Wywiad z Kornelem Morawieckim sprzed 12 lat: Hasło, żeby odebrać władzę komunistom,głosiliśmy od początku

Hasło, żeby odebrać władzę komunistom, głosiliśmy od początku – z KORNELEM MORAWIECKIM, inicjatorem i przywódcą Solidarności Walczącej, 12 lat temu rozmawiał Waldemar Żyszkiewicz
 Wywiad z Kornelem Morawieckim sprzed 12 lat: Hasło, żeby odebrać władzę komunistom,głosiliśmy od początku
/ screen YouTube
– Mija 25 lat od chwili, gdy rozpoczęła działalność Solidarność Walcząca, jedna z najważniejszych i najskuteczniejszych struktur demokratycznego podziemia. Jak doszło do jej powstania?

– Dzięki doświadczeniu, zdobytemu pod koniec lat 70. przez środowiska  związane z „Biuletynem Dolnośląskim” oraz niezależnym ruchem studenckim, wrocławskie podziemie zyskało wysoką sprawność organizacyjną jeszcze przed grudniem 1981. Nic dziwnego, że wprowadzenie stanu wojennego wywołało we Wrocławiu natychmiastowy opór i gotowość do skutecznego działania w warunkach konspiracji.

– Było lepiej niż w innych miastach?

– Widać to choćby na przykładzie wydawanego przez tutejszy region „S” biuletynu „Z dnia na dzień” (ZDnD). Po numerze piątkowym, który wyszedł z datą 11 grudnia, następny ukazał się już 14 grudnia 1981 i jeszcze tego samego dnia trafił do wrocławskich zakładów pracy. Długo jeszcze w stanie wojennym ZDnD wychodził trzy razy w tygodniu, dopiero później, idąc za radą arcybiskupa Gulbinowicza zeszliśmy do dwóch wydań tygodniowo.

– Imponująca regularność, zważywszy na warunki. Kierował pan wtedy pionem informacji i propagandy dolnośląskiego RKS...

– ...tak, ale między mną a Władkiem Frasyniukiem zaczął już narastać spór. Myśmy, mówię o grupie działaczy zaangażowanych w wydawanie związkowego biuletynu, czuli się trochę hamowani w swoich zamiarach. Znaliśmy nasze możliwości organizacyjno-techniczne, wyczuwaliśmy nastroje buntu wśród młodzieży oraz szerszy społeczny sprzeciw wobec zamiarów wyrugowania Solidarności z polskiego życia publicznego. Niestety, władze RKS były niechętne ulicznym manifestacjom, wzywały tylko do krótkich strajków w zakładach pracy.

– Może związkowi zabrakło wtedy zdecydowanego przywództwa w skali kraju?

– Do powstania Ogólnopolskiego Komitetu Oporu nie doszło. Martwiło nas też, że z powołaniem ogólnopolskiej struktury kierowniczej „S”, w składzie Bujak, Frasyniuk, Lis i Hardek, czekano aż do drugiej połowy kwietnia. Przez pierwsze, najważniejsze miesiące stanu wojennego podziemne struktury regionalne były pozbawione przywództwa.

– Mocno stonowane oświadczenie Rady Prymasowskiej dopuszczało nawet rezygnację z istnienia związku w formule terytorialnej.

– Właśnie, ale przy całej swej ugodowości zostało jednak przez władze odrzucone i poddane propagandowemu ośmieszeniu. Co więcej, mimo nastrojów sprzyjających społecznym protestom, Wrocław był jedynym większym ośrodkiem, w którym nie odbyły się manifestacje z okazji 1 i 3 maja, bo RKS do nich nie wezwał. Doszliśmy wtedy do wniosku, że tej naszej wielkiej Solidarności z sierpnia 1980, której chcieliśmy i o której marzyliśmy, nie da się wyklęczeć, wypłakać, wynegocjować, tylko trzeba ją wywalczyć.

– W starciu z generałami, którzy prężą w mediach muskuły?

– Paradoksalnie, ta pokazowa arogancja władzy zmobilizowała nas do działania, bo wcale nie byliśmy przekonani, że komuniści odnieśli już bezwarunkowe zwycięstwo. Pozostawały jednak skrupuły natury moralnej. Nie mieliśmy przecież pewności, czy opuszczając RKS, dzieląc siły i środki pomiędzy dwie struktury, nie osłabimy związkowego podziemia. Uznaliśmy jednak, że tworząc alternatywę, poddamy rządzących większej presji i zwiększymy poziom społecznych wymagań wobec władzy.

– Od czego zaczynaliście?

– Symbolika SW, dewiza „Wolni i Solidarni”, całe ideowe oraz programowe podglebie, tkwiło w nas od początku, ale zaczęliśmy skromnie, wzywając ludzi, aby 13 czerwca 1982 złożyli kwiaty pod tablicą, pod którą pamiętnego sierpnia 1980 zawiązała się wrocławska Solidarność. Tysiące wrocławian odpowiedziało na nasz apel. Doszło do wielkiej bitwy z ZOMO. Potyczki przeniosły się na plac Pereca i trwały długo w noc. Pojawiły się barykady. Nierówna, ale całkiem skuteczna walka pospolitego ruszenia z wyspecjalizowanymi formacjami policyjnymi dowiodła, że potencjał społecznego oporu jest zadziwiająco wysoki, przynajmniej we Wrocławiu. Toteż przed 31 sierpnia Frasyniuk już się nie zawahał, a TKK również wzywała do demonstracji z okazji drugiej rocznicy powstania związku.   
 
– Kiedy doszło do Waszego rozstania z RKS?

– W maju, podczas spotkania w cztery oczy, zaproponowałem Frasyniukowi, żeby przejął od nas ZDnD, bo my chcemy wydawać całkiem nową gazetkę. Władek się nawet ucieszył, prosił tylko, żebyśmy jeszcze parę numerów biuletynu wydrukowali. I tak się stało. A trzeba wiedzieć, że myśmy drukowali bibułę w ponad dwudziestu miejscach, czasem nawet ich liczba sięgała trzydziestki. Sieciowa struktura organizacji, tak zawsze istotna w naszych działaniach, była wcześniejsza od SW. Punkty drukarskie, często z własnym kolportażem, stanowiły trzon organizacji podziemnej. W pierwszych dniach czerwca 1982 dostarczyliśmy drukarzom po dwa komplety matryc. Mieli przeczytać i zdecydować, co wydrukują: biuletyn RKS czy „Solidarność Walczącą”. Mogli też powielić obie gazetki. I zadeklarować się, który tytuł chcą wydawać w przyszłości. Wybór pozostawiliśmy drukarzom, kolporterom.  

– Rzadki przykład poszanowania autonomii konspiratorów, ale SW była jednak elitarną organizacją kadrową.

– Hasło, żeby „władzy odebrać władzę”, głosiliśmy jawnie od początku. Natomiast program działania konkretyzował się stopniowo. Nasz tygodnik był najpierw „pismem członków i sympatyków Solidarności”, w lipcu zawiązaliśmy Porozumienie Solidarności Walczącej. Formuła organizacji kadrowej,  zaprzysięganie członków – to wszystko pojawiło się dopiero od 11 listopada 1982. Te elitarne struktury dopełniało jednak rosnące wciąż grono współpracowników.

– Jak wyglądały struktury kierownicze SW? Kto i w jakim trybie podejmował główne decyzje?

– Właściwie można mówić o trzech ośrodkach kierowniczych. Najpierw z grupy założycielskiej, zaprzyjaźnionych i ufających sobie ludzi, wyłoniła się Rada Polityczna SW, która liczyła od 11 do 13 osób. Decyzje rady musiały być jednomyślne, co oznacza, że w praktyce stosowaliśmy ryzykowną zasadę liberum veto. Ale w niewielkiej grupie zżytych ze sobą osób całkiem nieźle to funkcjonowało. I zwiększało spoistość grupy.

– Zawsze lepiej przekonać oponentów niż ich przegłosować. Pod warunkiem, że dążenie do zgody nie grozi paraliżem decyzyjnym.

– Do tego nigdy nie doszło. Natomiast mnie, w dość naturalny sposób, wybrano na przewodniczącego SW. Kolegialność w warunkach konspiracji nie zawsze jest możliwa, dlatego część decyzji, podejmowałem osobiście. Nieraz przecież od szybkości ich podjęcia mogło zależeć powodzenie akcji lub nasze bezpieczeństwo.

– Rada, z obawy przed dekonspiracją, była bardzo hermetyczna. Pan, z tych samych względów, zmieniał stale miejsce pobytu. A terenowych struktur SW wciąż przybywało...

– Względy praktyczne, choć nie wykluczałbym też pewnego udziału ambicji przywódczych u młodszych kolegów, spowodowały, że z początkiem 1984 powołaliśmy Komitet Wykonawczy, początkowo pięcioosobowy. W jego pierwszym składzie znaleźli się Wojciech Myślecki, Andrzej Zarach, Andrzej Myc, jako osoba oddelegowana z Rady SW, Hanna Łukowska-Karniej oraz ja. Hanka zresztą również była w radzie, ale – co warto podkreślić – członkowie komitetu nie znali składu rady. Staraliśmy się przestrzegać swoistego konspiracyjnego BHP.

– Działania kontrwywiadowcze SW, które zapoczątkował i rozwinął nieżyjący już Jan Pawłowski, przeszły do legendy.  

– Nasłuchy prowadzone na częstotliwościach używanych przez esbeków podczas działań operacyjnych, rozpracowanie tzw. fosy, czyli swoistego kodu stosowanego podczas łączności radiowej z pewnością bardzo nam pomagały w nieustannych zmaganiach z wrocławską SB, która zresztą była chyba najlepsza w kraju. Dzięki tej osłonie kontrwywiadowczej, co najmniej dwukrotnie uniknąłem aresztowania, dzięki niej również, udało się nam zdemaskować groźnego agenta.

– Ale i SB odnosiła sukcesy.

– Oczywiście, wpadki się zdarzały, bo oni na obrzeżach sporo o nas wiedzieli. W Poznaniu do dziś słynne są brawurowe ucieczki parę razy zatrzymywanego Macieja Frankiewicza. Wrocławska SW najdotkliwsze straty poniosła po aresztowaniu Klementowskiego, który niestety nie spisał się w śledztwie. Wpadło wiele osób, zlikwidowano część drukarni. Cios był mocny, ale sieciowa struktura organizacji pozwoliła nam przetrwać i zneutralizować skutki. Natomiast głębszej infiltracji zapobiegła nasza dyscyplina konspiracyjna oraz system tzw. śluz. Mocne „podejście” służb pod rzeszowski oddział SW, gdzie jednak nie zinfiltrowano najściślejszego kierownictwa, należy do wyjątków.

– A pańskie zatrzymanie w 1987 roku?

– Zabrakło zwykłej ostrożności. Chcieliśmy szybko wydać „Warto być przyzwoitym” Władysława Bartoszewskiego i złamaliśmy własne zasady, idąc do mieszkania, które od półtora roku mogło być pod obserwacją SB.

– Cena tej nieostrożności była wysoka. Władze, wykorzystując rzekomą chorobę Andrzeja Kołodzieja oraz łatwowierność niektórych hierarchów Kościoła katolickiego, pozbyły się Was obu z kraju.

– Mnie na niecałe cztery miesiące. Ale grę operacyjną z wmawianiem Kołodziejowi groźnej choroby można uznać za wstęp do „okrągłego stołu”. Gdy po trzech dniach wracałem samolotem z Rzymu, zostałem cofnięty z lotniska do Wiednia. Biskup Alojzy Orszulik zapewniał mnie potem w rozmowie telefonicznej, że władze nie dotrzymały obietnic złożonych w tym zakresie Episkopatowi Polski.

– Czy pańska kilkumiesięczna nieobecność w kraju nie osłabiła znaczenia i politycznej pozycji przetargowej SW?

– Paradoksalnie okazało się, że nasza organizacja, dzięki swej strukturze i silnej motywacji do działania, daje sobie radę bez przewodniczącego. Po moim aresztowaniu, po aresztowaniu Kołodzieja – przywództwo SW zostało mocno przetrzebione. Mimo tego SW działała, a nawet rozwijała się, choć nie bez pewnych tarć. Po Kołodzieju funkcję przewodniczącego pełniła formalnie Jadwiga Chmielowska z Katowic, ale pracami kierował, choć nieco twardszą ode mnie ręką, Andrzej Zarach. Skądinąd świetny organizator.

– A co z mitem Kornela Morawieckiego?

– Jeśli nawet przez wpadkę nieco osłabł, to po nielegalnym powrocie do Polski wzrósł ponownie. Przekroczyłem granicę samochodem, na paszporcie kolegi o podobnym wyglądzie, pod koniec sierpnia 1988. Skróciłem pobyt w Kanadzie, bo sytuacja w kraju wykazywała oznaki ożywienia politycznego. Ale sam powrót, choć pełen elementów nieprzewidywalnych, nie był szczególnie dramatyczny.

– SW była organizacją dużą, skuteczną i niespenetrowaną przez SB. Mimo to w okresie przemian została zmarginalizowana. Dlaczego?  

– Przesądziła o tym nasza niezgoda na transformację w kształcie przygotowanym w Magdalence i przy tzw. okrągłym stole. Gdy część środowisk opozycyjnych oraz solidarnościowych pogodziła się z brakiem lustracji i dekomunizacji, gdy zaakceptowano model „miękkiej transformacji”, który prowadził do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury, to nasze hasła i poglądy musiały być niewygodne. Dziś już wiemy, że działania skierowane przeciwko SW oraz jej kierownictwu nie ustały nawet po 1989.

– Czy w tym upatruje pan przyczyn zniknięcia liderów i struktur SW ze sceny politycznej II RP?

– Staram się nie przeceniać skutków działań różnych służb i agentury. Jestem przekonany, że nasz radykalizm zawsze, także w czasach „okrągłego stołu”, podnosił pułap kompromisu, wymuszając na negocjatorach starania o społecznie lepsze warunki ugody. Ale porozumienie „okrągłego stołu” podzieliło również działaczy SW. Część z nas je zaakceptowała, a część przeszła do utworzonej w 1990 Partii Wolności.

– SW nigdy nie była tożsama ze związkiem.

Od początku zależało nam na tym, żeby nie utożsamiać SW ze strukturami NSZZ Solidarność. Podjęliśmy walkę z władzą ze świadomością ryzyka, jakie się z nią wiąże. Szło przede wszystkim o wymuszenie powrotu jawnej Solidarności. Nie zrezygnowaliśmy z tego nigdy, choć w połowie lat 80. nawet sam Lech Wałęsa domagał się jedynie samorządności i spółdzielczości. Natomiast rota składanej przez nas przysięgi zobowiązywała do walki o Rzeczpospolitą Solidarną.

– Andrzej Kołodziej w Gdańsku, Antoni Kopaczewski w Rzeszowie to czytelny przykład unii personalnej między Solidarnością Walczącą a strukturami związkowymi sprzed stanu wojennego.

– Akces Kołodzieja, jednego z historycznych przywódców sierpniowego strajku, traktowaliśmy, jako zaszczyt dla SW. Docenialiśmy też ważną pozycję Kopaczewskiego. Ale takich przykładów jest więcej. Zbyszek Bełz z Gorzowa, członek pierwszego składu rady, czy wspomniany już Andrzej Zarach to członkowie Prezydium Komisji Rewizyjnej, podczas I Zjazdu Krajowego „S”, jesienią 1981. Zawsze byliśmy po prostu częścią podziemnego ruchu wielkiej Solidarności. Być może częścią najlepiej zorganizowaną. I z pewnością najbardziej zadziorną.


                                          ***


 pierwodruk: „Tygodnik Solidarność” nr 24, z 15 czerwca 2007

 

POLECANE
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej poinformował, że Polska zaczyna dostawać się pod wpływ niżu znad rejonu Wysp Brytyjskich. Z zachodu i południowego zachodu napływa coraz cieplejsze powietrze polarne morskie, co przyniesie wzrost temperatury, ale również silniejszy wiatr i lokalne przymrozki w nocy.

Kontrolerzy ZUS przyjdą bez zapowiedzi. Można stracić zasiłek opiekuńczy Wiadomości
Kontrolerzy ZUS przyjdą bez zapowiedzi. Można stracić zasiłek opiekuńczy

Zakład Ubezpieczeń Społecznych zyska nowe uprawnienia. Inspektorzy będą mogli przeprowadzać kontrole bez wcześniejszego uprzedzenia. W razie wykrycia nieprawidłowości świadczeniobiorcy grozi utrata prawa do zasiłku i obowiązek zwrotu pieniędzy.

Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej pilne
Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy, która znajduje się pod naciskiem ataku hybrydowego zarówno ze strony Białorusi, jak i Niemiec.

Sąd: Rozbieranie się przed kamerką to usługa kulturalna, powinno być zwolnione z VAT z ostatniej chwili
Sąd: Rozbieranie się przed kamerką to "usługa kulturalna", powinno być zwolnione z VAT

Nie każde przedstawienie o tematyce erotycznej musi być traktowane jako czysta rozrywka – uznał Naczelny Sąd Administracyjny. Sąd orzekł, że pokaz erotyczny online może być uznany za działalność kulturalną, jeśli nie służy wyłącznie wywołaniu podniecenia u widzów. Tym samym zakwestionował stanowisko fiskusa, który odmówił zwolnienia z VAT.

Nowy komunikat prokuratury ws. Wołodymyra Żurawlowa z ostatniej chwili
Nowy komunikat prokuratury ws. Wołodymyra Żurawlowa

Warszawska prokuratura wydała oświadczenie w sprawie Wołodymyra Żurawlowa, obywatela Ukrainy poszukiwanego przez Niemcy w związku z wysadzeniem gazociągów Nord Stream. Po decyzji sądu o odmowie wydania mężczyzny stronie niemieckiej śledczy ogłosili, że nie będą składać odwołania.

Atak nożownika w Bremie, matka nie żyje, dwunastoletni syn ranny Wiadomości
Atak nożownika w Bremie, matka nie żyje, dwunastoletni syn ranny

Tragedia w niemieckiej Bremie. W niedzielę zamaskowany napastnik zaatakował nożem kobietę i jej 12-letniego syna. Kobieta zmarła na miejscu, a chłopiec został przewieziony do szpitala. Policja prowadzi intensywne poszukiwania sprawcy.

Tragedia w żłobku w Kołobrzegu. Nie żyje półtoraroczna dziewczynka z ostatniej chwili
Tragedia w żłobku w Kołobrzegu. Nie żyje półtoraroczna dziewczynka

Dramat w prywatnym żłobku w Kołobrzegu. Zmarło półtoraroczne dziecko, u którego doszło do zatrzymania krążenia. Mimo natychmiastowej reanimacji i akcji ratowników medycznych życia dziewczynki nie udało się uratować.

Niemcy wybrali Młodzieżowe Słowo Roku 2025. „Szalone” Wiadomości
Niemcy wybrali Młodzieżowe Słowo Roku 2025. „Szalone”

Wyrażenie „das crazy” zostało wybrane przez młodych Niemców jako Młodzieżowe Słowo Roku 2025, pokonując dwa inne popularne zwroty: „goonen” i „checkst du”. W głosowaniu zorganizowanym przez wydawnictwo Langenscheidt wzięło udział ponad dwa miliony osób.

Wiatrak koło domu bez zgody sąsiadów. Rząd forsuje nowelizację Wiadomości
Wiatrak koło domu bez zgody sąsiadów. Rząd forsuje nowelizację

Rząd zapowiada uproszczenie przepisów dotyczących odnawialnych źródeł energii. Nowe prawo ma pozwolić na stawianie przydomowych wiatraków bez pozwolenia na budowę, jedynie na zgłoszenie. Krytycy ostrzegają jednak przed zagrożeniem dla bezpieczeństwa i możliwymi sporami sąsiedzkimi.

Ważny komunikat dla nauczycieli z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla nauczycieli

Wiceminister edukacji narodowej Henryk Kiepura (PSL) zapowiedział ponowne rozmowy w sprawie przepisów dotyczących wynagradzania nauczycieli za godziny ponadwymiarowe. Przyznał, że obowiązujące od września regulacje mogą działać na niekorzyść nauczycieli.

REKLAMA

Wywiad z Kornelem Morawieckim sprzed 12 lat: Hasło, żeby odebrać władzę komunistom,głosiliśmy od początku

Hasło, żeby odebrać władzę komunistom, głosiliśmy od początku – z KORNELEM MORAWIECKIM, inicjatorem i przywódcą Solidarności Walczącej, 12 lat temu rozmawiał Waldemar Żyszkiewicz
 Wywiad z Kornelem Morawieckim sprzed 12 lat: Hasło, żeby odebrać władzę komunistom,głosiliśmy od początku
/ screen YouTube
– Mija 25 lat od chwili, gdy rozpoczęła działalność Solidarność Walcząca, jedna z najważniejszych i najskuteczniejszych struktur demokratycznego podziemia. Jak doszło do jej powstania?

– Dzięki doświadczeniu, zdobytemu pod koniec lat 70. przez środowiska  związane z „Biuletynem Dolnośląskim” oraz niezależnym ruchem studenckim, wrocławskie podziemie zyskało wysoką sprawność organizacyjną jeszcze przed grudniem 1981. Nic dziwnego, że wprowadzenie stanu wojennego wywołało we Wrocławiu natychmiastowy opór i gotowość do skutecznego działania w warunkach konspiracji.

– Było lepiej niż w innych miastach?

– Widać to choćby na przykładzie wydawanego przez tutejszy region „S” biuletynu „Z dnia na dzień” (ZDnD). Po numerze piątkowym, który wyszedł z datą 11 grudnia, następny ukazał się już 14 grudnia 1981 i jeszcze tego samego dnia trafił do wrocławskich zakładów pracy. Długo jeszcze w stanie wojennym ZDnD wychodził trzy razy w tygodniu, dopiero później, idąc za radą arcybiskupa Gulbinowicza zeszliśmy do dwóch wydań tygodniowo.

– Imponująca regularność, zważywszy na warunki. Kierował pan wtedy pionem informacji i propagandy dolnośląskiego RKS...

– ...tak, ale między mną a Władkiem Frasyniukiem zaczął już narastać spór. Myśmy, mówię o grupie działaczy zaangażowanych w wydawanie związkowego biuletynu, czuli się trochę hamowani w swoich zamiarach. Znaliśmy nasze możliwości organizacyjno-techniczne, wyczuwaliśmy nastroje buntu wśród młodzieży oraz szerszy społeczny sprzeciw wobec zamiarów wyrugowania Solidarności z polskiego życia publicznego. Niestety, władze RKS były niechętne ulicznym manifestacjom, wzywały tylko do krótkich strajków w zakładach pracy.

– Może związkowi zabrakło wtedy zdecydowanego przywództwa w skali kraju?

– Do powstania Ogólnopolskiego Komitetu Oporu nie doszło. Martwiło nas też, że z powołaniem ogólnopolskiej struktury kierowniczej „S”, w składzie Bujak, Frasyniuk, Lis i Hardek, czekano aż do drugiej połowy kwietnia. Przez pierwsze, najważniejsze miesiące stanu wojennego podziemne struktury regionalne były pozbawione przywództwa.

– Mocno stonowane oświadczenie Rady Prymasowskiej dopuszczało nawet rezygnację z istnienia związku w formule terytorialnej.

– Właśnie, ale przy całej swej ugodowości zostało jednak przez władze odrzucone i poddane propagandowemu ośmieszeniu. Co więcej, mimo nastrojów sprzyjających społecznym protestom, Wrocław był jedynym większym ośrodkiem, w którym nie odbyły się manifestacje z okazji 1 i 3 maja, bo RKS do nich nie wezwał. Doszliśmy wtedy do wniosku, że tej naszej wielkiej Solidarności z sierpnia 1980, której chcieliśmy i o której marzyliśmy, nie da się wyklęczeć, wypłakać, wynegocjować, tylko trzeba ją wywalczyć.

– W starciu z generałami, którzy prężą w mediach muskuły?

– Paradoksalnie, ta pokazowa arogancja władzy zmobilizowała nas do działania, bo wcale nie byliśmy przekonani, że komuniści odnieśli już bezwarunkowe zwycięstwo. Pozostawały jednak skrupuły natury moralnej. Nie mieliśmy przecież pewności, czy opuszczając RKS, dzieląc siły i środki pomiędzy dwie struktury, nie osłabimy związkowego podziemia. Uznaliśmy jednak, że tworząc alternatywę, poddamy rządzących większej presji i zwiększymy poziom społecznych wymagań wobec władzy.

– Od czego zaczynaliście?

– Symbolika SW, dewiza „Wolni i Solidarni”, całe ideowe oraz programowe podglebie, tkwiło w nas od początku, ale zaczęliśmy skromnie, wzywając ludzi, aby 13 czerwca 1982 złożyli kwiaty pod tablicą, pod którą pamiętnego sierpnia 1980 zawiązała się wrocławska Solidarność. Tysiące wrocławian odpowiedziało na nasz apel. Doszło do wielkiej bitwy z ZOMO. Potyczki przeniosły się na plac Pereca i trwały długo w noc. Pojawiły się barykady. Nierówna, ale całkiem skuteczna walka pospolitego ruszenia z wyspecjalizowanymi formacjami policyjnymi dowiodła, że potencjał społecznego oporu jest zadziwiająco wysoki, przynajmniej we Wrocławiu. Toteż przed 31 sierpnia Frasyniuk już się nie zawahał, a TKK również wzywała do demonstracji z okazji drugiej rocznicy powstania związku.   
 
– Kiedy doszło do Waszego rozstania z RKS?

– W maju, podczas spotkania w cztery oczy, zaproponowałem Frasyniukowi, żeby przejął od nas ZDnD, bo my chcemy wydawać całkiem nową gazetkę. Władek się nawet ucieszył, prosił tylko, żebyśmy jeszcze parę numerów biuletynu wydrukowali. I tak się stało. A trzeba wiedzieć, że myśmy drukowali bibułę w ponad dwudziestu miejscach, czasem nawet ich liczba sięgała trzydziestki. Sieciowa struktura organizacji, tak zawsze istotna w naszych działaniach, była wcześniejsza od SW. Punkty drukarskie, często z własnym kolportażem, stanowiły trzon organizacji podziemnej. W pierwszych dniach czerwca 1982 dostarczyliśmy drukarzom po dwa komplety matryc. Mieli przeczytać i zdecydować, co wydrukują: biuletyn RKS czy „Solidarność Walczącą”. Mogli też powielić obie gazetki. I zadeklarować się, który tytuł chcą wydawać w przyszłości. Wybór pozostawiliśmy drukarzom, kolporterom.  

– Rzadki przykład poszanowania autonomii konspiratorów, ale SW była jednak elitarną organizacją kadrową.

– Hasło, żeby „władzy odebrać władzę”, głosiliśmy jawnie od początku. Natomiast program działania konkretyzował się stopniowo. Nasz tygodnik był najpierw „pismem członków i sympatyków Solidarności”, w lipcu zawiązaliśmy Porozumienie Solidarności Walczącej. Formuła organizacji kadrowej,  zaprzysięganie członków – to wszystko pojawiło się dopiero od 11 listopada 1982. Te elitarne struktury dopełniało jednak rosnące wciąż grono współpracowników.

– Jak wyglądały struktury kierownicze SW? Kto i w jakim trybie podejmował główne decyzje?

– Właściwie można mówić o trzech ośrodkach kierowniczych. Najpierw z grupy założycielskiej, zaprzyjaźnionych i ufających sobie ludzi, wyłoniła się Rada Polityczna SW, która liczyła od 11 do 13 osób. Decyzje rady musiały być jednomyślne, co oznacza, że w praktyce stosowaliśmy ryzykowną zasadę liberum veto. Ale w niewielkiej grupie zżytych ze sobą osób całkiem nieźle to funkcjonowało. I zwiększało spoistość grupy.

– Zawsze lepiej przekonać oponentów niż ich przegłosować. Pod warunkiem, że dążenie do zgody nie grozi paraliżem decyzyjnym.

– Do tego nigdy nie doszło. Natomiast mnie, w dość naturalny sposób, wybrano na przewodniczącego SW. Kolegialność w warunkach konspiracji nie zawsze jest możliwa, dlatego część decyzji, podejmowałem osobiście. Nieraz przecież od szybkości ich podjęcia mogło zależeć powodzenie akcji lub nasze bezpieczeństwo.

– Rada, z obawy przed dekonspiracją, była bardzo hermetyczna. Pan, z tych samych względów, zmieniał stale miejsce pobytu. A terenowych struktur SW wciąż przybywało...

– Względy praktyczne, choć nie wykluczałbym też pewnego udziału ambicji przywódczych u młodszych kolegów, spowodowały, że z początkiem 1984 powołaliśmy Komitet Wykonawczy, początkowo pięcioosobowy. W jego pierwszym składzie znaleźli się Wojciech Myślecki, Andrzej Zarach, Andrzej Myc, jako osoba oddelegowana z Rady SW, Hanna Łukowska-Karniej oraz ja. Hanka zresztą również była w radzie, ale – co warto podkreślić – członkowie komitetu nie znali składu rady. Staraliśmy się przestrzegać swoistego konspiracyjnego BHP.

– Działania kontrwywiadowcze SW, które zapoczątkował i rozwinął nieżyjący już Jan Pawłowski, przeszły do legendy.  

– Nasłuchy prowadzone na częstotliwościach używanych przez esbeków podczas działań operacyjnych, rozpracowanie tzw. fosy, czyli swoistego kodu stosowanego podczas łączności radiowej z pewnością bardzo nam pomagały w nieustannych zmaganiach z wrocławską SB, która zresztą była chyba najlepsza w kraju. Dzięki tej osłonie kontrwywiadowczej, co najmniej dwukrotnie uniknąłem aresztowania, dzięki niej również, udało się nam zdemaskować groźnego agenta.

– Ale i SB odnosiła sukcesy.

– Oczywiście, wpadki się zdarzały, bo oni na obrzeżach sporo o nas wiedzieli. W Poznaniu do dziś słynne są brawurowe ucieczki parę razy zatrzymywanego Macieja Frankiewicza. Wrocławska SW najdotkliwsze straty poniosła po aresztowaniu Klementowskiego, który niestety nie spisał się w śledztwie. Wpadło wiele osób, zlikwidowano część drukarni. Cios był mocny, ale sieciowa struktura organizacji pozwoliła nam przetrwać i zneutralizować skutki. Natomiast głębszej infiltracji zapobiegła nasza dyscyplina konspiracyjna oraz system tzw. śluz. Mocne „podejście” służb pod rzeszowski oddział SW, gdzie jednak nie zinfiltrowano najściślejszego kierownictwa, należy do wyjątków.

– A pańskie zatrzymanie w 1987 roku?

– Zabrakło zwykłej ostrożności. Chcieliśmy szybko wydać „Warto być przyzwoitym” Władysława Bartoszewskiego i złamaliśmy własne zasady, idąc do mieszkania, które od półtora roku mogło być pod obserwacją SB.

– Cena tej nieostrożności była wysoka. Władze, wykorzystując rzekomą chorobę Andrzeja Kołodzieja oraz łatwowierność niektórych hierarchów Kościoła katolickiego, pozbyły się Was obu z kraju.

– Mnie na niecałe cztery miesiące. Ale grę operacyjną z wmawianiem Kołodziejowi groźnej choroby można uznać za wstęp do „okrągłego stołu”. Gdy po trzech dniach wracałem samolotem z Rzymu, zostałem cofnięty z lotniska do Wiednia. Biskup Alojzy Orszulik zapewniał mnie potem w rozmowie telefonicznej, że władze nie dotrzymały obietnic złożonych w tym zakresie Episkopatowi Polski.

– Czy pańska kilkumiesięczna nieobecność w kraju nie osłabiła znaczenia i politycznej pozycji przetargowej SW?

– Paradoksalnie okazało się, że nasza organizacja, dzięki swej strukturze i silnej motywacji do działania, daje sobie radę bez przewodniczącego. Po moim aresztowaniu, po aresztowaniu Kołodzieja – przywództwo SW zostało mocno przetrzebione. Mimo tego SW działała, a nawet rozwijała się, choć nie bez pewnych tarć. Po Kołodzieju funkcję przewodniczącego pełniła formalnie Jadwiga Chmielowska z Katowic, ale pracami kierował, choć nieco twardszą ode mnie ręką, Andrzej Zarach. Skądinąd świetny organizator.

– A co z mitem Kornela Morawieckiego?

– Jeśli nawet przez wpadkę nieco osłabł, to po nielegalnym powrocie do Polski wzrósł ponownie. Przekroczyłem granicę samochodem, na paszporcie kolegi o podobnym wyglądzie, pod koniec sierpnia 1988. Skróciłem pobyt w Kanadzie, bo sytuacja w kraju wykazywała oznaki ożywienia politycznego. Ale sam powrót, choć pełen elementów nieprzewidywalnych, nie był szczególnie dramatyczny.

– SW była organizacją dużą, skuteczną i niespenetrowaną przez SB. Mimo to w okresie przemian została zmarginalizowana. Dlaczego?  

– Przesądziła o tym nasza niezgoda na transformację w kształcie przygotowanym w Magdalence i przy tzw. okrągłym stole. Gdy część środowisk opozycyjnych oraz solidarnościowych pogodziła się z brakiem lustracji i dekomunizacji, gdy zaakceptowano model „miękkiej transformacji”, który prowadził do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury, to nasze hasła i poglądy musiały być niewygodne. Dziś już wiemy, że działania skierowane przeciwko SW oraz jej kierownictwu nie ustały nawet po 1989.

– Czy w tym upatruje pan przyczyn zniknięcia liderów i struktur SW ze sceny politycznej II RP?

– Staram się nie przeceniać skutków działań różnych służb i agentury. Jestem przekonany, że nasz radykalizm zawsze, także w czasach „okrągłego stołu”, podnosił pułap kompromisu, wymuszając na negocjatorach starania o społecznie lepsze warunki ugody. Ale porozumienie „okrągłego stołu” podzieliło również działaczy SW. Część z nas je zaakceptowała, a część przeszła do utworzonej w 1990 Partii Wolności.

– SW nigdy nie była tożsama ze związkiem.

Od początku zależało nam na tym, żeby nie utożsamiać SW ze strukturami NSZZ Solidarność. Podjęliśmy walkę z władzą ze świadomością ryzyka, jakie się z nią wiąże. Szło przede wszystkim o wymuszenie powrotu jawnej Solidarności. Nie zrezygnowaliśmy z tego nigdy, choć w połowie lat 80. nawet sam Lech Wałęsa domagał się jedynie samorządności i spółdzielczości. Natomiast rota składanej przez nas przysięgi zobowiązywała do walki o Rzeczpospolitą Solidarną.

– Andrzej Kołodziej w Gdańsku, Antoni Kopaczewski w Rzeszowie to czytelny przykład unii personalnej między Solidarnością Walczącą a strukturami związkowymi sprzed stanu wojennego.

– Akces Kołodzieja, jednego z historycznych przywódców sierpniowego strajku, traktowaliśmy, jako zaszczyt dla SW. Docenialiśmy też ważną pozycję Kopaczewskiego. Ale takich przykładów jest więcej. Zbyszek Bełz z Gorzowa, członek pierwszego składu rady, czy wspomniany już Andrzej Zarach to członkowie Prezydium Komisji Rewizyjnej, podczas I Zjazdu Krajowego „S”, jesienią 1981. Zawsze byliśmy po prostu częścią podziemnego ruchu wielkiej Solidarności. Być może częścią najlepiej zorganizowaną. I z pewnością najbardziej zadziorną.


                                          ***


 pierwodruk: „Tygodnik Solidarność” nr 24, z 15 czerwca 2007


 

Polecane
Emerytury
Stażowe