Marcin Królik: Sokółka czyli życie

W życiu cud wcielenia Boga współistnieje z facetem sprzedającym najlepszy kwas chlebowy w całej Unii, a kibel sąsiaduje ze świętością na równych prawach, przypominając, że nawet Jezus w swojej ziemskiej postaci musiał niekiedy udawać się tam, gdzie nawet król chodzi piechotą.
/ fot. Marcin Królik

Państwa też na pewno musiała kiedyś tknąć refleksja, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. I że w ogóle chodzi w nim o coś zupełnie innego, niż przekonują nas trwające w stanie wieczystego wzmożenia media. Po prostu... nie może być inaczej. Chyba wszyscy instynktownie to czujemy. Bo przecież ten rzadki szit, którym karmimy się każdego dnia – a już w szczególności ci przesiadujący bez przerwy na Twitterze i portalach informacyjnych – nie może wyrażać sedna bytu. Kolejny pilny news, kolejna gównoburza nie wiadomo o co, kolejny pieprznięty bez dbałości o gramatykę tweet, z którego robi się materiał na jedynkę... Nie, cholera, to nie jest życie!

Tak właśnie sobie pomyślałem, gdy w sobotnie popołudnie popełniłem nieostrożność sięgnięcia po smartfona. Moim oczom ukazała się kolejna debilna awantura rozpętana przez naszych kochanych, walczących do ostatniej krwi z kaczystowskim reżimem artystów. Tym razem ich protest (który to już z kolei, odkąd przekupiony za pińcet motłoch okazał się niewart demokracji?) miał wydźwięk bananowy. Znów cenzura, panie! Znów zabierają nam wolność! Trzeba zatem stanąć na barykadach i w geście niezgody oraz w poczuciu moralnej wyższości wykonać fellatio ulubionemu atrybutowi małp. Stać mnie było co najwyżej na zmęczony, z lekka pobłażliwy uśmieszek.

Może dlatego, że miałem za sobą cały dzień w podróży i jedyne, o czym marzyłem, to zimne piwko plus odmóżdżający sensacyjniak z lat osiemdziesiątych. Dla kronikarskiej ścisłości muszę tu dodać, że ta scena rozgrywała się w autokarze pełnym pielgrzymów. Ja, choć sam siebie określam mianem niedowierzającego poszukującego (zawsze to lepsze niż wyświechtany „agnostyk”), byłem jednym z nich. Ba, czułem się jednym z nich. I to tak zwaną pełną gębą. Wracaliśmy z Białegostoku, gdzie podążaliśmy śladami bł. ks. Michała Sopoćki.

Przed udaniem się do miasta, w którym spowiednik św. Faustyny Kowalskiej spędził ostatnie 28 lat życia, zahaczyliśmy o Sokółkę. Właściwie to głównie ze względu na nią zdecydowałem się jechać. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam: w tej niewielkiej miejscowości położonej przy drodze krajowej numer 19 wydarzył się w 2008 roku cud eucharystyczny. Upuszczony przez księdza komunikant po włożeniu go do wody, w której, zgodnie z przepisami liturgicznymi, miał się rozpuścić, zamienił się w najprawdziwszą ludzką tkankę. Badania histopatologiczne wykonywane przez kilku niezależnych ekspertów, nie wiedzących, skąd pochodzi przekazany materiał, wykazały, że są to włókna mięśnia sercowego człowieka znajdującego się w stanie agonii.

Zawsze chciałem to zobaczyć. Od pierwszej chwili, gdy tylko o tym usłyszałem. Jako... no dobrze, niech już będzie ten agnostyk, mam skłonność do podważania realności nadprzyrodzonych zdarzeń. Nawet nie w sensie zarzucania im kłamstwa. Raczej usiłuję wynajdywać ich alternatywne, bardziej racjonalistyczne wytłumaczenia. Z Sokółką wszelako jest taki szkopuł, że nie bardzo jest się czego doczepić. I to mnie tyleż niepokoi, co fascynuje. Gdy więc w końcu trafiła się okazja zawitać tam, nie mogłem jej przepuścić. Co mnie czeka? Czy coś się stanie? Coś... w mojej duszy?

I oto wylewamy się z autokaru na parkingu nieopodal kościoła św. Antoniego z Padwy, w którym to się zdarzyło. Jego dwie białe wieże wystrzeliwują w nieskazitelny błękit nieba. Można by sądzić, że w mieście, w którym doszło do tak niezwykłych rzeczy, panuje jakoś wybitnie mistyczna atmosfera. A gdzie tam! Zwykły, leniwie sobotni poranek. Od razu przykuwamy uwagę ulokowanego tuż przy świątyni straganiarza. No niechże państwo zajdą. Niech popatrzą. Tu, o tu, proszę drogich państwa, pieczywo na ten przykład mam. Najlepsze w całej Unii Europejskiej, powiadam. I kwas chlebowy, i to, i śmo. Najlepsze w całej Unii, powtarzam. Kupiłem butelkę tego kwasu, do tego jeszcze pudełko chlebowych frytek – rzeczywiście wyśmienitych. Lepszych pewnie w całej Unii nie sprzedają.

A potem w niewielkiej salce domu pielgrzyma mamy oglądać film o cudzie. Cały interes obsługują dwie panie. Przy schodach kręci się nieduży pies, który najwyraźniej liczy na hojność pielgrzymów. Film oczywiście jest puszczany z komputera, podłączony do niego rzutnik oczywiście początkowo odmawia współpracy, a brak stosownego wyciemnienia oczywiście sprawia, że na ekranie ledwo co widać. A jeszcze na dokładkę ten pies. Wchodzi do środka, rządzi się, poszczekuje, łeb do głaskania podstawia. Taki diabełek przeszkadzaczek.

Po projekcji można się napić kawy i nabyć pamiątki tudzież literaturę przedmiotu. Zanim udamy się do kaplicy, w której został umieszczony relikwiarz zawierający przemieniony komunikant, szukamy toalety. Po drodze natykamy się na zakład pogrzebowy. No, nieźle – myślę sobie – mistyka, zwykłe życie, śmierć, facet sprzedający najlepsze wypieki w całej Unii, pies... i to wszystko na tak w sumie niewielkiej przestrzeni? Do kolekcji jeszcze tylko kibelka brak. Lecz w końcu i on się wyłania. Ot, taki sobie, zupełnie przeciętny kibelek ze stróżującym panem w okularach i puszką zachęcającą do wrzucenia symbolicznej złotóweczki na środki czystości.

Aż wreszcie przychodzi moment kulminacyjny. Komunikant po dokonaniu ekspertyz położono na niewielkim korporale i oprawiono w szkło i złoto. Wiem, czego mam się spodziewać, bo widziałem zbliżenia na filmie i fotografiach zamieszczonych w broszurce, którą kupiłem. Czerwona kropeczka na białym tle, której w realu pewnie nawet nie uda mi się dostrzec. Tkanka przez te wszystkie lata nie rozpadła się, nie wyschła, nie straciła też nic z intensywności koloru. Zanurzamy się w chłodne wnętrze kościoła.

Akurat trwa msza dla dorocznej pielgrzymki seniorów. Kaplica cudu mieści się na lewo od ołtarza. Relikwiarz z przemienionym komunikantem jest za masywną kratą, w nogach obrazu ukazującego ubiczowanego Chrystusa w purpurowej szacie i koronie cierniowej. Przed kratą klęczy kilkanaście osób. Część z nich uczestniczy we mszy, część jest bez reszty zatopiona w cichej adoracji. Gdzieś z przodu jedna babka śpiewa takim potężnym, nieomalże operowym głosem, że aż ciarki po plecach latają. I nie, nie ma w tym jej śpiewie nic z egzaltacji. Ona naprawdę głęboko przeżywa każdą nutę, naprawdę jest jakby... uniesiona.

Na szkle odbijają się refleksy światła. Mimo to widzę. Ledwie, ale jednak. Rzeczywiście kropeczka – jak po nakłuciu palca igłą. Nic się nie wydarza. Niebo się przede mną nie otwiera. Ciągle jestem niedowierzający poszukujący. Mimo to czuję, że dotykam jakiejś pięknej tajemnicy – niekoniecznie związanej z samym komunikantem, choć niewątpliwie go w sobie zawierającej. Nie zamierzam nic podważać. Po prostu... chłonę to, co jest i jakie jest. Uznaję swoją niewystarczalność wobec tego. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale to się chyba nazywa pokora.

Konkluzja? Czy w ogóle jakakolwiek jest tu możliwa? No, może od biedy taka: po pewnym czasie tkanka zespoliła się ze strukturą komunikantu, przeniknęła się z nim na poziomie cząsteczkowym, i trochę podobnie jest w naszym życiu, w którym sacrum nierozerwalnie wiąże się z doczesnością. W tym życiu cud wcielenia Boga współistnieje z facetem sprzedającym najlepszy kwas chlebowy w całej Unii, a kibel sąsiaduje ze świętością na równych prawach, przypominając, że nawet Jezus w swojej ziemskiej postaci musiał niekiedy udawać się tam, gdzie nawet król chodzi piechotą. Cóż, może niezbyt to wyrafinowane, ale inne nie będzie.

Aha, a do tej puszki wrzuciłem całego piątaka. Za co później dostałem leciutki opeer od Lubej, że przez mój szeroki gest nie będzie czego dać na tacę w Białymstoku. Ot, samo życie. W Sokółce... czyli wszędzie.

Marcin Królik

Fot. własne


 

POLECANE
Burza po występie Kultu. Kazik wyjaśnia i ogłasza trudną decyzję z ostatniej chwili
Burza po występie Kultu. Kazik wyjaśnia i ogłasza trudną decyzję

Podczas koncertu Kultu w Zielonej Górze widzowie zwrócili uwagę, że lider grupy wygląda na bardzo zmęczonego i ich zdaniem występ powinien zostać przerwany. Nagrania i relacje szybko trafiły do sieci i wywołały dyskusję.

Rozmowy pokojowe w Paryżu. Zełenski zabiera głos z ostatniej chwili
Rozmowy pokojowe w Paryżu. Zełenski zabiera głos

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, którzy w poniedziałek składa wizytę w Paryżu, poinformował w komentarzu na serwisie Telegram, że omówił najważniejsze priorytety z przedstawicielami krajów europejskich; wymienił wśród nich Polskę. Przygotowujemy spotkania w Europie - zapowiedział Zełenski.

Nowa prognoza pogody. IMGW wydał komunikat Wiadomości
Nowa prognoza pogody. IMGW wydał komunikat

W najbliższych dniach zachmurzenie spowoduje „zgniły wyż" ze wschodniej Europy. W poniedziałek i wtorek prognozowane są silne mgły. Najchłodniej będzie nocą na Podhalu, do minus 8 st. C - powiedział synoptyk IMGW Michał Kowalczuk. Instytut wydał ostrzeżenia I stopnia przed mgłami dla 12 województw.

Aż nie chce się wierzyć! Jarosław Kaczyński ostro odpowiada Tuskowi z ostatniej chwili
"Aż nie chce się wierzyć!" Jarosław Kaczyński ostro odpowiada Tuskowi

"Tusk chce pieniędzmi polskich obywateli spłacać niemieckie zbrodnie?" – nie dowierza na platformie X prezes PiS Jarosław Kaczyński, odnosząc się do zapowiedzi premiera Donalda Tuska, która padła w Berlinie po rozmowie z kanclerzem Friedrichem Merzem.

Barcelona rusza po nowe talenty. Co dalej z Lewandowskim? Wiadomości
Barcelona rusza po nowe talenty. Co dalej z Lewandowskim?

FC Barcelona coraz uważniej rozgląda się za wzmocnieniami w ataku, choć wciąż nie zaproponowała Robertowi Lewandowskiemu nowej umowy. Tymczasem hiszpańskie media podają, że klub obserwuje kolejną młodą gwiazdę z Bundesligi. To kierunek, którego polski napastnik raczej się nie spodziewał.

PiS szykuje mocny cios w koalicję 13 grudnia na rocznicę rządu z ostatniej chwili
PiS szykuje mocny cios w koalicję 13 grudnia na rocznicę rządu

13 grudnia minie rok od powołania gabinetu Donalda Tuska. Jak ustaliła Wirtualna Polska, Prawo i Sprawiedliwość planuje wykorzystać tę datę do ofensywy politycznej, koncentrując się na jednym z najbardziej newralgicznych dla rządu tematów – dramatycznej sytuacji w ochronie zdrowia.

Nie żyje polski aktor. Miał tylko 11 lat Wiadomości
Nie żyje polski aktor. Miał tylko 11 lat

Media obiegła smutna wiadomość. Nie żyje Nikodem Marecki, młody aktor znany z filmów „Biała odwaga” i „Zołza” oraz serialu „Szpital św. Anny”. Informację potwierdziła Szkoła Podstawowa im. T. Kościuszki w Niedźwiedziu, do której chłopiec uczęszczał.

Niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe: Linia Angermünde-Szczecin i tajemnicza deklaracja w zakresie obronności z ostatniej chwili
Niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe: Linia Angermünde-Szczecin i tajemnicza deklaracja w zakresie obronności

Polska i Niemcy ogłosiły nowe porozumienia w sprawach obronności, infrastruktury i wsparcia Ukrainy, ale uwagę przyciąga jeden zapis — powołanie tajemniczej grupy roboczej w MON, której celów nie ujawniono. Konsultacje w Berlinie przyniosły też decyzje o modernizacji linii łączących polskie miasta z niemieckimi, rozbudowie korytarzy NATO i zwrocie polskich dóbr kultury.

Niepokojące sceny w Tatrach. Turystów nic nie powstrzymało Wiadomości
Niepokojące sceny w Tatrach. Turystów nic nie powstrzymało

Nagrania z Morskiego Oka wywołały wiele emocji. W sieci pojawiły się filmy pokazujące turystów biegających po cienkim, dopiero tworzącym się lodzie, mimo jasnych apeli Tatrzańskiego Parku Narodowego o unikanie takich zachowań. Wśród osób widocznych na nagraniach są nie tylko dorośli, ale również dzieci. Internauci nie kryją oburzenia.

Tusk w Berlinie zapowiedział, że… Polska może sama wypłacić zadośćuczynienia ofiarom wojny z ostatniej chwili
Tusk w Berlinie zapowiedział, że… Polska może sama wypłacić zadośćuczynienia ofiarom wojny

– Jeżeli nie uzyskamy szybkiej i jednoznacznej deklaracji Niemiec ws. wypłat zadośćuczynień dla żyjących polskich ofiar II wojny światowej, to rozważę decyzję o wypełnieniu tej potrzeby przez Polskę. Pospieszcie się, jeśli chcecie naprawdę wykonać ten gest – powiedział premier Donald Tusk w Berlinie.

REKLAMA

Marcin Królik: Sokółka czyli życie

W życiu cud wcielenia Boga współistnieje z facetem sprzedającym najlepszy kwas chlebowy w całej Unii, a kibel sąsiaduje ze świętością na równych prawach, przypominając, że nawet Jezus w swojej ziemskiej postaci musiał niekiedy udawać się tam, gdzie nawet król chodzi piechotą.
/ fot. Marcin Królik

Państwa też na pewno musiała kiedyś tknąć refleksja, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. I że w ogóle chodzi w nim o coś zupełnie innego, niż przekonują nas trwające w stanie wieczystego wzmożenia media. Po prostu... nie może być inaczej. Chyba wszyscy instynktownie to czujemy. Bo przecież ten rzadki szit, którym karmimy się każdego dnia – a już w szczególności ci przesiadujący bez przerwy na Twitterze i portalach informacyjnych – nie może wyrażać sedna bytu. Kolejny pilny news, kolejna gównoburza nie wiadomo o co, kolejny pieprznięty bez dbałości o gramatykę tweet, z którego robi się materiał na jedynkę... Nie, cholera, to nie jest życie!

Tak właśnie sobie pomyślałem, gdy w sobotnie popołudnie popełniłem nieostrożność sięgnięcia po smartfona. Moim oczom ukazała się kolejna debilna awantura rozpętana przez naszych kochanych, walczących do ostatniej krwi z kaczystowskim reżimem artystów. Tym razem ich protest (który to już z kolei, odkąd przekupiony za pińcet motłoch okazał się niewart demokracji?) miał wydźwięk bananowy. Znów cenzura, panie! Znów zabierają nam wolność! Trzeba zatem stanąć na barykadach i w geście niezgody oraz w poczuciu moralnej wyższości wykonać fellatio ulubionemu atrybutowi małp. Stać mnie było co najwyżej na zmęczony, z lekka pobłażliwy uśmieszek.

Może dlatego, że miałem za sobą cały dzień w podróży i jedyne, o czym marzyłem, to zimne piwko plus odmóżdżający sensacyjniak z lat osiemdziesiątych. Dla kronikarskiej ścisłości muszę tu dodać, że ta scena rozgrywała się w autokarze pełnym pielgrzymów. Ja, choć sam siebie określam mianem niedowierzającego poszukującego (zawsze to lepsze niż wyświechtany „agnostyk”), byłem jednym z nich. Ba, czułem się jednym z nich. I to tak zwaną pełną gębą. Wracaliśmy z Białegostoku, gdzie podążaliśmy śladami bł. ks. Michała Sopoćki.

Przed udaniem się do miasta, w którym spowiednik św. Faustyny Kowalskiej spędził ostatnie 28 lat życia, zahaczyliśmy o Sokółkę. Właściwie to głównie ze względu na nią zdecydowałem się jechać. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam: w tej niewielkiej miejscowości położonej przy drodze krajowej numer 19 wydarzył się w 2008 roku cud eucharystyczny. Upuszczony przez księdza komunikant po włożeniu go do wody, w której, zgodnie z przepisami liturgicznymi, miał się rozpuścić, zamienił się w najprawdziwszą ludzką tkankę. Badania histopatologiczne wykonywane przez kilku niezależnych ekspertów, nie wiedzących, skąd pochodzi przekazany materiał, wykazały, że są to włókna mięśnia sercowego człowieka znajdującego się w stanie agonii.

Zawsze chciałem to zobaczyć. Od pierwszej chwili, gdy tylko o tym usłyszałem. Jako... no dobrze, niech już będzie ten agnostyk, mam skłonność do podważania realności nadprzyrodzonych zdarzeń. Nawet nie w sensie zarzucania im kłamstwa. Raczej usiłuję wynajdywać ich alternatywne, bardziej racjonalistyczne wytłumaczenia. Z Sokółką wszelako jest taki szkopuł, że nie bardzo jest się czego doczepić. I to mnie tyleż niepokoi, co fascynuje. Gdy więc w końcu trafiła się okazja zawitać tam, nie mogłem jej przepuścić. Co mnie czeka? Czy coś się stanie? Coś... w mojej duszy?

I oto wylewamy się z autokaru na parkingu nieopodal kościoła św. Antoniego z Padwy, w którym to się zdarzyło. Jego dwie białe wieże wystrzeliwują w nieskazitelny błękit nieba. Można by sądzić, że w mieście, w którym doszło do tak niezwykłych rzeczy, panuje jakoś wybitnie mistyczna atmosfera. A gdzie tam! Zwykły, leniwie sobotni poranek. Od razu przykuwamy uwagę ulokowanego tuż przy świątyni straganiarza. No niechże państwo zajdą. Niech popatrzą. Tu, o tu, proszę drogich państwa, pieczywo na ten przykład mam. Najlepsze w całej Unii Europejskiej, powiadam. I kwas chlebowy, i to, i śmo. Najlepsze w całej Unii, powtarzam. Kupiłem butelkę tego kwasu, do tego jeszcze pudełko chlebowych frytek – rzeczywiście wyśmienitych. Lepszych pewnie w całej Unii nie sprzedają.

A potem w niewielkiej salce domu pielgrzyma mamy oglądać film o cudzie. Cały interes obsługują dwie panie. Przy schodach kręci się nieduży pies, który najwyraźniej liczy na hojność pielgrzymów. Film oczywiście jest puszczany z komputera, podłączony do niego rzutnik oczywiście początkowo odmawia współpracy, a brak stosownego wyciemnienia oczywiście sprawia, że na ekranie ledwo co widać. A jeszcze na dokładkę ten pies. Wchodzi do środka, rządzi się, poszczekuje, łeb do głaskania podstawia. Taki diabełek przeszkadzaczek.

Po projekcji można się napić kawy i nabyć pamiątki tudzież literaturę przedmiotu. Zanim udamy się do kaplicy, w której został umieszczony relikwiarz zawierający przemieniony komunikant, szukamy toalety. Po drodze natykamy się na zakład pogrzebowy. No, nieźle – myślę sobie – mistyka, zwykłe życie, śmierć, facet sprzedający najlepsze wypieki w całej Unii, pies... i to wszystko na tak w sumie niewielkiej przestrzeni? Do kolekcji jeszcze tylko kibelka brak. Lecz w końcu i on się wyłania. Ot, taki sobie, zupełnie przeciętny kibelek ze stróżującym panem w okularach i puszką zachęcającą do wrzucenia symbolicznej złotóweczki na środki czystości.

Aż wreszcie przychodzi moment kulminacyjny. Komunikant po dokonaniu ekspertyz położono na niewielkim korporale i oprawiono w szkło i złoto. Wiem, czego mam się spodziewać, bo widziałem zbliżenia na filmie i fotografiach zamieszczonych w broszurce, którą kupiłem. Czerwona kropeczka na białym tle, której w realu pewnie nawet nie uda mi się dostrzec. Tkanka przez te wszystkie lata nie rozpadła się, nie wyschła, nie straciła też nic z intensywności koloru. Zanurzamy się w chłodne wnętrze kościoła.

Akurat trwa msza dla dorocznej pielgrzymki seniorów. Kaplica cudu mieści się na lewo od ołtarza. Relikwiarz z przemienionym komunikantem jest za masywną kratą, w nogach obrazu ukazującego ubiczowanego Chrystusa w purpurowej szacie i koronie cierniowej. Przed kratą klęczy kilkanaście osób. Część z nich uczestniczy we mszy, część jest bez reszty zatopiona w cichej adoracji. Gdzieś z przodu jedna babka śpiewa takim potężnym, nieomalże operowym głosem, że aż ciarki po plecach latają. I nie, nie ma w tym jej śpiewie nic z egzaltacji. Ona naprawdę głęboko przeżywa każdą nutę, naprawdę jest jakby... uniesiona.

Na szkle odbijają się refleksy światła. Mimo to widzę. Ledwie, ale jednak. Rzeczywiście kropeczka – jak po nakłuciu palca igłą. Nic się nie wydarza. Niebo się przede mną nie otwiera. Ciągle jestem niedowierzający poszukujący. Mimo to czuję, że dotykam jakiejś pięknej tajemnicy – niekoniecznie związanej z samym komunikantem, choć niewątpliwie go w sobie zawierającej. Nie zamierzam nic podważać. Po prostu... chłonę to, co jest i jakie jest. Uznaję swoją niewystarczalność wobec tego. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale to się chyba nazywa pokora.

Konkluzja? Czy w ogóle jakakolwiek jest tu możliwa? No, może od biedy taka: po pewnym czasie tkanka zespoliła się ze strukturą komunikantu, przeniknęła się z nim na poziomie cząsteczkowym, i trochę podobnie jest w naszym życiu, w którym sacrum nierozerwalnie wiąże się z doczesnością. W tym życiu cud wcielenia Boga współistnieje z facetem sprzedającym najlepszy kwas chlebowy w całej Unii, a kibel sąsiaduje ze świętością na równych prawach, przypominając, że nawet Jezus w swojej ziemskiej postaci musiał niekiedy udawać się tam, gdzie nawet król chodzi piechotą. Cóż, może niezbyt to wyrafinowane, ale inne nie będzie.

Aha, a do tej puszki wrzuciłem całego piątaka. Za co później dostałem leciutki opeer od Lubej, że przez mój szeroki gest nie będzie czego dać na tacę w Białymstoku. Ot, samo życie. W Sokółce... czyli wszędzie.

Marcin Królik

Fot. własne



 

Polecane