Ze wspomnień nastoletniego kibica

Ze wspomnień nastoletniego kibica

Pisałem niedawno, że moje kibicowanie zaczęło się od książek o sportowcach, na których uczyłem się czytać (Polska Times, 02.05.2022, „Jak zostałem kibicem? Nietypowo...”). Jednak prawdziwy kibic to ten, który chodzi na mecze.

Pierwszy mecz międzypaństwowy reprezentacji Polski w piłkę nożną, który kojarzę – na którym nie byłem, ale był wuj Maciej i opowiadał, a ja zazdrościłem - to mecz na Stadionie Dziesięciolecia z jedną z najlepszych drużyn świata – NRF. Tak, wtedy jeszcze „NRF”, czyli „Niemiecka Republika Federalna”, a nie RFN. Rok wcześniej „Niemcy Zachodnie”, jak je wtedy określano, na mistrzostwach świata w Meksyku zajęły trzecie miejsce, w ćwierćfinale wygrywając z mistrzami świata – Anglią.

Miałem wtedy osiem lat. Polacy grali w eliminacjach mistrzostw Europy i sensacyjnie zremisowali 0-0 z Niemcami na wyjeździe . Apetyty były duże, ale u siebie przegraliśmy 1:3. Byłem wtedy w Warszawie, spotykałem ludzi, którzy wracali ze stadionu i byłem zwyczajnie zły, dlaczego mnie tam nie było ? Później Niemcy te ME wygrali, pokonując w finale w Brukseli Związek Sowiecki. To były czasy, kiedy w finałach piłkarskich mistrzostwa Starego Kontynenty grały tylko cztery drużyny! Odbywały się dwa półfinały, a po czterech dniach finał i mecz o „brąz”. Dopiero potem poszerzono liczbę drużyn turnieju finałowego do ośmiu. Dzisiaj jest gigantomania, ale oczywiście ma ona swoje uzasadnienie finansowe, promocji piłki, no i delegaci z federacji narodowych, których drużyny bez wielkiego trudu i tak wystąpią w finałach ME, potem głosują na Komitet Wykonawczy UEFA, który umożliwia tak rozdętą formułę mistrzostw.

 

Pierwszy raz na meczu Biało-Czerwonych byłem, gdy miałem 12 lat. Graliśmy znowu na Stadionie Dziesięciolecia i znowu w eliminacjach mistrzostw Europy. Był to rok po mistrzostwach świata w NRF, na których Polska była po raz drugi w historii, a pierwszy raz po II wojnie światowej i gdzie sensacyjnie zdobyliśmy trzecie miejsce, choć mogliśmy te mistrzostwa wygrać. W swoim drugim meczu  na Mundialu 1974 pokonaliśmy Włochy i właśnie ten zespół przyjechał do Warszawy. Z meczu pamiętam głównie kibicowanie i entuzjazm, gdy piłka znalazła się we włoskiej bramce, ale gola nie uznano. Po meczu trochę markotny tłum wychodził ze stadionu i wychodzili tez włoscy kibice, którzy w tych starożytnych czasach siedzieli z polskimi. Jakoś było im za wesoło, co wkurzyło naszych. Jakiś gość, wąsacz powiedział do nich wtedy gniewnie , pamiętam jak dziś: „W Stuttgarcie jak żeście d… zmoczyli, to wam do śmiechu nie było”. Goście z Italii po polsku nie rozumieli, ale gniewny ton Polaka spowodował, że natychmiast zamilkli.

      Na pierwszy wyjazd Biało-Czerwonych pojechałem, zrywając się z liceum. To były prawdziwe piłkarskie wagary.Coś tam ściemniłem o jakichś chorobach, czy nieszczęściach w rodzinie i z grupą kibiców zameldowałem się w Lipsku. Miałem 16 lat. Polska prowadziła po golu Bońka na początku meczu, ale po przerwie NRD strzeliło nam dwie bramki i przegraliśmy. Były to eliminacje... Mistrzostw Europy! Po meczu zapamiętałem dwie sceny. Wszyscy byliśmy źli ,ale jeden gość, który z nami jechał, był dziwnie zadowolony. Dopiero potem zrozumiałem, że są też tacy nad Wisłą i Odrą, że cieszą się, jak Niemcy z nami wygrywają. Nie tylko w piłkę. A drugi moment, to niestety kompletnie pijany polski kibic na dworcu w Lipsku, który nie reagował na nasze uwagi, że to wstyd, a nawet zaczął być agresywny. To był obciach.

 

Ze szczenięcych lat kibicowania zapamiętam też na pewno pierwszy rekord świata, jaki widziałem „na żywo”. Było to na stadionie warszawskiej Skry, tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Moskwie. Grażyna Rabsztyn, nasza najlepsza wtedy płotkarka ustanowiła rekord globu w biegu na 100 metrów przez płotki wynikiem, który do dzisiaj pamiętam: 12,36! To było coś! Tyle, że na igrzyskach w Moskwie medalu nie zdobyła, podobnie jak wcześniej w Monachium i Montrealu. Ale tego rekordu pani Grażyny oglądanego przez 13-latka – nigdy nie zapomnę. Przeżywało się je chyba inaczej niż teraz…

 

To były romantyczne czasy. Sport był na jednym kanale telewizyjnym, a nie na pięćdziesięciu. Generalnie meczów było mało, a jak były, to stawały się wielkim wydarzeniem. Przeżywało się je chyba inaczej niż teraz. Dziś wszystko jest podane na tacy, można spędzić cały dzień przed telewizorem, oglądając różne transmisje sportowe, dzięki czemu frekwencja na stadionach jest mniejsza niż kiedyś . Inna sprawa, że wtedy były na widowni zwykłe drewniane ławki, na których można było upchać nawet 120 tysięcy ludzi, a tyle podobno oglądało mecz Polska-Związek Sowiecki, na Stadionie Śląskim w 1957 roku, który wygraliśmy po dwóch bramkach Gerarda Cieślika. Teraz są krzesełka, pojemność stadionów jest przez to mniejsza, ale jest też  inna atmosfera. Zresztą nazwa Stadionu Śląskiego – „Kocioł Czarownic” – nie wzięła się z niczego ,bo polscy kibice sprawiali, że zawodnicy z różnych krajów mieli co wspominać…

 

Miałem 16 lat, gdy udało mi się zdobyć bilet na historyczny mecz w Warszawie na Łazienkowskiej. To był mecz Legii z Manchesterem City - klubem, do którego właśnie przechodził „Kaka”, czyli wielki Kazimierz Deyna. Do dzisiaj pamiętam, że „Deyna Kazimierz- nie rusz Kazika, bo zginiesz”, zagrał w pierwszej połowie w barwach Legii, a w drugiej swojego nowego klubu z Anglii i strzelił dwa gole – dla swojego polskiego, już byłego, klubu i nowego - angielskiego. Pamiętam wtedy niebywały ścisk na „Żylecie”, na której wtedy siedziałem pierwszy raz.

 

Dziś dawne mecze i dawne gole można zobaczyć w internecie. Czasem lubię to robić. Ale nie ma to już tego uroku co kiedyś, gdy widziało się to i przeżywało osobiście…

 

*tekst jest pełna wersja felietonu, który ukazał się w skróconej wersji na łamach „Polska Times” 16.05.2022)


 

POLECANE
Niebezpieczny incydent w Krakowie. Kilkanaście osób poszkodowanych Wiadomości
Niebezpieczny incydent w Krakowie. Kilkanaście osób poszkodowanych

W piątkowy wieczór doszło do niebezpiecznego incydentu na przystanku tramwajowym przy ul. Bronowickiej w Krakowie. Z okna przejeżdżającego tramwaju ktoś rozpylił gaz pieprzowy w stronę grupy osób czekających na peronie. Jak informują poszkodowani, sytuacja miała miejsce około godziny 19:30.

Komunikat dla mieszkańców Rzeszowa z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Rzeszowa

Prawie 250 tys. zł kosztować będzie dokumentacja projektowa nowego domu kultury, który powstanie w Rzeszowie na osiedlu Krakowska Południe przy ul. Stojałowskiego. Dokumentacja gotowa ma być w ciągu 10 miesięcy.

Czerwona flaga na Pomorzu i w Zachodniopomorskiem. GIS zakazuje kąpieli Wiadomości
Czerwona flaga na Pomorzu i w Zachodniopomorskiem. GIS zakazuje kąpieli

Czerwone flagi zakazujące wejścia do wody wiszą w sobotę w dwunastu kąpieliskach w województwach pomorskim i zachodniopomorskim. Powodem jest zakwit sinic.

Klub sportowy w żałobie. Nie żyje piłkarz Wiadomości
Klub sportowy w żałobie. Nie żyje piłkarz

W wieku 42 lat zmarł Ryszard Bagnicki - wieloletni piłkarz i aktywny członek zarządu klubu sportowego Ogniwo Piwniczna-Zdrój. Informacja o jego nagłym odejściu wstrząsnęła środowiskiem sportowym oraz lokalną społecznością Piwnicznej-Zdroju.

Tusk zmienia zdanie ws. wyborów. Silni Razem niezadowoleni z ostatniej chwili
Tusk zmienia zdanie ws. wyborów. "Silni Razem" niezadowoleni

W sobotę premier Donald Tusk zdystansował się od pomysłu "przeliczania głosów przez służby”, choć jeszcze w czerwcu pytał o "prawdziwe wyniki" wyborów prezydenckich.

Św. Michał Archanioł nad Bieszczadami tylko u nas
Św. Michał Archanioł nad Bieszczadami

6 lipca w Ustrzykach Dolnych odsłonięto największy w Polsce pomnik św. Michała Archanioła wykonany z brązu. Monumentalna figura nie tylko przyciąga uwagę rozmachem i artystyczną jakością, ale – co podkreślali organizatorzy uroczystości – niesie ze sobą silne przesłanie duchowe

Londyn uderza w przemytników ludzi. Pierwsze sankcje nałożone Wiadomości
Londyn uderza w przemytników ludzi. Pierwsze sankcje nałożone

446 osób usłyszało zarzut nielegalnego pokonania łodziami kanału La Manche w okresie od lipca 2024 r. do czerwca 2025 r. - podał portal dziennika „Times”, powołując się na dane brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych. To mniej niż 1 proc. wszystkich migrantów przybyłych w tym czasie na Wyspy.

Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic z ostatniej chwili
Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic

– W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje Telewizja Republika i pokazuje to, co dzieje się w sobotę w Wałbrzychu.

Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Są przerażeni z ostatniej chwili
Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Są przerażeni

Harry i Meghan planują nowe show. Pałac Buckingham obawia się kolejnych medialnych "bomb".

Polityk Polski 2050 przyznaje: Oczekiwano, że powstrzymam marszałka przed zwołaniem ZN Wiadomości
Polityk Polski 2050 przyznaje: "Oczekiwano, że powstrzymam marszałka przed zwołaniem ZN"

Wypowiedź marszałka Sejmu Szymona Hołowni, w której ujawnił, że próbowano namówić go do dokonania zamachu stanu, wywołała szeroką falę komentarzy wśród polityków. Głos zabrała również poseł Polski 2050 Barbara Oliwiecka, która przyznała, że otrzymała sygnały, iż powinna odwieść lidera swojego ugrupowania od decyzji o zwołaniu Zgromadzenia Narodowego.

REKLAMA

Ze wspomnień nastoletniego kibica

Ze wspomnień nastoletniego kibica

Pisałem niedawno, że moje kibicowanie zaczęło się od książek o sportowcach, na których uczyłem się czytać (Polska Times, 02.05.2022, „Jak zostałem kibicem? Nietypowo...”). Jednak prawdziwy kibic to ten, który chodzi na mecze.

Pierwszy mecz międzypaństwowy reprezentacji Polski w piłkę nożną, który kojarzę – na którym nie byłem, ale był wuj Maciej i opowiadał, a ja zazdrościłem - to mecz na Stadionie Dziesięciolecia z jedną z najlepszych drużyn świata – NRF. Tak, wtedy jeszcze „NRF”, czyli „Niemiecka Republika Federalna”, a nie RFN. Rok wcześniej „Niemcy Zachodnie”, jak je wtedy określano, na mistrzostwach świata w Meksyku zajęły trzecie miejsce, w ćwierćfinale wygrywając z mistrzami świata – Anglią.

Miałem wtedy osiem lat. Polacy grali w eliminacjach mistrzostw Europy i sensacyjnie zremisowali 0-0 z Niemcami na wyjeździe . Apetyty były duże, ale u siebie przegraliśmy 1:3. Byłem wtedy w Warszawie, spotykałem ludzi, którzy wracali ze stadionu i byłem zwyczajnie zły, dlaczego mnie tam nie było ? Później Niemcy te ME wygrali, pokonując w finale w Brukseli Związek Sowiecki. To były czasy, kiedy w finałach piłkarskich mistrzostwa Starego Kontynenty grały tylko cztery drużyny! Odbywały się dwa półfinały, a po czterech dniach finał i mecz o „brąz”. Dopiero potem poszerzono liczbę drużyn turnieju finałowego do ośmiu. Dzisiaj jest gigantomania, ale oczywiście ma ona swoje uzasadnienie finansowe, promocji piłki, no i delegaci z federacji narodowych, których drużyny bez wielkiego trudu i tak wystąpią w finałach ME, potem głosują na Komitet Wykonawczy UEFA, który umożliwia tak rozdętą formułę mistrzostw.

 

Pierwszy raz na meczu Biało-Czerwonych byłem, gdy miałem 12 lat. Graliśmy znowu na Stadionie Dziesięciolecia i znowu w eliminacjach mistrzostw Europy. Był to rok po mistrzostwach świata w NRF, na których Polska była po raz drugi w historii, a pierwszy raz po II wojnie światowej i gdzie sensacyjnie zdobyliśmy trzecie miejsce, choć mogliśmy te mistrzostwa wygrać. W swoim drugim meczu  na Mundialu 1974 pokonaliśmy Włochy i właśnie ten zespół przyjechał do Warszawy. Z meczu pamiętam głównie kibicowanie i entuzjazm, gdy piłka znalazła się we włoskiej bramce, ale gola nie uznano. Po meczu trochę markotny tłum wychodził ze stadionu i wychodzili tez włoscy kibice, którzy w tych starożytnych czasach siedzieli z polskimi. Jakoś było im za wesoło, co wkurzyło naszych. Jakiś gość, wąsacz powiedział do nich wtedy gniewnie , pamiętam jak dziś: „W Stuttgarcie jak żeście d… zmoczyli, to wam do śmiechu nie było”. Goście z Italii po polsku nie rozumieli, ale gniewny ton Polaka spowodował, że natychmiast zamilkli.

      Na pierwszy wyjazd Biało-Czerwonych pojechałem, zrywając się z liceum. To były prawdziwe piłkarskie wagary.Coś tam ściemniłem o jakichś chorobach, czy nieszczęściach w rodzinie i z grupą kibiców zameldowałem się w Lipsku. Miałem 16 lat. Polska prowadziła po golu Bońka na początku meczu, ale po przerwie NRD strzeliło nam dwie bramki i przegraliśmy. Były to eliminacje... Mistrzostw Europy! Po meczu zapamiętałem dwie sceny. Wszyscy byliśmy źli ,ale jeden gość, który z nami jechał, był dziwnie zadowolony. Dopiero potem zrozumiałem, że są też tacy nad Wisłą i Odrą, że cieszą się, jak Niemcy z nami wygrywają. Nie tylko w piłkę. A drugi moment, to niestety kompletnie pijany polski kibic na dworcu w Lipsku, który nie reagował na nasze uwagi, że to wstyd, a nawet zaczął być agresywny. To był obciach.

 

Ze szczenięcych lat kibicowania zapamiętam też na pewno pierwszy rekord świata, jaki widziałem „na żywo”. Było to na stadionie warszawskiej Skry, tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Moskwie. Grażyna Rabsztyn, nasza najlepsza wtedy płotkarka ustanowiła rekord globu w biegu na 100 metrów przez płotki wynikiem, który do dzisiaj pamiętam: 12,36! To było coś! Tyle, że na igrzyskach w Moskwie medalu nie zdobyła, podobnie jak wcześniej w Monachium i Montrealu. Ale tego rekordu pani Grażyny oglądanego przez 13-latka – nigdy nie zapomnę. Przeżywało się je chyba inaczej niż teraz…

 

To były romantyczne czasy. Sport był na jednym kanale telewizyjnym, a nie na pięćdziesięciu. Generalnie meczów było mało, a jak były, to stawały się wielkim wydarzeniem. Przeżywało się je chyba inaczej niż teraz. Dziś wszystko jest podane na tacy, można spędzić cały dzień przed telewizorem, oglądając różne transmisje sportowe, dzięki czemu frekwencja na stadionach jest mniejsza niż kiedyś . Inna sprawa, że wtedy były na widowni zwykłe drewniane ławki, na których można było upchać nawet 120 tysięcy ludzi, a tyle podobno oglądało mecz Polska-Związek Sowiecki, na Stadionie Śląskim w 1957 roku, który wygraliśmy po dwóch bramkach Gerarda Cieślika. Teraz są krzesełka, pojemność stadionów jest przez to mniejsza, ale jest też  inna atmosfera. Zresztą nazwa Stadionu Śląskiego – „Kocioł Czarownic” – nie wzięła się z niczego ,bo polscy kibice sprawiali, że zawodnicy z różnych krajów mieli co wspominać…

 

Miałem 16 lat, gdy udało mi się zdobyć bilet na historyczny mecz w Warszawie na Łazienkowskiej. To był mecz Legii z Manchesterem City - klubem, do którego właśnie przechodził „Kaka”, czyli wielki Kazimierz Deyna. Do dzisiaj pamiętam, że „Deyna Kazimierz- nie rusz Kazika, bo zginiesz”, zagrał w pierwszej połowie w barwach Legii, a w drugiej swojego nowego klubu z Anglii i strzelił dwa gole – dla swojego polskiego, już byłego, klubu i nowego - angielskiego. Pamiętam wtedy niebywały ścisk na „Żylecie”, na której wtedy siedziałem pierwszy raz.

 

Dziś dawne mecze i dawne gole można zobaczyć w internecie. Czasem lubię to robić. Ale nie ma to już tego uroku co kiedyś, gdy widziało się to i przeżywało osobiście…

 

*tekst jest pełna wersja felietonu, który ukazał się w skróconej wersji na łamach „Polska Times” 16.05.2022)



 

Polecane
Emerytury
Stażowe