Paweł Jędrzejewski: Czy prezydent Biden jest ofiarą własnej sklerozy, czy spisku demokratów?

Jedno jest pewne: Joe Biden rozsiewa tajne dokumenty na lewo i prawo.
Joe Biden Paweł Jędrzejewski: Czy prezydent Biden jest ofiarą własnej sklerozy, czy spisku demokratów?
Joe Biden / EPA/Yuri Gripas/ABACA / POOL world rights Dostawca: PAP/EPA

Budząca w tej chwili największe emocje w USA afera z tajnymi, państwowymi dokumentami znalezionymi u prezydenta Bidena jest klasycznym przykładem sytuacji, w której wiemy i widzimy tylko powierzchnię zjawisk. I mamy dojmującą świadomość, że w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego, niż widać.

Ale po kolei.

 

Chronologia mówi wiele

Latem 2022 roku znalezione zostały tajne dokumenty (około 300) w rezydencji Donalda Trumpa. W sprawę było zaangażowane FBI działające na polecenie Departamentu Sprawiedliwości, kierowanego przez człowieka wyznaczonego na to stanowisko przez Bidena. FBI zrobiło z tego wielkie widowisko, wkraczając z rewolwerami, gdy Trumpa nie było w domu, a media głównego nurtu nadały tej sprawie możliwie jak największy rozgłos. Cel tej akcji był oczywisty: chodziło o to, żeby wreszcie, po serii nieudanych prób, dopaść Trumpa i albo uniemożliwić mu kandydowanie w kolejnych wyborach prezydenckich, albo wręcz zamknąć go w więzieniu.

Wynoszenie i przechowywanie w prywatnych miejscach państwowych dokumentów, sklasyfikowanych jako tajne, jest traktowane bardzo serio. Ustawowo ich miejsce jest w specjalnym archiwum, pod strażą. Za naruszenie tej zasady idzie się do więzienia na długie lata. Po znalezieniu takich dokumentów u Trumpa, przez media przetoczyła się lawina informacji o tym, jakie to karygodne przestępstwo, na jakie wielkie zasługuje potępienie, jaka jest to skandaliczna sytuacja. Były prezydent usprawiedliwiał się, że miał prawo do ich odtajnienia.

Jednym z najbardziej oburzonych na Trumpa był prezydent Joe Biden, który w wywiadzie telewizyjnym wyrażał swoje zdziwienie, jak Trump mógł zrobić coś aż tak niewybaczalnego i nieodpowiedzialnego.

Później przyszła jesień i wybory 8 listopada, w których republikanie uzyskali większość w Izbie Reprezentantów, ale nie uzyskali jej w Senacie.

Bomba eksplodowała 9 stycznia 2023 roku.

Okazało się, że w pomieszczeniach biurowych "think tanku" Bidena (Penn Biden Center) na Uniwersytecie Pensylwanii znalezione zostały tajne dokumenty z okresu, gdy Biden był wiceprezydentem u boku Obamy. Po zakończeniu swojej wiceprezydentury, Biden został zatrudniony przez Uniwersytet. Nic konkretnie nie musiał robić, a jego pensja wynosiła - jak podają media - 800 tysięcy dolarów. W jego biurze stała szafa i w tej szafie znalazło się pudło z tajnymi dokumentami. Wśród nich znajdowały się bardzo tajne materiały wywiadowcze dotyczące Iranu, Ukrainy i Wielkiej Brytanii.

 

Zastanawiające są dwa fakty

Po pierwsze, znalezisko zostało odkryte ponad 2 miesiące wcześniej, bo już 2 listopada, czyli na 6 dni przed wyborami. Nikt o nim nie poinformował opinii publicznej. Najwyraźniej tym, którzy decydowali o ujawnieniu tej informacji, zależało, żeby nie dotarła ona do wyborców przed głosowaniem. Naruszenie prawa przez prezydenta z partii demokratycznej mogłoby pogorszyć wynik demokratów. Manipulacja widoczna jak na dłoni.

Po drugie, tajne dokumenty, które znajdowały się tam nielegalnie, znaleźli prawnicy Bidena. Niesamowite. Prawnicy Bidena doskonale wiedzieli, że dokumentów tych nie powinno tam być. Ponadto musieli mieć świadomość, iż fakt, że leżą w jego biurze od - przypuszczalnie - wielu lat, dramatycznie obciąża ich pracodawcę. Jednak, mimo tej wiedzy, nie przepuścili ich przez niszczarkę, co zajęłoby im pewnie pół godziny, ale natychmiast poinformowali i tym Narodowe Archiwa, które zawiadomiły Departament Sprawiedliwości. 

Albo są to niezwykle, wręcz krystalicznie uczciwi prawnicy, dbający bardziej o prawdę niż interes swojego szefa, albo... i tu można by rozpocząć wymyślanie konspiracyjnej teorii. Ale wróćmy do chronologii.

9 listopada FBI rozpoczęło dochodzenie, które miało sprawdzić, czy doszło do złamania przepisów federalnych. 20 grudnia osobisty doradca Bidena poinformował Departament Sprawiedliwości, że w prywatnej bibliotece prezydenta, dołączonej do jego garażu w jego domu w Wilmington, znaleziono kolejne dokumenty z klauzulami tajności. Znów - nie znalazło tych dokumentów FBI, policja, czy jakiś inny organ ścigania, ale pracownicy Bidena. 9 stycznia Biały Dom ujawnił publicznie informację o odkryciu tajnych dokumentów w biurze Bidena na Uniwersytecie Pensylwanii.

12 stycznia, adwokat Bidena poinformował Departament Sprawiedliwości, że w garażu prezydenta znaleziono kolejne dokumenty z klauzulą tajności. Znajdowały się koło jego ulubionego samochodu - starej, zielonej corvette. Przedwczoraj (sobota) prawnik Bidena znalazł następny dokument, tym razem w jego domu. Wygląda, że Biden ma je praktycznie wszędzie.

 

Dziennikarze minimalizujący aferę Bidena są w rozpaczy

Ta ostatnia wiadomość doprowadza teraz do łez rozpaczy dziennikarzy telewizyjnych wszystkich stacji głównego nurtu, którzy przez kilka dni przekonywali opinię publiczną, że Trump dopuścił się ogromnego przestępstwa, ponieważ przechowywał dokumenty w prywatnej rezydencji, a Biden popełnił jedynie drobne niedopatrzenie, bo trzymał je w oficjalnym biurze. Ich powtarzana do znudzenia argumentacja padła właśnie pod ciężarem rzeczywistości, bo kolejne dokumenty znaleziono w domu i garażu Bidena. W dodatku w kilku miejscach.

Prokurator Generalny, który wyznaczył już miesiące temu specjalnego prawnika do badania sprawy Trumpa, stanął przed trudnym wyborem: jeżeli nie mianuje teraz prokuratora do sprawy Bidena, zostanie oskarżony o stronniczość. Jeżeli z kolei wyznaczy kogoś do śledztwa w sprawie dokumentów przechowywanych w różnych miejscach przez Bidena, może spowodować, że ten śledczy dojdzie do wniosków grzebiących szanse Bidena w wyborach w 2024 roku.

Wybrał drugą możliwość i wyznaczył niezależnego prokuratora, który ma zbadać aferę Bidena. Sprawa nabiera dodatkowych rumieńców, gdy weźmiemy pod uwagę, że uniwersytet, w którym tajne dokumenty zostały znalezione i który płacił Bidenowi około 800 tysięcy za nic, otrzymuje wielomilionowe dotacje z Chin (ponad 90 milionów dol. w latach 2014-2022). To z kolei sugeruje, że nie należy lekceważyć powiązań Huntera Bidena (syna prezydenta) - znanego zarówno z prowadzenia ciemnych interesów, jak i uzależnienia od narkotyków - z chińskimi firmami, w których byli zainstalowani funkcjonariuszy chińskiego wywiadu wojskowego. Tajne dokumenty znajdowały się w domu, w którym on przez długi czas mieszkał i miał do nich dostęp.

Tak więc doszło do sytuacji niezwykłej: obaj potencjalni kandydaci, czyli Biden i Trump, którzy mogą zmierzyć się w wyborach o prezydenturę Stanów Zjednoczonych już za niecałe 2 lata (listopad 2024), są przedmiotem dwóch śledztw, prowadzonych przez dwóch prokuratorów w gruncie rzeczy w identycznych sprawach. 

Przypadek? Nie sądzę.

 

Wiele hałasu o nic, czy sprawa jest poważna? 

Na pewno sytuacja jest bardzo nie na rękę Bidenowi, bo kompromituje go tak czy inaczej. Prezydent twierdzi, że te dokumenty są dla niego zaskoczeniem. W najlepszym przypadku udowadnia to, że nie panuje on nad swoimi działaniami i rozsiewa tajne dokumenty na lewo i prawo. Gorzej, jeśli robił świadomie coś nielegalnego. Natomiast najważniejsze jest, że dwie równoległe afery - byłego i obecnego prezydenta - mogą spowodować, że do walki w wyborach w roku 2024 staną zupełnie inni kandydaci. Biden niedawno ogłosił, że planuje kandydowanie na drugą kadencję. Być może to był jego największym błędem. Weźmy bowiem pod uwagę czysto biologiczny aspekt pojedynku Trumpa z Bidenem. Biden będzie miał 82 lata. Wyobraźmy sobie, przez ilu ludzi w ścisłym kierownictwie partii demokratycznej kolejne cztery lata starca blokującego im szansę na kandydowanie - po 16 latach, czyli ośmiu latach prezydentury Obamy, czterech Trumpa i czterech Bidena - są postrzegane jako przekreślenie życiowych planów. Ponadto Biden, choć lewicowy, jest dla wielu młodych, skrajnie lewackich demokratów zbyt mało na lewo. Wizja prezydenta, który zakończyłby drugą kadencję w wieku 86 lat, jest dla nich przerażająca. Tym bardziej, że z zasady politycznego wahadła wynika, iż prezydentem, gdyby Biden wygrał, byłby po nim republikanin. Pobawmy się więc w konspiracyjną teorię: jest przecież prawdopodobne, że ta afera z dokumentami to próba skompromitowania Bidena przez jego własnych ludzi, a co najmniej przez kogoś bardzo wpływowego w jego partii, kto zaaranżował całą sytuację.

Bardzo wiele mówiące jest tu samo zatajenie faktu odnalezienia "trefnych" dokumentów przed wyborami. Przypuszczalnie, żeby nie zaszkodzić innym demokratom. Najważniejsze wydaje się to, że republikanie nie kiwnęli tu palcem - cała akcja kompromitowania prezydenta jest sprawnie przeprowadzana przez ludzi albo zatrudnionych przez Bidena (jego prawnicy), albo przez niego nominowanych na pełnione stanowiska (Prokurator Generalny). Mimo, że wystąpili przeciwko interesom Bidena, są obecnie nietykalni. Próba ich usunięcia byłaby odczytana jako odwet. Zresztą jest za późno - zupa już się wylała. Natomiast republikanie w Kongresie teraz dopiero ruszą do akcji. I wtedy ten makiaweliczny konspirator, czyli partyjny rywal Bidena - o ile istnieje - będzie mógł obserwować z torebką popcornu w ręku, jak szanse Bidena na drugą kadencję maleją z dnia na dzień. 


 

POLECANE
Znany stronnik Donalda Trumpa Charlie Kirk nie żyje z ostatniej chwili
Znany stronnik Donalda Trumpa Charlie Kirk nie żyje

Donald Trump przekazał, ze postrzelony podczas przemówienia w Utah Valley University Charlie Kirk nie żyje

Co ma przykryć europejski sąd nad Danielem Obajtkiem, Patrykiem Jakim i Grzegorzem Braunem? tylko u nas
Co ma przykryć europejski sąd nad Danielem Obajtkiem, Patrykiem Jakim i Grzegorzem Braunem?

Parlament Europejski znów staje się areną walki politycznej, tym razem w sprawie trzech głośnych nazwisk polskiej prawicy: Daniela Obajtka, Patryka Jakiego i Grzegorza Brauna. Parlament Europejski rozpoczął proces uchylania im immunitetów. Trzy różne sprawy, trzy różne konteksty, ale przynajmniej w przypadku Obajtka i Jakiego wspólny mianownik – próba uderzenia w polityków, którzy nie boją się bronić wyższych wartości i głośno mówić o swoich poglądach.

Gen. Kukuła: Białoruś uprzedziła nas o lecących na Polskę dronach z ostatniej chwili
Gen. Kukuła: Białoruś uprzedziła nas o lecących na Polskę dronach

W nocy z wtorku na środę polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. Część z nich zestrzelono. Generał Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego WP, podkreślił, że koszty użytej amunicji nie mają znaczenia wobec wartości ludzkiego życia. Zaskoczeniem były ostrzeżenia płynące z Białorusi, która poinformowała Warszawę o dronach zmierzających w stronę Polski.

Znany stronnik Donalda Trumpa Charlie Kirk postrzelony w Utah z ostatniej chwili
Znany stronnik Donalda Trumpa Charlie Kirk postrzelony w Utah

Znany działacz związanego z Donaldem Trumpem ruchu MAGA, Charlie Kirk w środę został postrzelony podczas wystąpienia na uniwersytecie w Utah. Mężczyzna został przewieziony do szpitala, jego stan nie jest dotąd znany. Prezydent USA wezwał do modlitwy za niego.

Drony nad Polską. Prezydent Nawrocki: Rozmawiałem z prezydentem Trumpem  z ostatniej chwili
Drony nad Polską. Prezydent Nawrocki: Rozmawiałem z prezydentem Trumpem 

Prezydent Karol Nawrocki poinformował o swojej rozmowie telefonicznej z prezydentem USA. Przywódcy rozmawiali na temat wielokrotnego naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony. Rozmowy potwierdziły jedność sojuszniczą.

Trwa rozmowa Donalda Trumpa z Karolem Nawrockim z ostatniej chwili
Trwa rozmowa Donalda Trumpa z Karolem Nawrockim

Trwającą rozmowę prezydenta Karola Nawrockiego i prezydenta USA Donalda Trumpa potwierdził w środę wieczorem na antenie Polsat News Zbigniew Bogucki. Jak podkreślił Zbigniew Bogucki, to czwarta rozmowa obu polityków, jeśli liczyć telekonferencje w szerszym gronie. Szef Kancelarii Prezydenta poinformował też, że prezydent zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego na czwartek o godz. 17.

Donald Tusk po rozmowach z przywódcami kluczowych krajów NATO w Europie z ostatniej chwili
Donald Tusk po rozmowach z przywódcami kluczowych krajów NATO w Europie

Premier Donald Tusk poinformował, że Polska nie tylko otrzymała zapewnienia solidarności od sojuszników, ale także konkretne propozycje wsparcia w zakresie obrony powietrznej. W tle trwają rozmowy na najwyższym szczeblu, w tym planowana rozmowa online prezydenta Karola Nawrockiego z prezydentem USA Donaldem Trumpem. 

Drony nad Polską. Gen. Leon Komornicki: Gdybyśmy mieli system SkyCTRL ryzyko mogłoby być dużo mniejsze tylko u nas
Drony nad Polską. Gen. Leon Komornicki: Gdybyśmy mieli system SkyCTRL ryzyko mogłoby być dużo mniejsze

- Wszystkie systemy obrony przeciwlotniczej, które są do dyspozycji wojsk lądowych trzeba przybliżyć maksymalnie do granicy – mówi w rozmowie z Mateuszem Kosińskim gen. Leonem Komornicki, generał dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku.

Prokuratura: Znalezione drony bez materiałów wybuchowych z ostatniej chwili
Prokuratura: Znalezione drony bez materiałów wybuchowych

Szczątki kolejnego drona odnaleziono w miejscowości Zabłocie-Kolonia w powiecie bialskim (Lubelskie) – poinformowała prokuratura. Spośród znalezionych wcześniej dronów w siedmiu innych miejscach na Lubelszczyźnie trzy zidentyfikowano jako drony typu Gerbera. Nie znaleziono materiałów wybuchowych.

Zaczynamy. Jest reakcja Donalda Trumpa ws. ataku rosyjskich dronów z ostatniej chwili
"Zaczynamy". Jest reakcja Donalda Trumpa ws. ataku rosyjskich dronów

"O co chodzi z naruszaniem przez Rosję polskiej przestrzeni powietrznej za pomocą dronów? Zaczynamy!" – napisał Donald Trump we wtorek po południu czasu polskiego na platformie Truth Social.

REKLAMA

Paweł Jędrzejewski: Czy prezydent Biden jest ofiarą własnej sklerozy, czy spisku demokratów?

Jedno jest pewne: Joe Biden rozsiewa tajne dokumenty na lewo i prawo.
Joe Biden Paweł Jędrzejewski: Czy prezydent Biden jest ofiarą własnej sklerozy, czy spisku demokratów?
Joe Biden / EPA/Yuri Gripas/ABACA / POOL world rights Dostawca: PAP/EPA

Budząca w tej chwili największe emocje w USA afera z tajnymi, państwowymi dokumentami znalezionymi u prezydenta Bidena jest klasycznym przykładem sytuacji, w której wiemy i widzimy tylko powierzchnię zjawisk. I mamy dojmującą świadomość, że w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego, niż widać.

Ale po kolei.

 

Chronologia mówi wiele

Latem 2022 roku znalezione zostały tajne dokumenty (około 300) w rezydencji Donalda Trumpa. W sprawę było zaangażowane FBI działające na polecenie Departamentu Sprawiedliwości, kierowanego przez człowieka wyznaczonego na to stanowisko przez Bidena. FBI zrobiło z tego wielkie widowisko, wkraczając z rewolwerami, gdy Trumpa nie było w domu, a media głównego nurtu nadały tej sprawie możliwie jak największy rozgłos. Cel tej akcji był oczywisty: chodziło o to, żeby wreszcie, po serii nieudanych prób, dopaść Trumpa i albo uniemożliwić mu kandydowanie w kolejnych wyborach prezydenckich, albo wręcz zamknąć go w więzieniu.

Wynoszenie i przechowywanie w prywatnych miejscach państwowych dokumentów, sklasyfikowanych jako tajne, jest traktowane bardzo serio. Ustawowo ich miejsce jest w specjalnym archiwum, pod strażą. Za naruszenie tej zasady idzie się do więzienia na długie lata. Po znalezieniu takich dokumentów u Trumpa, przez media przetoczyła się lawina informacji o tym, jakie to karygodne przestępstwo, na jakie wielkie zasługuje potępienie, jaka jest to skandaliczna sytuacja. Były prezydent usprawiedliwiał się, że miał prawo do ich odtajnienia.

Jednym z najbardziej oburzonych na Trumpa był prezydent Joe Biden, który w wywiadzie telewizyjnym wyrażał swoje zdziwienie, jak Trump mógł zrobić coś aż tak niewybaczalnego i nieodpowiedzialnego.

Później przyszła jesień i wybory 8 listopada, w których republikanie uzyskali większość w Izbie Reprezentantów, ale nie uzyskali jej w Senacie.

Bomba eksplodowała 9 stycznia 2023 roku.

Okazało się, że w pomieszczeniach biurowych "think tanku" Bidena (Penn Biden Center) na Uniwersytecie Pensylwanii znalezione zostały tajne dokumenty z okresu, gdy Biden był wiceprezydentem u boku Obamy. Po zakończeniu swojej wiceprezydentury, Biden został zatrudniony przez Uniwersytet. Nic konkretnie nie musiał robić, a jego pensja wynosiła - jak podają media - 800 tysięcy dolarów. W jego biurze stała szafa i w tej szafie znalazło się pudło z tajnymi dokumentami. Wśród nich znajdowały się bardzo tajne materiały wywiadowcze dotyczące Iranu, Ukrainy i Wielkiej Brytanii.

 

Zastanawiające są dwa fakty

Po pierwsze, znalezisko zostało odkryte ponad 2 miesiące wcześniej, bo już 2 listopada, czyli na 6 dni przed wyborami. Nikt o nim nie poinformował opinii publicznej. Najwyraźniej tym, którzy decydowali o ujawnieniu tej informacji, zależało, żeby nie dotarła ona do wyborców przed głosowaniem. Naruszenie prawa przez prezydenta z partii demokratycznej mogłoby pogorszyć wynik demokratów. Manipulacja widoczna jak na dłoni.

Po drugie, tajne dokumenty, które znajdowały się tam nielegalnie, znaleźli prawnicy Bidena. Niesamowite. Prawnicy Bidena doskonale wiedzieli, że dokumentów tych nie powinno tam być. Ponadto musieli mieć świadomość, iż fakt, że leżą w jego biurze od - przypuszczalnie - wielu lat, dramatycznie obciąża ich pracodawcę. Jednak, mimo tej wiedzy, nie przepuścili ich przez niszczarkę, co zajęłoby im pewnie pół godziny, ale natychmiast poinformowali i tym Narodowe Archiwa, które zawiadomiły Departament Sprawiedliwości. 

Albo są to niezwykle, wręcz krystalicznie uczciwi prawnicy, dbający bardziej o prawdę niż interes swojego szefa, albo... i tu można by rozpocząć wymyślanie konspiracyjnej teorii. Ale wróćmy do chronologii.

9 listopada FBI rozpoczęło dochodzenie, które miało sprawdzić, czy doszło do złamania przepisów federalnych. 20 grudnia osobisty doradca Bidena poinformował Departament Sprawiedliwości, że w prywatnej bibliotece prezydenta, dołączonej do jego garażu w jego domu w Wilmington, znaleziono kolejne dokumenty z klauzulami tajności. Znów - nie znalazło tych dokumentów FBI, policja, czy jakiś inny organ ścigania, ale pracownicy Bidena. 9 stycznia Biały Dom ujawnił publicznie informację o odkryciu tajnych dokumentów w biurze Bidena na Uniwersytecie Pensylwanii.

12 stycznia, adwokat Bidena poinformował Departament Sprawiedliwości, że w garażu prezydenta znaleziono kolejne dokumenty z klauzulą tajności. Znajdowały się koło jego ulubionego samochodu - starej, zielonej corvette. Przedwczoraj (sobota) prawnik Bidena znalazł następny dokument, tym razem w jego domu. Wygląda, że Biden ma je praktycznie wszędzie.

 

Dziennikarze minimalizujący aferę Bidena są w rozpaczy

Ta ostatnia wiadomość doprowadza teraz do łez rozpaczy dziennikarzy telewizyjnych wszystkich stacji głównego nurtu, którzy przez kilka dni przekonywali opinię publiczną, że Trump dopuścił się ogromnego przestępstwa, ponieważ przechowywał dokumenty w prywatnej rezydencji, a Biden popełnił jedynie drobne niedopatrzenie, bo trzymał je w oficjalnym biurze. Ich powtarzana do znudzenia argumentacja padła właśnie pod ciężarem rzeczywistości, bo kolejne dokumenty znaleziono w domu i garażu Bidena. W dodatku w kilku miejscach.

Prokurator Generalny, który wyznaczył już miesiące temu specjalnego prawnika do badania sprawy Trumpa, stanął przed trudnym wyborem: jeżeli nie mianuje teraz prokuratora do sprawy Bidena, zostanie oskarżony o stronniczość. Jeżeli z kolei wyznaczy kogoś do śledztwa w sprawie dokumentów przechowywanych w różnych miejscach przez Bidena, może spowodować, że ten śledczy dojdzie do wniosków grzebiących szanse Bidena w wyborach w 2024 roku.

Wybrał drugą możliwość i wyznaczył niezależnego prokuratora, który ma zbadać aferę Bidena. Sprawa nabiera dodatkowych rumieńców, gdy weźmiemy pod uwagę, że uniwersytet, w którym tajne dokumenty zostały znalezione i który płacił Bidenowi około 800 tysięcy za nic, otrzymuje wielomilionowe dotacje z Chin (ponad 90 milionów dol. w latach 2014-2022). To z kolei sugeruje, że nie należy lekceważyć powiązań Huntera Bidena (syna prezydenta) - znanego zarówno z prowadzenia ciemnych interesów, jak i uzależnienia od narkotyków - z chińskimi firmami, w których byli zainstalowani funkcjonariuszy chińskiego wywiadu wojskowego. Tajne dokumenty znajdowały się w domu, w którym on przez długi czas mieszkał i miał do nich dostęp.

Tak więc doszło do sytuacji niezwykłej: obaj potencjalni kandydaci, czyli Biden i Trump, którzy mogą zmierzyć się w wyborach o prezydenturę Stanów Zjednoczonych już za niecałe 2 lata (listopad 2024), są przedmiotem dwóch śledztw, prowadzonych przez dwóch prokuratorów w gruncie rzeczy w identycznych sprawach. 

Przypadek? Nie sądzę.

 

Wiele hałasu o nic, czy sprawa jest poważna? 

Na pewno sytuacja jest bardzo nie na rękę Bidenowi, bo kompromituje go tak czy inaczej. Prezydent twierdzi, że te dokumenty są dla niego zaskoczeniem. W najlepszym przypadku udowadnia to, że nie panuje on nad swoimi działaniami i rozsiewa tajne dokumenty na lewo i prawo. Gorzej, jeśli robił świadomie coś nielegalnego. Natomiast najważniejsze jest, że dwie równoległe afery - byłego i obecnego prezydenta - mogą spowodować, że do walki w wyborach w roku 2024 staną zupełnie inni kandydaci. Biden niedawno ogłosił, że planuje kandydowanie na drugą kadencję. Być może to był jego największym błędem. Weźmy bowiem pod uwagę czysto biologiczny aspekt pojedynku Trumpa z Bidenem. Biden będzie miał 82 lata. Wyobraźmy sobie, przez ilu ludzi w ścisłym kierownictwie partii demokratycznej kolejne cztery lata starca blokującego im szansę na kandydowanie - po 16 latach, czyli ośmiu latach prezydentury Obamy, czterech Trumpa i czterech Bidena - są postrzegane jako przekreślenie życiowych planów. Ponadto Biden, choć lewicowy, jest dla wielu młodych, skrajnie lewackich demokratów zbyt mało na lewo. Wizja prezydenta, który zakończyłby drugą kadencję w wieku 86 lat, jest dla nich przerażająca. Tym bardziej, że z zasady politycznego wahadła wynika, iż prezydentem, gdyby Biden wygrał, byłby po nim republikanin. Pobawmy się więc w konspiracyjną teorię: jest przecież prawdopodobne, że ta afera z dokumentami to próba skompromitowania Bidena przez jego własnych ludzi, a co najmniej przez kogoś bardzo wpływowego w jego partii, kto zaaranżował całą sytuację.

Bardzo wiele mówiące jest tu samo zatajenie faktu odnalezienia "trefnych" dokumentów przed wyborami. Przypuszczalnie, żeby nie zaszkodzić innym demokratom. Najważniejsze wydaje się to, że republikanie nie kiwnęli tu palcem - cała akcja kompromitowania prezydenta jest sprawnie przeprowadzana przez ludzi albo zatrudnionych przez Bidena (jego prawnicy), albo przez niego nominowanych na pełnione stanowiska (Prokurator Generalny). Mimo, że wystąpili przeciwko interesom Bidena, są obecnie nietykalni. Próba ich usunięcia byłaby odczytana jako odwet. Zresztą jest za późno - zupa już się wylała. Natomiast republikanie w Kongresie teraz dopiero ruszą do akcji. I wtedy ten makiaweliczny konspirator, czyli partyjny rywal Bidena - o ile istnieje - będzie mógł obserwować z torebką popcornu w ręku, jak szanse Bidena na drugą kadencję maleją z dnia na dzień. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe