Marcin Kacprzak: I po Ryszardzie

Co będzie dalej z Ryszardem Petru? Nie wiem. Nie jestem w stanie wczuć się w jego postrzeganie rzeczywistości. Czy będzie dalej udawał, że nic się nie stało i czy będzie chciał kolejną dramatyczną porażkę przekuwać w – niezbyt prawdopodobne dodajmy – zwycięstwo? Powtarzam – nie wiem. Nie wiem też, czy on sam do końca jest w mocy, by decydować o swoich dalszych krokach.
A Nowoczesna bez Ryszarda? Jak to co. Rozpłynie się w mgławicach politycznego niebytu, jak wielu przed nimi. Mimo wszystko warto pogratulować pani Lubnauer, ponieważ tak jak od samego początku wydawała się być wśród tego towarzycha jedyną osobą mogącą być uznaną za w miarę zrównoważoną, tak dziś łatwiej jej być będzie syndykiem masy upadłościowej. Dojrzała politycznie, wykonała sprawnie kilka manewrów i przejęła władzę w partii, która bądź co bądź ma posłów w Sejmie. Być może wygrała casting na ministra w przyszłym rządzie Platformy (obym tego nie dożył).
Muszę ją jednak przestrzec. Domyślam się, że jej zwycięstwo nie zostanie dobrze odebrane w środowiskach radykalnie antypisowskich i przyjęcie będzie dosyć chłodne. Wszak rozsmarowała tak długo hodowany post-balcerowiczowski autorytet na przyszłość, a tego tam się nie lubi. Oj nie lubi.
Najbardziej ironicznym i jeszcze bardziej dojmującym dla Ryszarda Petru musi być fakt, że ten jego polityczny zgon jest w tej chwili mniej ważny niż Atlas Kotów.