwa jednak, kiedy miejscowi ludzie powoli zaczynają go akceptować.

– Ktoś niedawno powiedział mi: „Ojciec jest już nasz”. A gdy pojechałem na roczny urlop naukowy do Polski, to wielu parafian przyszło mnie pożegnać i mówiło: „Ojcze, pamiętaj, żebyś do nas wrócił” – dodaje.

#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Ziemia uświęcona krwią męczenników

Gdybyśmy zapytali mieszkańców małej peruwiańskiej wioski Pariacoto o błogosławionych franciszkanów: br. Zbigniewa Strzałkowskiego i br. Michała Tomaszka, od razu wskazaliby miejsce ich bestialskiego zamordowania przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Dla wielu mieszkańców tragiczne wydarzenia z 1991 roku wciąż są żywe. W położonej w Andach wiosce od dwóch lat posługuje inny franciszkanin br. Piotr Hryma. Do Pariacoto dotarł w dość specyficznym czasie. Trwały wówczas przygotowania do beatyfikacji męczenników.

– Trzeba było od razu zakasać rękawy i zacząć pomagać w budowie nowej kaplicy, w której miały docelowo znajdować się ich relikwie. Od początku musia- łem nauczyć się rzeczy, których do tej pory nie wykonywałem i nie znałem. Jeden ze starszych misjonarzy w Peru mówi, że na misjach trzeba znać się na wszystkim. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność w danej chwili będzie przydatna. Już na początku wyjazdu dokładnie zrozumiałem te słowa – podkreśla zakonnik.


Swój człowiek Wspominając pierwsze tygodnie pobytu w Pariacoto, br. Piotr wskazuje, że z początku ludzie nie bardzo wiedzieli, kim jest.
 

– Widzieli białego człowieka, który spaceruje po okolicznych uliczkach i tak trochę podejrzanie patrzyli. Wzbudzałem małą sensację, ponieważ nie znali mnie. Z czasem sami zaczynali pytać: „Eres el Padre de la parroquia?”, czyli „Jesteś ojcem z parafii?”. To oznaczało, że jestem „swój”. Dzisiaj wiele osób nas zna. W końcu żyjemy wśród nich już tak długo. Stąd też odczuwalna jest ogólna życzliwość – wskazuje.

Fot. arch. br. Piotra Hrymy / Franciszkanin odwiedza z Komunią św. chorą Peruwiankę

Brat Piotr dodaje, że na ulicy czę- sto serdecznie pozdrawiają się z mieszkańcami wioski. – Powitaniu zazwyczaj towarzyszy uśmiech. Nikt nie zastanawia się, czy mija katolika czy ewangelika. Najpiękniejszy przykład dają dzieci, które już z odległości kilkunastu metrów krzyczą, pozdrawiając, a potem biegną, żeby uścisnąć dłoń – mówi. Szamani wciąż istnieją Nie wszystkim jednak podoba się obecność misjonarzy. Franciszkanin podkreśla, że tym co jest najtrudniejsze w posłudze w Pariacoto, jest tkwiące w świadomości niektórych mieszkańców przekonanie, że Kościół bez nich nie może istnieć, dlatego uważają, że mają prawo do różnych roszczeń wobec niego.

– Niestety są tu osoby, które pojawiają się w parafii tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. To grono jest małe, ale jednak jest. Dlatego uważam, że jednym z elementów pracy misyjnej tutaj jest przekonanie ludzi, że dla nas, katolików, to Eucharystia jest umocnieniem, że bez niej umieramy duchowo i nasza wiara staje się chwiejna. W naszej parafii jest sporo ochrzczonych, ale do kościoła przychodzą bardzo rzadko – wskazuje.


Zakonnik zwraca uwagę, że w rejonie Pariacoto wciąż funkcjonuje wielu szamanów, którzy przyciągają ludzi złudnymi obietnicami, otumaniają i nierzadko pogrążają duchowo. Dla misjonarzy to wielkie wyzwanie. Radości posłudze misyjnej dodają parafianie, którzy proszą o odprawienie mszy św. w okolicznych wioskach.

– Przychodzą i z ogromną wiarą proszą o modlitwę za zmarłych czy poświęcenie grobów. Czekają na nas i wspólną modlitwę – dodaje.

Przystanek nauka Przy misji utworzono parafialną szkółkę, dzięki której dzieci mogą nadrobić zaległości i poszerzyć swoją wiedzę.

– Ogromną radością jest, kiedy widzimy dzieci przychodzące popołudniami do parafialnej szkółki. Nikt ich nie zmusza. One po prostu chcą spędzić u nas czas, czują pragnienie nauki, zabawy, wspólnoty. A największą dumą jest to, kiedy nauczyciele mówią, że dzieci uczęszczające do szkółki parafialnej podciągają się w nauce i osiągają coraz lepsze wyniki – podkreśla.


Fot. arch. br. Piotra Hrymy /  Misjonarz wraz z podopiecznymi z przedszkola w peruwiańskiej miejsoowości Miramar na wysokości 3800 m n.p.m.


Misjonarze nie zamykają się jedynie na Pariacoto. Docierają do 73 tzw. kaplic dojazdowych. Czasem są w odległych wioskach zaledwie raz czy dwa razy na rok.

– Problem jest z dojazdem. Spora część wiosek znajduje się wysoko w górach, aż do 4000 m n.p.m. W porze deszczowej nie wszystkie drogi są przejezdne. Jednak na tyle, na ile jest to możliwe staramy się zawsze odpowiedzieć na prośbę ludzi proszących o modlitwę czy celebrację Eucharystii – mówi br. Piotr Hryma.


Izabela Kozłowska

Cały artykuł znajduje się w numerze "TS" (15/2017) dostępnym także w wersji cyfrowej TUTAJ.


#REKLAMA_POZIOMA#


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe