Jaką wspólnotą będziemy po wyborach?

Zbliżający się finał kampanii prezydenckiej to idealny moment na refleksję nad stanem polskiej demokracji. Czy 1 czerwca przyniesie jej wzmocnienie?
urna wyborcza - zdjęcie ilustracyjne Jaką wspólnotą będziemy po wyborach?
urna wyborcza - zdjęcie ilustracyjne / PAP/Tomasz Gzell

Powoli dobiegająca końca kampania wyborcza to dobry moment na postawienie pytań o kondycję naszej demokratycznej wspólnoty. Czy po 1 czerwca jej stan będzie lepszy czy gorszy?

Wchodząca w swój kulminacyjny moment kampania prezydencka nie spełniła oczekiwań tych, którzy liczyli, że jej dynamika będzie zjawiskiem kruszącym polityczną polaryzację. Dominacja dwóch obozów w krajowej polityce ciągle wydaje się silna. A jednak wynik tych wyborów może zmienić nie do poznania naszą rzeczywistość społeczno-polityczną.

 

Czy uda się domknąć system?

O politycznym znaczeniu wyborów prezydenckich, którego główną stawką dla obecnie rządzących jest finalizacja procesu mającego na okres przewidywalnej przyszłości utrwalić i zabetonować system władzy liberalnych elit III RP, mówił swego czasu Grzegorz Schetyna w pamiętnej rozmowie z Dorotą Gawryluk na antenie Polsat News. Były lider PO powiedział wówczas wprost: „Te wybory są najważniejsze, bo one pozwolą domknąć system”. Zabrzmiało to bardzo niepokojąco, choć polityk nie sprecyzował, na czym konkretnie owo „domknięcie systemu” miałoby polegać. Do jakich posunięć byliby gotowi obecnie rządzący, by zabetonować swoją władzę w sytuacji, gdy jeden z ostatnich „bezpieczników” zostałby przez nich przejęty? Czy w „domknięciu systemu” chodzi, jak przekonują niektórzy zwolennicy obecnego rządu, jedynie o ułatwienie procesu legislacyjnego mniej narażonego na potencjalne weto prezydenta wywodzącego się z tego samego obozu politycznego? Czy jednak na horyzoncie rysuje się coś dużo bardziej złowieszczego? Gdy się obserwuje aktualną rzeczywistość polityczną, trudno tu o optymizm. Pojawiające się coraz częściej autorytarne fantazje snute przez bliskich dzisiejszej władzy dziennikarzy czy celebrytów mogą stanowić pewną wskazówkę, przynajmniej w kwestii kierunku myślenia aktualnie rządzącego obozu politycznego.

Niedawno bliski obecnej władzy dziennikarz Tomasz Piątek, wypowiadając się na temat politycznej rzeczywistości po wygranej w wyborach prezydenckich przez reprezentanta aktualnej władzy, kreślił następujący scenariusz: „Wypada mieć nadzieję, że kiedy zmieni się prezydent i będziemy mieć wreszcie demokratycznego prezydenta, i Duda nie będzie nic blokował, to pojawią się ustawy, które pozwolą na podobne podejście do antyzachodniej partii PiS… to daje kontrwywiadowi i innym służbom bardzo szerokie uprawnienia. Partia nadal może działać, ale służby mogą ją inwigilować, mogą werbować konfidentów w takiej partii i to jest bardzo dobre”. Oczywiście można uznać, że wspomniana wypowiedź to jedynie efekt toksycznych emocji nieprzytomnych z nienawiści przedstawicieli części metapolitycznego otoczenia obecnej ekipy. Jednak trudno tu ignorować pewne fakty. Przecież mówiąc o „podobnym podejściu”, które rzekomo należy zastosować wobec PiS, redaktor Piątek odwołuje się do przykładów państw, gdzie próbuje się systemowo uniemożliwić politycznej opozycji przejęcie władzy. W Rumunii bez przedstawienia żadnych dowodów na fałszerstwo unieważniono wybory prezydenckie, by następnie wykluczyć z wyborczego wyścigu ich zwycięzcę, we Francji z możliwości udziału w wyborach została wykluczona faworytka wszystkich sondaży, a w Niemczech rosnąca w siłę AfD została uznana za grupę ekstremistyczną, co ma ułatwić służbom inwigilację polityków tej formacji. Czy w Polsce powstają już zarysy podobnego planu rozprawienia się z nielubianą przez polityczny mainstream prawicową opozycją? Obecna władza w ciągu półtora roku pozwoliła sobie na siłowe przejęcie Prokuratury Krajowej i mediów publicznych, ignorowanie wyroków Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, czy nawet tak groteskowe działanie, jak niezgodne z prawem wycofanie kontrasygnaty premiera pod postanowieniem prezydenta dotyczącym Izby Cywilnej SN. Pokusa, by w przypadku pełnego przejęcia władzy posunąć się jeszcze dalej, z pewnością będzie silna. Czy pojawią się jakieś hamulce? Do tej pory rządzący rzadko je zaciągali. Przerażony stopniową utratą własnej pozycji liberalny mainstream na Zachodzie coraz częściej dryfuje w kierunku budowy systemu, który roboczo można nazwać liberalizmem niedemokratycznym. Polski liberalny mainstream zdaje się coraz bardziej entuzjastycznie podążać tą drogą. Tak oto obserwujemy smutny paradoks – ofiarą rządów polityków powtarzających hasła o konieczności „obrony demokracji” czy też „przywrócenia demokracji” zostaje… sama demokracja.

 

Substancja i narracja

Istotą demokracji jest polityczny spór. Jego wypadkową zawsze będzie jakaś forma kompromisu. Dopóki żadna ze stron nie podważa tak rozumianego „pola demokratycznej gry”, dopóty demokracja może się rozwijać. Mój problem, który zawsze miałem z tzw. obrońcami demokracji, polegał na tym, że tak naprawdę nie bronili demokracji, tylko polityki, w której jedyną realną substancją jest nierozliczalna władza schowana za fasadą „procedur”, „standardów” i „instytucji”. Fasadowość całego systemu polegała w dużej mierze na jego pozorności. System obiecuje instytucje, które będą neutralne, i procedury oraz standardy, które zapewnią równe i przejrzyste zasady dla wszystkich uczestników „pola demokratycznej gry”. Jednak ta obietnica jest dziś w wielu krajach widowiskowo łamana, a nie słychać protestów niedawnych „obrońców demokracji”. Skoro zatem nie o przejrzyste zasady demokratyczne tu chodzi, to co w istocie jest przedmiotem sporu? Myślę, że wspomniana… „nierozliczalna” władza.

Polityka rozumiana jako zarządzanie to zawsze jakieś powiązanie narracji i substancji. W przypadku substancji jest to pytanie, w którą stronę zwrócone jest państwo, jaki model „wyobrażonej wspólnoty” chce budować. Narracja zaś to pytanie o model komunikacji, opowieści wspólnoty o sobie samej i konstytuujących ją wartościach. Epoka neoliberalna, postmodernistyczna działała na zasadzie: narracje dla ludu, substancja dla kapitału. Narracja i substancja nie musiały mieć ze sobą wiele wspólnego. Często też nie miały. Polityczna narracja opowiadała o niespotykanym nigdzie w historii rozkwicie demokracji i wolności, podczas gdy wszelkie wybory, jakie mogło podejmować społeczeństwo, stawały się coraz bardziej pozorne. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że w epoce neoliberalnej, niezależnie, czy wybierało się prawicę, czy lewicę, dostawało się… neolibaralizm na sterydach, a różnica polegała na tym, że w pierwszym przypadku wprowadzający go politycy twierdzili, że Bóg istnieje, w drugim zaś, że Go nie ma. Powodowało to stopniowy spadek frekwencji w każdych kolejnych wyborach, na co nie było końca utyskiwania w mediach, jak to ludzie „nie doceniają demokracji”. Sytuacja zaczęła się zmieniać ok. 2014/2015, kiedy na całym świecie substancja zaczęła być znowu decydująca. Społeczeństwa przestają już kupować puste narracje, a demokratyczna polityka zaczyna powracać do samej swojej istoty.

 

Demokracja, czyli wpływ

Aby lepiej zrozumieć, jakim szokiem poznawczym dla ówcześnie rządzących elit było to zjawisko, warto zajrzeć na polskie podwórko i przypomnieć jedną rzecz, która pojawiła się kilka lat później. Mianowicie rozmaite raporty, opracowania i badania na temat rzekomego „cynizmu” wyborców PiS-u. Mamy tu obraz ideologii III RP (w samej swej istocie stricte neoliberalnej) w pigułce. Według autorów tych wiekopomnych opracowań sama idea dotrzymywania wyborczych obietnic to gorszący populizm, a głosowanie na partie z powodu realizowanej przez nią polityki społecznej to – „cynizm”. Do dziś na to oburzają się wściekli wyborcy i intelektualiści anty-PiS-u: To straszne! PiS dotrzymuje obietnic wyborczych. Czyż samo to nie uderza w ideę „nierozliczalnej” władzy? Czy nie psuje relacji na linii władza – obywatele? W końcu społeczeństwo może jeszcze pomyśleć, że można władzę rozliczać z jej obietnic wyborczych. Odkładając jednak złośliwości na bok, warto spojrzeć na kwestię szerzej. Zjawisko tzw. prawicowego populizmu często przedstawia się w liberalnych mediach jako „odwrót od demokracji” albo „rozczarowanie demokracją”. Nic bardziej mylnego. Istotą demokracji jest wpływ społeczeństwa na kształt wspólnoty, w której żyje, czyli wszystko to, czego chciała nas pozbawić epoka neoliberalna. Odrzucenie jej, którego jedną z politycznych manifestacji jest wzrost tzw. prawicowego populizmu, nie jest więc odrzuceniem demokracji, lecz upomnieniem się o nią.

Nie twierdzę, rzecz jasna, że każda z politycznych formacji wrzucona do enigmatycznego wora z napisem: „Prawicowy populizm” to formacja polityków marzących o większej demokracji. Jestem natomiast przekonany, że w większości to, co napędza poparcie tych formacji, nie jest żadnym autorytaryzmem. Podobnie jak kompletnie chybiona jest opowieść o „cynicznych” wyborcach. Głosowanie na partię, która polepsza nasz byt, to nie jest kwestia „załatwiania” w sensie transakcyjnym (interesy, geszefciki), to jest przywrócenie polityce humanistycznego wymiaru – ludzkiej sprawczości. Liberalny mainstream, który zamiast spróbować zrozumieć i przepracować to zjawisko, sięga po zinstytucjonalizowaną przemoc, by zniszczyć politycznego przeciwnika poprzez faktyczne wyeliminowane go z uczestnictwa w demokratycznej grze, nie tylko nie broni demokracji, lecz ją niszczy i toruje drogę prawdziwemu (a nie jak do tej pory – wyobrażonemu) autorytaryzmowi. Niestety, rządzące liberalne elity bardzo mało rozumieją – w istocie kompletnie nie rozumieją ani emocji społecznych, ani mechanizmów politycznych. Prawdziwy autorytaryzm nie rodzi się z rozczarowania demokracją. Rodzi się on z rozczarowania oszustwem demokracji i tęsknotą za czymś „realnym”. Zamienienie demokracji we własną fasadę jest więc najlepszą drogą do jego budowy.

 

Dobre strony kampanii

Powróćmy na koniec do zmierzającej do finału kampanii. Dla mnie najlepsze w niej były wszystkie te momenty, kiedy politykom udało się wyjść poza schemat rytualnej nawalanki i postawić niekiedy ważne pytania. Startujący w wyborach szef Kanału Zero Krzysztof Stanowski, bardziej recenzent kampanii niż kandydat w klasycznym rozumieniu tego słowa, przyjął rolę demaskatora oraz dekonstruktora cynicznych aspektów polityki. Jednak to on jako pierwszy od bardzo dawna tak mocno i tak politycznie postawił pytanie o kształt naszej wspólnoty. „W tej teczce są kartki, które dostałem od przedszkolaków... Napisały, żebym ratował ich koleżankę, która zbiera pieniądze, bo polska służba zdrowia takich pieniędzy dla niej nie ma. To nie powinno być moją odpowiedzialnością. Zebraliśmy dwa miliony złotych w dwa dni, ale to nie powinno być moją odpowiedzialnością. To jest zadanie polskiego państwa i polskich polityków” – mówił w emocjonalnym wystąpieniu. Dla mnie był to jeden z najważniejszych momentów tej kampanii. Mój szacunek wzbudził również Adrian Zandberg nie tylko poprzez bardzo merytoryczne i zawyżające poziom, do jakiego przyzwyczaiła nas krajowa polityka, wystąpienia w debatach, ale także dlatego, że w odróżnieniu od Magdaleny Biejat nie uległ szantażowi i pojawiał się także na debatach organizowanych przez prawicowe media. Tak się buduje prawdziwą demokratyczną kulturę. Na szacunek zapracował też Karol Nawrocki, nie tylko ze względu na wykonaną pracę – tu zgadzam się z moim kolegą redakcyjnym Igorem Zalewskim, że PiS powinno żałować, że nie wystawiło go wcześniej. Szacunek budzi przede wszystkim to, że kandydat PiS, jako jedyny, podnosił w debatach temat doskwierającej Polakom drożyzny, próbując zmusić przedstawicieli większości do poważnego zajęcia się tą sprawą.

 

Co uważa Trzaskowski? 

Jak w kontekście troski o budowę lepszej kultury demokratycznej prezentuje się Rafał Trzaskowski? Niestety, nie najlepiej. Tu nie chodzi tylko o to, że jako kandydat głównej partii rządzącej stwarza zagrożenie szkodliwego dla demokracji „domknięcia systemu” (o czym pisałem na początku tego tekstu), lecz także o zachowanie samego Trzaskowskiego w czasie kampanii. Nie chodząc na debaty organizowane przez TV Republika, wiceprzewodniczący PO nie komunikuje jedynie swojego stosunku do tego medium, ale także do wszystkich jego widzów. Czy w Polsce rządzonej przez Trzaskowskiego będzie dla nich miejsce? Podobny niesmak wzbudziło u mnie schowanie tęczowej flagi podarowanej mu przez kandydata PiS. Dla mnie tęczowa flaga u polityka komunikującego progresywne społecznie poglądy nie jest i nie powinna być obrazą. Jeśli jest to obraza dla Trzaskowskiego, to powinien jasno o tym powiedzieć, a jeśli nie jest, lecz polityk PO boi się o tym powiedzieć, to pozostaje pytanie, czy człowiek, który boi się walczyć o własne poglądy, to najlepszy wybór na prezydenta Polski? Zresztą to, jak bardzo Rafał Trzaskowski ucieka dziś od swoich całkiem niedawno głoszonych poglądów, to temat na osobny tekst.

Budowa CPK, migracja czy polityka klimatyczna to tylko część tematów, w których kandydat PO na przestrzeni ostatnich lat prezentował skrajnie różne stanowiska. Czy zmienił w tych sprawach zdanie? Czy może próbuje się dopasować do opinii większości Polaków? Trudno jednoznacznie to przesądzić, choć taka labilność u polityka może budzić niepokój. Czy progresywni wyborcy Trzaskowskiego mogą być pewni, że obecne wyborcze komunikaty to jedynie „niegroźne umizgi” do prawicy, a po ewentualnym zwycięstwie kandydat PO będzie realizował bliską im politykę? Nie byłbym tego pewny. Czy bliżsi prawicowej optyce rzeczywistości wyborcy mogą nie bać się zwycięstwa Trzaskowskiego, który ostatecznie w wielu kwestiach „przyznał im rację”? Tu również nie byłbym pewny. Czy sytuacja, w której na dobrą sprawę nie możemy być pewni poglądów jednego z faworytów wyborów prezydenckich, jest dobra dla jakości naszej demokracji? Jak już wspominałem, istotą demokracji jest polityczny spór. Brak artykulacji tego sporu w czasie wyborów z pewnością nie spowoduje, że po nich będziemy zdrowszą, bardziej przejrzystą i lepiej funkcjonującą demokracją.


 

POLECANE
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

– Sytuacja będzie się zmieniać, opady deszczu i burze z silnymi porywami wiatru będą głównym zagrożeniem – poinformował synoptyk IMGW Szymon Ogórek. Instytut wydał również ostrzeżenia przed upałami I i II stopnia.

USA przygotowują się na odwet Iranu. Kluczowe 48 godzin pilne
USA przygotowują się na odwet Iranu. Kluczowe 48 godzin

Administracja prezydenta Donalda Trumpa przygotowuje się na możliwy odwet Iranu po serii amerykańskich ataków wymierzonych w irańskie obiekty nuklearne. Jak podała telewizja NBC, według ekspertów najbliższe 48 godzin może być kluczowe dla bezpieczeństwa USA i ich sojuszników w regionie.

Kryzys podczas ćwiczeń NATO. Szwedzkim marynarzom zabrakło... kawy Wiadomości
Kryzys podczas ćwiczeń NATO. Szwedzkim marynarzom zabrakło... kawy

W trakcie tegorocznych ćwiczeń BALTOPS 2025, które odbywają się cyklicznie na Morzu Bałtyckim i są jednymi z najważniejszych manewrów NATO w tej części Europy, doszło do nietypowego, lecz znaczącego incydentu. Na pokładzie jednej ze szwedzkich łodzi podwodnych niespodziewanie skończyła się kawa.

Tusk wypowie wojnę prezydentowi o krzesło w NATO. Gabinet Andrzeja Dudy przewiduje czarny scenariusz Wiadomości
"Tusk wypowie wojnę prezydentowi o krzesło w NATO". Gabinet Andrzeja Dudy przewiduje czarny scenariusz

- Tusk zrobi wszystko, aby Nawrocki nie poleciał na kolejny szczyt NATO - stwierdził Marcin Mastalerek podczas rozmowy w "Śniadaniu Rymanowskiego".  - Mieliśmy taką wojnę z prezydentem po 2007 r. Była to wojna z Lechem Kaczyńskim - przypomniał szef Gabinetu Prezydenta RP.

Z Jemenu dotarła groźba odwetu na USA za atak na Iran. To kwestia czasu z ostatniej chwili
Z Jemenu dotarła groźba odwetu na USA za atak na Iran. "To kwestia czasu"

W niedzielny poranek 22 czerwca 2025 roku Stany Zjednoczone przeprowadziły serię zmasowanych ataków lotniczych na irańskie obiekty nuklearne. Celem operacji były trzy strategiczne lokalizacje: Fordo, Natanz oraz Isfahan.

Satelita zombie znów nadaje? Z kosmosu nadchodzą dziwne sygnały z ostatniej chwili
Satelita "zombie" znów nadaje? Z kosmosu nadchodzą dziwne sygnały

Australijskie radioteleskopy zarejestrowały dziwny sygnał. Po analizie okazało się, że nie pochodzi z dalekiego kosmosu, tylko z orbity okołoziemskiej. Sygnał przyszedł od starego, nieczynnego amerykańskiego satelity Relay 2.

Przeważająca większość wyborców Konfederacji i PiS pozytywnie o Karolu Nawrockim Wiadomości
Przeważająca większość wyborców Konfederacji i PiS pozytywnie o Karolu Nawrockim

Według najnowszego badania UCE Research dla Onetu przeważająca większość wyborców PiS i Konfederacji uważa, że Nawrocki będzie odpowiednim zwierzchnikiem sił zbrojnych. Po stronie wyborców PiS uważa tak 86,9 proc. ankietowanych, a wśród wyborców partii Sławomira Mentzena — 81,3 proc.

Komunikat Straży Miejskiej dla mieszkańców Warszawy z ostatniej chwili
Komunikat Straży Miejskiej dla mieszkańców Warszawy

W pierwszym tygodniu lipca Straż Miejska w Warszawie zaprasza dzieci po 10. roku życia na indywidualne egzaminy na kartę rowerową. Zostaną one przeprowadzane w bezpiecznej przestrzeni Miasteczka Ruchu Drogowego Straży Miejskiej w Warszawie przy ul. Sołtyka 8/10.

Niemcy masowo odsyłają migrantów do Polski. Dariusz Matecki odsłania szokujące kulisy fikcji na granicy z ostatniej chwili
Niemcy masowo odsyłają migrantów do Polski. Dariusz Matecki odsłania szokujące kulisy fikcji na granicy

Dariusz Matecki opublikował mediach społecznościowych dokument, który potwierdza, że Niemcy przerzucają na polską stronę cudzoziemców, którzy rzekomo mieli w naszym kraju występować o ochronę azylową, a faktycznie nigdy w polskim w systemie nie zaistnieli. Poseł alarmuje, że akcja jest realizowana na masową skalę.

TSUE odrzucił wniosek ws. 101-letniego weterana AK. Niemcy mogą być zadowoleni tylko u nas
TSUE odrzucił wniosek ws. 101-letniego weterana AK. Niemcy mogą być zadowoleni

Sąd Najwyższy złożył w Trybunale Sprawiedliwości UE wniosek o przyspieszony tryb rozpatrzenia sprawy blisko 101-letniego kpt. Zbigniewa Radłowskiego, żołnierza AK, uczestnika powstania warszawskiego i więźnia obozu Auschwitz. Chodzi o sprawę ciągnąca się od ponad dekady i dotyczącą pozwu oficera m.in. przeciwko niemieckiej telewizji ZDF. TSUE odrzucił prośbę SN, uznając, że wiek weterana nie jest wystarczającym powodem do przyspieszenia procesu. 

REKLAMA

Jaką wspólnotą będziemy po wyborach?

Zbliżający się finał kampanii prezydenckiej to idealny moment na refleksję nad stanem polskiej demokracji. Czy 1 czerwca przyniesie jej wzmocnienie?
urna wyborcza - zdjęcie ilustracyjne Jaką wspólnotą będziemy po wyborach?
urna wyborcza - zdjęcie ilustracyjne / PAP/Tomasz Gzell

Powoli dobiegająca końca kampania wyborcza to dobry moment na postawienie pytań o kondycję naszej demokratycznej wspólnoty. Czy po 1 czerwca jej stan będzie lepszy czy gorszy?

Wchodząca w swój kulminacyjny moment kampania prezydencka nie spełniła oczekiwań tych, którzy liczyli, że jej dynamika będzie zjawiskiem kruszącym polityczną polaryzację. Dominacja dwóch obozów w krajowej polityce ciągle wydaje się silna. A jednak wynik tych wyborów może zmienić nie do poznania naszą rzeczywistość społeczno-polityczną.

 

Czy uda się domknąć system?

O politycznym znaczeniu wyborów prezydenckich, którego główną stawką dla obecnie rządzących jest finalizacja procesu mającego na okres przewidywalnej przyszłości utrwalić i zabetonować system władzy liberalnych elit III RP, mówił swego czasu Grzegorz Schetyna w pamiętnej rozmowie z Dorotą Gawryluk na antenie Polsat News. Były lider PO powiedział wówczas wprost: „Te wybory są najważniejsze, bo one pozwolą domknąć system”. Zabrzmiało to bardzo niepokojąco, choć polityk nie sprecyzował, na czym konkretnie owo „domknięcie systemu” miałoby polegać. Do jakich posunięć byliby gotowi obecnie rządzący, by zabetonować swoją władzę w sytuacji, gdy jeden z ostatnich „bezpieczników” zostałby przez nich przejęty? Czy w „domknięciu systemu” chodzi, jak przekonują niektórzy zwolennicy obecnego rządu, jedynie o ułatwienie procesu legislacyjnego mniej narażonego na potencjalne weto prezydenta wywodzącego się z tego samego obozu politycznego? Czy jednak na horyzoncie rysuje się coś dużo bardziej złowieszczego? Gdy się obserwuje aktualną rzeczywistość polityczną, trudno tu o optymizm. Pojawiające się coraz częściej autorytarne fantazje snute przez bliskich dzisiejszej władzy dziennikarzy czy celebrytów mogą stanowić pewną wskazówkę, przynajmniej w kwestii kierunku myślenia aktualnie rządzącego obozu politycznego.

Niedawno bliski obecnej władzy dziennikarz Tomasz Piątek, wypowiadając się na temat politycznej rzeczywistości po wygranej w wyborach prezydenckich przez reprezentanta aktualnej władzy, kreślił następujący scenariusz: „Wypada mieć nadzieję, że kiedy zmieni się prezydent i będziemy mieć wreszcie demokratycznego prezydenta, i Duda nie będzie nic blokował, to pojawią się ustawy, które pozwolą na podobne podejście do antyzachodniej partii PiS… to daje kontrwywiadowi i innym służbom bardzo szerokie uprawnienia. Partia nadal może działać, ale służby mogą ją inwigilować, mogą werbować konfidentów w takiej partii i to jest bardzo dobre”. Oczywiście można uznać, że wspomniana wypowiedź to jedynie efekt toksycznych emocji nieprzytomnych z nienawiści przedstawicieli części metapolitycznego otoczenia obecnej ekipy. Jednak trudno tu ignorować pewne fakty. Przecież mówiąc o „podobnym podejściu”, które rzekomo należy zastosować wobec PiS, redaktor Piątek odwołuje się do przykładów państw, gdzie próbuje się systemowo uniemożliwić politycznej opozycji przejęcie władzy. W Rumunii bez przedstawienia żadnych dowodów na fałszerstwo unieważniono wybory prezydenckie, by następnie wykluczyć z wyborczego wyścigu ich zwycięzcę, we Francji z możliwości udziału w wyborach została wykluczona faworytka wszystkich sondaży, a w Niemczech rosnąca w siłę AfD została uznana za grupę ekstremistyczną, co ma ułatwić służbom inwigilację polityków tej formacji. Czy w Polsce powstają już zarysy podobnego planu rozprawienia się z nielubianą przez polityczny mainstream prawicową opozycją? Obecna władza w ciągu półtora roku pozwoliła sobie na siłowe przejęcie Prokuratury Krajowej i mediów publicznych, ignorowanie wyroków Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, czy nawet tak groteskowe działanie, jak niezgodne z prawem wycofanie kontrasygnaty premiera pod postanowieniem prezydenta dotyczącym Izby Cywilnej SN. Pokusa, by w przypadku pełnego przejęcia władzy posunąć się jeszcze dalej, z pewnością będzie silna. Czy pojawią się jakieś hamulce? Do tej pory rządzący rzadko je zaciągali. Przerażony stopniową utratą własnej pozycji liberalny mainstream na Zachodzie coraz częściej dryfuje w kierunku budowy systemu, który roboczo można nazwać liberalizmem niedemokratycznym. Polski liberalny mainstream zdaje się coraz bardziej entuzjastycznie podążać tą drogą. Tak oto obserwujemy smutny paradoks – ofiarą rządów polityków powtarzających hasła o konieczności „obrony demokracji” czy też „przywrócenia demokracji” zostaje… sama demokracja.

 

Substancja i narracja

Istotą demokracji jest polityczny spór. Jego wypadkową zawsze będzie jakaś forma kompromisu. Dopóki żadna ze stron nie podważa tak rozumianego „pola demokratycznej gry”, dopóty demokracja może się rozwijać. Mój problem, który zawsze miałem z tzw. obrońcami demokracji, polegał na tym, że tak naprawdę nie bronili demokracji, tylko polityki, w której jedyną realną substancją jest nierozliczalna władza schowana za fasadą „procedur”, „standardów” i „instytucji”. Fasadowość całego systemu polegała w dużej mierze na jego pozorności. System obiecuje instytucje, które będą neutralne, i procedury oraz standardy, które zapewnią równe i przejrzyste zasady dla wszystkich uczestników „pola demokratycznej gry”. Jednak ta obietnica jest dziś w wielu krajach widowiskowo łamana, a nie słychać protestów niedawnych „obrońców demokracji”. Skoro zatem nie o przejrzyste zasady demokratyczne tu chodzi, to co w istocie jest przedmiotem sporu? Myślę, że wspomniana… „nierozliczalna” władza.

Polityka rozumiana jako zarządzanie to zawsze jakieś powiązanie narracji i substancji. W przypadku substancji jest to pytanie, w którą stronę zwrócone jest państwo, jaki model „wyobrażonej wspólnoty” chce budować. Narracja zaś to pytanie o model komunikacji, opowieści wspólnoty o sobie samej i konstytuujących ją wartościach. Epoka neoliberalna, postmodernistyczna działała na zasadzie: narracje dla ludu, substancja dla kapitału. Narracja i substancja nie musiały mieć ze sobą wiele wspólnego. Często też nie miały. Polityczna narracja opowiadała o niespotykanym nigdzie w historii rozkwicie demokracji i wolności, podczas gdy wszelkie wybory, jakie mogło podejmować społeczeństwo, stawały się coraz bardziej pozorne. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że w epoce neoliberalnej, niezależnie, czy wybierało się prawicę, czy lewicę, dostawało się… neolibaralizm na sterydach, a różnica polegała na tym, że w pierwszym przypadku wprowadzający go politycy twierdzili, że Bóg istnieje, w drugim zaś, że Go nie ma. Powodowało to stopniowy spadek frekwencji w każdych kolejnych wyborach, na co nie było końca utyskiwania w mediach, jak to ludzie „nie doceniają demokracji”. Sytuacja zaczęła się zmieniać ok. 2014/2015, kiedy na całym świecie substancja zaczęła być znowu decydująca. Społeczeństwa przestają już kupować puste narracje, a demokratyczna polityka zaczyna powracać do samej swojej istoty.

 

Demokracja, czyli wpływ

Aby lepiej zrozumieć, jakim szokiem poznawczym dla ówcześnie rządzących elit było to zjawisko, warto zajrzeć na polskie podwórko i przypomnieć jedną rzecz, która pojawiła się kilka lat później. Mianowicie rozmaite raporty, opracowania i badania na temat rzekomego „cynizmu” wyborców PiS-u. Mamy tu obraz ideologii III RP (w samej swej istocie stricte neoliberalnej) w pigułce. Według autorów tych wiekopomnych opracowań sama idea dotrzymywania wyborczych obietnic to gorszący populizm, a głosowanie na partie z powodu realizowanej przez nią polityki społecznej to – „cynizm”. Do dziś na to oburzają się wściekli wyborcy i intelektualiści anty-PiS-u: To straszne! PiS dotrzymuje obietnic wyborczych. Czyż samo to nie uderza w ideę „nierozliczalnej” władzy? Czy nie psuje relacji na linii władza – obywatele? W końcu społeczeństwo może jeszcze pomyśleć, że można władzę rozliczać z jej obietnic wyborczych. Odkładając jednak złośliwości na bok, warto spojrzeć na kwestię szerzej. Zjawisko tzw. prawicowego populizmu często przedstawia się w liberalnych mediach jako „odwrót od demokracji” albo „rozczarowanie demokracją”. Nic bardziej mylnego. Istotą demokracji jest wpływ społeczeństwa na kształt wspólnoty, w której żyje, czyli wszystko to, czego chciała nas pozbawić epoka neoliberalna. Odrzucenie jej, którego jedną z politycznych manifestacji jest wzrost tzw. prawicowego populizmu, nie jest więc odrzuceniem demokracji, lecz upomnieniem się o nią.

Nie twierdzę, rzecz jasna, że każda z politycznych formacji wrzucona do enigmatycznego wora z napisem: „Prawicowy populizm” to formacja polityków marzących o większej demokracji. Jestem natomiast przekonany, że w większości to, co napędza poparcie tych formacji, nie jest żadnym autorytaryzmem. Podobnie jak kompletnie chybiona jest opowieść o „cynicznych” wyborcach. Głosowanie na partię, która polepsza nasz byt, to nie jest kwestia „załatwiania” w sensie transakcyjnym (interesy, geszefciki), to jest przywrócenie polityce humanistycznego wymiaru – ludzkiej sprawczości. Liberalny mainstream, który zamiast spróbować zrozumieć i przepracować to zjawisko, sięga po zinstytucjonalizowaną przemoc, by zniszczyć politycznego przeciwnika poprzez faktyczne wyeliminowane go z uczestnictwa w demokratycznej grze, nie tylko nie broni demokracji, lecz ją niszczy i toruje drogę prawdziwemu (a nie jak do tej pory – wyobrażonemu) autorytaryzmowi. Niestety, rządzące liberalne elity bardzo mało rozumieją – w istocie kompletnie nie rozumieją ani emocji społecznych, ani mechanizmów politycznych. Prawdziwy autorytaryzm nie rodzi się z rozczarowania demokracją. Rodzi się on z rozczarowania oszustwem demokracji i tęsknotą za czymś „realnym”. Zamienienie demokracji we własną fasadę jest więc najlepszą drogą do jego budowy.

 

Dobre strony kampanii

Powróćmy na koniec do zmierzającej do finału kampanii. Dla mnie najlepsze w niej były wszystkie te momenty, kiedy politykom udało się wyjść poza schemat rytualnej nawalanki i postawić niekiedy ważne pytania. Startujący w wyborach szef Kanału Zero Krzysztof Stanowski, bardziej recenzent kampanii niż kandydat w klasycznym rozumieniu tego słowa, przyjął rolę demaskatora oraz dekonstruktora cynicznych aspektów polityki. Jednak to on jako pierwszy od bardzo dawna tak mocno i tak politycznie postawił pytanie o kształt naszej wspólnoty. „W tej teczce są kartki, które dostałem od przedszkolaków... Napisały, żebym ratował ich koleżankę, która zbiera pieniądze, bo polska służba zdrowia takich pieniędzy dla niej nie ma. To nie powinno być moją odpowiedzialnością. Zebraliśmy dwa miliony złotych w dwa dni, ale to nie powinno być moją odpowiedzialnością. To jest zadanie polskiego państwa i polskich polityków” – mówił w emocjonalnym wystąpieniu. Dla mnie był to jeden z najważniejszych momentów tej kampanii. Mój szacunek wzbudził również Adrian Zandberg nie tylko poprzez bardzo merytoryczne i zawyżające poziom, do jakiego przyzwyczaiła nas krajowa polityka, wystąpienia w debatach, ale także dlatego, że w odróżnieniu od Magdaleny Biejat nie uległ szantażowi i pojawiał się także na debatach organizowanych przez prawicowe media. Tak się buduje prawdziwą demokratyczną kulturę. Na szacunek zapracował też Karol Nawrocki, nie tylko ze względu na wykonaną pracę – tu zgadzam się z moim kolegą redakcyjnym Igorem Zalewskim, że PiS powinno żałować, że nie wystawiło go wcześniej. Szacunek budzi przede wszystkim to, że kandydat PiS, jako jedyny, podnosił w debatach temat doskwierającej Polakom drożyzny, próbując zmusić przedstawicieli większości do poważnego zajęcia się tą sprawą.

 

Co uważa Trzaskowski? 

Jak w kontekście troski o budowę lepszej kultury demokratycznej prezentuje się Rafał Trzaskowski? Niestety, nie najlepiej. Tu nie chodzi tylko o to, że jako kandydat głównej partii rządzącej stwarza zagrożenie szkodliwego dla demokracji „domknięcia systemu” (o czym pisałem na początku tego tekstu), lecz także o zachowanie samego Trzaskowskiego w czasie kampanii. Nie chodząc na debaty organizowane przez TV Republika, wiceprzewodniczący PO nie komunikuje jedynie swojego stosunku do tego medium, ale także do wszystkich jego widzów. Czy w Polsce rządzonej przez Trzaskowskiego będzie dla nich miejsce? Podobny niesmak wzbudziło u mnie schowanie tęczowej flagi podarowanej mu przez kandydata PiS. Dla mnie tęczowa flaga u polityka komunikującego progresywne społecznie poglądy nie jest i nie powinna być obrazą. Jeśli jest to obraza dla Trzaskowskiego, to powinien jasno o tym powiedzieć, a jeśli nie jest, lecz polityk PO boi się o tym powiedzieć, to pozostaje pytanie, czy człowiek, który boi się walczyć o własne poglądy, to najlepszy wybór na prezydenta Polski? Zresztą to, jak bardzo Rafał Trzaskowski ucieka dziś od swoich całkiem niedawno głoszonych poglądów, to temat na osobny tekst.

Budowa CPK, migracja czy polityka klimatyczna to tylko część tematów, w których kandydat PO na przestrzeni ostatnich lat prezentował skrajnie różne stanowiska. Czy zmienił w tych sprawach zdanie? Czy może próbuje się dopasować do opinii większości Polaków? Trudno jednoznacznie to przesądzić, choć taka labilność u polityka może budzić niepokój. Czy progresywni wyborcy Trzaskowskiego mogą być pewni, że obecne wyborcze komunikaty to jedynie „niegroźne umizgi” do prawicy, a po ewentualnym zwycięstwie kandydat PO będzie realizował bliską im politykę? Nie byłbym tego pewny. Czy bliżsi prawicowej optyce rzeczywistości wyborcy mogą nie bać się zwycięstwa Trzaskowskiego, który ostatecznie w wielu kwestiach „przyznał im rację”? Tu również nie byłbym pewny. Czy sytuacja, w której na dobrą sprawę nie możemy być pewni poglądów jednego z faworytów wyborów prezydenckich, jest dobra dla jakości naszej demokracji? Jak już wspominałem, istotą demokracji jest polityczny spór. Brak artykulacji tego sporu w czasie wyborów z pewnością nie spowoduje, że po nich będziemy zdrowszą, bardziej przejrzystą i lepiej funkcjonującą demokracją.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe