Rafał Woś: Sierpień to nie menu w restauracji

Kto jest bardziej wiarygodny: liberałowie, którzy zawsze brali z tradycji „S” tylko to, co im w danej chwili było wygodne, czy raczej związkowcy upominający się zawsze – a ostatnio wreszcie z sukcesem – o pełen pakiet dziedzictwa 1980 roku?
Rafał Woś Rafał Woś: Sierpień to nie menu w restauracji
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Obchody sierpniowej rocznicy przyniosły znów te same pytania. Czyja jest Solidarność i kto lepiej wyraża jej ducha? Odpowiedzmy na nie. Ale to… za chwilę. Najpierw godzi się – tak dla odmiany – ucieszyć. Ucieszyć z tego, że Sierpień ’80 jest i pozostaje mitem założycielskim współczesnej Polski. To fakt, którego nie kwestionuje dziś żadne liczące się politycznie ani publicystycznie środowisko. Zgodzi się z tym i PiS-owiec i anty-PiS-owiec. Lewak i prawak. Patriota i kosmopolita. Pamięć o solidarnościowym zrywie łączy Polaków w sposób autentyczny i mocny – niezależnie od przekonań. I to jest dobra wiadomość.

Jednakże posiadanie takiego wspólnego fundamentu – choć samo w sobie bez wątpienia budujące wspólnotę – ma też swoje bardziej kłopotliwe konsekwencje. Najważniejszą z nich jest to, że pamięć o Solidarności podlega wojnie interpretacyjnej. I bywa przy tym zawłaszczana. Nieraz w sposób bardzo brutalny i bolesny. Tak było, jest i będzie. Tak to już z dużymi mitami założycielskimi bywa. Nie tylko u nas. W Ameryce zarówno liberalne Wschodnie Wybrzeże, jak i tzw. głębokie republikańskie Południe uważają, że to oni są prawowitymi spadkobiercami ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. W historii Irlandii prawowiernymi dziedzicami „ośmiuset lat” walki z angielską opresją mienili się zarówno ci, którzy poparli traktat ustanawiający w 1922 tzw. wolne państwo, jak i ci, którzy tamten dokument uważali za zgniły kompromis i z bronią w ręku walczyli o „prawdziwą republikę”. I tak dalej, i tak dalej.

Liberałowie kontra związkowcy

Jednak z empirycznego faktu, że różne – często na śmierć pokłócone – środowiska zgłaszają odmienne interpretacje wspólnej historii, nie wynika bynajmniej to, że należy zaniechać wszelkich prób rozważania, która z tych interpretacji jest bardziej autentyczna czy wiarygodna. Takie umycie rąk i ustawienie się na pozycjach wygodnego relatywizmu („każdy ma swoją prawdę”) byłoby nieżyciowe. W końcu większość Polek i Polaków jakoś się jednak w tym sporze o dziedzictwo Solidarności opowiada. A wojna interpretacyjna przy użyciu opinii publicznej i przemocy symbolicznej trwa w najlepsze. Co pokazały – kolejny raz – najnowsze obchody rocznicy Porozumień Sierpniowych zorganizowane z pompą przez środowiska liberalne z udziałem Donalda Tuska.

Ten spór jest głęboki i trwa w Polsce od lat. I jest sporem nie tylko o rację, ale też o władzę. Czasem tę dosłowną – polityczną. A częściej mniej uchwytną, ale niemniej prawdziwą, czyli o władzę symboliczną polegającą na suflowaniu korzystnych dla siebie interpretacji tego, co było, oraz rekomendacji dotyczących tego, co być powinno. Spór ten toczą ze sobą dwa obozy. Jeden z nich nazwijmy „liberalnym”. Drugi tradycyjnie „związkowym”. Liberałowie zawsze mieli tendencję do traktowania dziedzictwa Sierpnia jak… restauracyjnego menu. W lokalu gastronomicznym kelner podaje nam kartę dań, a my wybieramy z niej to, na co akurat mamy ochotę, co zgadza się z naszymi nawykami i pasuje do naszych alergii.

Historycy i starsi świadkowie historii dostrzegą te tarcia pewnie jeszcze w samej stoczni albo później, podczas historycznego I Zjazdu NSZZ w gdańskiej Hali „Olivia”. Albo jeszcze potem w podziemnym obiegu myśli w mrocznej dekadzie „Polski Jaruzelskiej”. Jednak prawdziwym momentem pęknięcia jest rok 1989, gdy solidarnościowi liberałowie zaczynają już na całego budować Polskę według swojej koncepcji „reglamentowanej rewolucji”. Coraz bardziej skierowanej ku sojuszowi z postkomunistami i coraz bardziej w kontrze wobec inaczej od nich myślących ludzi obozu „S”. Dla grupy Adama Michnika, Bronisława Geremka czy Jacka Kuronia Sierpień ’80 pozostawał kluczowym symbolem. Bez niego Michnik, Geremek czy Kuroń byliby tylko kolejnymi niewiele znaczącymi warszawskimi inteligentami zbuntowanymi przeciw PRL-owi. Oni byli świadomi, że to znak „S” daje im moc i wiarygodność. Bez „S” nie byłoby ani finansowego sukcesu „Gazety Wyborczej”, ani politycznego rozruchu środowisk Unii Demokratycznej albo Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Bez Solidarności liberałowie nigdy nie rozsiedliby się tak wygodnie w fotelu prawdziwych – i we własnej optyce prawowitych – właścicieli III RP.

Solidarność „à la carte”

Ale gdy spojrzymy wstecz, to widać wyraźnie, że już wtedy liberałowie czytali dziedzictwo Solidarności właśnie jak menu. I brali stamtąd – à la carte – to, co im aktualnie pasowało. A resztę zbywali milczeniem. A bywało, że i ostro zwalczali. Można to świetnie pokazać na przykładzie najświętszego z symboli Sierpnia, czyli 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

Pokażcie 21 postulatów dowolnemu obcokrajowcowi niezanurzonemu w polskie spory, a powie wam bez wątpienia, że stoją one na dwóch bardzo wyraźnych nogach. Jedna noga jest ściśle polityczna, druga ekonomiczna. Zacznijmy od tej pierwszej. Postulat trzeci głosi: „Przestrzegać zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku, publikacji”. Czwarty domaga się, by „przywrócić do pracy zwolnionych po strajkach, studentów wydalonych za przekonania i zwolnić wszystkich więźniów politycznych”. Piąty brzmi: „Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania”. Wszystkie te punkty są faktycznie polityczne i zakładają autentyczną zmianę modelu funkcjonowania Polski Ludowej, podważając monopol informacyjny czy wszechwładzę policyjną ówcześnie rządzących. Również postulaty pierwszy i drugi dotyczące „akceptacji niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych” oraz „zagwarantowania prawa do strajku” były w ówczesnych warunkach postulatami politycznymi. Zbudowanymi na doświadczeniach lat ubiegłych i na fakcie, że przy braku pluralistycznej demokracji parlamentarnej strajk był dla mieszkańców PRL jedyną formą oporu przeciwko autokracji.

Z tymi postulatami politycznymi (od pierwszego do szóstego) liberałowie nigdy nie mieli problemu. Pokazywali je chętnie światu jako owo słynne i opromienione Noblem Wałęsy dziedzictwo Solidarności. To właśnie celebrowaniu tych sześciu pierwszych postulatów Sierpnia służyć miała budowana przez liberałów w III RP zinstytucjonalizowana pamięć o Solidarności. Wykwitem tego właśnie myślenia były kolejne rocznice. To była też idea przewodnia stojąca za Europejskim Centrum Solidarności. W myśl tej logiki pamięć o Solidarności jako o związku zawodowym miała stopniowo zacierać się w zbiorowej pamięci. W jej miejsce miało wejść wspomnienie o „S” jako ruchu zbuntowanych przeciwko brakowi wolności i demokracji parlamentarnej mieszczan. Pod wieloma względami tak rozumiana Solidarność wpisywała się w ukochaną przez liberałów formułę „społeczeństwa obywatelskiego”. Protoplasty „trzeciego sektora”, pierwszej „organizacji pozarządowej” albo PRL-owskiego „watchdoga”. Wszystko to razem tworzyło rusztowanie, na którym dało się w przyszłości zawieszać bez trudu kolejne modne dekoracje. Zgodnie z aktualną potrzebą pamięć po NSZZ mogła się na przykład stawać „euroentuzjastyczna”. Jeszcze krok, a można by ogłosić, że zryw sierpniowy w zasadzie mógł dotyczyć… walki o prawa mniejszości seksualnych, migrantów albo że był zapowiedzią strajków klimatycznych. Dlaczego nie?

Ekonomiczna nóżka Sierpnia

I właśnie tutaj dotykamy problemu restauracyjnego menu, czyli wspomnianej już bezceremonialnej wybiórczości liberalnej interpretacji dziedzictwa „S”. Na czym ta wybiórczość polegała? Ano głównie na tym, że postulatów Sierpnia ’80 nie było sześć. Tylko dwadzieścia jeden. A 21 to ponad trzy razy więcej niż 6. Przez lata przypominanie o tym bardzo liberałów denerwowało. I denerwuje nadal. A dlaczego denerwuje? Bo pozostałe dwie trzecie to jest właśnie ta druga, ekonomiczna nóżka Sierpnia ’80.

Są tam postulaty mówiące wprost o podwyżkach płac (ósmy). Albo o tym, że zarobki muszą nadążać za inflacją (dziewiąty). Mamy też dużą część (od piętnastego do dwudziestego) związaną z rozbudową państwa dobrobytu oraz opiekuńczej roli państwa. Są wreszcie postulaty na temat zmniejszenia obciążenia pracą, w tym (czternasty) obniżenia wieku emerytalnego!

I właśnie tu liberałom zgrzytało. Właśnie dlatego z sierpniowego „menu” wybierali tylko te smakowite dla nich kąski. Tak było już od roku 1989, gdy gabinet Tadeusza Mazowieckiego przystąpił do realizacji podsuflowanej przez zagranicznych ekspertów terapii szokowej. Tamte „reformy” miały polegać – między innymi – na szybkim zatrzymaniu inflacji kosztem pogorszenia warunków życia pracujących Polaków. Ekonomista Waldemar Kuczyński – wówczas najważniejszy „zausznik” Mazowieckiego i człowiek, który zaprosił do rządu Leszka Balcerowicza – tłumaczył, że „trzeba odebrać ludziom pieniądze i spalić je na wielkim stosie przed Pałacem Kultury”. I tak się właśnie stało. Skokowy wzrost bezrobocia połączony z cięciami wydatków socjalnych sprawiły, że ludzie radykalnie zbiednieli. Jednocześnie wzrost płac był w polityczny sposób przez rząd Mazowieckiego hamowany – głównie przez mechanizm tzw. popiwku (czyli podatku karnego dla firm, które płace pod wpływem strajków podnosiły). Broniąc słuszności tamtych (antypracowniczych) decyzji, liberałowie musieli odciąć się od ekonomicznego dorobku Sierpnia ’80. Mało tego, musieli wręcz uznać go za wsteczny, niedzisiejszy i szkodliwy, stopniowo przechodząc na pozycje zwalczania go jako „roszczeniowości”, „populizmu” albo „związkowego warcholstwa”.

Ale to nie skończyło się przecież wraz z terapią szokową. Lansujący się tak chętnie na naturalnego spadkobiercę dziedzictwa Solidarności Donald Tusk wpisał się dokładnie w tę samą długą tradycję, podnosząc wiek emerytalny w roku 2013. Równocześnie idąc na otwartą wojnę ze związkami zawodowymi (w tym z Solidarnością) i odwołując się w niej do najgorszych antyzwiązkowych resentymentów. Przykładów jest więcej.

Wreszcie pełny pakiet

Zostawmy jednak liberałów i pokażmy to, co w tej historii najważniejsze. A najważniejsze było to, że – na szczęście – opcja liberalna zawsze miała w sporze o dziedzictwo „S” poważnego i nieustępliwego rywala. Tą drugą tradycją jest właśnie opcja „związkowa”. Polegająca – z grubsza – na przekonaniu, że Sierpień ’80 to właśnie nie jest żadne restauracyjne menu. Tylko pewna spójna całość, w której obie nóżki są ważne. I ta polityczna (z postulatów od pierwszego do szóstego) i ekonomiczna widoczna w postulatach pozostałych. Przez długie lata ta opcja związkowa nie miała dobrej politycznej reprezentacji. Szwankowała też sprawność w budowaniu własnej spójnej i mocnej narracji. Dziś obóz PiS-owski chętnie przedstawia się w roli politycznego protektora tej związkowej interpretacji dziedzictwa „S”. Ale to nie do końca prawda. Fakty są bowiem takie, że pomimo wielu powiązań osobowych i wspólnych wartości polska prawica długo podchodziła do problematyki związkowej jak pies od jeża. Dość wspomnieć tu czasy pierwszego PiS-u i oddanie gospodarki lekką ręką liberałom w stylu Zyty Gilowskiej. To zmieniło się dopiero po roku 2015 i było efektem długiej podróży, którą odbyło środowisko Jarosława Kaczyńskiego od partii wyłącznie antymichnikowskiej do nowoczesnego ugrupowania z powodzeniem sięgającego po lewicowy populizm zmieszany z ekonomicznym keynesizmem. Ale to jest także zasługa wielkiej zakulisowej pracy lobbingowej wykonanej przez samą Solidarność. Dopiero splot tych różnych tendencji doprowadził do autentycznego spotkania, którego efektem jest szereg propracowniczych zmian – od dynamicznych podwyżek płac (20 procent realnego wzrostu mediany i dominanty zarobków i 60 proc. realnego wzrostu płacy minimalnej w Polsce po roku 2015) po ustawę o wolnych niedzielach.

W tym sensie lata 2015–2023 można wreszcie traktować jako faktyczne dokończenie Sierpnia ’80. Już w bardzo odmiennych warunkach ekonomicznych i politycznych, ale jednak dokończenie. W przeciwieństwie do pierwszych dwóch i pół dekady III RP Polacy mogą dziś celebrować nie tylko dowiezienie politycznego dorobku dziedzictwa Solidarności, ale także to, że ich kraj – w myśl tego, czego domagali się strajkujący sprzed czterdziestu lat – jest krajem, w którym większy dobrobyt jest w miarę sprawiedliwie dzielony pomiędzy równych sobie w prawach obywateli wolnej Polski.

A to naprawdę jest coś ważnego.

Tekst pochodzi z 37 (1807) numeru „Tygodnika Solidarność”.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Politico: Ponure nastroje w polskiej opozycji z ostatniej chwili
Politico: Ponure nastroje w polskiej opozycji

- Polska opozycja zorganizowała w niedzielę w Warszawie i innych miastach ogromny wiec, twierdząc, że wzięło w nim udział ponad milion osób, ale na dwa tygodnie przed wyborami nastroje są raczej ponure niż triumfalne - pisze na łamach Politico Jan Cienski, znany do tej pory z dość jednostronnego przedstawiania sytuacji nad Wisłą.

Jerzy Owsiak o tzw. Marszu Miliona Serc: Wg naszych obliczeń 150 - 200 tysięcy ludzi z ostatniej chwili
Jerzy Owsiak o tzw. "Marszu Miliona Serc": "Wg naszych obliczeń 150 - 200 tysięcy ludzi"

Dziś ulicami Warszawy przeszedł tzw. "Marsz Miliona Serc". Marsz bez udziału "Pani Joanny z Krakowa" w obronie której został ogłoszony. Ogromne emocje wzbudziła frekwencja, której, wiele na to wskazuje, daleko było do miliona.

Kanclerz Niemiec otwarcie atakuje Polskę. Niemieckie media: Dlaczego Scholz zmienił podejście? z ostatniej chwili
Kanclerz Niemiec otwarcie atakuje Polskę. Niemieckie media: Dlaczego Scholz zmienił podejście?

Tuż przed wyborami w Polsce w Niemczech zdaje się narastać negatywne emocje wobec Warszawy. Niemieccy politycy zdejmują "białe rękawiczki" i otwarcie, jak Olaf Scholz atakują Polskę. W niemieckich mediach pojawia się artykuł za artykułem, każdy przedstawiający Polaków i Polskę w negatywnym świetle.

Beata Szydło apeluje: Nie dajcie sobie odebrać tego prawa. To są wasze decyzje, bo jesteście gospodarzami z ostatniej chwili
Beata Szydło apeluje: Nie dajcie sobie odebrać tego prawa. To są wasze decyzje, bo jesteście gospodarzami

– Stawką tych wyborów jest bezpieczna i suwerenna Polska; jest godne życie wszystkich Polaków – powiedziała europoseł Beata Szydło w niedzielę wieczorem w Zatorze. Była premier apelowała także o udział w referendum. – Nie dajcie sobie odebrać waszego prawa – mówiła.

„Marsz Miliona Serc”. Stołeczna policja zabrała głos z ostatniej chwili
„Marsz Miliona Serc”. Stołeczna policja zabrała głos

– Podczas niedzielnego marszu w Warszawie doszło do sporadycznych incydentów. Jedna osoba został zatrzymana w związku z zniesławieniem policjanta – poinformował w niedzielę rzecznik komendanta stołecznego Policji podinsp. Sylwester Marczak.

„Miłość i szacunek do drugiego w wersji opozycji”. Dziennikarz publikuje nagranie z marszu Tuska z ostatniej chwili
„Miłość i szacunek do drugiego w wersji opozycji”. Dziennikarz publikuje nagranie z marszu Tuska

Dziennikarz Wiadomości TVP opublikował zaskakujące nagranie

Frekwencja na „Marszu Miliona Serc” znacznie poniżej oczekiwań? Gorące komentarze z ostatniej chwili
Frekwencja na „Marszu Miliona Serc” znacznie poniżej oczekiwań? Gorące komentarze

W niedzielę warszawskimi ulicami przeszedł zainicjowany przez lidera PO Donalda Tuska „Marsz Miliona Serc”.

Fatalna wiadomość dla Czesława Michniewicza. Saudyjczycy podjęli decyzję z ostatniej chwili
Fatalna wiadomość dla Czesława Michniewicza. Saudyjczycy podjęli decyzję

Były szkoleniowiec reprezentacji Polski Czesław Michniewicz przestał pełnić rolę trenera saudyjskiego Abha FC. Klub za pośrednictwem oficjalnego profilu w mediach społecznościowych wydał komunikat.

Morawiecki do Zełenskiego: Warto, aby pan o tym nie zapomniał z ostatniej chwili
Morawiecki do Zełenskiego: Warto, aby pan o tym nie zapomniał

Polska przyjęła parę milionów Ukraińców, warto aby pan nie zapominał o tym prezydencie Załenski - zaapelował podczas niedzielnej konwencji PiS w Katowicach premier Mateusz Morawiecki. Przestrzegł prezydenta Ukrainy, że Niemcy zawsze będą chcieli się porozumieć z Ruskimi ponad głowami państw Europy Środkowej.

Niemieckie media piszą o 100 tys. uczestników „Marszu Miliona Serc” Tuska z ostatniej chwili
Niemieckie media piszą o 100 tys. uczestników „Marszu Miliona Serc” Tuska

Na dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Polsce ponad sto tysięcy osób demonstrowało przeciwko polityce rządzącej w Polsce partii Prawo i Sprawiedliwość – pisze niemiecki „Zeit”.

REKLAMA

Rafał Woś: Sierpień to nie menu w restauracji

Kto jest bardziej wiarygodny: liberałowie, którzy zawsze brali z tradycji „S” tylko to, co im w danej chwili było wygodne, czy raczej związkowcy upominający się zawsze – a ostatnio wreszcie z sukcesem – o pełen pakiet dziedzictwa 1980 roku?
Rafał Woś Rafał Woś: Sierpień to nie menu w restauracji
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Obchody sierpniowej rocznicy przyniosły znów te same pytania. Czyja jest Solidarność i kto lepiej wyraża jej ducha? Odpowiedzmy na nie. Ale to… za chwilę. Najpierw godzi się – tak dla odmiany – ucieszyć. Ucieszyć z tego, że Sierpień ’80 jest i pozostaje mitem założycielskim współczesnej Polski. To fakt, którego nie kwestionuje dziś żadne liczące się politycznie ani publicystycznie środowisko. Zgodzi się z tym i PiS-owiec i anty-PiS-owiec. Lewak i prawak. Patriota i kosmopolita. Pamięć o solidarnościowym zrywie łączy Polaków w sposób autentyczny i mocny – niezależnie od przekonań. I to jest dobra wiadomość.

Jednakże posiadanie takiego wspólnego fundamentu – choć samo w sobie bez wątpienia budujące wspólnotę – ma też swoje bardziej kłopotliwe konsekwencje. Najważniejszą z nich jest to, że pamięć o Solidarności podlega wojnie interpretacyjnej. I bywa przy tym zawłaszczana. Nieraz w sposób bardzo brutalny i bolesny. Tak było, jest i będzie. Tak to już z dużymi mitami założycielskimi bywa. Nie tylko u nas. W Ameryce zarówno liberalne Wschodnie Wybrzeże, jak i tzw. głębokie republikańskie Południe uważają, że to oni są prawowitymi spadkobiercami ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. W historii Irlandii prawowiernymi dziedzicami „ośmiuset lat” walki z angielską opresją mienili się zarówno ci, którzy poparli traktat ustanawiający w 1922 tzw. wolne państwo, jak i ci, którzy tamten dokument uważali za zgniły kompromis i z bronią w ręku walczyli o „prawdziwą republikę”. I tak dalej, i tak dalej.

Liberałowie kontra związkowcy

Jednak z empirycznego faktu, że różne – często na śmierć pokłócone – środowiska zgłaszają odmienne interpretacje wspólnej historii, nie wynika bynajmniej to, że należy zaniechać wszelkich prób rozważania, która z tych interpretacji jest bardziej autentyczna czy wiarygodna. Takie umycie rąk i ustawienie się na pozycjach wygodnego relatywizmu („każdy ma swoją prawdę”) byłoby nieżyciowe. W końcu większość Polek i Polaków jakoś się jednak w tym sporze o dziedzictwo Solidarności opowiada. A wojna interpretacyjna przy użyciu opinii publicznej i przemocy symbolicznej trwa w najlepsze. Co pokazały – kolejny raz – najnowsze obchody rocznicy Porozumień Sierpniowych zorganizowane z pompą przez środowiska liberalne z udziałem Donalda Tuska.

Ten spór jest głęboki i trwa w Polsce od lat. I jest sporem nie tylko o rację, ale też o władzę. Czasem tę dosłowną – polityczną. A częściej mniej uchwytną, ale niemniej prawdziwą, czyli o władzę symboliczną polegającą na suflowaniu korzystnych dla siebie interpretacji tego, co było, oraz rekomendacji dotyczących tego, co być powinno. Spór ten toczą ze sobą dwa obozy. Jeden z nich nazwijmy „liberalnym”. Drugi tradycyjnie „związkowym”. Liberałowie zawsze mieli tendencję do traktowania dziedzictwa Sierpnia jak… restauracyjnego menu. W lokalu gastronomicznym kelner podaje nam kartę dań, a my wybieramy z niej to, na co akurat mamy ochotę, co zgadza się z naszymi nawykami i pasuje do naszych alergii.

Historycy i starsi świadkowie historii dostrzegą te tarcia pewnie jeszcze w samej stoczni albo później, podczas historycznego I Zjazdu NSZZ w gdańskiej Hali „Olivia”. Albo jeszcze potem w podziemnym obiegu myśli w mrocznej dekadzie „Polski Jaruzelskiej”. Jednak prawdziwym momentem pęknięcia jest rok 1989, gdy solidarnościowi liberałowie zaczynają już na całego budować Polskę według swojej koncepcji „reglamentowanej rewolucji”. Coraz bardziej skierowanej ku sojuszowi z postkomunistami i coraz bardziej w kontrze wobec inaczej od nich myślących ludzi obozu „S”. Dla grupy Adama Michnika, Bronisława Geremka czy Jacka Kuronia Sierpień ’80 pozostawał kluczowym symbolem. Bez niego Michnik, Geremek czy Kuroń byliby tylko kolejnymi niewiele znaczącymi warszawskimi inteligentami zbuntowanymi przeciw PRL-owi. Oni byli świadomi, że to znak „S” daje im moc i wiarygodność. Bez „S” nie byłoby ani finansowego sukcesu „Gazety Wyborczej”, ani politycznego rozruchu środowisk Unii Demokratycznej albo Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Bez Solidarności liberałowie nigdy nie rozsiedliby się tak wygodnie w fotelu prawdziwych – i we własnej optyce prawowitych – właścicieli III RP.

Solidarność „à la carte”

Ale gdy spojrzymy wstecz, to widać wyraźnie, że już wtedy liberałowie czytali dziedzictwo Solidarności właśnie jak menu. I brali stamtąd – à la carte – to, co im aktualnie pasowało. A resztę zbywali milczeniem. A bywało, że i ostro zwalczali. Można to świetnie pokazać na przykładzie najświętszego z symboli Sierpnia, czyli 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

Pokażcie 21 postulatów dowolnemu obcokrajowcowi niezanurzonemu w polskie spory, a powie wam bez wątpienia, że stoją one na dwóch bardzo wyraźnych nogach. Jedna noga jest ściśle polityczna, druga ekonomiczna. Zacznijmy od tej pierwszej. Postulat trzeci głosi: „Przestrzegać zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku, publikacji”. Czwarty domaga się, by „przywrócić do pracy zwolnionych po strajkach, studentów wydalonych za przekonania i zwolnić wszystkich więźniów politycznych”. Piąty brzmi: „Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania”. Wszystkie te punkty są faktycznie polityczne i zakładają autentyczną zmianę modelu funkcjonowania Polski Ludowej, podważając monopol informacyjny czy wszechwładzę policyjną ówcześnie rządzących. Również postulaty pierwszy i drugi dotyczące „akceptacji niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych” oraz „zagwarantowania prawa do strajku” były w ówczesnych warunkach postulatami politycznymi. Zbudowanymi na doświadczeniach lat ubiegłych i na fakcie, że przy braku pluralistycznej demokracji parlamentarnej strajk był dla mieszkańców PRL jedyną formą oporu przeciwko autokracji.

Z tymi postulatami politycznymi (od pierwszego do szóstego) liberałowie nigdy nie mieli problemu. Pokazywali je chętnie światu jako owo słynne i opromienione Noblem Wałęsy dziedzictwo Solidarności. To właśnie celebrowaniu tych sześciu pierwszych postulatów Sierpnia służyć miała budowana przez liberałów w III RP zinstytucjonalizowana pamięć o Solidarności. Wykwitem tego właśnie myślenia były kolejne rocznice. To była też idea przewodnia stojąca za Europejskim Centrum Solidarności. W myśl tej logiki pamięć o Solidarności jako o związku zawodowym miała stopniowo zacierać się w zbiorowej pamięci. W jej miejsce miało wejść wspomnienie o „S” jako ruchu zbuntowanych przeciwko brakowi wolności i demokracji parlamentarnej mieszczan. Pod wieloma względami tak rozumiana Solidarność wpisywała się w ukochaną przez liberałów formułę „społeczeństwa obywatelskiego”. Protoplasty „trzeciego sektora”, pierwszej „organizacji pozarządowej” albo PRL-owskiego „watchdoga”. Wszystko to razem tworzyło rusztowanie, na którym dało się w przyszłości zawieszać bez trudu kolejne modne dekoracje. Zgodnie z aktualną potrzebą pamięć po NSZZ mogła się na przykład stawać „euroentuzjastyczna”. Jeszcze krok, a można by ogłosić, że zryw sierpniowy w zasadzie mógł dotyczyć… walki o prawa mniejszości seksualnych, migrantów albo że był zapowiedzią strajków klimatycznych. Dlaczego nie?

Ekonomiczna nóżka Sierpnia

I właśnie tutaj dotykamy problemu restauracyjnego menu, czyli wspomnianej już bezceremonialnej wybiórczości liberalnej interpretacji dziedzictwa „S”. Na czym ta wybiórczość polegała? Ano głównie na tym, że postulatów Sierpnia ’80 nie było sześć. Tylko dwadzieścia jeden. A 21 to ponad trzy razy więcej niż 6. Przez lata przypominanie o tym bardzo liberałów denerwowało. I denerwuje nadal. A dlaczego denerwuje? Bo pozostałe dwie trzecie to jest właśnie ta druga, ekonomiczna nóżka Sierpnia ’80.

Są tam postulaty mówiące wprost o podwyżkach płac (ósmy). Albo o tym, że zarobki muszą nadążać za inflacją (dziewiąty). Mamy też dużą część (od piętnastego do dwudziestego) związaną z rozbudową państwa dobrobytu oraz opiekuńczej roli państwa. Są wreszcie postulaty na temat zmniejszenia obciążenia pracą, w tym (czternasty) obniżenia wieku emerytalnego!

I właśnie tu liberałom zgrzytało. Właśnie dlatego z sierpniowego „menu” wybierali tylko te smakowite dla nich kąski. Tak było już od roku 1989, gdy gabinet Tadeusza Mazowieckiego przystąpił do realizacji podsuflowanej przez zagranicznych ekspertów terapii szokowej. Tamte „reformy” miały polegać – między innymi – na szybkim zatrzymaniu inflacji kosztem pogorszenia warunków życia pracujących Polaków. Ekonomista Waldemar Kuczyński – wówczas najważniejszy „zausznik” Mazowieckiego i człowiek, który zaprosił do rządu Leszka Balcerowicza – tłumaczył, że „trzeba odebrać ludziom pieniądze i spalić je na wielkim stosie przed Pałacem Kultury”. I tak się właśnie stało. Skokowy wzrost bezrobocia połączony z cięciami wydatków socjalnych sprawiły, że ludzie radykalnie zbiednieli. Jednocześnie wzrost płac był w polityczny sposób przez rząd Mazowieckiego hamowany – głównie przez mechanizm tzw. popiwku (czyli podatku karnego dla firm, które płace pod wpływem strajków podnosiły). Broniąc słuszności tamtych (antypracowniczych) decyzji, liberałowie musieli odciąć się od ekonomicznego dorobku Sierpnia ’80. Mało tego, musieli wręcz uznać go za wsteczny, niedzisiejszy i szkodliwy, stopniowo przechodząc na pozycje zwalczania go jako „roszczeniowości”, „populizmu” albo „związkowego warcholstwa”.

Ale to nie skończyło się przecież wraz z terapią szokową. Lansujący się tak chętnie na naturalnego spadkobiercę dziedzictwa Solidarności Donald Tusk wpisał się dokładnie w tę samą długą tradycję, podnosząc wiek emerytalny w roku 2013. Równocześnie idąc na otwartą wojnę ze związkami zawodowymi (w tym z Solidarnością) i odwołując się w niej do najgorszych antyzwiązkowych resentymentów. Przykładów jest więcej.

Wreszcie pełny pakiet

Zostawmy jednak liberałów i pokażmy to, co w tej historii najważniejsze. A najważniejsze było to, że – na szczęście – opcja liberalna zawsze miała w sporze o dziedzictwo „S” poważnego i nieustępliwego rywala. Tą drugą tradycją jest właśnie opcja „związkowa”. Polegająca – z grubsza – na przekonaniu, że Sierpień ’80 to właśnie nie jest żadne restauracyjne menu. Tylko pewna spójna całość, w której obie nóżki są ważne. I ta polityczna (z postulatów od pierwszego do szóstego) i ekonomiczna widoczna w postulatach pozostałych. Przez długie lata ta opcja związkowa nie miała dobrej politycznej reprezentacji. Szwankowała też sprawność w budowaniu własnej spójnej i mocnej narracji. Dziś obóz PiS-owski chętnie przedstawia się w roli politycznego protektora tej związkowej interpretacji dziedzictwa „S”. Ale to nie do końca prawda. Fakty są bowiem takie, że pomimo wielu powiązań osobowych i wspólnych wartości polska prawica długo podchodziła do problematyki związkowej jak pies od jeża. Dość wspomnieć tu czasy pierwszego PiS-u i oddanie gospodarki lekką ręką liberałom w stylu Zyty Gilowskiej. To zmieniło się dopiero po roku 2015 i było efektem długiej podróży, którą odbyło środowisko Jarosława Kaczyńskiego od partii wyłącznie antymichnikowskiej do nowoczesnego ugrupowania z powodzeniem sięgającego po lewicowy populizm zmieszany z ekonomicznym keynesizmem. Ale to jest także zasługa wielkiej zakulisowej pracy lobbingowej wykonanej przez samą Solidarność. Dopiero splot tych różnych tendencji doprowadził do autentycznego spotkania, którego efektem jest szereg propracowniczych zmian – od dynamicznych podwyżek płac (20 procent realnego wzrostu mediany i dominanty zarobków i 60 proc. realnego wzrostu płacy minimalnej w Polsce po roku 2015) po ustawę o wolnych niedzielach.

W tym sensie lata 2015–2023 można wreszcie traktować jako faktyczne dokończenie Sierpnia ’80. Już w bardzo odmiennych warunkach ekonomicznych i politycznych, ale jednak dokończenie. W przeciwieństwie do pierwszych dwóch i pół dekady III RP Polacy mogą dziś celebrować nie tylko dowiezienie politycznego dorobku dziedzictwa Solidarności, ale także to, że ich kraj – w myśl tego, czego domagali się strajkujący sprzed czterdziestu lat – jest krajem, w którym większy dobrobyt jest w miarę sprawiedliwie dzielony pomiędzy równych sobie w prawach obywateli wolnej Polski.

A to naprawdę jest coś ważnego.

Tekst pochodzi z 37 (1807) numeru „Tygodnika Solidarność”.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe