Powyborczy klimat na lewicy

Co musisz wiedzieć?
- W wyborach prezydenckich Adrian Zandberg zdobył 4, 86 proc. głosów, a Magdalena Biejat 4,23 proc. głosów.
- Dla Nowej Lewicy porażka z kandydatem partii Razem była bolesna.
- Razem postanowiło postawić na bardziej antysystemową strategię.
Wierzę, że wicemarszałkini Senatu, Magdalena Biejat, w majowych wyborach prezydenckich zdobędzie znacząco lepszy wynik niż Adrian Zandberg i będzie to koniec Partii Razem” – mówił na początku roku w Studiu PAP wiceprzewodniczący Nowej Lewicy Andrzej Szejna. Bliski współpracownik Włodzimierza Czarzastego postawił sprawę jasno. Głównym politycznym celem Nowej Lewicy podczas kampanii prezydenckiej była próba anihilacji Partii Razem, co zapewniłoby formacji kierowanej przez Czarzastego i Biedronia pełną dominację na lewicy. Dla zbuntowanego lewicowca Adriana Zandberga i jego środowiska politycznego była to więc rozgrywka o najbardziej elementarny cel w polityce – przetrwanie. Szanse nie były wyrównane. Partia Razem nie miała funduszy na kampanię. W wyborach parlamentarnych politycy tej formacji startowali z list SLD (po wchłonięciu Wiosny Roberta Biedronia zmienionego w Nową Lewicę), przez co partia nie spełniła wymogów do otrzymania subwencji państwowej. W konsekwencji ugrupowanie Zandberga było jedyną większą partią biorącą udział w wyborach prezydenckich bez dostępu do publicznych środków. Co więcej, pod koniec zeszłego roku Razem przeżyło ogromny wstrząs wewnętrzny, jakim był rozłam partii, odejście ówczesnej współprzewodniczącej Magdaleny Biejat, grupy posłanek i senatorek, a także wielu członków tego ugrupowania, co spowodowało największy kryzys w historii tej formacji. Gdy Zandberg ogłosił swój start w wyborach, część liberalnych publicystów składało już jego i jego ugrupowanie do grobu.
Resztki Razem właśnie wymaszerowały na margines. O co jeszcze chodzi Zandbergowi?
–pytał na łamach tygodnika „Polityka” Rafał Kalukin.
Jednak w kwestii sporu na lewicy pierwsza tura wyborów prezydenckich przyniosła inne rozstrzygnięcie, niż zakładali bliscy obozowi władzy komentatorzy. Adrian Zandberg zdobył 952 821 głosów (4,86%), wyprzedzając Magdalenę Biejat (829 345 głosów – 4,23%), co – biorąc pod uwagę przywoływaną już przeze mnie różnicę politycznych potencjałów – należy traktować jako duży sukces Partii Razem. Sukces ten nie oznacza jednak politycznej dominacji. Ostatecznie oba wyniki, gdyby próbować przełożyć je na poparcie dla partii desygnujących oboje kandydatów, nie gwarantują nawet wejścia do Sejmu. Dla lewicy wybory prezydenckie zamiast obrazu politycznego nieboszczyka i triumfującego nad nim dominatora przyniosły obraz dwóch półżywych. Co wobec tego powinna zrobić każda z formacji, jeśli chce przetrwać? Spróbujmy się temu przyjrzeć.
- Uchwała ws. ważności wyborów Prezydenta RP. Jest komunikat Sądu Najwyższego
- Komunikat dla mieszkańców oraz turystów woj. pomorskiego i warmińsko-mazurskiego. Wraca ważne połączenie
- Nie żyje Barbara Skrzypek. Nowy komunikat prokuratury
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka
- SN przeliczył ponownie głosy w jednej z komisji wyborczych. Stwierdził, że głosy na Nawrockiego przypisano Trzaskowskiemu
- Unia Europejska szykuje potężne uderzenie w polskich rolników
- "Rosyjskie pociski" i wulgaryzmy? Manowska ujawnia zawartość części protestów wyborczych
- Ważny komunikat dla kierowców. To zmienia zasady ruchu drogowego
Klęska Nowej Lewicy
Dla Nowej Lewicy zarówno wynik wyborczy Magdaleny Biejat, jak i „mijanka” z liderem Razem były z pewnością bolesnymi ciosami. „Nie będę was okłamywać, liczyłam na więcej” – mówiła zupełnie szczerze sama kandydatka podczas wieczoru wyborczego. Podobne, będące wyrazem rozczarowania, głosy było słychać z ust innych prominentnych polityków Nowej Lewicy. „Wynik był nie najgorszy, ale daleki od tego, czego moglibyśmy sobie życzyć. Potencjał Lewicy jest zdecydowanie większy” – mówił wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela na antenie TVP Info. Pytanie, czy rzeczywiście formacja kierowana przez Czarzastego i Biedronia miała realną szansę na uzyskanie większego poparcia? Otóż moim zdaniem nie. Uważam nawet, że gdyby politycy NL postawili w wyborach na kogoś wprost kojarzonego z ich formacją, to skończyłoby się to jeszcze większą katastrofą, bo to nie kandydatka, lecz stojąca za nią formacja były największym problemem w przekonywaniu wyborców. Magdalena Biejat w wielu miejscach swojego programu miała wiele sensownych prospołecznych postulatów, a jej wizerunek osoby rzeczowej, a przy tym sympatycznej i nieagresywnej, mógł przypaść do gustu części wyborców. Pozostaje pytanie o wiarygodność formacji, która kandydatkę desygnowała. Czy w przypadku Nowej Lewicy mamy jeszcze do czynienia z ugrupowaniem jakkolwiek lewicowym, czy też bezideową, cyniczną partią władzy, gotową na każde możliwe ustępstwo, by się przy tej władzy utrzymać? To, jak formacja ta odeszła od idei lewicowych, widać nawet na najbardziej elementarnym poziomie – sposobie uprawiania polityki. Tu warto pewne rzeczy przypomnieć.
Bez radykalizmu, bez podmiotowości, bez ambicji
Jeśli popatrzymy, czy to na dorobek intelektualny myślicieli lewicowych, czy na tradycję historyczną ruchu lewicowego, to możemy śmiało postawić tezę, że myśl lewicowa wzięła się ze sprzeciwu wobec sytuacji niesprawiedliwości społecznej, wobec wyzysku społecznego itd. To jest rzecz absolutnie kluczowa dla pojęcia lewicy. Konstrukcje polityczne w rodzaju państwa opiekuńczego pojawiają się dużo później, jako sposób walki z tymi nierównościami. Jednak tym, co cechowało myślenie lewicowe przez wiele lat, był pewien radykalizm, aż do pojęcia rewolucji włącznie. Lewica żyła przez dziesiątki lat ideami walki klasowej, zwycięstwa lewicy i zapanowania sprawiedliwości społecznej. Ten radykalizm był wręcz wpisany w DNA myślenia lewicowego i był również czynnikiem, którym lewica przez wiele lat przyciągała do siebie ludzi (z jednej strony przedstawicieli grup wykluczonych liczących na poprawę własnego losu, z drugiej przeważnie młodych idealistów nie godzących się z zastanym porządkiem świata). Można powiedzieć, że lewica stawiała pewne sprawy ostro i w tym kryła się jej polityczna siła. Tymczasem dzisiejsza lewica często to odrzuca. Dawna wiara, że społeczny gniew może mieć naturę transformacyjną dla świata w stronę bardziej sprawiedliwą, została zastąpiona przez przekonanie, że takie zjawiska, jak gniew społeczny czy bunt, są czymś z samej swojej natury podejrzanym. Z marzeń o byciu awangardą społecznych zmian pozostało niewiele, a nową polityczną rolą została obrona status quo poprzez głoszenie haseł o „odpowiedzialności za państwo” czy też „walce z radykalizmem”. Patrząc na Nową Lewicę, widać całą tę polityczną drogę. Od bywającego ostrym krytykiem balcerowiczowskiej transformacji SdRP, przez chodzącą na zgniłe kompromisy partię władzy SLD, do smutnego obrazu, który prezentuje dziś sobą Nowa Lewica. Brak jakkolwiek rozumianego „radykalizmu” połączony z postrzeganiem samych siebie jako części dzisiejszego systemu (a także jego obrońców) powoduje, że NL jest formacją pozbawioną nie tylko własnej podmiotowości, ale także wszelkiej politycznej ambicji. To skrajne podporządkowanie PO i jej liderom widać niemal na każdym kroku.
Przede wszystkim nie zaszkodzić PO
W czasie kampanii prezydenckiej Biejat nie chodziła na debaty do największej stacji informacyjnej, TV Republika, co z punktu widzenia politycznego było czystym szaleństwem. Co warto podkreślić, pierwszy decyzję o bojkotowaniu prawicowych mediów podjął sztab Rafała Trzaskowskiego. Sztab Biejat uczynił to później, powtarzając całą argumentację – niczym polityczny klon. Przed drugą turą wyborów prezydenckich kandydatka NL „oddała” swoje poparcie Trzaskowskiemu w zasadzie za darmo – trudno nazywać politycznym uzyskiem mgliste zapewnienia odnośnie do wsparcia programu mieszkaniowego lewicy.
To przecież naturalne, że będziemy głosować na Rafała Trzaskowskiego. My współrządzimy. Tu warunków nie może być
– mówił w radiowej Jedynce przywoływany już w tym tekście wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela.
Podobna uległość jest widoczna w kwestiach programowych. Przed wyborami lewica obiecywała wzrost płacy minimalnej o 7,5%. Oficjalna rządowa propozycja zakłada wzrost o 3% (co wobec inflacji daje zerową albo nawet ujemną podwyżkę). Nie słychać protestów polityków NL w tej sprawie. Od polityków Razem słyszałem, że gdy partia ta była jeszcze w jednym klubie z NL i chciała twardo postawić jakąś kwestię programową, to zjawiał się Włodzimierz Czarzasty i ogłaszał, że „nie zaryzykuje rozpadu koalicji”. Oczywiście można uznać, że tego typu opowiadania to jedynie czarna legenda rozgłaszana przez dawnego politycznego partnera. Niemniej cała postawa polityczna zarówno od strony komunikacyjnej, jak i realnego politycznego działania uwiarygodniają takie opowieści. Formacja Czarzastego kompletnie za darmo poparła wotum zaufania dla premiera Tuska, mimo iż gołym okiem widać, że obecna większość, jeśli chce myśleć o politycznym odbiciu, potrzebuje zmiany lidera. Słabość premiera była aż nadto widoczna w ostatnich dniach kampanii, a jego półprzytomna tyrada wygłoszona na antenie Polsatu, podczas której Tusk powoływał się na skazanego za pomówienia freakfightera Jacka Murańskiego w celu zaszkodzenia kantatowi PiS, z pewnością nie przysłużyła się końcówce kampanii Rafała Trzaskowskiego. Co więcej, exposé pokazało, że premier nie jest zdolny do żadnej autorefleksji. Jeśli liderzy Nowej Lewicy nie widzą, że obecna polityka pcha ich już nie w stronę politycznej nieistotności (to już się wydarzyło), lecz całkowitego zniknięcia ze sceny politycznej, to warunkiem niezbędnym dla przetrwania całej formacji jest wymiana takiego kierownictwa.
Razem na rozdrożu
Mimo podobnego wyborczego wyniku sytuacja w Razem po wyborach prezydenckich jest zupełnie inna. Formacja uniknęła śmierci, pokonała w symbolicznym pojedynku politycznego rywala, a co najważniejsze, na nowo uwierzyła w sens własnego istnienia. Razem, jak na lewicę przystało, znowu stało się formacją buntu wyrażającą gniew i niezadowolenie, a jej lider swoimi merytorycznymi wystąpieniami w debatach prezydenckich stał się jednym z najbardziej wyrazistych krytyków obecnego rządu. Pytanie: „Co dalej?” jest tu kwestia kluczową. Do kogo chce się zwracać Partia Razem po wyborach? W kampanii za swój target obrali niezadowolonych wyborców obecnej koalicji. Widać to zwłaszcza w przepływach wyborców w drugiej turze, gdzie 83,8% wyborców Zandberga zagłosowało na Trzaskowskiego. Kontynuacja tej strategii może zapewnić Razem bezpieczne przekroczenie progu wyborczego (rozczarowanych polityką obecnej koalicji wyborców z pewnością będzie przybywać), a w przyszłości rolę „języczka u wagi” przy tworzeniu kolejnego liberalno-lewicowego rządu. Części polityków Razem, z którymi rozmawiałem, taka rola wyraźnie odpowiada. W ich optyce razemowska lewica jest kimś w rodzaju zbawcy liberalnej demokracji przed „strasznym” prawicowym populizmem. Razem jest „strategicznym zasobem polskiej demokracji” – twierdzą niektórzy przedstawiciele tego ugrupowania. Jednak takie podejście ma liczne mankamenty.
Po pierwsze – Razem w takim układzie byłoby na trwałe skazane na rolę mniejszego partnera w koalicji, może gdzieniegdzie potrafiącego przewalczyć jakiś ważny dla siebie postulat, lecz ostatecznie skazanym na funkcję, w najlepszym razie, dokonującego korekty danej polityki, nigdy zaś ją projektującego. Po drugie – koncepcja Razem jako „zasobu strategicznego polskiej demokracji” to twór zrodzony z politycznych fantazji, którego w realnym świecie nikt nie chce i nie potrzebuje – co już teraz widać w hejcie wylewanym przez polityczny mainstream na Zandberga i jego formację. Wiara, że to się zmieni, jedynie utrudnia konfrontację z rzeczywistością. A ta wygląda następująco: w sytuacji, kiedy liberalny mainstream na całym świecie sięga po niedemokratyczne metody w celu spetryfikowania własnej władzy, dalsze opowiadanie społeczeństwu, że mamy do czynienia z konfrontacją między liberalnymi demokratami i prawicowymi autorytatystami, jest nie tylko sprzeczne z rzeczywistością, ale też politycznie niefunkcjonalne, gdyż utrudnia dotarcie do potencjalnego elektoratu. W drugiej turze wyborów prezydenckich na Karola Nawrockiego głosowały nie tylko grupy ekonomicznie lub symbolicznie tradycyjnie wykluczone (rolnicy, robotnicy, osoby bezrobotne, emeryci i renciści), ale także 53% ludzi młodych, w tym 45% uczniów i studentów. Tak jak pisałem w poprzednim numerze naszego tygodnika, obecny system, ze względu na swoją wykluczającą coraz większe grupy społeczne naturę, jest coraz powszechniej odrzucany. Prawica w Polsce widzi więcej i już teraz bierze udział w sporze na temat tego, jak ma wyglądać nowa społeczno-polityczna rzeczywistość, która zastąpi obecną. Jeśli lewica chciałaby do tego sporu przystąpić, powinna wykazać się dojrzałością i odwagą do przekroczenia ram własnego środowiska i jego fantazji. Taki kierunek w Razem od dawna wskazuje Paulina Matysiak. Jeszcze kilka miesięcy temu była za to poddawana ostracyzmowi w swoim środowisku politycznym.
Dziś, gdy rozmawiam z politykami Razem, widzę coraz większe zrozumienie dla prezentowanej przez nią postawy. Czy ten kierunek myślenia ostatecznie zwycięży? Na dziś trudno powiedzieć. Już w tych wyborach mogliśmy zaobserwować przepływy elektoratu między Adrianem Zandbergiem a... Sławomirem Mentzenem. Przynajmniej dla części elektoratu antysystemowego Razem może być potencjalną opcją wyboru. Czy politycy tej formacji będą mieli dość odwagi i umiejętności, by sięgnąć po to poparcie? Odpowiedź na to pytanie zdefiniuje nie tylko kwestię hegemona na lewicy, ale także całą przyszłość lewicy w Polsce na długie lata.