Huragany i ich konsekwencje w USA. Prezydent Trump podchodzi do problemu poważnie
W kwietniu na Florydzie zaliczyłam burzę, o której media nawet nie wspomniały. Kiedy zawiało po raz pierwszy, ulicą przekoziołkował wózek dziecinny, potem pędziły rozbebeszone pojemniki na śmieci i frunęła drobnica – puszki po napojach, butelki, worki plastikowe podążające z wiatrem, jakby ich nie dotyczyła grawitacja. Gdy powiało solidniej, poszybowały płachty pokrycia z pobliskiego dachu niczym morskie płaszczki, z drzewa oderwały się pomarańcze i zaczęły bombardować solidne drewniane okiennice, których zakładania wcześniej nie pojmowałam. Palmy kłaniały się niemal do ziemi, padał rzęsisty deszcz, nienaturalną ciemność o tej porze dnia cięły efektowne błyskawice, którym towarzyszył jeden przeciągły pomruk grzmotu. Woda płynęła ulicą niczym rzeka, trawnik zamienił się w jezioro. Ulewa jak nagle się zaczęła, tak raptownie ustała, a woda z drogi i trawy zniknęła gdzieś tajemniczo. Wróciło słońce, niebo przecięła ogromna tęcza; po dwóch godzinach nie pozostał ślad po nawałnicy.
Trochę historii
Huragany niszczą nie tylko wybrzeże USA, ale opracowanie strat wszystkich państw dotykanych klęską wybryków pogodowych jest tematem na opasłą książkę, nie na krótki przekrojowy artykuł, dlatego głównie zajmę się huraganami i ich konsekwencjami w Stanach Zjednoczonych.
#REKLAMA_POZIOMA#