[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: „Polskie obozy koncentracyjne” jako Rufmord

Rufmord to mord na reputacji. Jest to jedna z technik propagandy, a bardziej szczegółowo tzw. czarnej propagandy, czyli narzędzia sprawowania władzy (statecraft). Rufmord to potwarz, kłamstwo, fałsz. Jego celem jest obsmarowanie i zniszczenie zjawiska sobie niemiłego czy niewygodnego. Rufmord stosuje się wobec jednostek, obiektów, związków, a nawet całych społeczeństw. Przykładami niech tutaj będą komunistyczne oskarżenia gen. Emila Fieldorfa z Kedywu AK o bycie „hitlerowskim kolaborantem”, opisywanie Katynia jako „zbrodni hitlerowskiej”, odnoszenie się do Kościoła katolickiego jako „obcej agentury” oraz redukowanie Solidarności do „ekspozytury CIA”. 
 [Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: „Polskie obozy koncentracyjne” jako Rufmord
/ pixabay.com
W takim właśnie kontekście należy widzieć zjawisko „polskich obozów koncentracyjnych”. Wymyślono je, aby zdjąć odium za zbrodnie okresu II wojny światowej z Niemców i Niemiec. Hasło pojawiło się w 1956 r. Początkowo wyłoniło się nieśmiało. Potem stosowano je wymiennie z „niemieckimi obozami koncentracyjnymi”. Po jakimś czasie „niemieckie” zastąpiono „nazistowskimi”. Po prostu sprawcy głównych zbrodni II wojny światowej stracili narodowość. Stali się nazistami. W tej chwili, po prawie 70 latach, sukces Rufmord jest bezsprzeczny: powszechnie media światowe oraz politycy, tacy jak prezydent USA, nagminnie stosują termin „polskie obozy koncentracyjne”.

Kilka lat temu pismo społeczno-historyczne „Glaukopis” (nr 23-24/2011-2012, s. 384), podało źródło potwarzy propagandowej „polskie obozy koncentracyjne”. Pisała zresztą też o tym później Daniella Peled w liberalnym izraelskim piśmie „Haaretz” („Why Poland’s ‘Death Camp’ Law is so Dangerous”, 8 września 2016, www.haaretz.com/opinion/.premium-why-polands-death-camp-law-is-so-dangerous-1.5439357). 

Autorem kliszy były służby specjalne Republiki Federalnej Niemiec. Dokładnie wymyślił to hasło propagandowe Alfred Benzinger, szef komórki kontrwywiadowczej Agencji 114 (Dienststelle 114, potem 142), zatrudniającej również byłych SS-manów. Sam Benzinger naturalnie wywodził się ze struktur nazistowskiej III Rzeszy, a dokładnie był wachmistrzem żandarmerii: Tajnej Policji Polowej (Geheime Feldpolizei). Tak jak również Reinhard Gehlen, szef cywilnego wywiadu zachodnioniemieckiego (Bundesnachrichtendienst, BND), który zaaprobował ten genialny plan „polskich obozów koncentracyjnych”. Gehlen w czasie wojny był szefem oddziału Obcych Armii Wschód (Fremde Heere Ost, FHO). Po wojnie współpracował najpierw z amerykańskim wywiadem wojskowym (G-2), a następnie z CIA w ramach stworzonej przez siebie Organisation Gehlen. Opisywali to Richard Breitman, J.W. Goda, Timothy Naftali, oraz Robert Wolfe, „U.S. Intelligence and the Nazis” (Cambridge: Cambridge University Press 2005). Notabene organizacją Gehlena zajął się Naftali, który był moim kolegą w University of Virginia.
 
Ważne, by zrozumieć kontekst i mechanizmy tego, co się stało. Wywiadu niemieckiego nie należy winić za potwarz „polskich obozów koncentracyjnych”. Nazwany „Grubas” (Der Dicke) Benzinger oraz jego żandarmi i SS-mani, tacy jak SS-Sturmbahnfuehrer Walter Kurreck czy Konrad Fiebig z SS-Einsatzkommando 9 Einsatzgruppe Witebsk, byli ekspertami. Po prostu dostarczyli hasło na potrzeby polityki wewnętrznej i zewnętrznej Republiki Federalnych Niemiec. A polityka ta była zharmonizowana z wymaganiami antysowieckiej koalicji zachodniej pod egidą Stanów Zjednoczonych Ameryki. To nie znaczy, że Amerykanie podyktowali Niemcom konieczność wymyślenia kliszy propagandowej o „polskich obozach koncentracyjnych”. Absolutnie nie. Amerykanie po prostu zgodzili się na to, aby Niemcy stały się pełnoprawnym sojusznikiem Zachodu. Stąd konieczność sanityzacji wizerunku post-III Rzeszy.

Niemcy Zachodnie natomiast naginały warunki powstałe po II wojnie światowej, aby ugrać jak najwięcej dla siebie. Chodzi naturalnie o RFN. Podczas gdy Niemcy Wschodnie były po prostu kolonią sowiecką, Niemcy Zachodnie cieszyły się dużo większą autonomią, a ich pole manewru rosło wraz z intensyfikacją zimnej wojny oraz trwaniem dwubiegunowego podziału świata.

Zacznijmy od klęski III Rzeszy. Prezydent Franklin D. Roosevelt obiecał Stalinowi, że wojska amerykańskie oraz inne alianckie natychmiast po podbiciu Niemiec powrócą do domu. Dokładnie tak stało się po zwycięstwie w I wojnie światowej. Moskwa liczyła, że tak samo będzie po II wojnie. Stąd relatywne umiarkowanie Stalina w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym szarada z „demokracjami ludowymi”, rządami „koalicyjnymi”, łże-parlamentami, łże-„wolną” prasą oraz innymi objawami dezinformacji. Im bardziej umiarkowanie jawi się okupacja sowiecka na Wschodzie, tym szybciej Amerykanie ewakuują Europę Zachodnią. I komuna wygra wszędzie. Nie udało się.

USA zaczęły się budzić do realiów Związku Sowieckiego dopiero około 1947 r. Waszyngton rozważał kilka opcji. Po pierwsze, były próby dobrej miny do złej gry, czyli egzekucji obietnic jałtańskich, a więc pozwolenia przez Stalina na zapanowanie demokracji liberalnej za żelazną kurtyną”. Oczywiście to nie wyszło. Po drugie, starano się komunizm przeczekać bez uciekania się do siły. Większość oficjalnego Waszyngtonu nie brało jej poważnie, co najwyżej godziło się na defensywną doktrynę „ograniczania” (containment). Polegała ona na tym, aby odciąć się od czerwonej zarazy kordonem sanitarnym i poczekać, aż choroba wypali się, jednocześnie broniąc państwa zaatakowanego przez komunistyczną plagę. 

Po trzecie, istniała jednak opcja siłowa. W siłach zbrojnych amerykańskich była tradycja doktryny „totalnego zniszczenia wroga” (total annihilation of the enemy). Chodziło o to, że wojska USA walczą, dopóki przeciwnik nie przyzna, że jest pobity. Potem okupuje, dominuje, odbudowuje i przebacza. Ale kto jest wrogiem? W czasie II wojny światowej najlepiej wyartykułował tę kwestię słynny generał George O. Patton: „Najpierw bierzemy Berlin, a potem Moskwę”. Czyli bijemy dwóch wrogów: Niemców i Sowietów. 

III Rzesza padła, Związek Sowiecki pozostawał zagrożeniem. Opcja rozwiązania siłowego argumentowała, że USA powinny zrzucić na Sowiety bomby atomowe, zabić przywództwo na Kremlu, a potem podjąć inwazję na Wschód w celu wyzwolenia zniewolonych ludów od komuny. W Polsce komentowano tę opcję w taki sposób: „Panie Truman, spuść ta bania, bo tu jest nie do wytrzymania”. Każdy właściwie patriota polski czekał na III wojnę światową i generała Andersa na białym koniu.

Szkopuł w tym, że na tereny polskie przybyliby nie żołnierze Polskich Sił Zbrojnych, a byli SS-mani oraz wehrmachtowcy uzbrojeni przez Amerykanów. To oni stanowiliby główne siły wojsk wyzwolicielskich. Niestety USA zdemobilizowały i odesłały do domu większość swoich wojsk. Oprócz awersji do wojny konieczność ponownego uzbrojenia Niemców i posłania ich na Wschód była jednym z głównych powodów, dlaczego Waszyngton wybrał politykę ograniczania.

Konsekwentnie USA musiały zgodzić się na powstanie państwa buforowego: Republiki Federalnej Niemiec. Waszyngton musiał zacząć traktować Niemców z RFN jako pełnoprawnych uczestników koalicji zachodniej. To był trudny manewr. W mózgach większości żołnierzy oraz wielu cywilów Niemcy to „Szkopy” (Krauts), tak jak dla przeciętnego Brytyjczyka „Szwaby” (Jerrys). Co prawda wojenna propaganda aliancka często atakowała „nazistów” i Hitlera, ale było to stosowane wymiennie z Niemcami, III Rzeszą, no i naturalnie „Szkopami”. 

Naziści mieli więc jak najbardziej narodowość: Niemcy. W momencie, gdy w 1949 r. USA podjęły decyzję, że należy dozwolić na powstanie niemieckiego państwa z okupacyjnych zon amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej, należało to jakoś usprawiedliwić propagandowo. Niemcy nagle z ohydnych wrogów nazistowskich musieli się stać liberalnymi demokratami i obrońcami cywilizacji przed zagrożeniem komunistycznym. Należało RFN i jej obywateli rehabilitować moralnie. Opisują to choćby – oprócz niezrównanego kanadyjskiego naukowca Marka Paula – również David A. Messenger i Katrin Paehler (red.), „A Nazi Past: Recasting German Identity in Postwar Europe” (Lexington, KY: University Press of Kentucky, 2015); Donald M. McKale, „Nazis After Hitler: How Perpetrators of the Holocaust Cheated Justice and Truth” (Lanham, MD: Rowman & Littlefield, 2012); oraz mój dawny profesor z Columbia University, Istvan Deak, „Europe on Trial: The Story of Collaboration, Resistance, and Retribution During World War II” (Boulder, CO: Westview Press, 2015).

Stąd podjęto wielopoziomową i wielowątkową operację wybielającą Niemcy i Niemców. Stąd władze niemieckie (dla dobra spokoju społecznego oraz wzrostu gospodarczego) prawie zupełnie nie ścigały sądownie setek tysięcy zbrodniarzy wojennych, którzy najpierw zostali zintegrowani w instytucje RFN; potem dostali godną pracę wraz z możliwością dobrego zarobku; a na koniec dożyli do spokojnej starości i tłustych emerytur. Nazistowscy sędziowie wraz z nazistowskimi prokuratorami i nazistowskimi policjantami przetransformowali się w liberalnych demokratów. 

W maju 1955 r. USA, Wielka Brytania oraz Francja podpisały z RFN umowę zakazującą ściganie sądowe „nazistów”, którzy już byli prześwietlani (zwykle bez skutku) przez aliantów zachodnich. W rezultacie, na przykład, prawie nikt z 4 tysięcy uczestników SS-Enisatzgruppen (odpowiedzialni za rzeź tysięcy członków polskiej elity w 1939 r. oraz około miliona Żydów w 1941 r.) nie został pociągnięty do odpowiedzialności.  To samo dotyczy około 7,000 SS-manów, którzy służyli w Auschwitz.  To była norma niemieckiej “sprawiedliwości.” 

Przez 50 lat władze RFN prowadziły sprawy 103 823 osób podejrzanych o zbrodnie nazistowskie. Tylko 6487 skazano. Tylko 15 proc. z nich okazało się winnych mordów. Z 85 proc. skazanych (5513) wielu oskarżono za rabunek czy napaść. Traktowano to jako sprawy kryminalne, a nie polityczne. Bynajmniej nie ludobójstwo. Te pozostawało nazistowskie, coraz częściej beznarodowe. W sumie od 1945 r. do 1992 r. w Niemczech Zachodnich sądy prowadziły 1793 sprawy dotyczące mordów nazistowskich. Tylko w 974 przypadkach uznano winę oskarżonych. Reszta to albo uniewinnienie, albo zaniechanie postępowania z rozmaitych powodów, w tym proceduralnych.

Należało też zbudować do tego odpowiednią narrację. Początkowo winę za wszelkie zbrodnie obwiniano Hitlera. On sam był odpowiedzialny za wszystko. Po pewnym czasie dodano do tego „nazistów”, ale nie „narodowy socjalizm”, którego cnoty – bez nazywania źródła ideologicznego – broniono. Co więcej, inkorporowano wiele z nich w tzw. gospodarkę społeczną RFN (Sozialewirtschaft): zgodnie z zasadami „sprawiedliwości społecznej”, czyli narodowo-socjalistycznej. Potem nawet, jak narodowy socjalizm potępiono werbalnie, urządzenia systemowe III Rzeszy zostały wchłonięte przez RFN, a propagowane były one nawet przez niemiecką socjaldemokrację. Legitymizowało więc to pod innym szyldem „osiągnięcia” społeczno-gospodarcze NSDAP. I niemal wszyscy ludzie starego reżimu w RFN poczuli się jak w domu. 

Co więcej, w dyskursie publicznym w Niemczech, w Europie, w USA i gdzie indziej na świecie zachodnim wychwalano niemiecką demokrację liberalną. Piano hymny pochwalne na cześć RFN. Tymczasem coraz bardziej potępiano w Niemczech i poza niemieckimi granicami nazizm z powodu jego rasizmu, a szczególnie antysemityzmu. Odkryto Holocaust. A jak coś tak straszliwego przypisać niemieckim sojusznikom? Stąd winiono nazistów. Coraz częściej pozbawionych narodowości. Milczał też Izrael, który po pierwsze – chciał być w zgodzie z blokiem zachodnim, a po drugie – zgodził się przyjąć odszkodowania z RFN. A Niemcy zachodni coraz bardziej odcinali się od przeszłości. RFN nie przyznawała się do nazizmu, podkreślała, że nie jest spadkobierczynią III Rzeszy, a liberalno-demokratycznej Republiki Weimarskiej. Bonn też potępiało nazizm. I tak RFN stała się prawomocnym członkiem wspólnoty zachodniej. A wytworem ubocznym tej nobilitacji były m.in. „polskie obozy koncentracyjne”.

Sowieci tymczasem zrobili podobny numer propagandowy. W czasie wojny Moskwa podkreślała, że walczy z „faszyzmem” i „faszystami” (często personalizowanymi jako „hitlerowcy”), mimo że na dole krzyczano: „Bij Germańca!”, a więc ten „faszysta” miał narodowość. Po wojnie jednak, szczególnie po 1949 r., gdy Stalin powołał Niemiecką Republikę Demokratyczną, zarzut „faszyzm” i „hitleryzm” skierowano na RFN. Niemcy wschodni byli „dobrymi Niemcami”. Od czasu do czasu Moskwa, a wraz z nią jej komunistyczne marionetki PRL protestowały przeciwko „rewanżyzmowi” oraz „rewizjonizmowi” zachodnioniemieckiemu, szczególnie ziomkostwom. Ale Kreml nie bardzo zwracał uwagę na „polskie obozy koncentracyjne”. Stąd milczała też zdominowana przez czerwonych Warszawa.

Do niedawna nad Wisłą panowała zupełna niewiedza na temat „polskich obozów koncentracyjnych”. Rodacy wręcz obruszali się na nasze opowiadania na ten temat. A do dziś panuje brak zrozumienia kontekstu i mechanizmów, w jakich zaistniał ten szczególny epizod zastosowania antypolskiego Rufmord. To trzeba wiedzieć, aby skutecznie się temu przeciwstawić.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 14 kwietnia 2019 r.
www.iwp.edu

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (17/2019) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
CBOS: Rząd Donalda Tuska ma więcej przeciwników, niż zwolenników z ostatniej chwili
CBOS: Rząd Donalda Tuska ma więcej przeciwników, niż zwolenników

W kwietniu 35 proc. badanych opowiedziało się jako zwolennicy rządu Donalda Tuska, 37 proc. jako przeciwnicy, a 25 proc. zadeklarowało obojętność - wynika z najnowszego sondażu CBOS. Oznacza to, że w zeszłym miesiącu nieznacznie obniżyła się zarówno liczba zwolenników, jak i przeciwników rządu.

Zamach na Zełenskiego? Zdrajcy w ochronie prezydenta Ukrainy Wiadomości
Zamach na Zełenskiego? Zdrajcy w ochronie prezydenta Ukrainy

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała o zatrzymaniu dwóch pułkowników Zarządu Ochrony Państwa pod zarzutem przygotowywania zamachu na życie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Według ukraińskiego kontrwywiadu, to była operacja rosyjskich służb. Jak to możliwe, że po ponad dwóch latach pełnoskalowej wojny w otoczeniu Zełenskiego, na tak wysokim szczeblu działają agenci rosyjscy?

Mnie to przeraża. Uczestniczka Tańca z gwiazdami przerwała milczenie z ostatniej chwili
"Mnie to przeraża". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie

Tancerka Agnieszka Kaczorowska w ostatnim wywiadzie z Plejadą powiedziała, co sądzi o "Tańcu z gwiazdami". Padły mocne słowa.

Jarosław Kaczyński napisał do członków PiS list. Apeluje o wsparcie nowego projektu partii z ostatniej chwili
Jarosław Kaczyński napisał do członków PiS list. Apeluje o wsparcie nowego projektu partii

Prezes PiS Jarosław Kaczyński wysłał list do członków Prawa i Sprawiedliwości. Apeluje w nim o wsparcie nowego projektu: Stowarzyszenia i Fundacji Biało-Czerwoni.

Nie żyje znana aktorka z ostatniej chwili
Nie żyje znana aktorka

Media obiegła informacja o śmierci aktorki Susan Buckner. Najlepiej znana była z roli cheerleaderki Patty Simcox w komedii Grease z 1978 roku.

Polska mogłaby pomóc chronić naszą przestrzeń powietrzną. Zaskakująca propozycja Ukrainy z ostatniej chwili
"Polska mogłaby pomóc chronić naszą przestrzeń powietrzną". Zaskakująca propozycja Ukrainy

Gdyby Polska pomogła Ukrainie ochronić przynajmniej część przestrzeni powietrznej na zachodzie kraju, zwiększyłoby to naszą skuteczność w odpieraniu rosyjskich ataków; moglibyśmy dzięki temu przenieść nasze zasoby w bardziej potrzebne miejsca - ocenił we wtorek rzecznik ukraińskich sił powietrznych Illa Jewłasz.

Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia. Martwe ryby w Kanale Gliwickim

Od 29 kwietnia na opolskim odcinku Kanału Gliwickiego wyłowiono prawie półtorej tony martwych ryb - poinformowało we wtorek PAP biuro prasowe wojewody opolskiego. Dodano, że służby wojewody prowadzą monitoring wód m.in. pod kątem zakwitu złotej algi.

Dopiero teraz zaczynam rozumieć. Szczere wyznanie Świątek z ostatniej chwili
"Dopiero teraz zaczynam rozumieć". Szczere wyznanie Świątek

Iga Świątek przygotowuje się do turnieju Italian Open, który odbędzie się w dniach 6–19 maja w Rzymie. W jednym z ostatnich wywiadów opowiedziała, jak mierzy się ze skutkami rosnącej popularności.

Białoruś: Władze ogłosiły nagłą inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej z ostatniej chwili
Białoruś: Władze ogłosiły "nagłą inspekcję" środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej

Białoruskie władze wojskowe ogłosiły we wtorek niespodziewaną inspekcję środków przenoszenia taktycznej broni jądrowej, w tym wyrzutni Iskander i samolotów Su-25. Są one przystosowane do przenoszenia rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. "Ma to wymiar propagandowy, bo Mińsk nie ma żadnej kontroli nad rosyjską bronią jądrową na swoim terytorium" - mówi PAP Kamil Kłysiński, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO] z ostatniej chwili
Trzaskowski niegrzecznie do protestujących młodych ludzi [VIDEO]

7 maja 2024 roku Rafał Trzaskowski został powtórnie zaprzysiężony przed Radą Warszawy. Uroczystość rozpoczęła się o godz. 14:30 w Pałacu Kultury i Nauki.

REKLAMA

[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: „Polskie obozy koncentracyjne” jako Rufmord

Rufmord to mord na reputacji. Jest to jedna z technik propagandy, a bardziej szczegółowo tzw. czarnej propagandy, czyli narzędzia sprawowania władzy (statecraft). Rufmord to potwarz, kłamstwo, fałsz. Jego celem jest obsmarowanie i zniszczenie zjawiska sobie niemiłego czy niewygodnego. Rufmord stosuje się wobec jednostek, obiektów, związków, a nawet całych społeczeństw. Przykładami niech tutaj będą komunistyczne oskarżenia gen. Emila Fieldorfa z Kedywu AK o bycie „hitlerowskim kolaborantem”, opisywanie Katynia jako „zbrodni hitlerowskiej”, odnoszenie się do Kościoła katolickiego jako „obcej agentury” oraz redukowanie Solidarności do „ekspozytury CIA”. 
 [Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: „Polskie obozy koncentracyjne” jako Rufmord
/ pixabay.com
W takim właśnie kontekście należy widzieć zjawisko „polskich obozów koncentracyjnych”. Wymyślono je, aby zdjąć odium za zbrodnie okresu II wojny światowej z Niemców i Niemiec. Hasło pojawiło się w 1956 r. Początkowo wyłoniło się nieśmiało. Potem stosowano je wymiennie z „niemieckimi obozami koncentracyjnymi”. Po jakimś czasie „niemieckie” zastąpiono „nazistowskimi”. Po prostu sprawcy głównych zbrodni II wojny światowej stracili narodowość. Stali się nazistami. W tej chwili, po prawie 70 latach, sukces Rufmord jest bezsprzeczny: powszechnie media światowe oraz politycy, tacy jak prezydent USA, nagminnie stosują termin „polskie obozy koncentracyjne”.

Kilka lat temu pismo społeczno-historyczne „Glaukopis” (nr 23-24/2011-2012, s. 384), podało źródło potwarzy propagandowej „polskie obozy koncentracyjne”. Pisała zresztą też o tym później Daniella Peled w liberalnym izraelskim piśmie „Haaretz” („Why Poland’s ‘Death Camp’ Law is so Dangerous”, 8 września 2016, www.haaretz.com/opinion/.premium-why-polands-death-camp-law-is-so-dangerous-1.5439357). 

Autorem kliszy były służby specjalne Republiki Federalnej Niemiec. Dokładnie wymyślił to hasło propagandowe Alfred Benzinger, szef komórki kontrwywiadowczej Agencji 114 (Dienststelle 114, potem 142), zatrudniającej również byłych SS-manów. Sam Benzinger naturalnie wywodził się ze struktur nazistowskiej III Rzeszy, a dokładnie był wachmistrzem żandarmerii: Tajnej Policji Polowej (Geheime Feldpolizei). Tak jak również Reinhard Gehlen, szef cywilnego wywiadu zachodnioniemieckiego (Bundesnachrichtendienst, BND), który zaaprobował ten genialny plan „polskich obozów koncentracyjnych”. Gehlen w czasie wojny był szefem oddziału Obcych Armii Wschód (Fremde Heere Ost, FHO). Po wojnie współpracował najpierw z amerykańskim wywiadem wojskowym (G-2), a następnie z CIA w ramach stworzonej przez siebie Organisation Gehlen. Opisywali to Richard Breitman, J.W. Goda, Timothy Naftali, oraz Robert Wolfe, „U.S. Intelligence and the Nazis” (Cambridge: Cambridge University Press 2005). Notabene organizacją Gehlena zajął się Naftali, który był moim kolegą w University of Virginia.
 
Ważne, by zrozumieć kontekst i mechanizmy tego, co się stało. Wywiadu niemieckiego nie należy winić za potwarz „polskich obozów koncentracyjnych”. Nazwany „Grubas” (Der Dicke) Benzinger oraz jego żandarmi i SS-mani, tacy jak SS-Sturmbahnfuehrer Walter Kurreck czy Konrad Fiebig z SS-Einsatzkommando 9 Einsatzgruppe Witebsk, byli ekspertami. Po prostu dostarczyli hasło na potrzeby polityki wewnętrznej i zewnętrznej Republiki Federalnych Niemiec. A polityka ta była zharmonizowana z wymaganiami antysowieckiej koalicji zachodniej pod egidą Stanów Zjednoczonych Ameryki. To nie znaczy, że Amerykanie podyktowali Niemcom konieczność wymyślenia kliszy propagandowej o „polskich obozach koncentracyjnych”. Absolutnie nie. Amerykanie po prostu zgodzili się na to, aby Niemcy stały się pełnoprawnym sojusznikiem Zachodu. Stąd konieczność sanityzacji wizerunku post-III Rzeszy.

Niemcy Zachodnie natomiast naginały warunki powstałe po II wojnie światowej, aby ugrać jak najwięcej dla siebie. Chodzi naturalnie o RFN. Podczas gdy Niemcy Wschodnie były po prostu kolonią sowiecką, Niemcy Zachodnie cieszyły się dużo większą autonomią, a ich pole manewru rosło wraz z intensyfikacją zimnej wojny oraz trwaniem dwubiegunowego podziału świata.

Zacznijmy od klęski III Rzeszy. Prezydent Franklin D. Roosevelt obiecał Stalinowi, że wojska amerykańskie oraz inne alianckie natychmiast po podbiciu Niemiec powrócą do domu. Dokładnie tak stało się po zwycięstwie w I wojnie światowej. Moskwa liczyła, że tak samo będzie po II wojnie. Stąd relatywne umiarkowanie Stalina w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym szarada z „demokracjami ludowymi”, rządami „koalicyjnymi”, łże-parlamentami, łże-„wolną” prasą oraz innymi objawami dezinformacji. Im bardziej umiarkowanie jawi się okupacja sowiecka na Wschodzie, tym szybciej Amerykanie ewakuują Europę Zachodnią. I komuna wygra wszędzie. Nie udało się.

USA zaczęły się budzić do realiów Związku Sowieckiego dopiero około 1947 r. Waszyngton rozważał kilka opcji. Po pierwsze, były próby dobrej miny do złej gry, czyli egzekucji obietnic jałtańskich, a więc pozwolenia przez Stalina na zapanowanie demokracji liberalnej za żelazną kurtyną”. Oczywiście to nie wyszło. Po drugie, starano się komunizm przeczekać bez uciekania się do siły. Większość oficjalnego Waszyngtonu nie brało jej poważnie, co najwyżej godziło się na defensywną doktrynę „ograniczania” (containment). Polegała ona na tym, aby odciąć się od czerwonej zarazy kordonem sanitarnym i poczekać, aż choroba wypali się, jednocześnie broniąc państwa zaatakowanego przez komunistyczną plagę. 

Po trzecie, istniała jednak opcja siłowa. W siłach zbrojnych amerykańskich była tradycja doktryny „totalnego zniszczenia wroga” (total annihilation of the enemy). Chodziło o to, że wojska USA walczą, dopóki przeciwnik nie przyzna, że jest pobity. Potem okupuje, dominuje, odbudowuje i przebacza. Ale kto jest wrogiem? W czasie II wojny światowej najlepiej wyartykułował tę kwestię słynny generał George O. Patton: „Najpierw bierzemy Berlin, a potem Moskwę”. Czyli bijemy dwóch wrogów: Niemców i Sowietów. 

III Rzesza padła, Związek Sowiecki pozostawał zagrożeniem. Opcja rozwiązania siłowego argumentowała, że USA powinny zrzucić na Sowiety bomby atomowe, zabić przywództwo na Kremlu, a potem podjąć inwazję na Wschód w celu wyzwolenia zniewolonych ludów od komuny. W Polsce komentowano tę opcję w taki sposób: „Panie Truman, spuść ta bania, bo tu jest nie do wytrzymania”. Każdy właściwie patriota polski czekał na III wojnę światową i generała Andersa na białym koniu.

Szkopuł w tym, że na tereny polskie przybyliby nie żołnierze Polskich Sił Zbrojnych, a byli SS-mani oraz wehrmachtowcy uzbrojeni przez Amerykanów. To oni stanowiliby główne siły wojsk wyzwolicielskich. Niestety USA zdemobilizowały i odesłały do domu większość swoich wojsk. Oprócz awersji do wojny konieczność ponownego uzbrojenia Niemców i posłania ich na Wschód była jednym z głównych powodów, dlaczego Waszyngton wybrał politykę ograniczania.

Konsekwentnie USA musiały zgodzić się na powstanie państwa buforowego: Republiki Federalnej Niemiec. Waszyngton musiał zacząć traktować Niemców z RFN jako pełnoprawnych uczestników koalicji zachodniej. To był trudny manewr. W mózgach większości żołnierzy oraz wielu cywilów Niemcy to „Szkopy” (Krauts), tak jak dla przeciętnego Brytyjczyka „Szwaby” (Jerrys). Co prawda wojenna propaganda aliancka często atakowała „nazistów” i Hitlera, ale było to stosowane wymiennie z Niemcami, III Rzeszą, no i naturalnie „Szkopami”. 

Naziści mieli więc jak najbardziej narodowość: Niemcy. W momencie, gdy w 1949 r. USA podjęły decyzję, że należy dozwolić na powstanie niemieckiego państwa z okupacyjnych zon amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej, należało to jakoś usprawiedliwić propagandowo. Niemcy nagle z ohydnych wrogów nazistowskich musieli się stać liberalnymi demokratami i obrońcami cywilizacji przed zagrożeniem komunistycznym. Należało RFN i jej obywateli rehabilitować moralnie. Opisują to choćby – oprócz niezrównanego kanadyjskiego naukowca Marka Paula – również David A. Messenger i Katrin Paehler (red.), „A Nazi Past: Recasting German Identity in Postwar Europe” (Lexington, KY: University Press of Kentucky, 2015); Donald M. McKale, „Nazis After Hitler: How Perpetrators of the Holocaust Cheated Justice and Truth” (Lanham, MD: Rowman & Littlefield, 2012); oraz mój dawny profesor z Columbia University, Istvan Deak, „Europe on Trial: The Story of Collaboration, Resistance, and Retribution During World War II” (Boulder, CO: Westview Press, 2015).

Stąd podjęto wielopoziomową i wielowątkową operację wybielającą Niemcy i Niemców. Stąd władze niemieckie (dla dobra spokoju społecznego oraz wzrostu gospodarczego) prawie zupełnie nie ścigały sądownie setek tysięcy zbrodniarzy wojennych, którzy najpierw zostali zintegrowani w instytucje RFN; potem dostali godną pracę wraz z możliwością dobrego zarobku; a na koniec dożyli do spokojnej starości i tłustych emerytur. Nazistowscy sędziowie wraz z nazistowskimi prokuratorami i nazistowskimi policjantami przetransformowali się w liberalnych demokratów. 

W maju 1955 r. USA, Wielka Brytania oraz Francja podpisały z RFN umowę zakazującą ściganie sądowe „nazistów”, którzy już byli prześwietlani (zwykle bez skutku) przez aliantów zachodnich. W rezultacie, na przykład, prawie nikt z 4 tysięcy uczestników SS-Enisatzgruppen (odpowiedzialni za rzeź tysięcy członków polskiej elity w 1939 r. oraz około miliona Żydów w 1941 r.) nie został pociągnięty do odpowiedzialności.  To samo dotyczy około 7,000 SS-manów, którzy służyli w Auschwitz.  To była norma niemieckiej “sprawiedliwości.” 

Przez 50 lat władze RFN prowadziły sprawy 103 823 osób podejrzanych o zbrodnie nazistowskie. Tylko 6487 skazano. Tylko 15 proc. z nich okazało się winnych mordów. Z 85 proc. skazanych (5513) wielu oskarżono za rabunek czy napaść. Traktowano to jako sprawy kryminalne, a nie polityczne. Bynajmniej nie ludobójstwo. Te pozostawało nazistowskie, coraz częściej beznarodowe. W sumie od 1945 r. do 1992 r. w Niemczech Zachodnich sądy prowadziły 1793 sprawy dotyczące mordów nazistowskich. Tylko w 974 przypadkach uznano winę oskarżonych. Reszta to albo uniewinnienie, albo zaniechanie postępowania z rozmaitych powodów, w tym proceduralnych.

Należało też zbudować do tego odpowiednią narrację. Początkowo winę za wszelkie zbrodnie obwiniano Hitlera. On sam był odpowiedzialny za wszystko. Po pewnym czasie dodano do tego „nazistów”, ale nie „narodowy socjalizm”, którego cnoty – bez nazywania źródła ideologicznego – broniono. Co więcej, inkorporowano wiele z nich w tzw. gospodarkę społeczną RFN (Sozialewirtschaft): zgodnie z zasadami „sprawiedliwości społecznej”, czyli narodowo-socjalistycznej. Potem nawet, jak narodowy socjalizm potępiono werbalnie, urządzenia systemowe III Rzeszy zostały wchłonięte przez RFN, a propagowane były one nawet przez niemiecką socjaldemokrację. Legitymizowało więc to pod innym szyldem „osiągnięcia” społeczno-gospodarcze NSDAP. I niemal wszyscy ludzie starego reżimu w RFN poczuli się jak w domu. 

Co więcej, w dyskursie publicznym w Niemczech, w Europie, w USA i gdzie indziej na świecie zachodnim wychwalano niemiecką demokrację liberalną. Piano hymny pochwalne na cześć RFN. Tymczasem coraz bardziej potępiano w Niemczech i poza niemieckimi granicami nazizm z powodu jego rasizmu, a szczególnie antysemityzmu. Odkryto Holocaust. A jak coś tak straszliwego przypisać niemieckim sojusznikom? Stąd winiono nazistów. Coraz częściej pozbawionych narodowości. Milczał też Izrael, który po pierwsze – chciał być w zgodzie z blokiem zachodnim, a po drugie – zgodził się przyjąć odszkodowania z RFN. A Niemcy zachodni coraz bardziej odcinali się od przeszłości. RFN nie przyznawała się do nazizmu, podkreślała, że nie jest spadkobierczynią III Rzeszy, a liberalno-demokratycznej Republiki Weimarskiej. Bonn też potępiało nazizm. I tak RFN stała się prawomocnym członkiem wspólnoty zachodniej. A wytworem ubocznym tej nobilitacji były m.in. „polskie obozy koncentracyjne”.

Sowieci tymczasem zrobili podobny numer propagandowy. W czasie wojny Moskwa podkreślała, że walczy z „faszyzmem” i „faszystami” (często personalizowanymi jako „hitlerowcy”), mimo że na dole krzyczano: „Bij Germańca!”, a więc ten „faszysta” miał narodowość. Po wojnie jednak, szczególnie po 1949 r., gdy Stalin powołał Niemiecką Republikę Demokratyczną, zarzut „faszyzm” i „hitleryzm” skierowano na RFN. Niemcy wschodni byli „dobrymi Niemcami”. Od czasu do czasu Moskwa, a wraz z nią jej komunistyczne marionetki PRL protestowały przeciwko „rewanżyzmowi” oraz „rewizjonizmowi” zachodnioniemieckiemu, szczególnie ziomkostwom. Ale Kreml nie bardzo zwracał uwagę na „polskie obozy koncentracyjne”. Stąd milczała też zdominowana przez czerwonych Warszawa.

Do niedawna nad Wisłą panowała zupełna niewiedza na temat „polskich obozów koncentracyjnych”. Rodacy wręcz obruszali się na nasze opowiadania na ten temat. A do dziś panuje brak zrozumienia kontekstu i mechanizmów, w jakich zaistniał ten szczególny epizod zastosowania antypolskiego Rufmord. To trzeba wiedzieć, aby skutecznie się temu przeciwstawić.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 14 kwietnia 2019 r.
www.iwp.edu

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (17/2019) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe