[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Beneficjenci nadziei
Cały dzisiejszy dzień w Kościele rozbrzmiewa przypomnienie o tym, że w twarzy ubogiego możemy ujrzeć oblicze samego Chrystusa. Jest to oczywiście prawda, ale na potrzebę tej krótkiej refleksji chciałabym najpierw odwrócić to stwierdzenie. Mianowicie, warto zapytać siebie, czy w twarzy dającego mi coś, czego potrzebuję, potrafię zobaczyć troskę Boga?
Trudność brania
Różnie to bywa. Czasem powodowani dumą nie chcemy przyjąć pomocy, dostrzegając w niej politowanie, poniżenie etc., ponieważ my „nie możemy” przecież posiadać żadnych braków, ani nikogo potrzebować. W takim pozornym honorze potrafi sprytnie zakamuflować się nasza stara nieprzyjaciółka - pycha. Innym razem kłopoty z braniem mogą wynikać blokad emocjonalnych, biorących początek w trudnych doświadczeniach. Jeszcze kiedy indziej, boimy się zależności. Takich poziomów trudności w przyjmowaniu może być dużo. Chodzi jednak o to, by umieć przyznać przed sobą, że jesteśmy stworzeniem, które samo z siebie nic nie posiada, dostało wszystko i aby móc przeżyć następną minutę musi np. wziąć oddech, by przeżyć następne kilka dni, musi otrzymać wodę, by przeżyć miesiąc, musi mieć pokarm, by prawidłowo się rozwijać potrzebuje miłości i bliskości. To przyznanie się pozwala żyć w optyce dziecka, które nie zastanawiając się, bierze. Dla którego dostawanie jest naturalne. Które pracuje raczej, by umieć podzielić się tym, co dostało, niż by udawać, że nie potrzebuje niczego od nikogo. Życie w takiej perspektywie uświadamia, że ten, kto nam daje ma twarz Boga, bo dzieli się tym, co sam dostał od Niego. Biorąc od drugiego człowieka pozwalamy mu otrzymywać twarz Chrystusa. A nam dopiero wzięcie od Boga pozwala przezwyciężać pragnienie, które skupia nas na sobie. W pewnym sensie, dopiero przyznanie się do potrzeby brania umożliwia nam uwolnienie się od siebie, wyzwolenie od przymusu skupienia na sobie. Poza tym, dopiero owo branie umożliwia nam zdrowe dawanie.
Niezdrowe formy dawania
I branie, i dawanie to forma sztuki. Można dawać w taki sposób, że wcale nie zbliża nas to do Boga. Nie mówię, że nawet z dawania zanieczyszczonego chorą intencją, nie może wyniknąć nic dobrego, mówię, że owa intencja jest naprawdę ważna. Można dawać, by dobrze się poczuć. Tak naprawdę w nosie mieć obdarowanego i jego potrzeby, chodzi nam u podstawy o lepsze samopoczucie, o definiowanie siebie, jako dawcy. Można dawać, bo takie są zasady - np. w chrześcijaństwie - a my chcemy żyć zgodnie z zasadami, by nie było wątpliwości, co do naszej administracyjnej przynależności. Można dawać ze strachu. Bać możemy się np. tego, że zostaniemy postawieni po lewej stronie, razem z kozłami. Dawanie ma nam „zapewnić” przepustkę do nieba i ochronę przed piekłem. Można dawać, by próbować poniżyć. Można dawać - i naprawdę często się to zdarza - aby do siebie przywiązać i uzależnić. Wszystkie te formy wynikają z wewnętrznego przymusu, a gdzie przymus, tam nie ma wolności i radości. Tymczasem „radosnego dawcę miłuje Pan”.
- Leon XIV otworzył w Watykanie przychodnię dla ubogich
- Abp Kupny: Jezus nie pyta o statystyki Kościoła, lecz o wiarę
- Osoby bezdomne pielgrzymują do Rzymu na Jubileusz Ubogich
- Spotkanie papieża z aktorami i reżyserami. Cate Blanchett: Jego Świątobliwość otwiera przestrzeń do dialogu
- Kościół katolicki obchodzi dziś IX Światowy Dzień Ubogich
- Jubileusz Ubogich. Papież: Kościół pragnie być matką ubogich
- Leon XIV zjadł obiad z osobami ubogimi
- Ewangelia na XXXIII Niedzielę Zwykłą z komentarzem [video]
Uwolnienie od siebie
Pamiętam, jak jeden z rekolekcjonistów powiedział kiedyś, że aby umieć nie posiadać niczego, najpierw trzeba doświadczyć, że się wszystko ma. Pozwolenie Bogu na ofiarowanie synostwa i korzystanie z przywileju bicia Jego dzieckiem oraz dziedzicem świata, potrafi uwolnić z uzależnień i wyprostować do postawy tego, który już nie drży o własne zaspokojenie, a co za tym idzie, potrafi się podzielić. To pozwala doświadczyć dawania z potrzeby serca, dawania po to, aby pomagać innym wzrastać, bez lęku, że kiedy urosną, to mogą nam coś zabrać i bez lęku, że kiedy damy, to dla nas może nie wystarczyć.
Skarb Kościoła
Przypomina mi się diakon Wawrzyniec, będący kimś w rodzaju skarbnika starożytnego Kościoła rzymskiego. Po ujęciu przez władze, które dopominały się od niego wydania im skarbu, przyprowadził chorych i ubogich, jako prawdziwy skarb Kościoła. Wawrzyniec rychło został męczennikiem, a tortury jakich doznał przeszły do historii, ale logika jego rozumowania warta jest zapamiętania. Odrzucając potrzebujących, wyrzucam skarb. Odmawiając poczytania siebie w ich grono, odmawiam bycia skarbem.
Gdy nie umiem dać
Zdarza się - pewnie nierzadko - że w życiu otrzymujemy osoby lub sytuacje, którym nie umiemy dać. Na pewno warto dochodzić do tego, co powoduje w nas tę blokadę, ale jeszcze ważniejsze, by umieć w owych barierach dostrzegać własną słabość, miejsca, w których sami jesteśmy ubodzy i aby pozwolić sobie na przyjęcie pomocy od Boga i Jego posłańców. Nie chować swoich ran przed lekarzem, nie walić się po głowie za bycie nieidealnym, ale dawać się stopniowo goić. A potem prosić, by, o ile to możliwe, mury naszych blokad runęły.




