Jan Olszewski „Moje rodzinne historie, które opowiadam pierwszy raz w życiu właściwie…”

Pradziadek posiadał – zdaje się bardzo niewielki – mająteczek niedaleko Okuniewa, folwarczek. Nie tyle go stracił, ile sprzedał w okresie Powstania Styczniowego. Musiał to zrobić, ponieważ najstarszy syn, a synów miał chyba sześciu, jeżeli dobrze pamiętam, brał udział w Powstaniu. Studiował w świeżo powołanej wyższej szkole medycznej w Warszawie (…) Poległ zresztą w wyprawie powstańczej… Pradziadek uważał, że mogą grozić za to konsekwencje w postaci konfiskaty majątku i dlatego zdecydował się na sprzedaż folwarczku. Cała rodzina trafiła do Okuniewa
- wspominał Jan Olszewski.
Dziadek Seweryn Olszewski był gajowym w lasach, chyba prywatnych jeszcze, w pobliżu Okuniewa. Tam, w gajówce, urodził się z kolei mój ojciec – najstarszy syn. Rodzina Olszewskich okazuje się typowo męską rodziną. Pradziadek miał sześciu synów, dziadek – pięciu i jedną córkę. Ojciec – mnie i córkę. Rodzina Olszewskich była także rodziną długowieczną. Pradziadek umarł podobno w okolicach setki
- dodał.
Otóż w listopadzie, może w początku grudnia 1918 r., pojechał razem z bratem do Okuniewa, obydwaj wrócili z Rosji do Królestwa. Ojciec był już w służbie kolejowej, przekształcanej w wojska kolejowe. Z kolei młodszy Sergiusz (…) został kierowcą i ochroniarzem premiera Jędrzeja Moraczewskiego, a następnie premiera Ignacego Paderewskiego (…) Ojciec wspominał przebieg spotkania, zachował to głęboko w pamięci. „Wiesz – mówił – widziałem wtedy twojego dziadka, jak jeden raz w życiu płakał jak dziecko. Rozpłakał się jak dziecko na nasz widok. Naprawdę, uderzył w spazmatyczny płacz. Dopiero uspokoiwszy się, powiedział: »Słuchajcie, płaczę z dwóch powodów. Po pierwsze – z żalu, bo tylko jeden raz, jako mały chłopiec (…) widziałem polskie mundury (…) Ale płaczę także ze szczęścia, bo widzę polskie orły na mundurach synów«”
- opowiadał.
Ojciec chciał, żebym pożegnał się z dziadkiem. Był człowiekiem w starszym wieku, a ponieważ zabieg łączył się z koniecznością usypiania, więc trzeba było liczyć się z tym, że ma niewielkie szanse przeżycia. Przysłuchiwałem się rozmowie obydwu. Dziadek powiedział, co też mi utkwiło: „Od czasu, kiedy odeszła Ania (tak mówił o swojej żonie), to właściwie nie bardzo wiem, po co żyję. Nawet nie decydowałbym się na taką skomplikowaną operację, gdyby nie jedno. Pragnę jeszcze jednego w życiu. Mianowicie, chciałbym przeżyć tego drania Hitlera i dlatego będę starał się to przetrzymać” (…) Od dnia aresztowania, czyli od grudnia 1944 r., a najpóźniej – od stycznia 1945 r., do maja. Przeżył tyle czasu mimo bardzo specyficznych, właściwie polowych warunków. Zmarł dopiero 2 maja 1945 r, a więc… spełnił ostatnie pragnienie swojego życia
- żartował.
Przejdźmy do historii ojca. Urodził się w 1886 r. Najstarszy w rodzinie, najszybciej opuścił gajówkę – w wieku trzynastu albo czternastu lat. Takie sytuacje zdarzały się często w rodzinach wielodzietnych. Trafił do Warszawy do tzw. Terminu…
- wyjaśnił.
Kiedy nastąpił atak rosyjskich żołnierzy, sotni Czerkiesów, jazdy czerkieskiej, wywiązała się walka (…) Otóż jeden z Czerkiesów najechał z koniem na ojca, który strzelał stojąc w podcieniach Kościoła Wszystkich Świętych. W chwili, gdy jeździec czerkieski z podniesioną szablą najeżdżał na ojca, ten postanowił – przekonany, że pozostał mu już tylko jeden nabój – odczekać z oddaniem strzału do samego końca, aby strzał był całkowicie dobry. Wiadomo – jedyny nabój, ostatnia szansa, żeby strzelić celnie (…) Ojciec nie strzelał do konia, bo uważał, że musi strzelać do jeźdźca, chociaż oczywiście zabicie zwierzęcia byłoby dużo łatwiejsze. Gdyby oddał strzał do konia, to prawdopodobnie uwolniłby się od napastnika. Czekał, aż tamten podjedzie dostatecznie blisko, żeby strzelić z całkowitą pewnością. Nacisnął cyngiel i… magazynek okazał się pusty…! Usłyszał jedynie szczęk zamka i koniec… Ojciec w ferworze walki nie zorientował się, ile naprawdę naboi zostało. Magazynek był pusty… W momencie, kiedy ojciec stwierdził, że jest bezbronny, odruchowo odrzucił broń. Wtedy najeżdżający Czerkies jakoś tak zwinął w ręku szablę i uderzył go nie ostrzem, tylko – płazem szabli. Przewrócił, dosyć oczywiście potłukł, ale… po prostu, no… jak by to powiedzieć – darował życie właściwie (…) Dowiedział się o pewnym utrwalonym zwyczaju czerkieskich wojowników. Mianowicie, zabicie człowieka bezbronnego powoduje utratę twarzy. Kiedy ojciec odruchowo wykonał gest odrzucenia, porzucając pistolet, to zmusił swojego przeciwnika do tego, aby darował mu życie…
- wyznał.
Rewolucja skończyła się. W okolicach roku 1907 czy 1908 powstała sytuacja, w której należało raczej zniknąć z Królestwa. Władze carskie prowadziły, kontynuowały śledztwa w sprawie bojowców z PPS-u, działalność właściwie całkowicie zanikała. Ojciec stanął wobec perspektywy emigracji do Ameryki (tak zrobiła część jego kolegów) albo ucieczki do Galicji, skąd później ewentualnie mógłby wyjechać za ocean. Wybrał zupełnie odmienną drogę. Przy poborze do wojska rosyjskiego obowiązywał system losowania, ale można było dostać się tam nawet jeżeli nie zostało się wylosowanym, zastępując kogoś innego. Dosyć na tym, że ojciec praktycznie biorąc znalazł się w armii jako ochotnik, formalnie – rekrut z Królestwa. Ludzi z Królestwa Polskiego wysyłano do służby gdzieś daleko w głąb Rosji. On trafił na Syberię, do kawalerii. Jego pułkiem dowodził Polak pułkownik Barański albo Baranowski, w tym momencie nie zaufałbym swojej pamięci. Polacy wtedy w ogóle w Rosji stanowili swego rodzaju mafię. Tak jak potocznie mówiło się o Żydach, że wzajemnie się popierają, to taką „mafię” wewnątrz Rosji tworzyli Polacy. Przynależność do tego typu pułku tworzyła szczególną sytuację. Ojciec od razu po okresie rekruckim dostał się na kurs podoficerski, później odbywał czteroletnią służbę jako podoficer. Następnie dowódca polecił go znajomym Polakom, zatrudnionym na kolei transsyberyjskiej. Tam pracowało bardzo wielu polskich inżynierów i kolejarzy. Poprzez taką protekcję ojciec został robotnikiem na kolei transsyberyjskiej, a w końcu – za sprawą awansu – kolejarzem
- mówił.
Pracował na rosyjskiej kolei aż do 1914 r. i w okresie wojny także. W 1917 r. przebywał w Petersburgu, gdzie zastała go rewolucja lutowa. Rewolucję październikową przeżył już w Moskwie. Na początku 1918 r. trafił… na Łubiankę. Doszło wtedy na kolejach w Rosji do jakichś aktów sabotażu. Podejrzenia padły na Polską Organizacją Wojskową, w związku z czym zamykano akurat kolejarzy polskich (…) Po zawarciu pokoju brzeskiego między cesarskimi Węgrami a bolszewicką Rosją skorzystał z możliwości repatriacji do Królestwa, do Warszawy. Od razu podjął pracę na kolei (…) Kiedy na początku listopada zaczęła powstawać polska straż kolejowa, znalazł się tam jako jeden z pierwszych. Polska straż kolejowa już wtedy dysponowała bronią, wniosła istotny wkład w rozbrajanie Niemców 10 i 11 listopada 1918 r. Pamiętam, w dwudziestą rocznicę odzyskania niepodległości ojciec został uhonorowany razem ze współtowarzyszami tamtych wydarzeń specjalną odznaką – Krzyżem Zbrojnego Czynu. Uczestniczyłem w uroczystości (miałem osiem lat). Po raz pierwszy i jedyny widziałem gen. Kazimierza Sosnkowskiego, dekorował odznaczonych
- wspominał.
Moje pierwsze wyraźne wspomnienia pochodzą z 1935 r. Ciągle widzę tamten dzień… 1 maja 1935 r. okazał się bardzo szczególny, niepowtarzalny już później w całym XX i – jak dotąd – w XXI wieku. W Warszawie miało miejsce wyjątkowe zjawisko pogodowe – gwałtowna śnieżyca. Śnieg był tak ogromny, że pod jego ciężarem złamało się wiele drzew. Leżał kilka czy kilkanaście godzin, później rozpuścił się. Zachowałem w pamięci taki obraz… Rano zbiera się pierwszomajowy pochód związku kolejarzy. Wyruszał z Bródna, gdzie mieszkaliśmy. Szedł do Warszawy i przyłączał się do ogólnej manifestacji. Orkiestra kolejowa prowadzi pochód idący niemal po kolana w śniegu… To pierwszy obraz utrwalony w mojej pamięci, jeżeli już mam coś mówić o tym…
- ciągnął historię.
adg
źródło: ipn.gov.pl, glaukopis
#REKLAMA_POZIOMA#