Marek Budzisz: Odwrócony Kissinger
Jeszcze jesienią ubiegłego roku rosyjski odpowiednik NIK w jednym ze swych raportów informował, że w Roskosmosie naruszenia obowiązujących w Rosji regulacji dotyczących postępowania z funduszami publicznymi dotyczy kwoty 760 mld rubli (niewiele ponad 10 mld euro). Na początku roku rosyjski prokurator generalny Jurij Czajka, powiedział, że w Roskosmosie i Rostechu (produkcja broni i uzbrojenia) ukradziono 1,5 mld rubli.
Jak na warunki rosyjskie ta ostatnia kwota może nie robić wrażenia, bo właśnie media informują, że u pułkownika FSB Kiryła Czerkalina, który kierował w swej służbie komórką nadzorującą banki, w trakcie rewizji znaleziono 12 mld rubli w gotówce i kosztownościach (to jakieś 165 mln dolarów), a sprawa jest rozwojowa bo przeprowadzono dopiero rewizje w trzech mieszkaniach. Media przypominają też, że w trakcie pierwszych rewizji u innego aresztowanego łapówkarza w mundurze – pułkownika policji Aleksandra Zacharczenki (ten z kolei w strukturach MSW kierował komórką zajmującą się walką z korupcją) w czasie pierwszych rewizji znaleziono raptem 8,5 mld rubli, a potem ta kwota urosła do 9 mld rubli, choć prawdopodobnie było to więcej, bo w „księdze buchalteryjnej” Zacharczenki, którą przejęły służby przy kwocie 600 tys. euro, można było przeczytać jego odręczną adnotację „drobiazg”.
Ale wróćmy do rosyjskiego przemysłu obronnego. Jednym z motywów ostatnich posunięć mogła być niedawna katastrofa Sukhoi Superjet 100 (SSJ 100) na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo. Niezależnie od przyczyn tragicznego wydarzenia, tu Rosjanie zgodnie z długoletnią swą tradycja próbują zrzucić winę na pilotów, w mediach pojawiły się niezwykle krytyczne głosy na temat samej konstrukcji. A przypomnijmy, że samolot ten miał być sztandarowy rosyjskim produktem lotniczym, dowodzącym, że Rosja jest w stanie budować nowoczesne samoloty, takie, które rzucą wyzwanie konkurencji na międzynarodowych rynkach. Opinie, które można było przeczytać, delikatnie całą sprawę ujmując kwestionują te nadzieje. Sergiej Krutousow, którego wypowiedź cytują rosyjskie media, w latach 2004 – 2009 będący doradcą w ministerstwie transportu, powiedział, że konstrukcja była od samego początku nieudana. Trochę jak dziecko z większą liczba chromosomów. Kochamy je bardzo, ale nie jesteśmy w stanie tej wady wyleczyć.
Najprawdopodobniej jednym z efektów katastrofy na lotnisku Szeremietiewo jest nominacja dla Jurija Serdiukowa, który teraz nadzorował będzie rosyjski przemysł lotniczy, bo stanął właśnie na czele rosyjskiej Zjednoczonej Korporacji Lotniczej. Serdiukow, przypomnijmy, był wcześnie, przed Szojgu, ministrem obrony. Ale nie zwykłym tylko tym, który rozpoczął po 2008 roku reformę rosyjskiej armii. Przy okazji był on człowiekiem znienawidzonym prze ludzi w mundurach. Nie tylko z tego powodu, że przyszedł z sektora cywilnego, ale przede wszystkim dlatego, że uchodził za osobę przeprowadzająca bardzo głębokie a przy tym niezwykle skrupulatne cięcia w budżetach podległych rosyjskiemu MON instytucji. Teraz zaczął od ostrej krytyki przemysłu lotniczego. Jego zdaniem utracił on swe zdolności do konkurowania na światowych rynkach. Wydaje olbrzymie pieniądze na „szaleńcze” pomysły polegające na próbach modernizowaniu technologii, które mają czasem więcej niż 50 lat. Obłożenie linii technologicznych w firmach sektora w jego opinii nie przekracza dziś 50 %, a w wielu przypadkach nawet tego pułapu nie udało się osiągnąć. I jak w takiej sytuacji można być konkurencyjnym, bo w wyniku choćby tego, że Rosja produkuje mało już na starcie koszty jednostkowe są znacznie wyższe niźli u zagranicznych konkurentów. Sierdiukow przytoczył, dla ilustracji swego sądu, dane o produkcji modelu Airbus A-350, którego produkowane jest 16 sztuk co miesiąc, a my, jak dodał, nawet 10 % procent tego nie wypuszczamy. I taka sama sytuacja, jego zdaniem, ma miejsce w produkcji samolotów wojskowych.
Ma to oczywiście bezpośredni związek z decyzją o zakupie 76 myśliwców Su-57. Jak powiedział Putin, uzasadniając postanowienie, przemysł o 20 % obniżył cenę jednostkową, co umożliwiło zwiększenie zamówienia z pierwotnie planowanych 16 do 76. Przy czym, jak poinformowano, kontrakt realizowany będzie do 2028 roku, co jak dziennikarze skrupulatnie obliczyli oznacza produkcję 9 – 10 sztuk rocznie. Przy okazji informując, że Lockheed Martin produkuje już 15 lat myśliwce piątego pokolenia, rocznie wypuszczając ich nie mniej niźli 40 sztuk. Do tej pory Amerykanie wypuścili 400 myśliwców bombardujących F 35 oraz ponad 180 wielozadaniowych myśliwców F 22 Raptor. A w Rosji pierwszy wielozadaniowy myśliwiec piątego pokolenia ma być przyjęty na wyposażenie sił zbrojnych w tym roku.
Rosyjskie media informują, że koszt zapowiedzianego kontraktu to 170 mld rubli, co przeliczając na dolary daje 34 mln dolarów za jeden Su 57, czyli mniej więcej 3 razy taniej, niźli amerykanie, biorą za swoje F 35. Poinformowano jednocześnie, że Rosja ma zamiar eksportować na rynki trzecie swoje Su. Zbiegło się to z informacja, że Moskwa zamierza zrezygnować z tradycyjnej formuły, którą do tej pory wpisywała do kontraktów na sprzedaż broni i uzbrojenia. Otóż rezerwowała sobie prawo do wyrażenia zgody, jeśliby jej nabywca miał zamiar sprzedać rosyjskie uzbrojenie komuś innemu. Teraz tego rodzaju klauzul ma nie być, co można interpretować na dwa sposoby. Po pierwsze może dotyczyć to przyszłości rosyjskiego systemu S 400, który ma kupić Turcja. Pojawiły się mianowicie w tamtejszej prasie pogłoski, że Ankara może chcieć, w związku z trudną sytuacją wewnętrzną oraz napięciami w związku z rozpoczętym atakiem sił Asada na enklawę Idlib, normalizować stosunki z Waszyngtonem. I ostatecznie rosyjski system nie trafi do Turcji, ale do Azerbejdżanu.
Druga linia interpretacji jest znacznie prostsza. Otóż, jak uważają niektórzy eksperci, jest to krok, który ma w efekcie zwiększyć sprzedaż rosyjskiej broni i uzbrojenia. W tym wypadku decydującym motywem nie są kwestie natury geopolitycznej, w rosyjskim eksporcie broni zawsze odgrywające ważną rolę, ale motywy gospodarcze. Ma to być jeden z podejmowanych przez Moskę kroków po to aby pobudzić rodzimą gospodarkę. Tym bardziej, że właśnie ogłoszone dane na temat wzrostu rosyjskiego PKB w I kwartale bieżącego roku są gorsze niźli się spodziewano. Wyniósł on tylko 0,5 % licząc rok do roku i zdaniem specjalistów cytowanych przez rosyjską prasę ekonomiczną oznaczać to może w dłuższej perspektywie nawet scenariusz recesyjny, zwłaszcza, że wojna handlowa, jaką Stany Zjednoczone prowadzą z Chinami może zmniejszyć popyt na rosyjskie surowce. Władze są zdania, że w drugiej połowie roku gospodarkę rozpędzą „projekty narodowe” zapowiedziane przez Putina zaraz po ubiegłorocznym zwycięstwie wyborczym, ale przeprowadzony niedawno przegląd stopnia ich zaawansowania wskazuje, że realizacja idzie słabo, a nawet bardzo słabo.
I tu pojawia się jeszcze jeden ślad, a może cień śladu. Ale, jako, że jest on ciekawy warto o tym napisać. Otóż na łamach amerykańskiego opiniotwórczego periodyku Foreign Affairs trwa właśnie dyskusja na temat tego czy istnieje sojusz rosyjsko – chiński, czy jest to tylko myślenie życzeniowe lub wytwór wyobraźni analityków. Andrea Kendall-Taylor z Uniwersytetu Georgtown and David Shullman z International Republican Institute, napisali w swym artykule, że nałożenie przez Stany Zjednoczone sankcji na państwa które chcą kupić rosyjskie uzbrojenie jest sprzeczne z interesami Stanów Zjednoczonych a na rękę Chinom. Dlaczego? Z tego prostego powodu, państwa, które są strategicznymi przeciwnikami Pekinu, a potencjalnymi sojusznikami Waszyngtonu, takie jak Indie, Indonezja, czy Wietnam nie mogą mając ograniczenia budżetowe odpowiednio się uzbroić. Mogą na tym, ich zdaniem, skorzystać tylko i wyłącznie Chiny.
I może to kolejny z tematów, o którym rozmawiano w Soczi, nie informując o tym dziennikarzy, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu w światowych i rosyjskich mediach uporczywie pojawia pogłoska, że Waszyngton może chcieć realizować strategię „odwróconego Kissingera”, która teraz sprowadzałaby się do pozyskania Rosji.