"Tego się nie da wyrazić słowami". Byliśmy razem z powodzianami

– Tego nie da się wyrazić słowami. Niby już zeszły ze mnie emocje, ale sama pani widzi, że to wraca, bo wiem, że uratowaliśmy naszą wieś dzięki ludzkiej solidarności. Ci ludzie, których przecież nie znamy, a oni nie znają nas, godzinami napełniali worki piaskiem, a potem przenosili je na wał. Mężczyźni, kobiety. Tutaj nawet dzieci pracowały. Brakowało rękawic, więc często robili to gołymi rękami.
Skutki powodzi
Skutki powodzi / fot. M. Rutke

Tak pani sołtys Trestna Beata Dolejsz relacjonuje to, co wydarzyło się w jej miejscowości. Samo Trestno to około 100 mieszkańców. Wieś leży bezpośrednio przy wałach Odry. Bez wsparcia nie mieliby szans obronić swoich domów. Przez prawie dwie doby wzmacniali wał przed wielką falą. Do pewnego momentu dojeżdżały tu jeszcze podmiejskie autobusy z Wrocławia.

– Z autobusów wysypywali się ludzie. Nikt o nic nie pytał, tylko łapał za łopaty, za worki. Każdy jakby wiedział, co ma robić. Trudno powiedzieć, ile osób się tutaj przewinęło. Setki? To na pewno. Jakaś kobieta przejeżdżała rowerem, gdy zobaczyła, że ładujemy worki, rzuciła rower i włączyła się do pracy – opowiada pani sołtys.

Trestno się broni

Piotr Przybysławski z Wrocławia przeczytał na grupie na Facebooku, że Trestno się broni.

– Miałem akurat kilka wolnych dni, więc wsiadłem na motor i pojechałem na coś się przydać. To, co mnie urzekło, to świetna organizacja pracy. Ktoś ze wsi przywiózł piasek, ktoś woził worki na wał, ktoś miał koparkę. Dzieciaki roznosiły wodę i kawę, informowały o tym, gdzie jest łazienka. Tak działają te małe miejscowości – mówi.

Jestem w Trestnie dzień po przejściu fali, na szczęście wały wytrzymały. Beata Dolejsz opowiada też o pomocy strażaków i żołnierzy WOT.

– Oni tu byli z nami prawie od początku. To dodawało nam też siły, wiary, że w razie najgorszego nie zostaniemy sami. Potem, gdy udało mi się zorganizować rękawy wodne, które okazały się strzałem w dziesiątkę – bo solidnie wzmocniły wał, strażacy pomagali napełnić je wodą, a żołnierze pilnowali razem z naszymi patrolami, czy wał nie przesiąka – wspomina.

Udało się zakupić szybko prawie pół kilometra rękawów, a łącznie w Trestnie napełniono ponad 10 tysięcy worków z piaskiem. Dzięki temu wieś ocalała.

Rękawów i szczęścia zabrakło mieszkańcom Kantorowic na Opolszczyźnie. To kolejna wieś, do której docieram siedem dni po tym, jak praktycznie cała miejscowość została zalana przez cofającą się z Nysy przez starorzecza wodę.

"Walczyliśmy do ostatniej chwili"

– W 1997 wyglądało to identycznie. Woda też wylała z cofki. Tylko wtedy zanim przelała się przez asfalt na drugą stronę wsi, to trwało prawie dobę, teraz może 15–20 minut. A my z mieszkańcami i WOT-em walczyliśmy z workami do ostatniej chwili. Umacnialiśmy wał, ale w pewnym momencie podnosząca się woda odebrała nam złudzenia. Każdy pobiegł do swoich domów, do sąsiadów, żeby zabierali, co się da, i uciekali na wyższe kondygnacje – mówi pan Daniel, mieszkaniec Kantorowic.

Ich dom leży właśnie po drugiej stronie drogi, jednak właśnie przez ich posesję przeszedł główny nurt wody. Ślady siły, z jaką woda napierała, widać na solidnych kutych metalowych przęsłach ogrodzenia. Są dosłownie poprzewalane przez wodę. Po tygodniu woda opadła wokół posesji, została tylko w wyrwie pod fundamentami.

– Tego boję się najbardziej, że fundamenty zostały uszkodzone. Bo tego nie da się na razie stwierdzić – mówi nam właściciel.
Jego żona zaprasza mnie do środka. Woda stała na wysokości około jednego metra. Wszystko, co znajdowało się poniżej, nadaje się do wyrzucenia. Meble, sprzęt kuchenny, sprzęt AGD.

– Z tym sobie jakoś poradzimy. Tu jest tylu ludzi dobrej woli, to daje mi nadzieję. Pomaga rodzina, pomagają sąsiedzi, WOT, strażacy. Jest taka jedność. W świetlicy jest nasze centrum pomocowe, niech pani idzie zobaczyć – mamy wszystko, ludzie z całej Polski przywożą jedzenie, chemię, sprzęt. Są żołnierze WOT, wolontariusze. Nie wiem, jak mogłabym wyrazić swoją wdzięczność, to nam daje nadzieję – wyznaje pani Ewa.

Jedziemy na świetlicę. Na głównej sali wciąż wiszą balony po dożynkach. Cały budynek wypełniony jest kartonami, torbami, są łopaty, szczotki, mopy, środki do sprzątania. I ludzie. Jedni selekcjonują, inni wydają. Młoda dziewczyna przygotowuje kanapki dla pracujących przy odgruzowywaniu posesji, sprzątaniu śmierdzącego szlamu z domów, usuwaniu powalonych drzew. Ktoś płacze, ktoś żartuje. Każdy przeżywa to, co się stało, na swój sposób.

Pytam młodego chłopaka, który nie chce podać swojego imienia, czy czują wsparcie rządu.

– A kto by się przejmował takimi wsiami jak nasza? Oni nam obiecują najpierw po kilka tysięcy. Widziała pani te zniszczenia? Gdyby nie pomoc WOT, strażaków i wolontariuszy, to trudno sobie nawet wyobrazić, co by tu się działo. Pieniądze? My nawet nie wiemy co, ile i kiedy. Przecież nikt z nas nie ogląda TV. Nie mamy na to czasu, poza tym do wczoraj nie było prądu. Zresztą skoro nam nie pomogli przed powodzią, to czemu mieliby teraz pomagać? – podkreśla.

Do rozmowy włączają się kolejni mieszkańcy. Wszyscy dziękują służbom. Nikt nie mówi tu o polityce. Jakby podziały nie istniały. Mówi się tylko o jednym. Czy zdążą z remontami przed zimą? Czy wystarczy osuszaczy? Czy pogoda będzie sprzyjała osuszaniu? Co z wodą pitną? Czy wystarczy rąk do pracy? Czy zainteresowanie ich losem uda się utrzymać, gdy woda i emocje opadną?

"Marzę o tym, żeby udało się razem spędzić święta"

W Kantorowicach odwiedzamy dom pani Bożeny Kowal. Jej posesja jest położona zaledwie kilkadziesiąt metrów od starorzecza, z którego płynęła woda. W domu pracuje kilkanaście osób. Szorują podłogi, ściany. Wszędzie unosi się smród szlamu, chemii i stęchlizny. Na miejscu pracują dzieci pani Bożeny, żołnierze, strażacy z OSP Bielice. Pani Ewa ma sześcioro dzieci i troje wnucząt.

– Marzę tylko o tym, żeby udało się razem spędzić święta. O to się modlę. Czy uda się wysuszyć mury? Patrząc na tę falę pomocy, która do nas dociera, wierzę, że tak – podkreśla.

Na ścianach widać linię, która wskazuje, że woda sięgała do parapetów okien. Wchodzimy do łazienki.
– Wannę po prostu wyrwało. Jak tu rano weszłam, to leżała przewrócona pod oknem. Taka była siła tej wody – dodaje.

Pani Bożena z rodziną uciekła z domu w ostatniej chwili. Czują żal, że mieli tak mało czasu, aby ratować dobytek.
– Dowiedzieliśmy się właściwie z mediów w czwartek [12 września], że może być powódź. Każdy jechał na wały i patrzył, jaka jest sytuacja. Obserwowaliśmy Nysę. Okazało się, że w Kantorowicach wał przecieka, więc wszyscy rzucili się ratować wał, a parę metrów dalej z Ptakowic woda zaczęła nas zalewać z tej strony, a nie z Nysy. Mąż wrócił z wałów, to jeszcze zaczęliśmy wynosić, co się da, na górę. No ale to już tak szybko przybierało, że o 20.00 się ewakuowaliśmy. Nasz burmistrz zaginął na te trzy pierwsze dni. Wiedzieliśmy, że może nadejść powódź, ale byliśmy uspokajani, że nie będzie tak źle. I jakoś wierzyliśmy, że wał powstrzyma wodę – mówi.

CZYTAJ TAKŻE: Rząd hoduje sobie nowych wyborców

Informacyjny chaos

Z rozmów z mieszkańcami wyłania się obraz informacyjnego chaosu. Miejscowi, żołnierze, straż i wolontariusze sami przekazują sobie informacje o tym, co i gdzie jest potrzebne, gdzie można uzyskać pomoc. Podobnie sytuację przedstawiają mieszkańcy Żelazna, niewielkiej wsi w Kotlinie Kłodzkiej. Tutaj zniszczenia są jeszcze bardziej przerażające. Gdy wjeżdżam drogą od Kłodzka, widzę porwane przez rzekę samochody, sprzęty domowe, pozrywane chodniki i fragmenty dróg. Przed domami piętrzą się sterty wynoszonych z domu mebli, pozrywanych paneli, fragmentów ścian, dachów. Wszędzie widać wojsko i strażaków. To oni pomagają mieszkańcom. We wsi są dwa centra pomocowe – jedno w prywatnym gospodarstwie, drugie na plebanii parafii św. Marcina Biskupa. Proboszcz parafii ks. Bartłomiej Łuczak jest strażakiem ochotnikiem, od samego początku zorganizował tutaj hub pomocowy.

Dużo osób przychodzi po pomoc, mamy tutaj jedzenie, środki czystości, łopaty, szczotki. Te dary przyjeżdżają z całej Polski. Ze szkół, parafii, instytucji, sklepów – mówi pani Wiola.

– Niektóre są posegregowane, inne trzeba posegregować. Ludzie przychodzą, ale niektórzy wstydzą się brać potrzebne produkty, więc trzeba ich trochę zachęcać. Przyjeżdżają po to też strażacy, bo tam, gdzie pomagają ze sprzętem, też pobierają od nas te rzeczy – opowiadają panie z Bielawy.

Na plebanii spotykamy żołnierzy z XX Przemyskiej Brygady Obrony Terytorialnej, w tym ppor. Rafała Laskę:

– Trafiliśmy tutaj, w to miejsce, które rzeczywiście wyjątkowo ucierpiało. Powiem szczerze, żona mnie poprosiła, żeby jej może jakieś zdjęcia podesłał. Powiedziałem jej, że żadne zdjęcie nie pokaże skali tej tragedii. Jesteśmy tutaj od środy [18 września], to znaczy pierwsza grupa 100-osobowa tutaj przyjechała w środę. Potem dojechały następne grupy, wczoraj z naszej brygady na miejscu było ponad trzystu żołnierzy, którzy pomagali tym, którzy tej pomocy potrzebują i chcą.

Żołnierze WOT zajmują się zarówno sprzątaniem – usuwaniem mułu z mieszkań, zabudowań, usuwaniem śmieci z budynków, ogólnie przygotowywaniem tych budynków do osuszania i w dalszej kolejności do remontu. – Tej pracy jest tu naprawdę bardzo dużo, z tym że my tutaj współpracujemy ze Strażą Pożarną – zaznacza.

Wszędzie w miejscach dotkniętych powodzią, które odwiedzamy, wyłania się obraz świetnej organizacji oddolnej mieszkańców, wszechobecnej pomocy ze trony WOT, Straży – zarówno PSP, jak i OSP, policji, wolontariuszy. Pomoc, współpraca, solidarność stojąca naprzeciw chaosowi informacyjnemu, brakowi przygotowania władz do sytuacji powodziowej, nawet na tak zagrożonym terenie, który ucierpiał już w 1997 roku. Na zalanych terenach widać jak na dłoni brak koordynacji działań zarówno przed powodzią, jak i tuż po. Mieszkańcy wyrażają swoją wdzięczność tym, którzy im pomagają, i żal do tych, którzy ich zostawili samych. Apelują o to, żeby w tym najtrudniejszym czasie, kiedy temperatura spadnie, a domy będą wymagały intensywnego osuszania i remontów, nie zostawiać ich samych.

CZYTAJ TAKŻE: Solidarność was nie zostawi! Najnowszy numer "Tygodnika Solidarność"


 

POLECANE
Co dalej z programem Orka? Szef MON zdradził nowe informacje z ostatniej chwili
Co dalej z programem Orka? Szef MON zdradził nowe informacje

Wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że w tym roku dojdzie do podpisania umowy rządowej z państwem wybranym do realizacji programu Orka, czyli budowy nowych okrętów podwodnych dla naszej marynarki wojennej. Zapewnił, że umowy wykonawcze zostaną podpisane na początku 2026 r.

Prezydent Karol Nawrocki powołał swojego przedstawiciela do KRS z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki powołał swojego przedstawiciela do KRS

Kancelaria Prezydenta RP poinformowała, że Karol Nawrocki powołał Grzegorza Ksepko w skład Krajowej Rady Sądownictwa. Akt powołania został wręczony podczas spotkania 25 listopada 2025 r.

Witkoff niedługo rusza do Moskwy. Jest potwierdzenie z ostatniej chwili
Witkoff niedługo rusza do Moskwy. Jest potwierdzenie

Doradca rosyjskiego przywódcy Władimira Putina ds. polityki zagranicznej Jurij Uszakow potwierdził w środę, że wysłannik prezydenta USA Donalda Trumpa Steve Witkoff w przyszłym tygodniu przyjedzie do Moskwy w związku z rozmowami na temat zakończenia wojny na Ukrainie – podała Agencja Reutera.

Ważny komunikat dla mieszkańców Krakowa z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Krakowa

Kraków zapowiada podwyżki cen biletów Komunikacji Miejskiej. Jak podaje Urząd Miasta, podwyżki mają pozwolić utrzymać i rozwijać ofertę transportową, a jednocześnie zabezpieczyć środki na planowane inwestycje. Projekt uchwały trafił już do Rady Miasta.

Trump o negocjacjach pokojowych: Ukraina dobrze sobie radzi. Myślę, że jest bardzo zadowolona z ostatniej chwili
Trump o negocjacjach pokojowych: Ukraina dobrze sobie radzi. Myślę, że jest bardzo zadowolona

Prezydent USA Donald Trump powiedział we wtorek, że nie ma wyznaczonego terminu osiągnięcia porozumienia w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie. Zapewnił, że są postępy w negocjacjach, a Ukraina jest zadowolona z projektu.

Żurek o wyroku TSUE ws. małżeństw jednopłciowych: W jakiś sposób wdrożymy to orzeczenie Wiadomości
Żurek o wyroku TSUE ws. małżeństw jednopłciowych: W jakiś sposób wdrożymy to orzeczenie

Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek, odnosząc się do wtorkowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE dot. uznawania małżeństw jednopłciowych zawartych w innym kraju UE, stwierdził, że "będziemy musieli w jakiś sposób wdrożyć to orzeczenie''.

IUSTITIA w akcji. Obrońca Ziobry: Potwierdzenie tezy, że mój Klient nie może liczyć na sprawiedliwy proces w Polsce z ostatniej chwili
IUSTITIA w akcji. Obrońca Ziobry: Potwierdzenie tezy, że mój Klient nie może liczyć na sprawiedliwy proces w Polsce

Stowarzyszenie Sędziów Polskich IUSTITIA opublikowało w mediach społecznościowych link do materiału o sprawie postawienia Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Tekst opatrzono komentarzem, do którego odniósł się obrońca byłego ministra sprawiedliwości Bartosz Lewandowski.

Niemiecki handel rzeczami ofiar. Skąd to oburzenie? tylko u nas
Niemiecki handel rzeczami ofiar. Skąd to oburzenie?

Podniosła się wrzawa w związku z pogwałceniem przez potomków "nadludzi" kolejnej świętości. Dom aukcyjny czy jakiś podobny twór, chciał zacząć handlować pozostałościami po niemieckim ludobójstwie i innych zbrodniach wojennych, a będących wcześniej własnością Ofiar. Mnie to absolutnie nie dziwi i dziwię się, że tak wielu nagle się zdziwiło.

Z planu pokojowego dla Ukrainy usunięto punkt o Polsce Wiadomości
Z planu pokojowego dla Ukrainy usunięto punkt o Polsce

Z 28-punktowego planu pokojowego, przedstawionego przez Stany Zjednoczone po uzgodnieniach z Rosją, usunięto zapis o stacjonowaniu europejskich myśliwców w Polsce. Wiceminister obrony narodowej Paweł Zalewski podkreślił, że tego typu punkty nie powinny znajdować się w dokumentach tego typu.

Ursula von der Leyen: Interesy Ukrainy są naszymi interesami. Są nierozłączne Wiadomości
Ursula von der Leyen: Interesy Ukrainy są naszymi interesami. Są nierozłączne

„Interesy Ukrainy są naszymi interesami. Są nierozłączne” - mówiła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen po spotkaniu koalicji chętnych.

REKLAMA

"Tego się nie da wyrazić słowami". Byliśmy razem z powodzianami

– Tego nie da się wyrazić słowami. Niby już zeszły ze mnie emocje, ale sama pani widzi, że to wraca, bo wiem, że uratowaliśmy naszą wieś dzięki ludzkiej solidarności. Ci ludzie, których przecież nie znamy, a oni nie znają nas, godzinami napełniali worki piaskiem, a potem przenosili je na wał. Mężczyźni, kobiety. Tutaj nawet dzieci pracowały. Brakowało rękawic, więc często robili to gołymi rękami.
Skutki powodzi
Skutki powodzi / fot. M. Rutke

Tak pani sołtys Trestna Beata Dolejsz relacjonuje to, co wydarzyło się w jej miejscowości. Samo Trestno to około 100 mieszkańców. Wieś leży bezpośrednio przy wałach Odry. Bez wsparcia nie mieliby szans obronić swoich domów. Przez prawie dwie doby wzmacniali wał przed wielką falą. Do pewnego momentu dojeżdżały tu jeszcze podmiejskie autobusy z Wrocławia.

– Z autobusów wysypywali się ludzie. Nikt o nic nie pytał, tylko łapał za łopaty, za worki. Każdy jakby wiedział, co ma robić. Trudno powiedzieć, ile osób się tutaj przewinęło. Setki? To na pewno. Jakaś kobieta przejeżdżała rowerem, gdy zobaczyła, że ładujemy worki, rzuciła rower i włączyła się do pracy – opowiada pani sołtys.

Trestno się broni

Piotr Przybysławski z Wrocławia przeczytał na grupie na Facebooku, że Trestno się broni.

– Miałem akurat kilka wolnych dni, więc wsiadłem na motor i pojechałem na coś się przydać. To, co mnie urzekło, to świetna organizacja pracy. Ktoś ze wsi przywiózł piasek, ktoś woził worki na wał, ktoś miał koparkę. Dzieciaki roznosiły wodę i kawę, informowały o tym, gdzie jest łazienka. Tak działają te małe miejscowości – mówi.

Jestem w Trestnie dzień po przejściu fali, na szczęście wały wytrzymały. Beata Dolejsz opowiada też o pomocy strażaków i żołnierzy WOT.

– Oni tu byli z nami prawie od początku. To dodawało nam też siły, wiary, że w razie najgorszego nie zostaniemy sami. Potem, gdy udało mi się zorganizować rękawy wodne, które okazały się strzałem w dziesiątkę – bo solidnie wzmocniły wał, strażacy pomagali napełnić je wodą, a żołnierze pilnowali razem z naszymi patrolami, czy wał nie przesiąka – wspomina.

Udało się zakupić szybko prawie pół kilometra rękawów, a łącznie w Trestnie napełniono ponad 10 tysięcy worków z piaskiem. Dzięki temu wieś ocalała.

Rękawów i szczęścia zabrakło mieszkańcom Kantorowic na Opolszczyźnie. To kolejna wieś, do której docieram siedem dni po tym, jak praktycznie cała miejscowość została zalana przez cofającą się z Nysy przez starorzecza wodę.

"Walczyliśmy do ostatniej chwili"

– W 1997 wyglądało to identycznie. Woda też wylała z cofki. Tylko wtedy zanim przelała się przez asfalt na drugą stronę wsi, to trwało prawie dobę, teraz może 15–20 minut. A my z mieszkańcami i WOT-em walczyliśmy z workami do ostatniej chwili. Umacnialiśmy wał, ale w pewnym momencie podnosząca się woda odebrała nam złudzenia. Każdy pobiegł do swoich domów, do sąsiadów, żeby zabierali, co się da, i uciekali na wyższe kondygnacje – mówi pan Daniel, mieszkaniec Kantorowic.

Ich dom leży właśnie po drugiej stronie drogi, jednak właśnie przez ich posesję przeszedł główny nurt wody. Ślady siły, z jaką woda napierała, widać na solidnych kutych metalowych przęsłach ogrodzenia. Są dosłownie poprzewalane przez wodę. Po tygodniu woda opadła wokół posesji, została tylko w wyrwie pod fundamentami.

– Tego boję się najbardziej, że fundamenty zostały uszkodzone. Bo tego nie da się na razie stwierdzić – mówi nam właściciel.
Jego żona zaprasza mnie do środka. Woda stała na wysokości około jednego metra. Wszystko, co znajdowało się poniżej, nadaje się do wyrzucenia. Meble, sprzęt kuchenny, sprzęt AGD.

– Z tym sobie jakoś poradzimy. Tu jest tylu ludzi dobrej woli, to daje mi nadzieję. Pomaga rodzina, pomagają sąsiedzi, WOT, strażacy. Jest taka jedność. W świetlicy jest nasze centrum pomocowe, niech pani idzie zobaczyć – mamy wszystko, ludzie z całej Polski przywożą jedzenie, chemię, sprzęt. Są żołnierze WOT, wolontariusze. Nie wiem, jak mogłabym wyrazić swoją wdzięczność, to nam daje nadzieję – wyznaje pani Ewa.

Jedziemy na świetlicę. Na głównej sali wciąż wiszą balony po dożynkach. Cały budynek wypełniony jest kartonami, torbami, są łopaty, szczotki, mopy, środki do sprzątania. I ludzie. Jedni selekcjonują, inni wydają. Młoda dziewczyna przygotowuje kanapki dla pracujących przy odgruzowywaniu posesji, sprzątaniu śmierdzącego szlamu z domów, usuwaniu powalonych drzew. Ktoś płacze, ktoś żartuje. Każdy przeżywa to, co się stało, na swój sposób.

Pytam młodego chłopaka, który nie chce podać swojego imienia, czy czują wsparcie rządu.

– A kto by się przejmował takimi wsiami jak nasza? Oni nam obiecują najpierw po kilka tysięcy. Widziała pani te zniszczenia? Gdyby nie pomoc WOT, strażaków i wolontariuszy, to trudno sobie nawet wyobrazić, co by tu się działo. Pieniądze? My nawet nie wiemy co, ile i kiedy. Przecież nikt z nas nie ogląda TV. Nie mamy na to czasu, poza tym do wczoraj nie było prądu. Zresztą skoro nam nie pomogli przed powodzią, to czemu mieliby teraz pomagać? – podkreśla.

Do rozmowy włączają się kolejni mieszkańcy. Wszyscy dziękują służbom. Nikt nie mówi tu o polityce. Jakby podziały nie istniały. Mówi się tylko o jednym. Czy zdążą z remontami przed zimą? Czy wystarczy osuszaczy? Czy pogoda będzie sprzyjała osuszaniu? Co z wodą pitną? Czy wystarczy rąk do pracy? Czy zainteresowanie ich losem uda się utrzymać, gdy woda i emocje opadną?

"Marzę o tym, żeby udało się razem spędzić święta"

W Kantorowicach odwiedzamy dom pani Bożeny Kowal. Jej posesja jest położona zaledwie kilkadziesiąt metrów od starorzecza, z którego płynęła woda. W domu pracuje kilkanaście osób. Szorują podłogi, ściany. Wszędzie unosi się smród szlamu, chemii i stęchlizny. Na miejscu pracują dzieci pani Bożeny, żołnierze, strażacy z OSP Bielice. Pani Ewa ma sześcioro dzieci i troje wnucząt.

– Marzę tylko o tym, żeby udało się razem spędzić święta. O to się modlę. Czy uda się wysuszyć mury? Patrząc na tę falę pomocy, która do nas dociera, wierzę, że tak – podkreśla.

Na ścianach widać linię, która wskazuje, że woda sięgała do parapetów okien. Wchodzimy do łazienki.
– Wannę po prostu wyrwało. Jak tu rano weszłam, to leżała przewrócona pod oknem. Taka była siła tej wody – dodaje.

Pani Bożena z rodziną uciekła z domu w ostatniej chwili. Czują żal, że mieli tak mało czasu, aby ratować dobytek.
– Dowiedzieliśmy się właściwie z mediów w czwartek [12 września], że może być powódź. Każdy jechał na wały i patrzył, jaka jest sytuacja. Obserwowaliśmy Nysę. Okazało się, że w Kantorowicach wał przecieka, więc wszyscy rzucili się ratować wał, a parę metrów dalej z Ptakowic woda zaczęła nas zalewać z tej strony, a nie z Nysy. Mąż wrócił z wałów, to jeszcze zaczęliśmy wynosić, co się da, na górę. No ale to już tak szybko przybierało, że o 20.00 się ewakuowaliśmy. Nasz burmistrz zaginął na te trzy pierwsze dni. Wiedzieliśmy, że może nadejść powódź, ale byliśmy uspokajani, że nie będzie tak źle. I jakoś wierzyliśmy, że wał powstrzyma wodę – mówi.

CZYTAJ TAKŻE: Rząd hoduje sobie nowych wyborców

Informacyjny chaos

Z rozmów z mieszkańcami wyłania się obraz informacyjnego chaosu. Miejscowi, żołnierze, straż i wolontariusze sami przekazują sobie informacje o tym, co i gdzie jest potrzebne, gdzie można uzyskać pomoc. Podobnie sytuację przedstawiają mieszkańcy Żelazna, niewielkiej wsi w Kotlinie Kłodzkiej. Tutaj zniszczenia są jeszcze bardziej przerażające. Gdy wjeżdżam drogą od Kłodzka, widzę porwane przez rzekę samochody, sprzęty domowe, pozrywane chodniki i fragmenty dróg. Przed domami piętrzą się sterty wynoszonych z domu mebli, pozrywanych paneli, fragmentów ścian, dachów. Wszędzie widać wojsko i strażaków. To oni pomagają mieszkańcom. We wsi są dwa centra pomocowe – jedno w prywatnym gospodarstwie, drugie na plebanii parafii św. Marcina Biskupa. Proboszcz parafii ks. Bartłomiej Łuczak jest strażakiem ochotnikiem, od samego początku zorganizował tutaj hub pomocowy.

Dużo osób przychodzi po pomoc, mamy tutaj jedzenie, środki czystości, łopaty, szczotki. Te dary przyjeżdżają z całej Polski. Ze szkół, parafii, instytucji, sklepów – mówi pani Wiola.

– Niektóre są posegregowane, inne trzeba posegregować. Ludzie przychodzą, ale niektórzy wstydzą się brać potrzebne produkty, więc trzeba ich trochę zachęcać. Przyjeżdżają po to też strażacy, bo tam, gdzie pomagają ze sprzętem, też pobierają od nas te rzeczy – opowiadają panie z Bielawy.

Na plebanii spotykamy żołnierzy z XX Przemyskiej Brygady Obrony Terytorialnej, w tym ppor. Rafała Laskę:

– Trafiliśmy tutaj, w to miejsce, które rzeczywiście wyjątkowo ucierpiało. Powiem szczerze, żona mnie poprosiła, żeby jej może jakieś zdjęcia podesłał. Powiedziałem jej, że żadne zdjęcie nie pokaże skali tej tragedii. Jesteśmy tutaj od środy [18 września], to znaczy pierwsza grupa 100-osobowa tutaj przyjechała w środę. Potem dojechały następne grupy, wczoraj z naszej brygady na miejscu było ponad trzystu żołnierzy, którzy pomagali tym, którzy tej pomocy potrzebują i chcą.

Żołnierze WOT zajmują się zarówno sprzątaniem – usuwaniem mułu z mieszkań, zabudowań, usuwaniem śmieci z budynków, ogólnie przygotowywaniem tych budynków do osuszania i w dalszej kolejności do remontu. – Tej pracy jest tu naprawdę bardzo dużo, z tym że my tutaj współpracujemy ze Strażą Pożarną – zaznacza.

Wszędzie w miejscach dotkniętych powodzią, które odwiedzamy, wyłania się obraz świetnej organizacji oddolnej mieszkańców, wszechobecnej pomocy ze trony WOT, Straży – zarówno PSP, jak i OSP, policji, wolontariuszy. Pomoc, współpraca, solidarność stojąca naprzeciw chaosowi informacyjnemu, brakowi przygotowania władz do sytuacji powodziowej, nawet na tak zagrożonym terenie, który ucierpiał już w 1997 roku. Na zalanych terenach widać jak na dłoni brak koordynacji działań zarówno przed powodzią, jak i tuż po. Mieszkańcy wyrażają swoją wdzięczność tym, którzy im pomagają, i żal do tych, którzy ich zostawili samych. Apelują o to, żeby w tym najtrudniejszym czasie, kiedy temperatura spadnie, a domy będą wymagały intensywnego osuszania i remontów, nie zostawiać ich samych.

CZYTAJ TAKŻE: Solidarność was nie zostawi! Najnowszy numer "Tygodnika Solidarność"



 

Polecane