Jarasz: Szybko i "po cichu". Wyrok prac społecznych za brutalne znokautowanie ratownika medycznego

Opisywana niedawno na naszych łamach oraz "Głosu Zabrza i Rudy Śl." dziwna historia wyroku sądowego, w którym dyrektorkę gminnej jednostki rekreacyjnej zamiast skazać w trybie karnym, ukarano jak za drobne wykroczenie, nie jest jedynym zaskakującym rozstrzygnięciem w Sądzie Rejonowym w Zabrzu. Tym razem chodzi o niezwykle głośną onegdaj medialnie i bulwersującą sprawę byłego strongmena (siłacza), który nokautującym uderzeniem pięścią kompletnie pogruchotał szczękę medykowi pogotowia ratunkowego spieszącemu na ratunek jego własnemu dziecku! Ratownik na chwilę stracił przytomność, doznał wstrząśnienia mózgu, musiał poddać się operacji szczęki i wielomiesięcznej, bolesnej rehabilitacji. Okazuje się, że za tak brutalny atak na funkcjonariusza publicznego na służbie (bo tak prokuratura zakwalifikowała ten czyn) Aleksander G. został już bez obecności mediów i w trybie nakazowym (a więc zaocznym – bez udziału stron i ofiary) skazany na karę zaledwie prac społecznych, choć realnie groziło mu do 5 lat więzienia. Wyrok równie szybko się uprawomocnił, bo poszkodowanego - przez blisko dwa lata - o nim nie poinformowano. Nieoficjalnie mówi się, że takie ulgowe potraktowanie napastnika to efekt jego cichej współpracy z miejscową policją. Ta jednak kategorycznie temu zaprzecza.
 Jarasz: Szybko i "po cichu". Wyrok prac społecznych za brutalne znokautowanie ratownika medycznego
/ screen YouTube
O tej historii mówiło wiele krajowych mediów, w tym ogólnopolskie stacje telewizyjne. Pokazywano ją jako przykład tego, jak bardzo narażeni na bezmyślne ataki są załogi pogotowia ratunkowego zawodowo pędzący z pomocą ludziom w ciężkim kryzysie zdrowotnym. Jadący do nagłego i pilnego wezwania do 2-letniego dziecka ratownik medyczny zabrzańskiego pogotowia, niemal natychmiast po wyjściu z karetki otrzymał silny cios w twarz od 34-letniego wówczas ojca malca – umięśnionego atletycznie mężczyzny. Uderzenie było tak silne, że 38-letni sanitariusz osunął się na ziemię i na kilka minut stracił przytomność. Po ocknięciu się – mimo złamanej szczęki i powybijanych zębów - dokończył interwencję i odwiózł dziecko do Śląskiego Centrum Pediatrii, po czym sam wymagał pomocy. Drugą karetką został odwieziony do szpitala miejskiego w Biskupicach. 

Puszczony wolno
Wszystko to działo się 30 kwietnia 2015 roku wieczorem, przy ul. Tatarkiewicza. Wówczas rzecznik pogotowia twierdził, że dziecko było w stanie zagrożenia życia. Dziś wydaje się, że miało po prostu drgawki gorączkowe, choć jest możliwe, że zgłoszenie mówiło o problemach z oddychaniem i zatrzymaniu akcji serca. Po ataku na ratownika, wezwano oczywiście policję. – Wygląda na to, że mężczyźnie puściły nerwy, bo chciał ponaglać pogotowie do działania – mówiła z kolei Agnieszka Żyłka z zabrzańskiej komendy. – Sprawca jest nam znany, był już w przeszłości karany za kradzieże. 

O sprawie mówiło całe miasto. Mieszkańcy osiedla Tatarkiewicza w Zabrzu już wówczas byli zbulwersowani najbardziej tym, że sprawca został puszczony wolno. Wskazywano, że gdyby los ratownika podzielił któryś z policjantów, to napastnik dawno wylądowałby w areszcie. – Nie zachodziły przesłanki do zatrzymania, takie jak np. ucieczka sprawcy lub groźba zatarcia śladów. Dochodzenie jest w toku i czekamy na opinię biegłego – komentowała rzeczniczka policji.

Gdy opadł medialny kurz i sprawa przycichła, nieoczekiwanie potoczyła się dość zaskakującym torem. Zaledwie na początku października 2015 roku prokuratura poinformowała poszkodowanego o skierowaniu 30 września do sądu aktu oskarżenia przeciwko strongmenowi, a już 7 października (a więc zaledwie po tygodniu (!) jedna z bardziej znanych i dociekliwych sędzi w Zabrzu, była prokurator, a obecna wiceprezes sądu - Izabela Pudło – wydała tzw. wyrok nakazowy. Bez normalnej wokandy, bez przesłuchiwania świadków, bez poinformowania ofiary.

Jak wynika z treści wyroku, do którego dotarliśmy, sąd uznał Aleksandra G. za winnego tego, że poprzez uderzenie pięścią w twarz funkcjonariusza publicznego w osobie ratownika medycznego, naruszył jego nietykalność cielesną i spowodował u niego obrażenia ciała w postaci urazu głowy ze wstrząśnieniem mózgu oraz złamania prawego wyrostka kłykciowego żuchwy”, które to obrażenia naruszyły czynności ciała powyżej 7 dni.

W praktyce oznacza to popełnienie przestępstwa, za które sąd skazał G. na karę 2 lat ograniczenia wolności poprzez wykonywanie prac społecznych w wymiarze 40 godzin miesięcznie. Nakazano mu także wpłacić 10 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym, a także 488 złotych opłat i kosztów sądowych. Owe prace społeczne wykonuje na zlecenie lokalnej administracji i pod nadzorem kuratora sądowego.

Zadrutowany na miesiące
Dotarłem do ofiary napaści strongamana. To zabrzanin, ratownik z 20-letnim doświadczeniem w walce o ludzkie życie. Dziś znów ponownie ratuje ludzi, ale uraz tak psychiczny, jak i fizyczny, po brutalnym ataku pozostał. Posiada oficjalne potwierdzenie o trwałym uszkodzeniu ciała – dokładnie szczęki. Mężczyzna sam nie wie czy bardziej bulwersuje go „społeczny” wymiar kary czy fakt, że przez dwa lata ani sąd, ani prokuratura, nie przekazały mu wiadomości o prawomocnym rozstrzygnięciu!
- Skoro prokuratura oficjalnie poinformowała mnie o zakończeniu śledztwa i przesłaniu aktu oskarżenia do sądu, to spokojnie czekałem na informację o rozpoczęciu procesu bądź wezwaniu mnie do składania zeznań. Pewnie do dziś bym nie wiedział o tym skazaniu, gdybym sam nie poszedł ostatnio do sądu się dowiadywać o koleje losów tej sprawy. Pani w biurze obsługi oświadczyła, że wyrok zapadł blisko dwa lata temu i sama była mocno zdziwiona, że nie zostałem o tym poinformowany. Muszę przyznać, że ta uszkodzona szczęka mocno mi opadła słysząc takie zaskakujące informacje… 
– komentuje ratownik (jego pełne dane personalne do wiadomości redakcji).

Jak tłumaczy, wiedza o rozpoczęciu procesu była dla niego o tyle istotna, iż zgodnie z przysługującym mu prawem zamierzał skorzystać z możliwości złożenia na pierwszej rozprawie wniosku o to, by wraz z wyrokiem karnym zasądzono na jego rzecz odszkodowanie od sprawcy.
– Skoro uniemożliwiono mi to rozwiązanie, muszę założyć osobną sprawę cywilną. Rzecz w tym, że gdybym przynajmniej wiedział od razu o wyroku, to już te dwa lata temu złożyłbym pozew do sądu cywilnego – wyjaśnia.

Mówi też, że skutki uderzenia były dla niego naznaczone ogromnym cierpieniem, zwłaszcza na początku.
– Drutowanie szczęki to jest ból nie do opisania i to mimo podanych środków przeciwbólowych. Musiałem też przejść dwa zabiegi operacyjne. Przez pół roku nie mogłem normalnie funkcjonować i pracować, miałem przymusowe zwolnienie chorobowe. Nigdy wcześniej się z taką agresją nie spotkałem i to ze strony ojca dziecka, któremu spieszyliśmy z pomocą – wspomina.

Także jego małżonka stara się już jak najrzadziej wracać do tych traumatycznych przeżyć.

– Jak mąż wrócił ostatnio z sądu z informacją o skazaniu napastnika w 2015 roku to myślałam, że coś źle zrozumiał z emocji. Aż trudno było mi w to uwierzyć, iż sąd za naszymi plecami w ciągu zaledwie tygodnia zamknął całą sprawę tak łagodnym wyrokiem
– mówi kobieta.

W szczerej rozmowie wyznaje, że paradoksalnie Bogu dziękowała za wybite zęby męża.
 
– Dzięki temu przez szparę w zębach można było mu przy pomocy słomki wodę do picia podawać i płynną żywność, gdy przez dwa miesiące miał całą szczękę zadrutowaną - wspomina kobieta.
 
Surowy wyrok?

Tymczasem prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu – sędzia Agnieszka Kubis zapewnia, że w sprawie wszystko było procedowane zgodnie z prawem, zaś wymiar kary zawsze jest suwerenną decyzją sędziego. 
- Trudno mówić o łagodności kary w sytuacji, gdy sąd orzekł ją w wymiarze maksymalnym przewidzianym przez ustawodawcę i to zarówno w zakresie długości jej trwania, jak i w zakresie liczby godzin do nieodpłatnego przepracowania miesięcznie
– tłumaczy prezes sądu.

Określenie „maksymalny wymiar” odnosi się jednak jedynie do wyroku prac społecznych, bo zgodnie z kodeksem karnym za swój czyn G. mógł trafić za kraty nawet na 5 lat.

Sędzia Kubis zwraca przy tym uwagę, iż wyrok, cyt.:

„został doręczony wszystkim stronom postępowania i nie zostało przez żadną z nich zaskarżone, zatem również oskarżyciel publiczny (prokuratura) podzielił stanowisko sądu o adekwatności orzeczonej represji karnej (…)”

Warto jednak w tym miejscu wyjaśnić, iż zgodnie z przepisami prawa ofiara nie jest stroną postępowania, chyba że osobnym wnioskiem przystąpi do niej w charakterze oskarżyciela posiłkowego. Niestety, z naszych ustaleń wynika, że reprezentujący ratownika radca prawny Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego - Rafał Ciniewski nie uczynił tego na etapie śledztwa. Zamierzał zrobić to na pierwszej „normalnej” rozprawie, do której jednak – jak już wiemy – nigdy nie doszło. Z tego też powodu i ów prawnik nie został poinformowany o wyznaczonym terminie wydania wyroku nakazowego, bo nie był stroną postępowania. Co więcej, dowiedziawszy się o wydanym wyroku i tak nie mógłby wnieść od niego sprzeciwu!

Niezależnie od tych uwarunkowań prawnych trudno jednak zrozumieć, dlaczego prawnik tak ważnej i poważnej instytucji przez dwa lata w ogóle nie zainteresował się losem tak bulwersującej środowisko jego pracodawcy sprawy.
- W praktyce sądowej tak poważnych spraw karnych nie załatwia się wyrokiem nakazowym, tylko od razu przeprowadza normalny proces. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy
– tłumaczy teraz prawnik pogotowia ratunkowego. Jak zwrócił też uwagę, pogotowie jako instytucja niemal nigdy nie jest uznawane przez prokuraturę za stronę w danej sprawie o pobicie ratownika medycznego – pracownika tejże instytucji. To też zacieśnia możliwe pole działania. 

Sędzia Kubis zapewnia, że wydając wyrok nakazowy sąd w żadnym aspekcie nie naruszył przepisów prawa:

- Postępowanie w trybie nakazowym jest normalną, a nie nadzwyczajną procedurą przewidzianą prawem – podkreśliła.

I wyraziła przekonanie, że dwuletnie prace społeczne na rzecz lokalnej społeczności są o wiele pożyteczniejszą i bardziej dotkliwą karą niż np. wyrok więzienia w zawieszeniu. 

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że organom ścigania i sprawiedliwości zależało na szybkim zamknięciu sprawy. W praktyce bowiem zastosowano fortel, który niemal z góry gwarantował brak zaangażowania pokrzywdzonego i uniknięcia „normalnego” procesu, być może także z udziałem mediów. Nieoficjalnie mówi się bowiem o tym, iż oskarżony może być informatorem policji.
 

– Zdecydowanie temu zaprzeczam, a o akceptację takiego wyroku proszę pytać w prokuraturze

– odpowiedziała na moje dociekania Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa komendy policji w Zabrzu.

Wojciech Czapczyński, zastępca prokuratora rejonowego w Zabrzu uważa wyrok za słuszny.

To nie my wnioskowaliśmy o tryb nakazowy, tak zdecydował sąd. Ale po analizie wyroku uznaliśmy go za adekwatny. I absolutnie nie jest tak, że oskarżony działał w warunkach recydywy

– podsumowuje sprawę prokurator. 

Przemysław Jarasz
"Głos Zabrza i Rudy Śl."


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama z ostatniej chwili
Problem w Pałacu Buckingham. Dramatyczne doniesienia w sprawie księcia Williama

Księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, poinformowała w piątek, że jej styczniowy pobyt w szpitalu i przebyta operacja jamy brzusznej, była związana z wykrytym u niej rakiem. Tabloid „In Touch” przekazał niepokojące informacje w sprawie księcia Williama.

Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala z ostatniej chwili
Wypadek w Szczecinie: Czworo dzieci trafiło do szpitala

Czworo dzieci trafiło do szpitala po tym, jak grupę przedszkolaków podczas spaceru w Puszczy Bukowej przygniótł ok. pięciometrowy konar leżący na wzniesieniu. Jeden z chłopców i przedszkolanka nie wymagali hospitalizacji.

Tabletka dzień po. Jest weto prezydenta Dudy z ostatniej chwili
Tabletka "dzień po". Jest weto prezydenta Dudy

Prezydent RP Andrzej Duda, na podstawie art. 122 ust. 5 Konstytucji RP, zdecydował o skierowaniu nowelizacji Prawa farmaceutycznego do Sejmu RP z wnioskiem o ponowne rozpatrzenie ustawy (tzw. weto) - poinformowano na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta RP.

Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata z ostatniej chwili
Nie żyje znany polski dziennikarz. Miał 54 lata

Nie żyje Marek Cender, który przez ponad 30 lat związany był z Polskim Radiem Kielce. Zajmował się sportem, a dokładnie piłką ręczną. Miał 54 lata.

Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej z ostatniej chwili
Migranci zaatakowali patrol Straży Granicznej

Straż Graniczna opublikowała nowe nagranie z granicy polsko-białoruskiej.

Morawiecki odpowiada Tuskowi: Wszedł Pan na ostatnią minutę z ostatniej chwili
Morawiecki odpowiada Tuskowi: "Wszedł Pan na ostatnią minutę"

Donald Tusk pochwalił się danymi z polskiej gospodarki przedstawionymi przez ministra finansów, Andrzeja Domańskiego. Jest odpowiedź Mateusza Morawieckiego.

Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat z ostatniej chwili
Nie żyje polska mistrzyni świata. Miała zaledwie 20 lat

Nie żyje polska mistrzyni świata i Europy Wiktoria Sieczka. Utalentowana trójboistka siłowa miała zaledwie 20 lat.

KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty z ostatniej chwili
KAS odmraża środki rosyjskich firm w Polsce. Ogromne kwoty

1,3 mld zł uwolnionych spod sankcji – Krajowa Administracja Skarbowa odmraża środki rosyjskich firm w Polsce, które zablokowano im w 2022 r. – podaje w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolita".

Katarzyna Cichopek: Jestem po kolejnych badaniach z ostatniej chwili
Katarzyna Cichopek: "Jestem po kolejnych badaniach"

Katarzyna Cichopek podzieliła się w mediach społecznościowych ze swoimi obserwatorami ważną wiadomością.

Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat z ostatniej chwili
Inflacja w marcu ostro w dół. Najniższy poziom od pięciu lat

Inflacja w marcu wyniosła w Polsce 1,9 proc. rok do roku – podał Główny Urząd Statystyczny. To najniższy poziom inflacji od pięciu lat.

REKLAMA

Jarasz: Szybko i "po cichu". Wyrok prac społecznych za brutalne znokautowanie ratownika medycznego

Opisywana niedawno na naszych łamach oraz "Głosu Zabrza i Rudy Śl." dziwna historia wyroku sądowego, w którym dyrektorkę gminnej jednostki rekreacyjnej zamiast skazać w trybie karnym, ukarano jak za drobne wykroczenie, nie jest jedynym zaskakującym rozstrzygnięciem w Sądzie Rejonowym w Zabrzu. Tym razem chodzi o niezwykle głośną onegdaj medialnie i bulwersującą sprawę byłego strongmena (siłacza), który nokautującym uderzeniem pięścią kompletnie pogruchotał szczękę medykowi pogotowia ratunkowego spieszącemu na ratunek jego własnemu dziecku! Ratownik na chwilę stracił przytomność, doznał wstrząśnienia mózgu, musiał poddać się operacji szczęki i wielomiesięcznej, bolesnej rehabilitacji. Okazuje się, że za tak brutalny atak na funkcjonariusza publicznego na służbie (bo tak prokuratura zakwalifikowała ten czyn) Aleksander G. został już bez obecności mediów i w trybie nakazowym (a więc zaocznym – bez udziału stron i ofiary) skazany na karę zaledwie prac społecznych, choć realnie groziło mu do 5 lat więzienia. Wyrok równie szybko się uprawomocnił, bo poszkodowanego - przez blisko dwa lata - o nim nie poinformowano. Nieoficjalnie mówi się, że takie ulgowe potraktowanie napastnika to efekt jego cichej współpracy z miejscową policją. Ta jednak kategorycznie temu zaprzecza.
 Jarasz: Szybko i "po cichu". Wyrok prac społecznych za brutalne znokautowanie ratownika medycznego
/ screen YouTube
O tej historii mówiło wiele krajowych mediów, w tym ogólnopolskie stacje telewizyjne. Pokazywano ją jako przykład tego, jak bardzo narażeni na bezmyślne ataki są załogi pogotowia ratunkowego zawodowo pędzący z pomocą ludziom w ciężkim kryzysie zdrowotnym. Jadący do nagłego i pilnego wezwania do 2-letniego dziecka ratownik medyczny zabrzańskiego pogotowia, niemal natychmiast po wyjściu z karetki otrzymał silny cios w twarz od 34-letniego wówczas ojca malca – umięśnionego atletycznie mężczyzny. Uderzenie było tak silne, że 38-letni sanitariusz osunął się na ziemię i na kilka minut stracił przytomność. Po ocknięciu się – mimo złamanej szczęki i powybijanych zębów - dokończył interwencję i odwiózł dziecko do Śląskiego Centrum Pediatrii, po czym sam wymagał pomocy. Drugą karetką został odwieziony do szpitala miejskiego w Biskupicach. 

Puszczony wolno
Wszystko to działo się 30 kwietnia 2015 roku wieczorem, przy ul. Tatarkiewicza. Wówczas rzecznik pogotowia twierdził, że dziecko było w stanie zagrożenia życia. Dziś wydaje się, że miało po prostu drgawki gorączkowe, choć jest możliwe, że zgłoszenie mówiło o problemach z oddychaniem i zatrzymaniu akcji serca. Po ataku na ratownika, wezwano oczywiście policję. – Wygląda na to, że mężczyźnie puściły nerwy, bo chciał ponaglać pogotowie do działania – mówiła z kolei Agnieszka Żyłka z zabrzańskiej komendy. – Sprawca jest nam znany, był już w przeszłości karany za kradzieże. 

O sprawie mówiło całe miasto. Mieszkańcy osiedla Tatarkiewicza w Zabrzu już wówczas byli zbulwersowani najbardziej tym, że sprawca został puszczony wolno. Wskazywano, że gdyby los ratownika podzielił któryś z policjantów, to napastnik dawno wylądowałby w areszcie. – Nie zachodziły przesłanki do zatrzymania, takie jak np. ucieczka sprawcy lub groźba zatarcia śladów. Dochodzenie jest w toku i czekamy na opinię biegłego – komentowała rzeczniczka policji.

Gdy opadł medialny kurz i sprawa przycichła, nieoczekiwanie potoczyła się dość zaskakującym torem. Zaledwie na początku października 2015 roku prokuratura poinformowała poszkodowanego o skierowaniu 30 września do sądu aktu oskarżenia przeciwko strongmenowi, a już 7 października (a więc zaledwie po tygodniu (!) jedna z bardziej znanych i dociekliwych sędzi w Zabrzu, była prokurator, a obecna wiceprezes sądu - Izabela Pudło – wydała tzw. wyrok nakazowy. Bez normalnej wokandy, bez przesłuchiwania świadków, bez poinformowania ofiary.

Jak wynika z treści wyroku, do którego dotarliśmy, sąd uznał Aleksandra G. za winnego tego, że poprzez uderzenie pięścią w twarz funkcjonariusza publicznego w osobie ratownika medycznego, naruszył jego nietykalność cielesną i spowodował u niego obrażenia ciała w postaci urazu głowy ze wstrząśnieniem mózgu oraz złamania prawego wyrostka kłykciowego żuchwy”, które to obrażenia naruszyły czynności ciała powyżej 7 dni.

W praktyce oznacza to popełnienie przestępstwa, za które sąd skazał G. na karę 2 lat ograniczenia wolności poprzez wykonywanie prac społecznych w wymiarze 40 godzin miesięcznie. Nakazano mu także wpłacić 10 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym, a także 488 złotych opłat i kosztów sądowych. Owe prace społeczne wykonuje na zlecenie lokalnej administracji i pod nadzorem kuratora sądowego.

Zadrutowany na miesiące
Dotarłem do ofiary napaści strongamana. To zabrzanin, ratownik z 20-letnim doświadczeniem w walce o ludzkie życie. Dziś znów ponownie ratuje ludzi, ale uraz tak psychiczny, jak i fizyczny, po brutalnym ataku pozostał. Posiada oficjalne potwierdzenie o trwałym uszkodzeniu ciała – dokładnie szczęki. Mężczyzna sam nie wie czy bardziej bulwersuje go „społeczny” wymiar kary czy fakt, że przez dwa lata ani sąd, ani prokuratura, nie przekazały mu wiadomości o prawomocnym rozstrzygnięciu!
- Skoro prokuratura oficjalnie poinformowała mnie o zakończeniu śledztwa i przesłaniu aktu oskarżenia do sądu, to spokojnie czekałem na informację o rozpoczęciu procesu bądź wezwaniu mnie do składania zeznań. Pewnie do dziś bym nie wiedział o tym skazaniu, gdybym sam nie poszedł ostatnio do sądu się dowiadywać o koleje losów tej sprawy. Pani w biurze obsługi oświadczyła, że wyrok zapadł blisko dwa lata temu i sama była mocno zdziwiona, że nie zostałem o tym poinformowany. Muszę przyznać, że ta uszkodzona szczęka mocno mi opadła słysząc takie zaskakujące informacje… 
– komentuje ratownik (jego pełne dane personalne do wiadomości redakcji).

Jak tłumaczy, wiedza o rozpoczęciu procesu była dla niego o tyle istotna, iż zgodnie z przysługującym mu prawem zamierzał skorzystać z możliwości złożenia na pierwszej rozprawie wniosku o to, by wraz z wyrokiem karnym zasądzono na jego rzecz odszkodowanie od sprawcy.
– Skoro uniemożliwiono mi to rozwiązanie, muszę założyć osobną sprawę cywilną. Rzecz w tym, że gdybym przynajmniej wiedział od razu o wyroku, to już te dwa lata temu złożyłbym pozew do sądu cywilnego – wyjaśnia.

Mówi też, że skutki uderzenia były dla niego naznaczone ogromnym cierpieniem, zwłaszcza na początku.
– Drutowanie szczęki to jest ból nie do opisania i to mimo podanych środków przeciwbólowych. Musiałem też przejść dwa zabiegi operacyjne. Przez pół roku nie mogłem normalnie funkcjonować i pracować, miałem przymusowe zwolnienie chorobowe. Nigdy wcześniej się z taką agresją nie spotkałem i to ze strony ojca dziecka, któremu spieszyliśmy z pomocą – wspomina.

Także jego małżonka stara się już jak najrzadziej wracać do tych traumatycznych przeżyć.

– Jak mąż wrócił ostatnio z sądu z informacją o skazaniu napastnika w 2015 roku to myślałam, że coś źle zrozumiał z emocji. Aż trudno było mi w to uwierzyć, iż sąd za naszymi plecami w ciągu zaledwie tygodnia zamknął całą sprawę tak łagodnym wyrokiem
– mówi kobieta.

W szczerej rozmowie wyznaje, że paradoksalnie Bogu dziękowała za wybite zęby męża.
 
– Dzięki temu przez szparę w zębach można było mu przy pomocy słomki wodę do picia podawać i płynną żywność, gdy przez dwa miesiące miał całą szczękę zadrutowaną - wspomina kobieta.
 
Surowy wyrok?

Tymczasem prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu – sędzia Agnieszka Kubis zapewnia, że w sprawie wszystko było procedowane zgodnie z prawem, zaś wymiar kary zawsze jest suwerenną decyzją sędziego. 
- Trudno mówić o łagodności kary w sytuacji, gdy sąd orzekł ją w wymiarze maksymalnym przewidzianym przez ustawodawcę i to zarówno w zakresie długości jej trwania, jak i w zakresie liczby godzin do nieodpłatnego przepracowania miesięcznie
– tłumaczy prezes sądu.

Określenie „maksymalny wymiar” odnosi się jednak jedynie do wyroku prac społecznych, bo zgodnie z kodeksem karnym za swój czyn G. mógł trafić za kraty nawet na 5 lat.

Sędzia Kubis zwraca przy tym uwagę, iż wyrok, cyt.:

„został doręczony wszystkim stronom postępowania i nie zostało przez żadną z nich zaskarżone, zatem również oskarżyciel publiczny (prokuratura) podzielił stanowisko sądu o adekwatności orzeczonej represji karnej (…)”

Warto jednak w tym miejscu wyjaśnić, iż zgodnie z przepisami prawa ofiara nie jest stroną postępowania, chyba że osobnym wnioskiem przystąpi do niej w charakterze oskarżyciela posiłkowego. Niestety, z naszych ustaleń wynika, że reprezentujący ratownika radca prawny Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego - Rafał Ciniewski nie uczynił tego na etapie śledztwa. Zamierzał zrobić to na pierwszej „normalnej” rozprawie, do której jednak – jak już wiemy – nigdy nie doszło. Z tego też powodu i ów prawnik nie został poinformowany o wyznaczonym terminie wydania wyroku nakazowego, bo nie był stroną postępowania. Co więcej, dowiedziawszy się o wydanym wyroku i tak nie mógłby wnieść od niego sprzeciwu!

Niezależnie od tych uwarunkowań prawnych trudno jednak zrozumieć, dlaczego prawnik tak ważnej i poważnej instytucji przez dwa lata w ogóle nie zainteresował się losem tak bulwersującej środowisko jego pracodawcy sprawy.
- W praktyce sądowej tak poważnych spraw karnych nie załatwia się wyrokiem nakazowym, tylko od razu przeprowadza normalny proces. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy
– tłumaczy teraz prawnik pogotowia ratunkowego. Jak zwrócił też uwagę, pogotowie jako instytucja niemal nigdy nie jest uznawane przez prokuraturę za stronę w danej sprawie o pobicie ratownika medycznego – pracownika tejże instytucji. To też zacieśnia możliwe pole działania. 

Sędzia Kubis zapewnia, że wydając wyrok nakazowy sąd w żadnym aspekcie nie naruszył przepisów prawa:

- Postępowanie w trybie nakazowym jest normalną, a nie nadzwyczajną procedurą przewidzianą prawem – podkreśliła.

I wyraziła przekonanie, że dwuletnie prace społeczne na rzecz lokalnej społeczności są o wiele pożyteczniejszą i bardziej dotkliwą karą niż np. wyrok więzienia w zawieszeniu. 

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że organom ścigania i sprawiedliwości zależało na szybkim zamknięciu sprawy. W praktyce bowiem zastosowano fortel, który niemal z góry gwarantował brak zaangażowania pokrzywdzonego i uniknięcia „normalnego” procesu, być może także z udziałem mediów. Nieoficjalnie mówi się bowiem o tym, iż oskarżony może być informatorem policji.
 

– Zdecydowanie temu zaprzeczam, a o akceptację takiego wyroku proszę pytać w prokuraturze

– odpowiedziała na moje dociekania Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa komendy policji w Zabrzu.

Wojciech Czapczyński, zastępca prokuratora rejonowego w Zabrzu uważa wyrok za słuszny.

To nie my wnioskowaliśmy o tryb nakazowy, tak zdecydował sąd. Ale po analizie wyroku uznaliśmy go za adekwatny. I absolutnie nie jest tak, że oskarżony działał w warunkach recydywy

– podsumowuje sprawę prokurator. 

Przemysław Jarasz
"Głos Zabrza i Rudy Śl."



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe