[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Przeciwko politycznemu nominalizmowi

Konserwatyzm, tak jak go rozumiem, jest próbą zniuansowanej odpowiedzi, kontroli i próby zachowania istotnych wartości w procesie dynamicznej, niekiedy rewolucyjnej zmiany. Nie wydaje się jednak, by oznaczać on musiał zanegowanie rzeczywistości lub swego rodzaju polityczny nominalizm.
 [Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Przeciwko politycznemu nominalizmowi

Marek Jurek, którego uczciwości politycznej nigdy nie kwestionowałem, z którym od lat prowadzę rozmowy, i często w diagnozach się zgadzam, podjął zdecydowaną (choć nie ma co ukrywać przyjacielską) polemikę z moimi tekstami na temat stosunku do migrantów, polityki, jaką w tej kwestii prowadzi polskie państwo, i stanowiska, jakie w tej sprawie zajmują polscy biskupi. Polemika to na tyle istotna także dlatego, że dzięki tekstowi Marka Jurka w Magazynie Kontra (https://magazynkontra.pl/jurek-bledy-nowego-imigracjonizmu/) i spokojnej odpowiedzi na nie można dostrzec, jakie realne różnice leżą u podstaw odmiennego podejścia do kryzysu humanitarnego i wojny hybrydowej. Różnice te – co też trzeba podkreślić – są głębsze i nie dotyczą tylko reakcji na obecny kryzys, ale wypływają z odmiennego rozumienia konserwatyzmu, polityki i postrzegania rzeczywistości.

 

Szukając ziemi obiecanych

Dla mnie polityka, szczególnie polityka konserwatywna, powinna być nie tylko oparta na solidnych wartościach, ufundowana na cnotach obywatelskich (i to nas niewątpliwie z Markiem Jurkiem łączy), ale także bliska rzeczywistości. Wiara w to, że ujęcie skomplikowanych zjawisk w krótką formę „ideologii”, której przeciwstawienie się ma nam pomóc przezwyciężyć dynamiczną zmianę, choć stanowi wygodne narzędzie intelektualne i publicystyczne, to uniemożliwia prowadzenie sensownej polityki w skomplikowanym świecie. A właśnie takie myślenie dostrzegam w tekście Marka Jurka. Zacznijmy od sformułowania „ideologia migracjonizmu”, który uznany zostaje za przyczynę „masowej legalnej imigracji” i „tolerancję dla nielegalnej migracji”. Już w nim, moim zdaniem, kryje się zasadniczy błąd myślowy. Tak się bowiem składa, że przyczyną masowej legalnej i nielegalnej migracji nie jest ideologia czy element polityki lewicy, ale realne zjawiska społeczne, ekonomiczne, polityczne, a także klimatyczne. 

Ludzie uciekają ze swoich krajów, bo najpierw kolonializm i źle przeprowadzona dekolonizacja uczyniła z ziem, w których mieszkali od pokoleń, ekonomiczną pustynię; dlatego że polityka Zachodu i prowadzone przez niego wojny z wielu stabilnych krajów uczyniła obecnie systemy upadłe, bo w wielu miejscach (nawet tych, które uważamy już za stabilne) nadal nie da się normalnie żyć, a wielu uciekinierów nie ma gdzie wrócić; dlatego że globalne ocieplenie klimatu wywołuje kolejne pogodowe katastrofy i wypędza ludzi z ich miejsc, i wreszcie dlatego, że globalny system informacyjny sprawia, a także właściwe naturze ludzkiej poszukiwanie lepszego miejsca dla siebie i dzieci sprawiają, że ludzie szukają swoich rajów. Dla biednych Polaków, choćby z Galicji na przełomie XIX i XX wieku, taką „ziemią obiecaną” była Ameryka, dla mieszkańców biedniejszych części świata jest nim bogata i syta Europa. Za część ze zjawisk, które wypędzają ludzi z domu (w sensie dosłownym, gdy mówimy o uchodźcach, czy przenośnym, gdy mowa o Zachodzie), odpowiada Zachód i już choćby dlatego ciąży na nim moralna i polityczna odpowiedzialność za ich przyjęcie i zintegrowanie.

Masowa migracja, która zresztą zaczęła się już w latach 60., nie wynikała wówczas, co też warto powiedzieć, z jakiejś lewicowej czy jakiejkolwiek innej ideologii, ale z neoliberalnego rachunku zysków i strat. Pierwszych Kurdów czy Turków sprowadził do Niemiec rząd, żeby pracowali za mniejsze pieniądze niż Niemcy, a pierwsi Algierczycy czy Marokańczycy trafili do Francji także z powodu ucieczki przed zjawiskami rozpętanymi przez Francuzów w ich krajach. Lewicowe ideologie nie miały tu nic do rzeczy. Czy obecnie mają? Też nie, bo po pierwsze ogromna większość zachodnich społeczeństw (w tym polskie) nie jest w stanie funkcjonować bez migrantów, a po drugie żadne nie jest w stanie skutecznie zatrzymać procesu migracyjnego, a jedyne, co jest w stanie zrobić, to delikatnie go kontrolować. I wreszcie nie jest prawdą, że zjawisko to ma jedynie (choć takie niewątpliwie występują) negatywne skutki. Bez migrantów nie mogą funkcjonować liczne sektory gospodarki, oni wzbogacają realnie nasze kultury, i w sytuacji głębokiej zapaści demograficznej pozwalają przetrwać społeczeństwom czy utrzymać systemy ekonomiczne. Realna, także konserwatywna polityka, musi się z tymi faktami liczyć, a nie ubierać zjawisko, które dotyka Europę w wygodny slogan „ideologii migracjonizmu”, który staje się wygodną pałką na przeciwnika, ale niewiele wyjaśnia i niewiele pozwala zrozumieć.

 

Wojna ludzkimi lękami

Historykowi tej klasy, jakim jest Marek Jurek, nie trzeba też wyjaśniać, że lęki i obawy przed innością odgrywają istotną rolę w polityce. Potęga Ku Klux Klanu w latach 20. i 30. XX wieku w USA brała się z lęków białej, protestanckiej większości przed migrantami z Polski, Irlandii czy Włoch. Katolicki motłoch miał zniszczyć wspaniałą białą, protestancką Amerykę. A pobożni WASP-owie byli przekonani, że dowodów na skandaliczne prowadzenie katolików jest aż nadto. Obawy te, co nietrudno stwierdzić, nie sprawdziły się. I tak samo jest w Polsce. Ogromna większość obawiających się migrantów Polaków nie ma pojęcia, jak rzeczywiście wygląda proces integracji w krajach zachodnich, nie ma świadomości, że ogromna większość migrantów wchodzi w życie społeczeństw, i że choć istnieją realne problemy, to proces migracyjny nie oznacza końca istnienia kolejnych pokoleń Francuzów, Niemców czy Szwedów, ale umożliwia tym narodom przetrwanie i rozwój. I w tym sensie trzeba mówić o „irracjonalnym lęku”, a nie o rozsądnej obawie. 

Jeśli chodzi o niewątpliwie istniejący w tej sprawie element wojny hybrydowej, jaką Białoruś i Rosja wypowiedziały Polsce, to trudno nie zgodzić się z tezą, że migranci są w niej sprytnie użytą bronią. Łukaszenko mógł jej jednak użyć właśnie dlatego, że istnieje realny problem ucieczki mieszkańców Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej ze swoich często upadłych krajów, dlatego, że istnieje niekiedy wyśniona „ziemia obiecana”, która licznym szczęśliwcom oferuje lepsze życie niż to, jakie mają na miejscu. Łukaszenko wykorzystał to jako element nacisku.

Ta nowa wojna nie ma jednak na celu destabilizacji Polski (a w istocie innych części Europy, bo ogromna większość z tych ludzi nie chce pozostać w Polsce) przez osiedlenie w niej migrantów, ale jest sprytnie prowadzoną wojną informacyjną. Z jednej strony ma ona prowadzić do podzielenia polskiej opinii publicznej na tym tle, a z drugiej ma pokazać, że jeśli chodzi o politykę humanitarną, to Polska (a w istocie całą Europa, bo w tej sprawie mamy poparcie innych) nie różni się niczym szczególnym od Białorusi, i wreszcie ma ona doprowadzić do śmierci na granicy, które uruchomią (a każdy, kto śledził w ostatnich dziesięcioleciach konflikty militarne musi mieć tego świadomość) niekontrolowane odruchy społeczne. Odseparowanie mediów, kaganiec informacyjny, lekceważenie śmierci nie są „bronią” w tej walce, bo – po pierwsze nie da się kontrolować w pełni przepływu informacji w wolnym społeczeństwie, po drugie buduje to atmosferę, w której zarzuty Łukaszenki (absurdalne, ale w świecie, w którym absurdów jest aż nadto, nie ma to znaczenia) stają się bardziej wiarygodne; i wreszcie budują one wrażenie, że los kobiet i dzieci jest nam obojętny. I już nawet z tej, czysto pragmatycznej perspektywy, konieczna jest humanitarna polityka wobec ludzi na granicy. Nikt przy tym nie twierdzi, że trzeba przyjąć wszystkich, a jedynie, że wobec tych, którzy granicę przekroczyli zastosować przewidziane przez prawo międzynarodowe procedury i albo – po rozpoznaniu – ich deportować, albo rozpocząć inne procedury. Ani te procedury, ani mniejsza lub większa grupa migrantów nie zachwieją stabilnością naszego kraju, w którym już żyje i pracuje masa migrantów, bez których nie będzie ogromnej części usług w naszym kraju. Jednocześnie trzeba zablokować – politycznie, dyplomatycznie, także korzystając ze wsparcia UE – sztucznie wywołany napływ migrantów na Białoruś. Innej drogi zwyczajnie nie ma. 

 

Populizm nie potrzebuje chrześcijaństwa

I wreszcie ostatni zarzut Marka Jurka dotyczy tego, że kwestionując powiązanie cnót naturalnych z chrześcijaństwem, popadam w swego rodzaju pelagianizm. „(…) twierdzenie, że «chrześcijaństwo nie jest potrzebne» do «solidarności» i zachowania «naturalnych uczuć», do «obrony swoich», tchnie niewiarygodnym pelagiańskim optymizmem. Jest równie prawdziwe jak to, że chrześcijaństwo (albo jego pochodne, czyli to co chrześcijańskie poza jego granicami) nie jest potrzebne do dobrego życia małżeńskiego i rodzinnego. Teoretycznie nie jest, ale wyjątki – jak wiadomo – jedynie potwierdzają regułę. Zarówno bowiem sakramentologia, jak i socjologia pokazują – szczególnie dziś, w czasach kryzysu rodziny – coś wręcz przeciwnego. Kryzysu państwa dotyczy to również, choć brak tu miejsca, by ten temat rozwijać” – wskazuje Marek. 

Zostawmy na boku spór o rozumienie pelagianizmu, bo zdaje się, że mamy odmienne zdanie, skupmy się na pytaniu o sytuację polityczną. Moim zdaniem w tym konkretnym politycznym przypadku mamy do czynienia z sytuacją odmienną. Otóż lęk, obawa przed innością (takiego języka będę używał, bo jest on prawdziwy) sprawiają, że do budowania solidarności (notabene źle pojętej) narodowej nie jest potrzebne chrześcijaństwo. Ono w tym przypadku jest niezbędne do tego, by fałszywie pojętą solidarność opartą na lęku prostować, nawracać, przemieniać, a nie umacniać. Patriotyzm, i także do tego potrzebna jest nauka Ewangelii, trzeba oczyszczać nieustannie z fałszywych obaw, z wrogich innym nacjonalizmów, z lękowych reakcji i braku akceptacji dla zmiany. Jeśli zaś chodzi o budowanie obaw (niekiedy zrozumiałych, a niekiedy zgrabnie rozgrywanych politycznie), to Kościół nie jest potrzebny, tu wystarczą populiści, którzy oczywiście grają często religijną kartą, ale równie często niewiele z chrześcijaństwem – praktykowanym i przeżywanym – mają wspólnego. 

I na koniec nie mogę nie powiedzieć, że też jestem wdzięczny polskim żołnierzom za ich służbę, ale tak samo jestem wdzięczny pracownikom Caritas Polska, medykom na granicy, ludziom z warszawskiego KIK-u, którzy pomagają migrantom i którzy ukazują, że twarz chrześcijaństwa, twarz Kościoła to twarz ludzi pomagającym innym w potrzebie. Jedno i drugie jest w tej chwili potrzebne.
 


 

POLECANE
Szef KOWR: Wystąpiliśmy do właściciela działki pod CPK o zgodę na odkup z ostatniej chwili
Szef KOWR: Wystąpiliśmy do właściciela działki pod CPK o zgodę na odkup

Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa poinformował, że wystąpił do właściciela działki w Zabłotni, niezbędnej do budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, o zgodę na jej odkupienie. Szef KOWR Henryk Smolarz zapewnił, że instytucja jest gotowa finansowo na przeprowadzenie transakcji, jeśli tylko będą ku temu warunki.

Putin testuje nową broń:  Nie ma niczego podobnego na świecie Wiadomości
Putin testuje nową broń: "Nie ma niczego podobnego na świecie"

Władimir Putin ogłosił udany test nowego drona podwodnego „Posejdon” z napędem jądrowym. Rosyjski przywódca chwalił się, że „nie ma możliwości przechwycenia” tej broni. Kilka dni wcześniej Kreml informował o podobnym sukcesie z pociskiem „Buriewiestnik”.

Rzecznik prezydenta o Żurku: Jest ogrywany przez cynicznego polityka pilne
Rzecznik prezydenta o Żurku: "Jest ogrywany przez cynicznego polityka"

Rzecznik prezydenta Rafał Leśkiewicz ostro skomentował działania Waldemara Żurka. Jego zdaniem obecny szef resortu sprawiedliwości realizuje polityczne zadania Donalda Tuska, a cała akcja wobec Zbigniewa Ziobry to pokaz cynizmu.

Blisko 5,1 mln zł. Komunikat dla mieszkańców woj. małopolskiego z ostatniej chwili
Blisko 5,1 mln zł. Komunikat dla mieszkańców woj. małopolskiego

Blisko 5,1 mln zł trafi do 5 małopolskich gmin na 13 zadań związanych z usuwaniem skutków klęsk żywiołowych – przekazał w środę Urząd Wojewódzki w Krakowie.

Od dziś obowiązuje liberalizacja handlu UE z Ukrainą. Polska będzie przestrzegała umowy zawartej przez KE z ostatniej chwili
Od dziś obowiązuje liberalizacja handlu UE z Ukrainą. Polska będzie przestrzegała umowy zawartej przez KE

Zakończył się okres pełnej i jednostronnej liberalizacji importu towarów z Ukrainy i od środy. 29 października 2025 r. obowiązuje nowa umowa, będąca powrotem do zasad handlu prowadzonego na podstawie Układu Stowarzyszeniowego między UE i UA – przypomniał resort rolnictwa w specjalnie wydanym komunikacie. Polska będzie przestrzegała tej umowy mimo przewidywanych negatywnych skutków dla rolnictwa.

Raport OpenAI. Ujawniono liczby zaburzeń i samobójstw użytkowników programu ChatGPT Wiadomości
Raport OpenAI. Ujawniono liczby zaburzeń i samobójstw użytkowników programu ChatGPT

Nowy raport OpenAI ujawnia, że u części użytkowników ChatGPT mogą występować objawy poważnych zaburzeń psychicznych – od manii i psychozy po myśli samobójcze. Według szacunków firmy, dotyczy to około 0,07% aktywnych użytkowników tygodniowo, co przy 800 milionach osób korzystających z oprogramowania ChatGPT może oznaczać setki tysięcy przypadków.

Wiadomości
Kiedy warto suplementować kolagen? Jak działa taki suplement?

Suplementy kolagenowe zyskały popularność ze względu na korzystny wpływ ich składników odżywczych na zdrowie m.in. skóry i stawów. Wraz z ich popularyzacją na rynku pojawiło się wiele produktów, z których każdy odpowiada różnym potrzebom. W jakich sytuacjach warto sięgnąć po kolagen? Dlaczego to białko jest tak bardzo potrzebne ludzkiemu organizmowi? Dowiedz się więcej.

Trzaskowski jednak nie pójdzie w Marszu Niepodległości. Przypominamy, co mówił podczas kampanii prezydenckiej z ostatniej chwili
Trzaskowski jednak nie pójdzie w Marszu Niepodległości. Przypominamy, co mówił podczas kampanii prezydenckiej

Tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski zadeklarował, że weźmie udział w Marszu Niepodległości. Teraz jednak, w rozmowie z Polsat News, prezydent Warszawy przyznał, że nie zamierza iść w marszu 11 listopada. Zamiast tego zaprasza na koncert niepodległościowy.

Nowe dane ws. groźnej choroby w Polsce. Naukowcy alarmują: Duża śmiertelność z ostatniej chwili
Nowe dane ws. groźnej choroby w Polsce. Naukowcy alarmują: Duża śmiertelność

Naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego – Collegium Medicum (UJ CM) oraz University of Manchester ostrzegają, że ciężkie zakażenia grzybicze w Polsce dotykają ponad 100 tys. osób rocznie. Skala problemu jest porównywalna z chorobami cywilizacyjnymi, a śmiertelność w wielu przypadkach pozostaje bardzo wysoka.

Komisja Europejska sięga do kieszeni obywateli. Emerytury i oszczędności mogą być zagrożone pilne
Komisja Europejska sięga do kieszeni obywateli. Emerytury i oszczędności mogą być zagrożone

Komisja przyjęła dwa środki mające na celu wsparcie zasadniczej roli, jaką inwestorzy instytucjonalni, tacy jak banki i ubezpieczyciele, odgrywają w finansowaniu gospodarki UE. Oficjalnie „środki te realizują plan działania określony w strategii Unii Oszczędności i Inwestycji (SIU) i przyczyniają się do realizacji szerszych celów UE, jakimi są wspieranie inwestycji prywatnych, poprawa integracji rynku kapitałowego i wzmocnienie długoterminowej konkurencyjności Europy, z korzyścią dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych w UE”. W rzeczywistości jednak KE sięgnie po raz kolejny do kieszeni obywateli, aby sfinansować m.in. zieloną transformację.

REKLAMA

[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Przeciwko politycznemu nominalizmowi

Konserwatyzm, tak jak go rozumiem, jest próbą zniuansowanej odpowiedzi, kontroli i próby zachowania istotnych wartości w procesie dynamicznej, niekiedy rewolucyjnej zmiany. Nie wydaje się jednak, by oznaczać on musiał zanegowanie rzeczywistości lub swego rodzaju polityczny nominalizm.
 [Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Przeciwko politycznemu nominalizmowi

Marek Jurek, którego uczciwości politycznej nigdy nie kwestionowałem, z którym od lat prowadzę rozmowy, i często w diagnozach się zgadzam, podjął zdecydowaną (choć nie ma co ukrywać przyjacielską) polemikę z moimi tekstami na temat stosunku do migrantów, polityki, jaką w tej kwestii prowadzi polskie państwo, i stanowiska, jakie w tej sprawie zajmują polscy biskupi. Polemika to na tyle istotna także dlatego, że dzięki tekstowi Marka Jurka w Magazynie Kontra (https://magazynkontra.pl/jurek-bledy-nowego-imigracjonizmu/) i spokojnej odpowiedzi na nie można dostrzec, jakie realne różnice leżą u podstaw odmiennego podejścia do kryzysu humanitarnego i wojny hybrydowej. Różnice te – co też trzeba podkreślić – są głębsze i nie dotyczą tylko reakcji na obecny kryzys, ale wypływają z odmiennego rozumienia konserwatyzmu, polityki i postrzegania rzeczywistości.

 

Szukając ziemi obiecanych

Dla mnie polityka, szczególnie polityka konserwatywna, powinna być nie tylko oparta na solidnych wartościach, ufundowana na cnotach obywatelskich (i to nas niewątpliwie z Markiem Jurkiem łączy), ale także bliska rzeczywistości. Wiara w to, że ujęcie skomplikowanych zjawisk w krótką formę „ideologii”, której przeciwstawienie się ma nam pomóc przezwyciężyć dynamiczną zmianę, choć stanowi wygodne narzędzie intelektualne i publicystyczne, to uniemożliwia prowadzenie sensownej polityki w skomplikowanym świecie. A właśnie takie myślenie dostrzegam w tekście Marka Jurka. Zacznijmy od sformułowania „ideologia migracjonizmu”, który uznany zostaje za przyczynę „masowej legalnej imigracji” i „tolerancję dla nielegalnej migracji”. Już w nim, moim zdaniem, kryje się zasadniczy błąd myślowy. Tak się bowiem składa, że przyczyną masowej legalnej i nielegalnej migracji nie jest ideologia czy element polityki lewicy, ale realne zjawiska społeczne, ekonomiczne, polityczne, a także klimatyczne. 

Ludzie uciekają ze swoich krajów, bo najpierw kolonializm i źle przeprowadzona dekolonizacja uczyniła z ziem, w których mieszkali od pokoleń, ekonomiczną pustynię; dlatego że polityka Zachodu i prowadzone przez niego wojny z wielu stabilnych krajów uczyniła obecnie systemy upadłe, bo w wielu miejscach (nawet tych, które uważamy już za stabilne) nadal nie da się normalnie żyć, a wielu uciekinierów nie ma gdzie wrócić; dlatego że globalne ocieplenie klimatu wywołuje kolejne pogodowe katastrofy i wypędza ludzi z ich miejsc, i wreszcie dlatego, że globalny system informacyjny sprawia, a także właściwe naturze ludzkiej poszukiwanie lepszego miejsca dla siebie i dzieci sprawiają, że ludzie szukają swoich rajów. Dla biednych Polaków, choćby z Galicji na przełomie XIX i XX wieku, taką „ziemią obiecaną” była Ameryka, dla mieszkańców biedniejszych części świata jest nim bogata i syta Europa. Za część ze zjawisk, które wypędzają ludzi z domu (w sensie dosłownym, gdy mówimy o uchodźcach, czy przenośnym, gdy mowa o Zachodzie), odpowiada Zachód i już choćby dlatego ciąży na nim moralna i polityczna odpowiedzialność za ich przyjęcie i zintegrowanie.

Masowa migracja, która zresztą zaczęła się już w latach 60., nie wynikała wówczas, co też warto powiedzieć, z jakiejś lewicowej czy jakiejkolwiek innej ideologii, ale z neoliberalnego rachunku zysków i strat. Pierwszych Kurdów czy Turków sprowadził do Niemiec rząd, żeby pracowali za mniejsze pieniądze niż Niemcy, a pierwsi Algierczycy czy Marokańczycy trafili do Francji także z powodu ucieczki przed zjawiskami rozpętanymi przez Francuzów w ich krajach. Lewicowe ideologie nie miały tu nic do rzeczy. Czy obecnie mają? Też nie, bo po pierwsze ogromna większość zachodnich społeczeństw (w tym polskie) nie jest w stanie funkcjonować bez migrantów, a po drugie żadne nie jest w stanie skutecznie zatrzymać procesu migracyjnego, a jedyne, co jest w stanie zrobić, to delikatnie go kontrolować. I wreszcie nie jest prawdą, że zjawisko to ma jedynie (choć takie niewątpliwie występują) negatywne skutki. Bez migrantów nie mogą funkcjonować liczne sektory gospodarki, oni wzbogacają realnie nasze kultury, i w sytuacji głębokiej zapaści demograficznej pozwalają przetrwać społeczeństwom czy utrzymać systemy ekonomiczne. Realna, także konserwatywna polityka, musi się z tymi faktami liczyć, a nie ubierać zjawisko, które dotyka Europę w wygodny slogan „ideologii migracjonizmu”, który staje się wygodną pałką na przeciwnika, ale niewiele wyjaśnia i niewiele pozwala zrozumieć.

 

Wojna ludzkimi lękami

Historykowi tej klasy, jakim jest Marek Jurek, nie trzeba też wyjaśniać, że lęki i obawy przed innością odgrywają istotną rolę w polityce. Potęga Ku Klux Klanu w latach 20. i 30. XX wieku w USA brała się z lęków białej, protestanckiej większości przed migrantami z Polski, Irlandii czy Włoch. Katolicki motłoch miał zniszczyć wspaniałą białą, protestancką Amerykę. A pobożni WASP-owie byli przekonani, że dowodów na skandaliczne prowadzenie katolików jest aż nadto. Obawy te, co nietrudno stwierdzić, nie sprawdziły się. I tak samo jest w Polsce. Ogromna większość obawiających się migrantów Polaków nie ma pojęcia, jak rzeczywiście wygląda proces integracji w krajach zachodnich, nie ma świadomości, że ogromna większość migrantów wchodzi w życie społeczeństw, i że choć istnieją realne problemy, to proces migracyjny nie oznacza końca istnienia kolejnych pokoleń Francuzów, Niemców czy Szwedów, ale umożliwia tym narodom przetrwanie i rozwój. I w tym sensie trzeba mówić o „irracjonalnym lęku”, a nie o rozsądnej obawie. 

Jeśli chodzi o niewątpliwie istniejący w tej sprawie element wojny hybrydowej, jaką Białoruś i Rosja wypowiedziały Polsce, to trudno nie zgodzić się z tezą, że migranci są w niej sprytnie użytą bronią. Łukaszenko mógł jej jednak użyć właśnie dlatego, że istnieje realny problem ucieczki mieszkańców Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej ze swoich często upadłych krajów, dlatego, że istnieje niekiedy wyśniona „ziemia obiecana”, która licznym szczęśliwcom oferuje lepsze życie niż to, jakie mają na miejscu. Łukaszenko wykorzystał to jako element nacisku.

Ta nowa wojna nie ma jednak na celu destabilizacji Polski (a w istocie innych części Europy, bo ogromna większość z tych ludzi nie chce pozostać w Polsce) przez osiedlenie w niej migrantów, ale jest sprytnie prowadzoną wojną informacyjną. Z jednej strony ma ona prowadzić do podzielenia polskiej opinii publicznej na tym tle, a z drugiej ma pokazać, że jeśli chodzi o politykę humanitarną, to Polska (a w istocie całą Europa, bo w tej sprawie mamy poparcie innych) nie różni się niczym szczególnym od Białorusi, i wreszcie ma ona doprowadzić do śmierci na granicy, które uruchomią (a każdy, kto śledził w ostatnich dziesięcioleciach konflikty militarne musi mieć tego świadomość) niekontrolowane odruchy społeczne. Odseparowanie mediów, kaganiec informacyjny, lekceważenie śmierci nie są „bronią” w tej walce, bo – po pierwsze nie da się kontrolować w pełni przepływu informacji w wolnym społeczeństwie, po drugie buduje to atmosferę, w której zarzuty Łukaszenki (absurdalne, ale w świecie, w którym absurdów jest aż nadto, nie ma to znaczenia) stają się bardziej wiarygodne; i wreszcie budują one wrażenie, że los kobiet i dzieci jest nam obojętny. I już nawet z tej, czysto pragmatycznej perspektywy, konieczna jest humanitarna polityka wobec ludzi na granicy. Nikt przy tym nie twierdzi, że trzeba przyjąć wszystkich, a jedynie, że wobec tych, którzy granicę przekroczyli zastosować przewidziane przez prawo międzynarodowe procedury i albo – po rozpoznaniu – ich deportować, albo rozpocząć inne procedury. Ani te procedury, ani mniejsza lub większa grupa migrantów nie zachwieją stabilnością naszego kraju, w którym już żyje i pracuje masa migrantów, bez których nie będzie ogromnej części usług w naszym kraju. Jednocześnie trzeba zablokować – politycznie, dyplomatycznie, także korzystając ze wsparcia UE – sztucznie wywołany napływ migrantów na Białoruś. Innej drogi zwyczajnie nie ma. 

 

Populizm nie potrzebuje chrześcijaństwa

I wreszcie ostatni zarzut Marka Jurka dotyczy tego, że kwestionując powiązanie cnót naturalnych z chrześcijaństwem, popadam w swego rodzaju pelagianizm. „(…) twierdzenie, że «chrześcijaństwo nie jest potrzebne» do «solidarności» i zachowania «naturalnych uczuć», do «obrony swoich», tchnie niewiarygodnym pelagiańskim optymizmem. Jest równie prawdziwe jak to, że chrześcijaństwo (albo jego pochodne, czyli to co chrześcijańskie poza jego granicami) nie jest potrzebne do dobrego życia małżeńskiego i rodzinnego. Teoretycznie nie jest, ale wyjątki – jak wiadomo – jedynie potwierdzają regułę. Zarówno bowiem sakramentologia, jak i socjologia pokazują – szczególnie dziś, w czasach kryzysu rodziny – coś wręcz przeciwnego. Kryzysu państwa dotyczy to również, choć brak tu miejsca, by ten temat rozwijać” – wskazuje Marek. 

Zostawmy na boku spór o rozumienie pelagianizmu, bo zdaje się, że mamy odmienne zdanie, skupmy się na pytaniu o sytuację polityczną. Moim zdaniem w tym konkretnym politycznym przypadku mamy do czynienia z sytuacją odmienną. Otóż lęk, obawa przed innością (takiego języka będę używał, bo jest on prawdziwy) sprawiają, że do budowania solidarności (notabene źle pojętej) narodowej nie jest potrzebne chrześcijaństwo. Ono w tym przypadku jest niezbędne do tego, by fałszywie pojętą solidarność opartą na lęku prostować, nawracać, przemieniać, a nie umacniać. Patriotyzm, i także do tego potrzebna jest nauka Ewangelii, trzeba oczyszczać nieustannie z fałszywych obaw, z wrogich innym nacjonalizmów, z lękowych reakcji i braku akceptacji dla zmiany. Jeśli zaś chodzi o budowanie obaw (niekiedy zrozumiałych, a niekiedy zgrabnie rozgrywanych politycznie), to Kościół nie jest potrzebny, tu wystarczą populiści, którzy oczywiście grają często religijną kartą, ale równie często niewiele z chrześcijaństwem – praktykowanym i przeżywanym – mają wspólnego. 

I na koniec nie mogę nie powiedzieć, że też jestem wdzięczny polskim żołnierzom za ich służbę, ale tak samo jestem wdzięczny pracownikom Caritas Polska, medykom na granicy, ludziom z warszawskiego KIK-u, którzy pomagają migrantom i którzy ukazują, że twarz chrześcijaństwa, twarz Kościoła to twarz ludzi pomagającym innym w potrzebie. Jedno i drugie jest w tej chwili potrzebne.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe