Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było

Wes Anderson powraca na ekrany z filmem, który równie łatwo rozpoznać, co sobie odpuścić albo się zakochać. "Układ fenicki", pokazany premierowo podczas 78. Festiwalu Filmowego w Cannes, na polskie ekrany trafił 6 czerwca.
"Układ fenicki" / materiały prasowe

Idealistyczny pastisz

Film stanowi kolejny udany obraz w twórczości reżysera, którego styl wizualny zyskał rangę osobnej kategorii filmowej jakości – idealistyczny pastisz, dopracowany do absurdu – jednocześnie dla fanów Andersona bezpiecznie znajomy. Tym razem jednak za pastelową fasadą i perfekcyjną kompozycją Anderson ukrywa historię bardziej zgrzytliwą, bo muskającą tematy ustrojowe i wolnościowe, politycznie niejednoznaczną, możliwe, że bardziej niż jego wcześniejsze projekty. Jednak ten kto się spodziewa patosu współmiernego z potencjalną rangą zarysowanych powyżej tematów, ten się zawiedzie. Ważka tematyka, chciałoby się rzecz egzystencjalno-etyczna, przedstawiona zostają w ironicznym cudzysłowie, a tragedia niewolnictwa stanowi żart w ustach miliardera. Widz to kupuje, przecież to Anderson i właściwie autor nie miał nic złego na myśli.

Film jednocześnie prezentuje estetykę autora na bardzo wysokim poziomie, historia w porównaniu ze wcześniejszymi produkcjami też wypada nieźle, ale efekt sprawia wrażenie, że to już gdzieś kiedyś było – prawdopodobnie w "Grand Budapest Hotel" – najbardziej udanym filmie Andersona. Reżyser nie rezygnuje z żadnego ze swoich znaków rozpoznawczych: precyzyjnie kadrowanych ujęć, symetrii, pastelowych kolorów, stylizowanych dekoracji i aktorów poruszających się jak pionki na planszy. Świat "Układu fenickiego" to modelowa miniatura rzeczywistości – misternie skonstruowana, pełna absurdalnych detali, odrealniona w swoim uroku. Choć wizualnie film zachwyca, trudno nie odczuć, że ta estetyczna perfekcja zaczyna działać na niekorzyść emocjonalnego zaangażowania. Bohaterowie, choć grani przez znakomitych aktorów, pozostają zdystansowani i schematyczni, a ich działania mają raczej symboliczny niż emocjonalny ciężar. Styl Andersona, zdominowany przez symetrię i powtarzalną kompozycję kadrów, zaczyna sprawiać wrażenie wtórnego, coraz mniej zaskakuje, a coraz bardziej nuży.

 

"Fenicki układ"

Możliwe, że brakuje w tym wszystkim autoironii, subtelnego sabotażu, wyrazu, że autor "Genialnego klanu" sam zaczął się zastanawiać, czy jego język filmowy nadal wystarcza do opowiadania angażujących historii, nie tylko wizualnych. Z drugiej strony; czy w tak ironicznie pastiszowych obrazach wypada wymagać wyrazów samobiczowania autora, którego jakość tożsama jest z autonomicznym stylem? Jeden z widzów napisał, że idąc na film Wesa Andersona, idzie się bardziej na Andersona niż na jego film – to prawda. Ciężko od Andersona oczekiwać modyfikacji diegezy, której kreacja zapewniła mu rzesze fanów i stałą obecność na festiwalach filmowych. Jakość Andersona, w oczach niektórych stała się jego zmorą, to od widza zależy określenie czy jest tym zmęczony, czy wciąż kupuje to bez dwóch zdań magiczne estetycznie kino.

Fenicki układ opowiada historię miliardera Zsa-Zsa Kordy (Benicio Del Toro), który informuje swoją córkę – nowicjuszkę zakonną (Mia Threapleton) – że to ona, a nie jego synowie, zostanie dziedziczką i zarządcą rodzinnego majątku. Wraz z jej pomocą Korda przystępuje do realizacji życiowego planu: stworzenia rozbudowanego ośrodka gospodarczego w rejonie Afryki Północnej. Retro estetyka oraz aluzje filmowe sugerują, że akcja filmu osadzona jest w roku 1950. Wizjoner wyrusza w podróż w poszukiwaniu inwestorów, starając się zdobyć środki finansowe. Kolejne spotkania stają się pretekstem do absurdalnych sytuacji i celnych ripost, na których opiera się humor filmu, rodzący się z konfrontacji bohatera z coraz bardziej osobliwymi przeciwnikami i zwolennikami jego ambitnej wizji. Wartka akcja ustępuje jednak poetyce gagów i epizodyczności. Krótkie sekwencje kończą się niespodziewanie, często tragicznie dla pojawiających się w nich postaci.

 

"To trzeba czuć"

Obsada, jak zwykle, imponuje. W głównych rolach pojawiają się jego stali współpracownicy oraz nowe twarze, których ekranowa obecność wzmacnia wrażenie osobliwego dystansu języka filmowego i percepcji widza. Dla amatorów wielkich nazwisk, na ekranie, poza Benicio Del Toro pojawiają się: Tom Hanks, Scarlett Johannson, Bryan Cranston, Michael Cera czy Willem Dafoe. Aktorzy i ich postaci mają charakter epizodyczny, stanowią rodzaj intertekstualnej gry z widzem, który rozpoznaje ich twarze z kinowych czy serialowych hitów. Współgra to z ,,warsztatowością” stylu Andersona. Jego kino nie udaje rzeczywistości a głęboka kreacyjność i mrugnięcia oka do widzów - to tylko film i rozrywka - sprawiają, że wciąż cieszy się ogromnym uznaniem. Brak tu jednak popisów wielkiego aktorstwa – gra podporządkowana jest formie: mimika postaci jest ograniczona, gesty zdyscyplinowane, dialogi wybrzmiewają jak cytaty z nieistniejących dramatów lub bajek. Niektóre występy, choć technicznie precyzyjne, sprawiają wrażenie celowo wypranych z emocji. Ten reżyserski zamysł broni się w uniwersum Andersona, ale ,,to trzeba czuć”. Niektórych widzów, szczególnie oczekujących emocjonalnego punktu zaczepienia, może to zniechęcić.

Układ fenicki porusza tematykę wielkich narracji: o władzy, kolonializmie, pieniądzu, modernizacji i kontroli. Reżyser nie formuuje konkretnego stanowiska i nie zakreśla problemu. Jego film i przedstawiona problematyka ma cele przede wszystkim estetyczno-wizualne. Anderson prezentuje piękną formę, potencjalnie mogącą zrównoważyć brak wyraźnej emocjonalnej treści. To film, który choć wizualnie urzeka i intryguje pozostawia po sobie chłód. Anderson konsekwentnie buduje własne uniwersum, ale coraz trudniej nie zauważyć, że staje się ono zamkniętym systemem, w którym styl przeważa nad dramatem, a koncept nad przeżyciem. Układ fenicki to bez wątpienia dzieło dojrzałe i świadome własnej niszy, pełne aluzji i subtelnych tropów, ale też film, który bardziej niż poruszać – fascynuje z oddali. I może właśnie w tym tkwi jego największa siła, a zarazem największe ograniczenie.
 


 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Jedwabne i Wołyń tylko u nas
Tadeusz Płużański: Jedwabne i Wołyń

W kontekście kolejnej rocznicy zbrodni w Jedwabnem (10 lipca 1941 r.) lewacy lansują tezę, że tak znienawidzone przez nich środowiska patriotyczne celowo pomijają tę rzekomo polską akcję eksponując ludobójstwo wołyńskie. „Wołyń dla Polaków to przykrywka, za którą chcą schować Jedwabne” – twierdzi wprost dziennikarz Tomasz Lis. Tylko co ma piernik do wiatraka?

Jad Waszem żąda usunięcia głazów pamięci w Jedwabnem gorące
Jad Waszem żąda usunięcia głazów pamięci w Jedwabnem

W Jedwabnem, kilkadziesiąt metrów od oficjalnego pomnika ofiar z 1941 r., ustawiono siedem granitowych głazów z tablicami, które kwestionują udział miejscowych Polaków w zbrodni. Jad Waszem wzywa władze o usunięcie "obraźliwej instalacji", a polska prokuratura bada, czy szerzy ona nienawiść.

Tȟašúŋke Witkó: Panika na pokładzie, czyli Pieśń o podrzynaniu gardeł tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Panika na pokładzie, czyli "Pieśń o podrzynaniu gardeł"

Pamiętacie Państwo western z Johnem Waynem, zatytułowany „Rio Bravo", prawda? Klasyk nad klasyki, na którego ścieżce dźwiękowej wybrzmiewają dźwięki tradycyjnego hiszpańskiego utworu „El Deguello” – "Pieśni o podrzynaniu gardeł".

Nieoficjalnie: Tusk miał naciskać na Hołownię ws. Nawrockiego z ostatniej chwili
Nieoficjalnie: Tusk miał naciskać na Hołownię ws. Nawrockiego

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia otrzymał od premiera Donalda Tuska "bardzo wyraźną propozycję, ofertę albo sugestię, żeby jednak odłożyć zaprzysiężenie Karola Nawrockiego – twierdzą dziennikarze Interii.

Burza po słowach Brauna. Kaczyński zabrał głos z ostatniej chwili
Burza po słowach Brauna. Kaczyński zabrał głos

Wypowiedzi Grzegorza Brauna w sprawie Holokaustu tylko potwierdzają, że działa on z obcej inspiracji na szkodę - bardzo poważną szkodę - naszego kraju – stwierdził w piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Z mostu granicznego w Słubicach zdjęto banery Ruchu Obrony Granic z ostatniej chwili
Z mostu granicznego w Słubicach zdjęto banery Ruchu Obrony Granic

Z mostu granicznego Słubice / Frankfurt nad Odrą zdjęto banery Ruchu Obrony Granic. Robert Bąkiewicz oskarża wiceburmistrza Tomasza Stefańskiego o realizowanie niemieckich poleceń.

Media: Rosjanie ostrzelali pasażerski samolot. To był lot z Mińska do Moskwy Wiadomości
Media: Rosjanie ostrzelali pasażerski samolot. To był lot z Mińska do Moskwy

Według nieoficjalnych doniesień pasażerowie i załoga Boeinga 737-800 lecącego z Mińska do Moskwy zostali namierzeni i ostrzelani przez rosyjski system obrony powietrznej. Wojsko miało wziąć rejsową maszynę za ukraiński dron.   

Rzecznik rządu wzywa do zatrzymania Bąkiewicza. Mocna odpowiedź z ostatniej chwili
Rzecznik rządu wzywa do zatrzymania Bąkiewicza. Mocna odpowiedź

Adam Szłapka wzywa do zatrzymania Roberta Bąkiewicza. Narodowiec odpowiada ostro, nazywając atak rzecznika rządu oznaką słabości władzy.

Kierowca wjechał w grupę ludzi. Dramat w Chełmnie z ostatniej chwili
Kierowca wjechał w grupę ludzi. Dramat w Chełmnie

W piątek w Chełmnie w woj. kujawsko-pomorskim kierowca auta osobowego wjechał w grupę ludzi. Są ranni.

Robert Bąkiewicz:  Planujemy podjąć działania również na granicy polsko-słowackiej tylko u nas
Robert Bąkiewicz: Planujemy podjąć działania również na granicy polsko-słowackiej

Nie występujemy przeciwko polskiej Straży Granicznej czy policji. Wiemy o tym, że o sytuacji decyduje wola polityczne, a wygląda ona następująco: trzeba dobrze robić Niemcom, trzeba robić grę pozorów i trzeba medialnie ograć tę sytuację - mówił Robert Bąkiewicz w rozmowie z Cezarym Krysztopą. Lider Ruchu Obrony Granic poinformował, że obywatelskie patrole będą się równiez organizować na granicy ze Słowacją, gdzie przebiega bałkański szlak przemytniczy migrantów.

REKLAMA

Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było

Wes Anderson powraca na ekrany z filmem, który równie łatwo rozpoznać, co sobie odpuścić albo się zakochać. "Układ fenicki", pokazany premierowo podczas 78. Festiwalu Filmowego w Cannes, na polskie ekrany trafił 6 czerwca.
"Układ fenicki" / materiały prasowe

Idealistyczny pastisz

Film stanowi kolejny udany obraz w twórczości reżysera, którego styl wizualny zyskał rangę osobnej kategorii filmowej jakości – idealistyczny pastisz, dopracowany do absurdu – jednocześnie dla fanów Andersona bezpiecznie znajomy. Tym razem jednak za pastelową fasadą i perfekcyjną kompozycją Anderson ukrywa historię bardziej zgrzytliwą, bo muskającą tematy ustrojowe i wolnościowe, politycznie niejednoznaczną, możliwe, że bardziej niż jego wcześniejsze projekty. Jednak ten kto się spodziewa patosu współmiernego z potencjalną rangą zarysowanych powyżej tematów, ten się zawiedzie. Ważka tematyka, chciałoby się rzecz egzystencjalno-etyczna, przedstawiona zostają w ironicznym cudzysłowie, a tragedia niewolnictwa stanowi żart w ustach miliardera. Widz to kupuje, przecież to Anderson i właściwie autor nie miał nic złego na myśli.

Film jednocześnie prezentuje estetykę autora na bardzo wysokim poziomie, historia w porównaniu ze wcześniejszymi produkcjami też wypada nieźle, ale efekt sprawia wrażenie, że to już gdzieś kiedyś było – prawdopodobnie w "Grand Budapest Hotel" – najbardziej udanym filmie Andersona. Reżyser nie rezygnuje z żadnego ze swoich znaków rozpoznawczych: precyzyjnie kadrowanych ujęć, symetrii, pastelowych kolorów, stylizowanych dekoracji i aktorów poruszających się jak pionki na planszy. Świat "Układu fenickiego" to modelowa miniatura rzeczywistości – misternie skonstruowana, pełna absurdalnych detali, odrealniona w swoim uroku. Choć wizualnie film zachwyca, trudno nie odczuć, że ta estetyczna perfekcja zaczyna działać na niekorzyść emocjonalnego zaangażowania. Bohaterowie, choć grani przez znakomitych aktorów, pozostają zdystansowani i schematyczni, a ich działania mają raczej symboliczny niż emocjonalny ciężar. Styl Andersona, zdominowany przez symetrię i powtarzalną kompozycję kadrów, zaczyna sprawiać wrażenie wtórnego, coraz mniej zaskakuje, a coraz bardziej nuży.

 

"Fenicki układ"

Możliwe, że brakuje w tym wszystkim autoironii, subtelnego sabotażu, wyrazu, że autor "Genialnego klanu" sam zaczął się zastanawiać, czy jego język filmowy nadal wystarcza do opowiadania angażujących historii, nie tylko wizualnych. Z drugiej strony; czy w tak ironicznie pastiszowych obrazach wypada wymagać wyrazów samobiczowania autora, którego jakość tożsama jest z autonomicznym stylem? Jeden z widzów napisał, że idąc na film Wesa Andersona, idzie się bardziej na Andersona niż na jego film – to prawda. Ciężko od Andersona oczekiwać modyfikacji diegezy, której kreacja zapewniła mu rzesze fanów i stałą obecność na festiwalach filmowych. Jakość Andersona, w oczach niektórych stała się jego zmorą, to od widza zależy określenie czy jest tym zmęczony, czy wciąż kupuje to bez dwóch zdań magiczne estetycznie kino.

Fenicki układ opowiada historię miliardera Zsa-Zsa Kordy (Benicio Del Toro), który informuje swoją córkę – nowicjuszkę zakonną (Mia Threapleton) – że to ona, a nie jego synowie, zostanie dziedziczką i zarządcą rodzinnego majątku. Wraz z jej pomocą Korda przystępuje do realizacji życiowego planu: stworzenia rozbudowanego ośrodka gospodarczego w rejonie Afryki Północnej. Retro estetyka oraz aluzje filmowe sugerują, że akcja filmu osadzona jest w roku 1950. Wizjoner wyrusza w podróż w poszukiwaniu inwestorów, starając się zdobyć środki finansowe. Kolejne spotkania stają się pretekstem do absurdalnych sytuacji i celnych ripost, na których opiera się humor filmu, rodzący się z konfrontacji bohatera z coraz bardziej osobliwymi przeciwnikami i zwolennikami jego ambitnej wizji. Wartka akcja ustępuje jednak poetyce gagów i epizodyczności. Krótkie sekwencje kończą się niespodziewanie, często tragicznie dla pojawiających się w nich postaci.

 

"To trzeba czuć"

Obsada, jak zwykle, imponuje. W głównych rolach pojawiają się jego stali współpracownicy oraz nowe twarze, których ekranowa obecność wzmacnia wrażenie osobliwego dystansu języka filmowego i percepcji widza. Dla amatorów wielkich nazwisk, na ekranie, poza Benicio Del Toro pojawiają się: Tom Hanks, Scarlett Johannson, Bryan Cranston, Michael Cera czy Willem Dafoe. Aktorzy i ich postaci mają charakter epizodyczny, stanowią rodzaj intertekstualnej gry z widzem, który rozpoznaje ich twarze z kinowych czy serialowych hitów. Współgra to z ,,warsztatowością” stylu Andersona. Jego kino nie udaje rzeczywistości a głęboka kreacyjność i mrugnięcia oka do widzów - to tylko film i rozrywka - sprawiają, że wciąż cieszy się ogromnym uznaniem. Brak tu jednak popisów wielkiego aktorstwa – gra podporządkowana jest formie: mimika postaci jest ograniczona, gesty zdyscyplinowane, dialogi wybrzmiewają jak cytaty z nieistniejących dramatów lub bajek. Niektóre występy, choć technicznie precyzyjne, sprawiają wrażenie celowo wypranych z emocji. Ten reżyserski zamysł broni się w uniwersum Andersona, ale ,,to trzeba czuć”. Niektórych widzów, szczególnie oczekujących emocjonalnego punktu zaczepienia, może to zniechęcić.

Układ fenicki porusza tematykę wielkich narracji: o władzy, kolonializmie, pieniądzu, modernizacji i kontroli. Reżyser nie formuuje konkretnego stanowiska i nie zakreśla problemu. Jego film i przedstawiona problematyka ma cele przede wszystkim estetyczno-wizualne. Anderson prezentuje piękną formę, potencjalnie mogącą zrównoważyć brak wyraźnej emocjonalnej treści. To film, który choć wizualnie urzeka i intryguje pozostawia po sobie chłód. Anderson konsekwentnie buduje własne uniwersum, ale coraz trudniej nie zauważyć, że staje się ono zamkniętym systemem, w którym styl przeważa nad dramatem, a koncept nad przeżyciem. Układ fenicki to bez wątpienia dzieło dojrzałe i świadome własnej niszy, pełne aluzji i subtelnych tropów, ale też film, który bardziej niż poruszać – fascynuje z oddali. I może właśnie w tym tkwi jego największa siła, a zarazem największe ograniczenie.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe