Przez ponad pół roku zabrzańska policja dysponująca wszelkimi technikami operacyjnymi śledzenia przestępców nie potrafiła namierzyć i zatrzymać 23-letniego szofera autobusu Adama W., który przed rokiem na przejściu dla pieszych staranował kobietę prowadząc pojazd (z pasażerami na pokładzie) pod wpływem dużej dawki narkotyków. Tym samym stróże prawa nie wykonali decyzji zabrzańskiego sądu o ponownym tymczasowym aresztowaniu oskarżonego, wobec czego – jak informowaliśmy przed tygodniem – sąd wydawał niedawno wyrok w tej głośnej sprawie bez obecności głównego winowajcy na sali rozpraw. Co może tym bardziej dziwić, choć sędzia Anita Hawranek – Keller wiedziała o ukrywaniu się mężczyzny, nie wystawiła za nim listu gończego. Mało tego, skazując mężczyznę na karę 1 roku i 10 miesięcy bezwzględnego więzienia jednocześnie sama uchyliła ten środek zapobiegawczy do czasu uprawomocnienia się wyroku. Idąc tropem tej historii lokalny Głos Zabrza i Rudy Śl. odkrył wiele niepokojących faktów ukazujących co najmniej opieszałość i niefrasobliwość wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie.
foto: Głos Zabrza i Rudy Śl.
- Trudno mi ocenić dlaczego sędzia nie uznała za konieczne wystawianie listu gończego, skoro mężczyzna nie dostosował się do decyzji sądu o ponownym aresztowaniu i ukrywał się przed policją. Nie będę jednak wymagać od sędzi by się tłumaczyła, gdyż jest niezależna i niezawisła w podejmowaniu decyzji procesowych
– mówi sędzia Izabela Pudło, wiceprezes Sądu Rejonowego w Zabrzu nadzorująca pion spraw karnych tutejszego wymiaru sprawiedliwości.
Zły adres
Sprawa stała się głośna równo rok temu, gdy wyszło na jaw, iż sprawca wstrząsającego wypadku u zbiegu ulic 3 Maja i Szczęść Boże w centrum Zabrza prowadził autobus komunikacji miejskiej pod wpływem amfetaminy. Wówczas – nie bez problemów – zabrzańska prokuratura doprowadziła do tymczasowego aresztowania szofera. Jednakże już w trakcie trwania procesu (1 sierpnia 2018 roku), ku zdumieniu śledczych sędzia Hawranek – Keller zdecydowała o wypuszczeniu oskarżonego na wolność. Dwa dni później prokuratura złożyła pisemne zażalenie na tę decyzję, wskazując na surowy wymiar kary grożący szoferowi i obawę ukrywania się przez niego. Błędnie jednak zaadresowała swój wniosek do Sądu Okręgowego w Gliwicach, zamiast do Sądu Rejonowego w Zabrzu. Ten pierwszy pochylił się jednak nad sprawą dopiero blisko dwa miesiące później, choć zgodnie z przepisami sprawy aresztowe powinny być rozpatrywane „niezwłocznie”.
- Przyznaję się do błędu moich podwładnych i biję w piersi. Ale jeśli pomyłkowo skierowali oni skargę do sądu wyższej instancji, to zwrot źle skierowanego pisma procesowego powinien trwać co najwyżej kilka dni, a nie kilka miesięcy
– dziwi się Wojciech Czapczyński, szef zabrzańskiej prokuratury.
– Od początku byliśmy zdeterminowani do aresztowania szofera i utrzymywania tego środka zapobiegawczego, konsekwentnie i niemal natychmiast reagując na decyzje sądu w tej sprawie. Ale nie posiadamy uprawnień do kontrolowania decyzji sądów
– podkreśla śledczy.
Powielony błąd
Co ważne, początkowo pismo prokuratury skarżące decyzję o uchyleniu aresztu wobec szofera, zgodnie z obowiązującą procedurą i tak trafiło do zabrzańskiego sądu, zalegając tu na cały kolejny miesiąc. Jak tłumaczy wiceprezes Pudło, trwały formalne procedury, jak np. pocztowe powiadomienie stron o skardze śledczych i oczekiwanie na zwrotki potwierdzające odebranie przez strony sądowej korespondencji. Czy nikt w zabrzańskiej temidzie nie mógł już wówczas zwrócić uwagi śledczym, iż błędnie zaadresowali swój wniosek? Wszak poprawienie nagłówku pisma trwałoby góra dwa dni, a nie dwa miesiące…
- Teoretycznie przewodnicząca wydziału lub jej zastępca mogliby zwrócić na to uwagę i formalnie zareagować, bo przez nich przechodziła ta korespondencja do sądu okręgowego. Najwyraźniej doszło do powielenia tego błędu lub po prostu nie wychwycenia go
– przyznaje sędzia Pudło.
3 września 2018 roku wniosek śledczych trafił w końcu do sądu okręgowego, uruchamiając kolejne powolne młyny sprawiedliwości. Weryfikacja dokumentacji, losowanie składu orzekającego, dwutygodniowy urlop sędziego i sąd pochyla się nad sprawą dopiero 26 września. Decyzja – sąd okręgowy jest niewłaściwy do rozpoznania skargi i sprawa musi wrócić do zabrzańskiej temidy.
- Nie było prawnie innej możliwości, jak tylko konieczność podjęcia decyzji na posiedzeniu składu orzekającego, o którym też trzeba było strony postępowania powiadomić pocztą
– komentuje sędzia Agata Dybek – Zdyń, rzecznik prasowa Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Czas więc biegnie, a szofer cieszy się w najlepsze wolnością, stawiając się jedynie na tzw. dozór policyjny w komisariacie V w Zabrzu - Rokitnicy…
Policja (nie) na tropie…
Mija prawie kolejny miesiąc. 19 października (a więc blisko trzy miesiące po złożeniu skargi przez prokuraturę) trzyosobowy skład sędziowski w Zabrzu podziela stanowisko prokuratury i orzeka, iż Adam W. powinien jednak wrócić za kraty aresztu. Jak wynika z akt sprawy, 22 października nakaz doprowadzenia go do aresztu trafia do komendy zabrzańskiej policji, a także kilka dni później do samego oskarżonego oraz jego obrońcy. I nagle ślad po szoferze się urywa.
- Kilkukrotnie nasi policjanci odwiedzili matkę tego mężczyzny, ale ta twierdziła, iż syn się od niej wyprowadził i nie wie, gdzie teraz on przebywa. Podejmowano też inne próby ustalenia miejsca jego pobytu, ale nie udało się go namierzyć
– wyjaśnia Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa zabrzańskiej policji.
5 grudnia 2018 roku do zabrzańskiego sądu wpływa pismo komendanta komisariatu V o tym, iż funkcjonariusze nie potrafią namierzyć i zatrzymać Adama W.
- W naszej ocenie on ewidentnie zaczął się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości. Bo jeszcze 18 października ostatni raz stawił się w komisariacie w ramach dozoru policji. Wtedy jednak nie wiedzieliśmy jeszcze o decyzji aresztowej
– wyjaśnia policjantka.
Sędzia Hawranek – Keller wpina pismo policji do akt sprawy i… na tym próba aresztowania mężczyzny się kończy. Ani policja, ani sąd, nie podejmują już prób wyegzekwowania decyzji o osadzeniu Adama W. za kratami. Odtąd proces toczy się pod jego nieobecność i nikogo nie niepokoi fakt – włącznie z prokuraturą - iż główny oskarżony zapadł się pod ziemię.
- W tej chwili nie ma już podstaw do zatrzymania mężczyzny, gdyż sąd wydając wyrok ponownie uchylił areszt. Jeśli jednak wyrok się uprawomocni, a skazany nie zgłosi się do odbycia kary więzienia, po ewentualnym wystawieniu przez sąd listu gończego, do akcji wkroczy nasza grupa pościgowa
– zapowiada teraz rzeczniczka policji.
Na razie wyrok pozostaje nieprawomocny. Poszkodowana w sprawie oskarżycielka posiłkowa oraz sam skazaniec wystąpili o pisemne uzasadnienie wyroku, co jest wstępem do ewentualnego wniesienia apelacji. Prokuratura zaś uznała wyrok za satysfakcjonujący.
Przemysław Jarasz