[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Dopiero podpisano porozumienie, a już talibowie stawiają ultimatum
![[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Dopiero podpisano porozumienie, a już talibowie stawiają ultimatum](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44494.jpg)
Afganistan w dużej mierze zawsze był poligonem zarówno klanowych wojenek jak i starć imperiów. Geograficzne położenie, etniczne zróżnicowanie oraz historia jako dowód, że wcześniejsze dwa argumenty potwierdzają uśpione kłopoty to wystarczająca dowód, że nad Kabulem wiszą nieustanne geopolityczne problemy. Pewnie nie trzeba odwoływać się już do kampanii w drodze „do” Indii Aleksandra Macedońskiego (lata 331-327 p.n.e) czy brytyjskich inwazji w drodze „z” Indii (lata 1839-1842 oraz 1878-1880) by wykazać, że Afganistan jest ziemią wojny na której łatwo o kłopoty. Wystarczy spojrzeć na ostatnie polityczne „epoki” w Kabulu by zrozumieć jak trudno tam o stabilizację. W Polsce Afganistan głównie jest kojarzony z obecną wojną, Osamą bin Ladenem (który nawet nie był Afgańczykiem), oraz z rebelią mudżahedinów przeciwko Armii Radzieckiej w latach osiemdziesiątych. W polskiej publicystyce całkowicie w zapomnienie trafił okres między ucieczką krasnoarmiejców z Afganistanu w 1989 roku a interwencją amerykańską w roku 2001 – po zamachach terrorystycznych Al-Kaidy w Nowym Jorku. To nie było afgańskie międzywojnie.
Wojskowa historiografia, w zasadzie cały ten okres, określa jako afgańską wojnę domową poszatkowaną na poszczególne etapy. Niezliczona mozaika różnych zbrojnych partii, która rywalizowała o władzę sprawiła, że w pewnym momencie w sposób zaskakujący urosły notowania jednookiego archaicznego mułły Muhammada Omara oraz jego uczniów (właśnie talibów). Od roku 1989 do 1996, czyli do momentu wkroczenia talibów do Kabulu, trwał między postmudżahedinistycznymi ugrupowaniami stały konflikt i próba sił o dominację w Afganistanie. Umoszczenie się talibańskich oddziałów w stolicy i stworzenie emirackiego rządu szariatu i tak w zasadzie tej wojny domowej nie zakończyło. Wszelako wciąż żył niezłomny Ahmad Masud i jego Sojusz Północny. Masud został zamordowany przez islamistów na dwa dni przed zamachami na Word Trade Center, 9 września 2001 roku. Być może to właśnie Lwa Pandższiru zabrakło Amerykanom by nie tylko wygnać talibów z Kabulu, co się udało, ale zadać im ostateczny cios. Wojna rozlała się na osiemnastoletnią kampanię gdzie miasta są, stwierdzając umownie, pod kontrolą rządu w Kabulu i Afgańskiej Narodowej Armii (ANA) a góry i wioski pod kontrolą talibów bo jak oceniają eksperci, rząd kontroluje 57 proc. kraju. Wojna w Afganistanie to dla zachodnich elit nierozwiązywalny kłopot – niepopularna, pochłaniająca miliardy dolarów i życie młodych chłopców i dziewcząt w mundurach, będąca walką o sprawę która nawet nie jest zdefiniowana, bo demokratyczny zwesternizowany Afganistan przez kilkanaście lat wisiał jak miraż na horyzoncie ale wraz kolejnymi ofensywami i spadającymi bombami wcale się nie zbliżał do podchodzącego Amerykanina czy Europejczyka. Zmieniono formułę z misji bojowej na szkoleniową tak by to Afgańczycy sami udźwignęli ciężar odbudowy swego kraju ale zarazem by to oni byli na pierwszej linii frontu walki z talibami. Problem w tym, że to nieustanny impas – rządowe miasta, talibańskie góry. Trzeba oddać Donaldowi Trumpowi, że jako jeden z nielicznych zachodnich polityków postanowił to przeciąć. Pytanie tylko czy kłopot, który za chwilę zwali się na rząd w Kabulu, nie ma rozmiaru głazu spadającego z najwyższego szczytu.
Nawet jeśli porozumienie okaże się wiążące nie kończy to wojny w Afganistanie jako takiej. Wciąż pod Hindukuszem istnieje ISIS-K, czyli tzw. Państwo Islamskie prowincji Chorosan, radykalna bojówka która na wzór syryjskiej wojny atakuje zarówno rząd jak i talibów. To trzeci „gracz” w konflikcie, w porównaniu do sił ANA i talibów, nieznaczny ale bardzo groźny. Być może takie porozumienie pozwoli na chwilowe zawieszenie broni między oddziałami rządowymi i talibańskimi by zgnieść do końca ISIS w Afganistanie. Afgańskie media podały, że do ostatniego ataku na kabulskie zgromadzenie przyznało się właśnie tzw. Państwo Islamskie. W zamachu zginęło 27 osób. Chociaż wielu może traktować podpis mułły Badara pod porozumieniem pokojowym jako powiew świeżości i zmian w Talibanie to pamiętajmy, że w 2001 roku ryzykowali oni wojnę z największą armią świata byle nie wydać przywódcy Al-Kaidy. Przestrzegałbym przed utożsamianiem dzisiejszego myślenia politycznego rodem z Europy (czy względnie z USA) z bliskowschodnim, anglosaskich motywacji do imperatywu, który kieruje Pasztunami. O tym dlaczego talibowie zgodzili się na porozumienie pokojowe dowiemy się w przyszłości.
Michał Bruszewski