Waldemar Żyszkiewicz: Obywatele bez honoru i bezsilne państwo

Państwa skolonizowane opresyjne wobec tubylców, nomenklaturze zapewniają praktyczną nietykalność. Przedstawicieli wszelkich władz, urzędników i funkcjonariuszy państwowych, upartyjniony aparat samorządowy, a także korpus sędziowski Rzeczypospolitej trzeba w trybie pilnym pozbawić poczucia bezkarności. Bez tego na tzw. dobrą zmianę nie ma najmniejszych szans.
/ Hanna Gronkiewicz-Waltz, screen YT
Kilka jaskrawych przykładów z ostatnich tygodni. Paweł Adamowicz, który nie wie, ile posiada mieszkań (braki w deklaracji majątkowej), i nie przestrzega ustawy o zakazie propagowania ideologii totalitarnych (stocznia im. Lenina), zachowuje się arogancko podczas przesłuchania przed komisją parlamentarną ds. Amber Gold. O niczym istotnym nie wiedział, nikogo (prawie) nie znał, niczego też nie pamięta.
W istocie kpi sobie zarówno z członków komisji, jak również z ludzi śledzących próbę wyjaśnienia bezprecedensowego, bo najwidoczniej ochranianego przez wpływowe w państwie postaci złodziejskiego procederu, którego realnym celem była nie tyle nawet sama piramida finansowa, ile próba całkowitej eliminacji z rynku LOT-u, naszego narodowego przewoźnika.
Precyzując, Adamowicz kpi sobie z polskiego państwa, które wobec deklarowanej przez prezydenta Gdańska niewiedzy i niepamięci pozostaje niestety całkiem bezsilne. Bo to przecież trochę za mało, że „Budyń”, jak nazywają go lokalni przeciwnicy, dzięki dociekliwości przewodniczącej Małgorzaty Wassermann w trakcie przesłuchania całkiem stracił kontenans i poczerwieniały mu uszy...
 
Gwarantowane poczucie bezkarności
Z powagi Sejmu, lekceważąc wezwania przed parlamentarną komisję weryfikacyjną, publicznie szydzi sobie Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent miasta stołecznego Warszawy. Lekceważy kary nałożone za kolejne niestawiennictwa, wysyła swych reprezentantów, w zależności od sytuacji raz aż nadmiernie utożsamia się z sprawowanym urzędem, innym razem odeń się separuje, domagając się, aby kary za jej własne niestawiennictwo zostały opłacone ze środków publicznych*.
I znów, nie mamy tu przecież do czynienia z jakąś niepełnosprawną intelektualnie osobą, lecz z długoletnim włodarzem stołecznej aglomeracji, ze znaczącym liderem struktur Platformy Obywatelskiej. Z dawną kandydatką na urząd prezydenta RP, byłym prezesem banku centralnego, z rzutkim menedżerem, energicznie rozbudowującym miasto po wcześniejszym zastoju inwestycyjnym...
Jednocześnie mamy do czynienia z osobą, która nie wie nawet, jak na warszawskiej reprywatyzacji wzbogacił się jej własny mąż. Z osobą, która tak doniosłej i społecznie drażliwej problematyce nie poświęcała (podobno) w ogóle uwagi, cedując obowiązki w tym zakresie na swych zastępców i urzędników, od pewnego czasu kolejno wyrzucanych z ratusza w atmosferze korupcyjnego skandalu.
Hanna Gronkiewicz-Waltz, podobnie jak Paweł Adamowicz, a także trzy słynne w azjatyckich kulturach małpki, o niczym nie wiedziała, nic nie słyszała i niczego w związku z tym komisji pod przewodem wiceministra Patryka Jakiego nie powie... Oczywiście, element zuchwałej bezczelności – przed wojną zwany chucpą, dziś raczej arogancją – występuje w obu tych przypadkach, ale istotnym czynnikiem sprawczym pozostaje jednak zwykłe poczucie bezkarności.
 
Dzisiaj to urząd chroni skórę sprawcy
Kiedyś dbano przede wszystkim o powagę pełnionego urzędu, toteż delikwent, któremu pechowo powinęła się noga, znikał natychmiast z przestrzeni publicznej, nieraz płacąc za swe uchybienia najwyższą nawet cenę. Dziś umocowanie na urzędowym stolcu bez skrupułów wykorzystuje się, żeby per fas et nefas ochronić własną skórę, nawet gdy przewiny wyczerpują znamiona deliktów ciężkich i najcięższych. Takich przypadków mamy teraz aż nadto, każdy mógłby zilustrować powyższą tezę przykładami z własnego podwórka.
To jest po trosze cena, jaką płacimy za eliminację pojęcia honoru oraz wynikających stąd skrupułów moralnych. Wprawdzie etos rycerski został przez postępowców już dawno temu zakwestionowany, ale formy przyjmowania na siebie odpowiedzialności za podejmowane decyzje oraz ich praktyczne skutki funkcjonowały jeszcze wśród znaczniejszego mieszczaństwa, a zwłaszcza wśród wywodzących się z ziemiaństwa pierwszych pokoleń inteligencji, wyraźnie skłonnej do pielęgnowania chlubnych osobowych tradycji szlacheckich.
Pytanie, czy seria samobójstw po słynnym krachu giełdowym w roku 1929 jest przede wszystkim egzemplifikacją tego właśnie zjawiska, i czy takie rozwiązanie wydaje się akurat godne polecenia, ale przecież desperackie kroki jako honorowe wyjście w obliczu krachu czy bankructwa spowodowanego nadmiernym ryzykiem giełdowym albo czynnikami zgoła od desperata niezależnymi (nagła dekoniunktura, kataklizmy naturalne, nieuczciwość kontrahentów) w dwudziestoleciu międzywojennym zdarzały się na porządku dziennym.
Emblematycznym przykładem postawy honorowej (dziś uznalibyśmy pewnie, że wręcz nadmiernie honorowej) jest anegdota związana wiedeńskimi koszarami arcyksięcia Rudolfa, znanymi później jako Rossauer Kaserne. Wybudowane w połowie XIX stulecia zostały zaprojektowane bez (dostatecznej liczby) toalet dla zwykłych żołnierzy; toalety dla kadry oficerskiej przewidziano. Ów ważny brak, w obiekcie przeznaczonym dla nawet czterech tysięcy żołnierzy, który  skonstatowano w chwili oddawania koszar do użytku, miał się stać przyczyną samobójczej śmierci projektanta.
Dziś twardą wymowę tej historii poddaje się znacznej relatywizacji: według jednych źródeł fakt targnięcia się na własne życie nie jest dostatecznie potwierdzony, inne (choć też nie podają przekonującej argumentacji) widzą w nim przejaw tzw. miejskiej legendy. Ale warto pamiętać, że żyjemy w czasach wszechobejmującej relatywy, bo jeszcze u progu lat 90. przedstawiano mi tę opowieść o koszarach z epoki cesarza Franciszka Józefa jako coś niepowątpiewalnego.
 
Od Polaków woli inwertytów oraz imigrantów
Niejako na antypodach opowieści o nazbyt honorowym budowniczym wiedeńskich koszar plasuje się przypadek postaci na eksponowanym urzędzie publicznym, która niefrasobliwie mieląc językiem, oskarżyła naród polski in gremio o współudział w holokauście, powszechnie uznawanym w świecie za arcyzbrodnię, za coś w dziejach ludzkości najstraszliwszego.
Człowiek ten, przecież nie jakiś biedaczyna ułomny na umyśle, lecz prawnik, profesjonalnie kształcony w odpowiedzialności za słowo, powiedział tak, jakby nigdy nie słyszał o Radzie Głównej Opiekuńczej, o Żegocie, o wyrokach państwa podziemnego na szmalcowników o najróżniejszym zresztą rodowodzie, wreszcie o nagminnym, uporczywym i kłamliwym nadużywaniu przez zagraniczne media frazy „polskie obozy koncentracyjne”...
Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby ów rzecznik praw obywatelskich pełnił swój urząd w Republice Federalnej Niemiec, ewentualnie w którymś z państw europejskich gorliwie w latach wojny kolaborujących z III Rzeszą... Ale nie, ten aż nadto wygadany prawnik jest ombudsmanem w Rzeczypospolitej Polskiej. I dał się dotąd poznać głównie jako spolegliwy rzecznik środowisk erotycznych inwertytów oraz politycznej irredenty atakującej od dwóch lat ekipę rządzącą, która otrzymała od Polaków demokratyczny mandat.
W przeciwieństwie do prezydenta Gdańska, rzecznik Adam Bodnar nawet się nie zarumienił, a powinien. Bo nie dość, że dołączył do prowadzonej w krajach bliskiej zagranicy kampanii szkalowania Polski, to jeszcze tłumaczył się w sposób, który go dyskwalifikuje jako człowieka i profesjonalistę. Natomiast o jedynym pozwalającym ratować twarz wyjściu, czyli o złożeniu dymisji, nawet się nie zająknął. I pewnie ujdzie mu to na sucho, bo jak trafnie zauważa Poeta w narodowym arcydramacie: myśmy wszystko zapomnieli...
 
Narodowy Instytut Certyfikacji Kadr
Przypominam te trzy skandaliczne przypadki nie po to, by nad naszą przebaczliwością, a w konsekwencji nad bezsilnością polskiego państwa ubolewać, ale żeby sposobu przełamania tego imposybilizmu szukać. Procedury demokratyczne oraz zasada kadencyjności pełnienia różnych funkcji publicznych powinny zostać uzupełnione o skuteczne mechanizmy odwoływania osób, które sprzeniewierzyły się deklaracjom, składanym wyborcom w trakcie kampanii wyborczej. To elementarz, niestety wciąż pozostający w sferze pobożnych życzeń.
Po drugie, skoro od osób aspirujących do kierowania pojazdami mechanicznymi wymagamy złożenia stosownego egzaminu, a przy licencjach profesjonalnych i/lub na pojazdy specjalnego znaczenia również przejścia specjalistycznych badań psychotechnicznych, to wydaje się wręcz zaniedbaniem, że sprawdzeniu predyspozycji psycho-intelektualnych nie są poddawane osoby, którym powierza się kierowanie nawą państwową. 
Przy podejmowaniu decyzji o wielowymiarowych i ważkich skutkach na podstawie niekoniecznie spoistych, często związanych z realnym konfliktem interesów, a zawsze niekompletnych przesłanek trudno się przecież obyć bez znacznej chłonności poznawczej, zdolności gromadzenia oraz weryfikowania źródeł, a zwłaszcza trafnej oceny jakości ekspertyz i rzetelności zatrudnianych doradców.
Zarządzanie wielką aglomeracją miejską takich umiejętności wymaga. Toteż stan wiedzy o zachodzących w mieście procesach, elementarne braki w rozeznaniu sytuacji, wreszcie deficyt pamięci, jaki niedawno zademonstrował Paweł Adamowicz, powinny nie tylko zaniepokoić gdańszczan, ale skutkować skierowaniem delikwenta na obligatoryjne badania w Narodowym Instytucie Certyfikacji Kadr (NICK).
Sprawdzanie aktualnego stanu zdolności osoby do pełnienia ważnych funkcji publicznych wydaje się postulatem racjonalnym. Dlaczegóż bowiem Gdańskiem, Warszawą albo jakimś ważnym dla obywateli urzędem centralnym miałby kierować ktoś, kogo opuściły siły, chęci, zdrowy rozsądek, rozeznanie w przedmiocie, umiejętność trafnej oceny sytuacji, wreszcie zdolność do podjęcia optymalnej decyzji.
Wydaje się, że już samo powołanie NICK-u do istnienia skutecznie przeciwdziałałoby amnezji wielu prominentnych postaci, zarówno tych z kręgów władzy, jak i ze środowisk działaczy samorządowych oraz szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości. Może więc warto skorzystać z takiego narzędzia?
 
* W sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz państwo wykonało wreszcie stosowny ruch, dokonując komorniczego zajęcia 12 tys. złotych z jej prywatnego konta na poczet orzeczonych grzywien. Coś drgnęło.
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
[pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego, nr 150/2017]

 

POLECANE
Ambasador PRL w USA uciekł Jaruzelskiemu osiem dni po wprowadzeniu stanu wojennego tylko u nas
Ambasador PRL w USA uciekł Jaruzelskiemu osiem dni po wprowadzeniu stanu wojennego

Po wprowadzeniu stanu wojennego jeden z najwyższych rangą dyplomatów PRL poprosił w USA o azyl polityczny. Historia Romualda Spasowskiego pokazuje, jak osobiste decyzje, dramatyczne wydarzenia w kraju i spotkanie z Janem Pawłem II doprowadziły do zerwania z komunistycznym reżimem.

Potężny karambol na S19. Są ranni z ostatniej chwili
Potężny karambol na S19. Są ranni

26 samochodów zderzyło się w karambolu, do którego doszło w piątek wieczorem na drodze ekspresowej S19 niedaleko węzła Modliborzyce, w okolicach wsi Stojeszyn (Lubelskie). 10 osób jest rannych. Droga w kierunku Rzeszowa jest zablokowana.

Anna Kwiecień: Umowa UE-Mercosur to rolniczy Nord Stream 2 gorące
Anna Kwiecień: Umowa UE-Mercosur to rolniczy Nord Stream 2

„Umowa Mercosur to rolniczy NS2” - napisała na platformie X poseł PiS Anna Kwiecień.

Zełenski: Gdybyśmy byli nieostrożni, moglibyśmy doprowadzić do zrujnowania sojuszu z Polską gorące
Zełenski: Gdybyśmy byli nieostrożni, moglibyśmy doprowadzić do zrujnowania sojuszu z Polską

Gdybyśmy byli nieostrożni, moglibyśmy doprowadzić do zrujnowania sojuszu z Polską, a Rosja pragnie, aby ten sojusz został zrujnowany – powiedział w piątek prezydent Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla PAP, TVP i Polskiego Radia.

Nawrocki pojedzie do Kijowa? Prezydencki minister zdradza plany z ostatniej chwili
Nawrocki pojedzie do Kijowa? Prezydencki minister zdradza plany

„Na pewno doszło do pewnego otwarcia w relacjach dwustronnych; o ewentualnej rewizycie będziemy myśleć, gdy będzie ku temu powód” – powiedział szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, pytany o wizytę prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie i o to, kiedy prezydent Karol Nawrocki odwiedzi Ukrainę.

Tȟašúŋke Witkó: Sapog w drzwiach wolnego świata tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Sapog w drzwiach wolnego świata

Amerykanie – niestety, z dużą dozą dezynwoltury – wzięli na siebie ciężar bycia rozjemcą w rozmowach, mających wymusić zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Paktowanie owo trwa już grubo ponad pół roku, a jego efekty są żadne, bowiem Kremlowi wcale nie zależy na wygaszeniu śmiertelnych zapasów.

Jak będzie wyglądać wspólna unijna pożyczka na rzecz Ukrainy? Znamy szczegóły z ostatniej chwili
Jak będzie wyglądać wspólna unijna pożyczka na rzecz Ukrainy? Znamy szczegóły

Zaciągnięcie długu w wysokości 90 mld euro przez Unię Europejską, by wesprzeć Ukrainę, będzie oznaczało, że państwa będą wspólnie spłacać co roku odsetki w wysokości około 3 mld euro. Biorąc pod uwagę, że PKB Unii wynosi 18 bln euro, będzie to oznaczać wzrost deficytu UE o 0,02 proc.

Radosław Sikorski wysłał Viktorowi Orbanowi wirtualny order Lenina polityka
Radosław Sikorski wysłał Viktorowi Orbanowi wirtualny order Lenina

Order Lenina znajduje się w komentarzu, który szef polskiego MSZ Radosław Sikorski umieścił pod wpisem premiera Węgier Viktora Orbana na platformie X poświęconego negocjacjom w sprawie pomocy finansowej dla Ukrainy, które odbyły się w Brukseli.

Sikorski po rozmowach z szefem ukraińskiego MSZ: „Jesteśmy zjednoczeni w walce o bezpieczną przyszłość” z ostatniej chwili
Sikorski po rozmowach z szefem ukraińskiego MSZ: „Jesteśmy zjednoczeni w walce o bezpieczną przyszłość”

Współpraca Warszawy i Kijowa w obszarze bezpieczeństwa i droga Ukrainy do członkostwa w Unii Europejskiej - to najważniejsze tematy, które omówili dzisiaj w Warszawie wicepremier Radosław Sikorski i minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha. Szef ukraińskiej dyplomacji towarzyszył Prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu podczas oficjalnej wizyty w Polsce.

Chiny protestują przeciwko planom USA sprzedaży broni Tajwanowi z ostatniej chwili
Chiny protestują przeciwko planom USA sprzedaży broni Tajwanowi

Ministerstwo obrony Chin zaprotestowało w piątek przeciw planom władz USA sprzedaży Tajwanowi uzbrojenia o wartości ponad 11 mld dolarów. Pekin zagroził „stanowczymi działaniami”, jeśli uzna, że zagrożone są suwerenność oraz terytorialna integralność Chińskiej Republiki Ludowej.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Obywatele bez honoru i bezsilne państwo

Państwa skolonizowane opresyjne wobec tubylców, nomenklaturze zapewniają praktyczną nietykalność. Przedstawicieli wszelkich władz, urzędników i funkcjonariuszy państwowych, upartyjniony aparat samorządowy, a także korpus sędziowski Rzeczypospolitej trzeba w trybie pilnym pozbawić poczucia bezkarności. Bez tego na tzw. dobrą zmianę nie ma najmniejszych szans.
/ Hanna Gronkiewicz-Waltz, screen YT
Kilka jaskrawych przykładów z ostatnich tygodni. Paweł Adamowicz, który nie wie, ile posiada mieszkań (braki w deklaracji majątkowej), i nie przestrzega ustawy o zakazie propagowania ideologii totalitarnych (stocznia im. Lenina), zachowuje się arogancko podczas przesłuchania przed komisją parlamentarną ds. Amber Gold. O niczym istotnym nie wiedział, nikogo (prawie) nie znał, niczego też nie pamięta.
W istocie kpi sobie zarówno z członków komisji, jak również z ludzi śledzących próbę wyjaśnienia bezprecedensowego, bo najwidoczniej ochranianego przez wpływowe w państwie postaci złodziejskiego procederu, którego realnym celem była nie tyle nawet sama piramida finansowa, ile próba całkowitej eliminacji z rynku LOT-u, naszego narodowego przewoźnika.
Precyzując, Adamowicz kpi sobie z polskiego państwa, które wobec deklarowanej przez prezydenta Gdańska niewiedzy i niepamięci pozostaje niestety całkiem bezsilne. Bo to przecież trochę za mało, że „Budyń”, jak nazywają go lokalni przeciwnicy, dzięki dociekliwości przewodniczącej Małgorzaty Wassermann w trakcie przesłuchania całkiem stracił kontenans i poczerwieniały mu uszy...
 
Gwarantowane poczucie bezkarności
Z powagi Sejmu, lekceważąc wezwania przed parlamentarną komisję weryfikacyjną, publicznie szydzi sobie Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent miasta stołecznego Warszawy. Lekceważy kary nałożone za kolejne niestawiennictwa, wysyła swych reprezentantów, w zależności od sytuacji raz aż nadmiernie utożsamia się z sprawowanym urzędem, innym razem odeń się separuje, domagając się, aby kary za jej własne niestawiennictwo zostały opłacone ze środków publicznych*.
I znów, nie mamy tu przecież do czynienia z jakąś niepełnosprawną intelektualnie osobą, lecz z długoletnim włodarzem stołecznej aglomeracji, ze znaczącym liderem struktur Platformy Obywatelskiej. Z dawną kandydatką na urząd prezydenta RP, byłym prezesem banku centralnego, z rzutkim menedżerem, energicznie rozbudowującym miasto po wcześniejszym zastoju inwestycyjnym...
Jednocześnie mamy do czynienia z osobą, która nie wie nawet, jak na warszawskiej reprywatyzacji wzbogacił się jej własny mąż. Z osobą, która tak doniosłej i społecznie drażliwej problematyce nie poświęcała (podobno) w ogóle uwagi, cedując obowiązki w tym zakresie na swych zastępców i urzędników, od pewnego czasu kolejno wyrzucanych z ratusza w atmosferze korupcyjnego skandalu.
Hanna Gronkiewicz-Waltz, podobnie jak Paweł Adamowicz, a także trzy słynne w azjatyckich kulturach małpki, o niczym nie wiedziała, nic nie słyszała i niczego w związku z tym komisji pod przewodem wiceministra Patryka Jakiego nie powie... Oczywiście, element zuchwałej bezczelności – przed wojną zwany chucpą, dziś raczej arogancją – występuje w obu tych przypadkach, ale istotnym czynnikiem sprawczym pozostaje jednak zwykłe poczucie bezkarności.
 
Dzisiaj to urząd chroni skórę sprawcy
Kiedyś dbano przede wszystkim o powagę pełnionego urzędu, toteż delikwent, któremu pechowo powinęła się noga, znikał natychmiast z przestrzeni publicznej, nieraz płacąc za swe uchybienia najwyższą nawet cenę. Dziś umocowanie na urzędowym stolcu bez skrupułów wykorzystuje się, żeby per fas et nefas ochronić własną skórę, nawet gdy przewiny wyczerpują znamiona deliktów ciężkich i najcięższych. Takich przypadków mamy teraz aż nadto, każdy mógłby zilustrować powyższą tezę przykładami z własnego podwórka.
To jest po trosze cena, jaką płacimy za eliminację pojęcia honoru oraz wynikających stąd skrupułów moralnych. Wprawdzie etos rycerski został przez postępowców już dawno temu zakwestionowany, ale formy przyjmowania na siebie odpowiedzialności za podejmowane decyzje oraz ich praktyczne skutki funkcjonowały jeszcze wśród znaczniejszego mieszczaństwa, a zwłaszcza wśród wywodzących się z ziemiaństwa pierwszych pokoleń inteligencji, wyraźnie skłonnej do pielęgnowania chlubnych osobowych tradycji szlacheckich.
Pytanie, czy seria samobójstw po słynnym krachu giełdowym w roku 1929 jest przede wszystkim egzemplifikacją tego właśnie zjawiska, i czy takie rozwiązanie wydaje się akurat godne polecenia, ale przecież desperackie kroki jako honorowe wyjście w obliczu krachu czy bankructwa spowodowanego nadmiernym ryzykiem giełdowym albo czynnikami zgoła od desperata niezależnymi (nagła dekoniunktura, kataklizmy naturalne, nieuczciwość kontrahentów) w dwudziestoleciu międzywojennym zdarzały się na porządku dziennym.
Emblematycznym przykładem postawy honorowej (dziś uznalibyśmy pewnie, że wręcz nadmiernie honorowej) jest anegdota związana wiedeńskimi koszarami arcyksięcia Rudolfa, znanymi później jako Rossauer Kaserne. Wybudowane w połowie XIX stulecia zostały zaprojektowane bez (dostatecznej liczby) toalet dla zwykłych żołnierzy; toalety dla kadry oficerskiej przewidziano. Ów ważny brak, w obiekcie przeznaczonym dla nawet czterech tysięcy żołnierzy, który  skonstatowano w chwili oddawania koszar do użytku, miał się stać przyczyną samobójczej śmierci projektanta.
Dziś twardą wymowę tej historii poddaje się znacznej relatywizacji: według jednych źródeł fakt targnięcia się na własne życie nie jest dostatecznie potwierdzony, inne (choć też nie podają przekonującej argumentacji) widzą w nim przejaw tzw. miejskiej legendy. Ale warto pamiętać, że żyjemy w czasach wszechobejmującej relatywy, bo jeszcze u progu lat 90. przedstawiano mi tę opowieść o koszarach z epoki cesarza Franciszka Józefa jako coś niepowątpiewalnego.
 
Od Polaków woli inwertytów oraz imigrantów
Niejako na antypodach opowieści o nazbyt honorowym budowniczym wiedeńskich koszar plasuje się przypadek postaci na eksponowanym urzędzie publicznym, która niefrasobliwie mieląc językiem, oskarżyła naród polski in gremio o współudział w holokauście, powszechnie uznawanym w świecie za arcyzbrodnię, za coś w dziejach ludzkości najstraszliwszego.
Człowiek ten, przecież nie jakiś biedaczyna ułomny na umyśle, lecz prawnik, profesjonalnie kształcony w odpowiedzialności za słowo, powiedział tak, jakby nigdy nie słyszał o Radzie Głównej Opiekuńczej, o Żegocie, o wyrokach państwa podziemnego na szmalcowników o najróżniejszym zresztą rodowodzie, wreszcie o nagminnym, uporczywym i kłamliwym nadużywaniu przez zagraniczne media frazy „polskie obozy koncentracyjne”...
Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby ów rzecznik praw obywatelskich pełnił swój urząd w Republice Federalnej Niemiec, ewentualnie w którymś z państw europejskich gorliwie w latach wojny kolaborujących z III Rzeszą... Ale nie, ten aż nadto wygadany prawnik jest ombudsmanem w Rzeczypospolitej Polskiej. I dał się dotąd poznać głównie jako spolegliwy rzecznik środowisk erotycznych inwertytów oraz politycznej irredenty atakującej od dwóch lat ekipę rządzącą, która otrzymała od Polaków demokratyczny mandat.
W przeciwieństwie do prezydenta Gdańska, rzecznik Adam Bodnar nawet się nie zarumienił, a powinien. Bo nie dość, że dołączył do prowadzonej w krajach bliskiej zagranicy kampanii szkalowania Polski, to jeszcze tłumaczył się w sposób, który go dyskwalifikuje jako człowieka i profesjonalistę. Natomiast o jedynym pozwalającym ratować twarz wyjściu, czyli o złożeniu dymisji, nawet się nie zająknął. I pewnie ujdzie mu to na sucho, bo jak trafnie zauważa Poeta w narodowym arcydramacie: myśmy wszystko zapomnieli...
 
Narodowy Instytut Certyfikacji Kadr
Przypominam te trzy skandaliczne przypadki nie po to, by nad naszą przebaczliwością, a w konsekwencji nad bezsilnością polskiego państwa ubolewać, ale żeby sposobu przełamania tego imposybilizmu szukać. Procedury demokratyczne oraz zasada kadencyjności pełnienia różnych funkcji publicznych powinny zostać uzupełnione o skuteczne mechanizmy odwoływania osób, które sprzeniewierzyły się deklaracjom, składanym wyborcom w trakcie kampanii wyborczej. To elementarz, niestety wciąż pozostający w sferze pobożnych życzeń.
Po drugie, skoro od osób aspirujących do kierowania pojazdami mechanicznymi wymagamy złożenia stosownego egzaminu, a przy licencjach profesjonalnych i/lub na pojazdy specjalnego znaczenia również przejścia specjalistycznych badań psychotechnicznych, to wydaje się wręcz zaniedbaniem, że sprawdzeniu predyspozycji psycho-intelektualnych nie są poddawane osoby, którym powierza się kierowanie nawą państwową. 
Przy podejmowaniu decyzji o wielowymiarowych i ważkich skutkach na podstawie niekoniecznie spoistych, często związanych z realnym konfliktem interesów, a zawsze niekompletnych przesłanek trudno się przecież obyć bez znacznej chłonności poznawczej, zdolności gromadzenia oraz weryfikowania źródeł, a zwłaszcza trafnej oceny jakości ekspertyz i rzetelności zatrudnianych doradców.
Zarządzanie wielką aglomeracją miejską takich umiejętności wymaga. Toteż stan wiedzy o zachodzących w mieście procesach, elementarne braki w rozeznaniu sytuacji, wreszcie deficyt pamięci, jaki niedawno zademonstrował Paweł Adamowicz, powinny nie tylko zaniepokoić gdańszczan, ale skutkować skierowaniem delikwenta na obligatoryjne badania w Narodowym Instytucie Certyfikacji Kadr (NICK).
Sprawdzanie aktualnego stanu zdolności osoby do pełnienia ważnych funkcji publicznych wydaje się postulatem racjonalnym. Dlaczegóż bowiem Gdańskiem, Warszawą albo jakimś ważnym dla obywateli urzędem centralnym miałby kierować ktoś, kogo opuściły siły, chęci, zdrowy rozsądek, rozeznanie w przedmiocie, umiejętność trafnej oceny sytuacji, wreszcie zdolność do podjęcia optymalnej decyzji.
Wydaje się, że już samo powołanie NICK-u do istnienia skutecznie przeciwdziałałoby amnezji wielu prominentnych postaci, zarówno tych z kręgów władzy, jak i ze środowisk działaczy samorządowych oraz szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości. Może więc warto skorzystać z takiego narzędzia?
 
* W sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz państwo wykonało wreszcie stosowny ruch, dokonując komorniczego zajęcia 12 tys. złotych z jej prywatnego konta na poczet orzeczonych grzywien. Coś drgnęło.
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
[pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego, nr 150/2017]


 

Polecane